Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
KOBIETA ZMIENNĄ JEST.



Pałac d’Étampes nie był zbyt odległy od gmachu Nesle.
Niech się przeto nasi czytelnicy nie dziwią, że przejdziemy z jednego do drugiego.
Położony obok bulwaru Augustyanów, rozciągał się wzdłuż ulicy Gilles-le-Gueux, którą później sentymentalnie nazwano ulicę Git-lecoeur.
Główne jego wejście było od ulicy de l’Hirondelle.
Franciszek I-szy darował go swojej kochance dlatego, aby zgodziła się zostać żoną Jakóba Desbrosses, hrabiego de Penthiévre, jak znowu dał księstwo d’Etampes i rządy Bretanii Jakóbowi Desbrosses, hrabiemu de Penthiévre, ażeby zgodził się zaślubić jego kochankę.
Król zresztą starał się uczynić swój podarunek godnym pięknej Anny d’Helly.
Kazał urządzić stary ten gmach w najnowszym smaku.
Na ponurej i surowej fasadzie, ukazały się jakby przez czarodziejstwo świeże kwiaty odrodzenia.
Wewnątrz umeblowano pokoje z królewskim przepychem, i dom lepiej był urządzony, jak dla prawdziwej królowej, a nawet daleko lepiej bezwątpienia jak mieszkanie skromnej i dobrej Eleonory, siostry Karola V-go, a żony prawnej Franciszka I-go, którą tak mało zajmowano się w święcie, a nawet u dworu.
Jeżeli teraz pozwolimy sobie wejść bardzo rano do pokoju księżnej, znajdziemy ją na pół leżącą na sofie; na jednej z pięknych rąk opiera, swoją śliczną głowę, drugą zaś przesuwa w splotach ciemnych włosów z złotemi odcieniami.
Obnażone stopy Anny wydają się jeszcze mniejszemi i bielszemi w szerokich pantofelkach z czarnego aksamitu, a jej suknia obszerna i spływająca, dodaje jej wdzięku ponętnego.
Król wprawdzie znajduje się tam, stojąc przy oknie, lecz nie patrzy na księżnę.
Uderza palcami w takt po szybie i zdaje się głęboko zamyślonym.
Bezwątpienia zajęty jest ważną kwestyą dozwolenia przejazdu przez Francyę Karolowi V-mu.
— Cóż tam robisz, Najjaśniejszy panie, odwrócony do okna? — odezwała się nakoniec zniecierpliwiona księżna.
— Wiersze dla ciebie, moje życie, i właśnie je w tej chwili ukończyłem — odrzekł Franciszek I-szy.
— O! powiedz mi je prędzej, proszę cię, mój piękny książę... wszak mi je powiesz?
— Rozumie się — rzekł król z zarozumiałością ukoronowanego wierszopisa. Słuchaj — i zaczął deklamować z wdziękiem:

Etant seul et auprés d’une fenétre
Par un matin comme le jour poignait,
Je regardais Aurore a main senestre,
Qui à Phoebus le chemin enseignait,
Et d’autre part ma mie qui peignait
Son chef doré, et vis ses luisants yeux,
Dont un jeta un trait si gracieux,

Qu’a haute voix je fus contraint de dire;
Dieux immortels! rentrez dedans vos cigux;
Car la beauté de celeste vous empire.

(Stojąc raz przy oknie, rankiem, gdy dzień zaczynał rozjaśniać się, spoglądałem jednem okiem na Jutrzenkę, która torowała drogę Febusowi, drugim zaś na moją ulubioną, która czesała swoje złote włosy, i widziałem jej błyszczące oczy, z których wypadł pocisk tak czarowny, że przymuszony byłem głośno wyrzec: bogowie nieśmiertelni! powróćcie do waszych niebios, gdyż piękność ziemianki zwyciężyła was!)
— O! prześliczne wiersze — rzekła księżna przyklaskując. Przyglądaj się teraz Jutrzence ile ci się podoba; odtąd nie będę o nią zazdrosna, ponieważ jej winnam tak wzniosłe pochwały. Powtórz mi je, proszę...
Franciszek I-szy powtórzył uprzejmie tak dla niej jak dla siebie zalotny madrygał, lecz tą razą Anna zachowała milczenie.
— Cóż ci jest moja piękna? — rzekł król spodziewając się drugiej pochwały.
— Co mi jest, Najjaśniejszy panie? Oto tem słuszniej dzisiaj powtórzę ci to, co mówiłam wczoraj wieczór: Poeta winniejszym jest jeszcze jak król rycerz, dozwalając bezkarnie znieważać swoją damę, gdyż jest zarazem jego kochanką i jego muzą.
— Znowu złośliwa! — rzekł król z lekką niecierpliwością — widzisz w tem zniewagę, dobry Boże! Twoja nienawiść jest więc nieubłaganą, moja potężna nimto?
— Nienawidzę, tak jak kocham z całej duszy.
— A jednak, gdybym cię prosił abyś nie miała urazy do Benvenuta, szaleńca, który nie wie sam co mówi i który nie miał zaręczam ci zamiaru obrażenia cię... Wiesz zresztą, że łaskawość jest udziałem bóstwa, przeto kochana bogini, przebacz temu szaleńcowi przez miłość dla mnie.
— Szaleńcowi? — powtórzyła Anna szyderczo.
— O! szaleniec godny uwielbienia, to prawda — rzekł Franciszek I-szy — widziałem go wczoraj, przyrzekł mi cudowne rzeczy. Jestto człowiek nie mający, jak sądzę, równego w swojej sztuce i który wsławi mnie w przyszłości tyle, ile Andrzej del Sarto, Tycyan i Leonard de Vinci. Wiesz jak kocham moich artystów, moja droga, bądź więc łaskawą i pobłażającą dla Celliniego, zaklinam cię. E! mój Boże, deszcz kwietniowy, kaprys kobiecy i przywidzenie artysty, podług mnie, więcej mają wdzięku niż sprawiają nieprzyjemności. No, przebacz mojemu ulubieńcowi, jeżeli mię kochasz.
— Jestem twoją sługą i będę posłuszną, Najjaśniejszy panie.
— Dziękuję ci. W zamian za tę łaskę, którą mi udziela dobroć kobiety, możesz żądać co ci się podoba od potęgi króla. Lecz, niestety! już dzień zupełny, i muszę cię opuścić. Znowu dzisiaj rada. Co za nudy! A! mój brat Karol V-ty czyni mi uciążliwem rzemiosło króla. Używa podstępu w miejsce rycerstwa, pióra w miejsce szpady, to wstyd. Sądzę, że trzeba będzie wynaleźć nowe wyrazy na określenie całej tej umiejętności, całej tej zręczności w rządach. Bądź zdrowa, moja luba; nie wstawaj, mój paź czeka na mnie w przedpokoju. Dowidzenia! myśl o mnie.
— Zawsze, Najjaśniejszy panie.
I czyniąc jej ręką ostatni znak pożegnania, Franciszek I-szy uniósł kobierca i wyszedł zostawiając piękną księżnę, która pomimo swojego przyrzeczenia, zupełnie pamiętać o nim nie myślała.
Bo też pani d’Etampes miała naturę czynną i ognistą.
Pozyskawszy miłość króla, o którą usilnie się starała, wkrótce spostrzegła, że to uczucie nie wystarczało niespokojnemu jej umysłowi i zaczęła się nudzić.
Admirał Brion i hrabia de Longueval, których kochała przez jakiś czas Diana de Poitiers, a którą nasza księżna zawsze nienawidziła, nie zajmowali jej dosyć; lecz od ośmiu dni, próżnia jaką czuła w umyśle, zapełniła się nieco; pani d’Etampes znowu zaczęła żyć, dzięki nowej nienawiści i nowej miłości.
Nienawidziła Celliniego, a kochała Askania, i o nich to obu myślała w chwili, gdy kobiety kończyły ją ubierać.
Kiedy pozostawało tylko ubrać głowę, oznajmiono prewota Paryża i wicehrabiego de Marmagne.
Obaj należeli do najgorliwszych stronników księżnej, w pośród dwóch partyj, jakie utworzyły się u dworu, pomiędzy nią a kochanką Delfina, Dianą de Poitiers.
Zwykle dobrze przyjmujemy przyjaciół gdy myślemy o nieprzyjacielu, to też z niewypowiedzianym wdziękiem pani d’Etampes podała rękę prewotowi i uśmiechającemu się wicehrabiemu.
— Panie prewocie — rzekła z gniewem udanym i politowaniem, które nie miało nic obelżywego, dowiedzieliśmy się o niegodnem obejściu, jakie was spotkało ze strony tego nieokrzesanego włocha; was, naszego najlepszego przyjaciela, wierzcie, że szczerze się tem oburzyliśmy.
— Pani — odpowiedział d’Estourville wyszukując pochlebstw, nawet ze swojego niepowodzenia; wstydziłbym się, gdybym w moim wieku i z moim charakterem, oszczędzony był przez niegodziwca, którego nie wstrzymała twoja piękność i wdzięki.
— O! — rzekła Anna — o was tylko mówię; bo co do mojej osobistej zniewagi, król, który jest w istocie zbyt łaskawym na tych zuchwałych cudzoziemców, prosił mnie, abym o niej zapomniała i muszę to uczynić dla niego.
— Skoro tak, pani, prośba, którą mieliśmy zanieść do ciebie, będzie zapewne źle przyjętą, prosimy więc o pozwolenie oddalenia się bez wyjawienia jej pani...
— Jakto, panie d’Estouiville, czyż nie jestem gotowa wam dopomódz w każdym czasie i w każdej okoliczności? Mów! mów! lub rozgniewam się na tak nieufnego przyjaciela.
— A więc, racz pani posłuchać. Sądziłem, żem miał prawo użyć na korzyść wicehrabiego de Marmagne przywileju na mieszkanie w jednym z pałaców królewskich, który otrzymałemz twojej pani wspaniałości; i naturalnie rzuciliśmy oczyma na pałac Nesle, który się dostał w tak złe ręce.
— A! a! — rzekła księżna. Słucham cię z całą, uwagą.
— Wicehrabia, pani, przyjął zrazu moję ofiarę z wielką skwapliwością; lecz po namyśle, waha się i obawia tego strasznego Benvenuta.
— Za pozwoleniem, mój szanowny przyjacielu — przerwał wicehrabia de Marmagne — tłomaczysz się bardzo źle. Nie lękam się Benvenuta, lecz gniewu króla. Nie obawiam się wcale być zabitym przez tego nieokrzesanego włocha — jak pani mówi — lecz boję się abym go nie zabił i tym sposobem nie pozbawił naszego króla sługi, którego zdaje się bardzo cenić.
— Ośmieliłem się, pani, zapewnić wicehrabiego, że wrazie potrzeby może liczyć na jej protekcyę — dodał prewot.
— Nigdy jej nie odmawiałam moim przyjaciołom — rzekła księżna — a zresztą, czy nie masz za sobą lepszej odemnie przyjaciółki: słuszności? Czyż nie postępujesz w myśl życzeń króla?
— Jego królewska mość — odpowiedział Marmagne — nie wskazał sam pałacu Nesle, i nasz wybór, nie można tego ukrywać, wielkie będzie miał podobieństwo do zemsty. A potem jeżeli — jak mogę zapewnić, gdyż wezmę z sobą, dwóch ludzi pewnych — jeżeli zabiję Celliniego?
— O! mój Boże — rzekła księżna pokazując z uśmiechem swoje białe zęby — król proteguje żyjących, lecz ani pomyśli mścić się za umarłych, i spodziewam się, że skoro nie będzie nim już powodować jego uwielbienie dla sztuk, pamiętać tylko będzie o swojem przywiązaniu do mnie. Wszak ten człowiek publicznie mnie znieważył! czy zapomniałeś o tem Marmagne?
— Ależ pani! — rzekł ostrożny wicehrabia — czy wiesz dobrze w czem potrzebujemy protekcyi?
— O! tłomaczysz się bardzo wyraźnie, wicehrabio.
— Jeżeli pani pozwolisz, wytłomaczę się jeszcze jaśniej. Być może, że z tym dyabelskim człowiekiem siła nic nie podoła, i wówczas przyznam się, że będziemy musieli uciec się do podstępu. Gdyby przeto uniknął morderców wśród dnia w swojem mieszkaniu, a takowi znaleźli go przypadkiem pewnego wieczoru w odległej uliczce... ludzie ci, pani, nietylko mają szpady, mają także sztylety.
— Zrozumiałam — rzekła księżna spokojnie i nie okazując aby objawienie tego morderczego zamiaru sprawiło na niej jakiekolwiek wrażenie.
— I cóż wicehrabio, widzę, że jesteś człowiekiem przezornym i że niebezpiecznie być twoim nieprzyjacielem.
— Lecz co mówisz pani o moim zamiarze?
— Rzecz jest ważna w istocie i wartoby może nad nią się zastanowić; lecz co wam mówiłam, każdy wie, sam król nawet, że ten człowiek zranił głęboko moję dumę. Nienawidzę go... tyle ile mojego męża lub panią Dianę; i dalibóg, sądzę, że mogę wam przyrzec... Lecz co to jest, Izabello, dla czego nam przerywasz?
Te ostatnie słowa księżnej wymówione były do jednej z jej kobiet, która weszła zmieszana.
— Wybacz pani — rzekła Izabella — lecz ten artysta florencki, ten Benvenuto Cellini, przyszedł z najpiękniejszą wazką wyzłacaną, jaką tylko można sobie wyobrazić. Powiedział bardzo grzecznie, że przybył ofiarować ją księżnie pani i prosi niezwłocznie o pozwolenie pomówienia z nią przez chwilę.
— Aha! — odrzekła księżna z zadowoleniem złagodzonej dumy — i cóżeś mu odpowiedziała Izabello?
— Że pani jest nieubrana i że ją uwiadomię.
— Bardzo dobrze! Zdaje się — rzekła księżna odwracając się do zmięszanego prewota, że nasz nieprzyjaciel uznaje swoję winę i że zaczyna pojmować co jesteśmy warci i ile możemy. Pomimo to, nie tak łatwo jak sądzi otrzyma to czego żąda i nie przyjmę tak prędko jego wymówek. Trzeba aby lepiej uczuł swoję winę i nasz gniew. Izabello, powiedz mu, że uwiadomiłaś mię i że rozkazuję aby zaczekał.
Izabella wyszła.
— Mówiłam ci więc, wicehrabio de Marrnagne — odezwała się znowu księżna łagodząc już nieco swój gniew, że przedmiot, o którym mówiłeś mi, jest ważny i że nie mogę ci przyrzec pomocy w tem co po prostu nie jest czem innem, jak zasadzką i morderstwem.
— Zniewaga była tak wielką — odważył się powiedzieć prewot.
— Zadosyć uczynienie, spodziewam się, będzie odpowiednie, panie prewocie. Ta groźna duma, która opierała się monarchom, czeka tam, w moim przedpokoju, na mój kaprys kobiecy, i dwie godziny tego czyśca, ukarzą go dostatecznie za słowo wymówione w nieuwadze. Nie trzeba też być bez litości, prewocie. Przebaczcie mu, tak jak ja mu przebaczę za dwie godziny. Ciekawam czy będę miała mniej nad wami wpływu niż król nademną?
— Racz więc nam pozwolić pani, pożegnać cię — rzekł prewot kłaniając się — gdyż nie chciałbym dać mojej istotnej władczyni przyrzeczenia, któregobym nie dotrzymał.
— Chcecie odejść! o nie — rzekła księżna chcąc koniecznie mieć świadków swojego tryumfu — pragnę Mości prewocie, abyś był obecny poniżeniu twojego nieprzyjaciela i abyśmy tym sposobem oboje byli pomszczeni przy jednej sposobności. Poświęcam tobie i wicehrabiemu te dwie godziny: nie dziękujecie mi? — Powiadają, że wydajesz swoję córkę za hrabiego d’Orbec, panie Robercie? — Piękna partya, w istocie. Mówię piękna: dobra raczej powinnabym powiedzieć; lecz siadajcie panowie. Czy wiesz prewocie, że na to małżeństwo potrzeba mojego zezwolenia, a chociaż o nie mnie jeszcze nie prosiłeś, udzielę je. D’Orbec jest mi równie poświęconym jak ty. Spodziewam się, że zobaczemy wkrótce twoję córkę i że jej mąż ukaże ją na dworze.
Księżna ciesząc się zawczasu z swojego zwycięztwa, mówiła długo w ten sposób, gdy tymczasem jej niecierpliwa radość przebijała się w najmniejszem poruszeniu.
— No! — rzekła na koniec — jeszcze pół godziny a uwolnię od męczarni biednego Benvenuta. Stawmy się na jego miejscu, musi bardzo cierpieć; nie przyzwyczajony jest do podobnego obejścia; dla niego Louwr jest zawsze otwarty, król zawsze widzialny. W istocie, chociaż zasłużył na to, żałuję go. Musi się niecierpliwić, nie prawdaż? nie mogąc wywrzeć swojej wściekłości! A! a! a! Długo śmiać się z tego będę. Ale mój Boże! cóż to ja słyszę? ten głos donośny... ten hałas...
— Może to ten przeklęty człowiek... znudził się w czyścu — rzekł prewot odzyskując nadzieję.
— Chciałabym to widzieć — rzekła księżna zbladłszy — chodźcie ze mną panowie, chodźcie.
Benvenuto, skłoniony powodami jakie przytoczyliśmy do zawarcia pokoju z potężną faworytą, na drugi dzień po swojej rozmowie z Primaticciem, wziął małą wazę srebrną wyzłacaną, którą przeznaczył na okupienie swojej spokojności i wspierając Askania słabego jeszcze i bladego, udał się do pałacu Etampes.
Spotkał naprzód lokai, którzy nie chcieli oznajmić go tak wcześnie swojej pani, i stracił dobre pół godziny na upieraniu się.
To już rozgniewało go nie mało.
Izabella wreszcie nadeszła i zgodziła się oznajmić go pani d’Etampes; powróciła wkrótce oświadczając Celliniemu, że księżna ubierała się zatem, aby nieco zaczekał. Uzbroił się więc w cierpliwość i usiadł na ławce obok Askania, który utrudzony drogą, gorączką, i myślami, czuł się dość słabym.
Godzina upłynęła, Benvenuto zaczął liczyć minuty.
Z tem wszystkiem, myślał, toaleta księżnej jest rzeczą nader ważną i dla kwadransa mniej więcej oczekiwania, nie chcę utracić korzyści mojego kroku.
Jednak pomimo tej filozoficznej uwagi, zaczął liczyć sekundy.
Tymczasem Askanio stawał się coraz bledszym; chciał zamilczeć o swoich cierpieniach przed mistrzem i heroicznie postanowił czekać nic nie mówiąc; lecz od rana nic nie miał w ustach i chociaż nie przyznawał się do tego, czuł, że siły go opuszczają.
Benvenuto nie mógł dosiedzieć i zaczął przechadzać się wielkiemi krokami wzdłuż i wszerz.
Kwandrans jeszcze upłynął.
— Cierpisz moje dziecię? — rzekł Cellini do Askania.
— Nie, prawdziwie mistrzu; ty to raczej zdajesz się cierpieć. Lecz uspokój się, błagam cię, zapewne zaraz nadejdą.
W tej chwili Izabella pokazana się we drzwiach.
— Twoja pani spóźnia się coś — rzekł Benvenuto.
Złośliwa dziewczyna poszła do okna i spojrzała na zegar w dziedzińcu.
— Dopiero półtory godziny czekacie — rzekła, na cóź się użalasz?
A ponieważ Cellini zmarszczył brwi, uciekła z głośnym śmiechem.
Benvenuto zadając sobie gwałt, powściągnął się jeszcze.
Usiadł w milczeniu z założonemi rękoma; zdawał się spokojny, lecz gniew silny nim miotał.
Dwóch lokai stojąc nieruchomie przy drzwiach, spoglądali nań z powagą, która zdawała mu się drwinami.
Kwadrans wybił; Benvenuto rzucił okiem na Askania i ujrzał go bledszym niż dotąd.
— Cóż to — zawołał nie mogąc się już powściągnąć, więc ona tak robi naumyślnie! Dosyć długo wierzyłem temu co mi mówiono i czekałem przez grzeczność; lecz jeżeli to jest obelga, nie ścierpię jej nawet od kobiety. Chodźmy, Askanio.
Mówiąc to, Benvenuto podniósł swoją potężną dłonią niegościnną ławkę, na której złośliwość księżnej, chociaż nie domyślał się tego, poniżała go blisko przez dwie godziny, cisnął ją i roztrzaskał.
Lokaje poruszyli się, lecz Cellini dobywszy do połowy sztyletu zatrzymał ich.
Askanio przelękły o swojego mistrza, chciał wstać, lecz wzruszenie odebrało mu resztę sił i padł bez przytomności.
Benvenuto nie spostrzegł tego z razu.
W tej chwili księżna ukazała się blada, i rozgniewana na progu drzwi.
— Tak, odchodzę — mówił dalej swoim grzmiącym głosem Benvenuto, widząc już księżnę — i powiedźcie tej kobiecie, że dar, który dla niej przeznaczałem, wręczę pierwszemu lepszemu żebrakowi. który pewnie od niej godniejszym go będzie.
Powiedźcie jej, że jeżeli wzięła mię za jednego ze swoich służalców, jak wy, omyliła się, i że my artyści, nie sprzedajemy pochlebstwa i uniżoności, jak ona sprzedaje swoje wdzięki! A teraz ustąpcie się! Chodź ze mną Askanio.
W tej chwili, odwrócił się ku swojemu ukochaniu uczniowi i ujrzał go bladego z zamkniętemi oczyma i przechyloną w tył głową.
— Askanio — zawołał — Askanio, moje dziecię, zemdlony, umiera może!... i to ta kobieta... Benyenuto odwrócił się z groźnym gestem ku księżnej d’Etampes, czyniąc zarazem poruszenie celem wzięcia Askania na ręce.
Księżna pełna gniewu i przerażenia, nie była dotąd w stanie przemówić słowa.
Lecz ujrzawszy Askania, białego jak marmur, z przechyloną głową, z długiemi rozrzuconemi włosami, i tak pięknego przy swojej bladości, nieprzezwyciężonem poruszeniem rzuciła się ku niemu i uklękła prawie naprzeciwko Benvenuta, trzymając jak on jedną rękę Askania w swej dłoni.
— Lecz to dziecię umiera! Jeżeli go weźmiesz z sobą, umrze. Potrzebuje niezwłocznej pomocy. Hieronimie, biegnij po doktora Andre.
Nie chcę ażeby wyszedł ztąd w takim stanie, pojmujesz pan! Odejdź lub zostań tu, jak chcesz, lecz zostaw jego.
Benvenuto spojrzał na księżnę przenikliwie, a na Askania z niespokojnością.
Pojął, że niebyło żadnego niebezpieczeństwa pozostawić swojego drogiego ucznia staraniom pani d’Etampes, a przeciwnie mogłoby mu zaszkodzić, gdyby go chciano nieostrożnie przenosić.
Jak zawsze, prędko zdecydował się co ma czynić, gdyż postanowienia szybkie i niewzruszone, były jednym z przymiotów lub wad Celliniego.
— Odpowiadasz pani za niego! — rzekł.
— O! życiem mojem! — zawołała księżna.
Wtedy pocałował z lekka ucznia w głowę, i okrywając się płaszczem, z ręką na sztylecie, wyszedł dumnie, nie bez zamienienia z księżną spojrzenia pełnego wzgardy i nienawiści.
Co do prewota i wicehrabiego, nie raczył nawet spojrzeć na nich.
Anna z swojej strony odprowadziła swojego nieprzyjaciela oczyma błyszczącemi z wściekłości; potem zmieniając wyraz twarzy, jej spojrzenie zwróciło się z niespokojnością na ładnego zemdlonego; gniew ustępował miejsca miłości, tygrysica stała się gazellą.
— Mości Andre — rzekła do swojego doktora, który dopiero co przybiegł — obejrzyj go, ocal go, jest ranny i umierający.
— Nie ma nic niebezpiecznego — rzekł doktór, jestto przemijające osłabienie — i wlał w usta Askania kilka kropel kordyału, który zawsze nosił przy sobie.
— Przychodzi do siebie — zawołała księżna — porusza się. Teraz, doktorze, potrzeba mu spokojności, nieprawdaż? Przenieście go do tego pokoju na sofę — rzekła do dwóch lokai. Potem, zniżając głos tak aby tylko od nich być słyszaną: Lecz naprzód posłuchajcie, dodała: Jeżeli wymówicie jedno słówko ściągające się do tego coście tu widzieli i słyszeli, głową za to przypłacicie. Idźcie!...
Lokaje drżący ukłonili się i podnosząc lekko Askania, zanieśli go do wskazanego pokoju.
Pozostawszy sama z prewotem i wicehrabią de Marmagne, milczącymi świadkami jej zniewagi, pani d’Etampes zmierzyła ich, szczególniej ostatniego, spojrzeniem pełnem wzgardy, lecz powściągnęła natychmiast to poruszenie.
— Mówiłam więc, wicehrabio — wyrzekła z goryczą lecz spokojnie — mówiłam więc, że rzecz, o której wspominaliście była ważną, lecz mniejsza o to, nie zastanowiłam się nad tem dostatecznie. Zdaje się, że dosyć mam władzy, na dosięgnięcie winowajcy. Król tą razą raczyłby ukarać, bezwątpienia, lecz ja sama chcę się pomścić. Kara wyjawiłaby zniewagę; zemsta ją pokryje. Mieliście panowie zimną krew, wstrzymać się z tą zemstą aby jej na jaw nie wydać, ja pochwalam to, lecz radzę wam także, nie dać się zupełnie jej wymknąć; tak postąpcie sobie, ażebym nie potrzebowała udawać się z tem do kogo innego. Wicehrabio de Marmagne, trzeba ci wyraźnych słów. Zaręczam ci za równąż bezkarność jakiej kat używa; jednak radzę tobie i twoim zbirom, porzucić szpady a uciec się do sztyletu. A teraz, nie mówcie nic; działajcie i to szybko: to najlepsza odpowiedź. Żegnam panów.
Wymówiwszy te słowa głosem prędkim i ucinanym, księżna wyciągnęła rękę jakby wskazując drzwi dwom panom.
Ci ukłonili się niezgrabnie, nie znajdując na prędce żadnej wymówki i wyszli pomieszani.
Po ich wyjściu, pani d’Etampes udała się do pokoju, w którym złożono chorego.
W chwili gdy księżna zbliżała się do młodzieńca, Askanio otworzył oczy.
— Nie ma żadnego niebezpieczeństwa — rzekł doktór Andre do pani d’Etampes, ten młody człowiek był raniony w ramię; znużenie, wstrząśnienie jakoweś duszy, może nawet głód, spowodowały chwilowe zemdlenie, które jak pani widzisz kordyały zupełnie rozproszyły. Teraz przyszedł już do siebie i łatwo zniesie przeniesienie go w lektyce.
— Dobrze, doktorze — rzekła księżna dając kieskę panu Andre, który ukłonił się głęboko i wyszedł.
— Gdzie jestem? — rzekł Askanio, który przyszedłszy do siebie, starał się zebrać wspomnienia.
— Jesteś przy mnie, w moim domu, Askanio — rzekła księżna.
— W twoim domu, pani? a! tak, poznaję cię, jesteś pani d’Etampes, i przypominam sobie także... Gdzie jest Benvenuto? gdzie jest mój mistrz?
— Nie poruszaj się, Askanio, twój mistrz jest bezpieczny, bądź spokojny; w tej chwili je zapewne obiad u siebie.
— Lecz jak się to stało, że mię tu zostawił?
— Straciłeś przytomność i powierzył cię moim staraniom.
— I zapewniasz mię pani, że nie jest narażony na żadne niebezpieczeństwo, że wyszedł ztąd bez szkody?
— Powtarzam ci i upewniam, Askanio, że nigdy nie był mniej narażony jak w tej chwili, rozumiesz mnie. Niewdzięczny, czuwam nad nim opatruję go, ja księżna d‘Etampes, z troskliwością siostry, a on mi mówi o swoim mistrzu!
— O! pani, wybacz mi i przyjmij moje podziękowanie — rzekł Askanio.
— Już też czas, istotnie! — rzekła księżna potrząsając swoją piękną głową z dowcipnym uśmiechem.
I wtedy pani d’Etampes zaczęła mówić, nadając każdemu słowu czarujące brzmienie, udzielając wyrazom najprostszym znaczenia najdelikatniejsze, czyniąc każde zapytanie z rodzajem chciwości i słuchając odpowiedzi, jak gdyby od niej zawisło jej przeznaczenie.
Była pochlebiającą i pieszczotliwą, baczną i uważną na wszystko, jak doskonała aktorka na scenie, rozwijając cały swój dowcip czarowny i wykształcony, któremu jak mówiliśmy była winna, że ją nazywano najpiękniejszą z uczonych i najuczeńszą z pięknych; słowem użyła w tej rozmowie najsłodszych pochlebstw i najzręczniejszych ułudzeń; nakoniec gdy młodzieniec już po raz trzeci lub czwarty okazywał chęć oddalenia się:
— Mówisz do mnie Askanio — rzekła zatrzymując go jeszcze — z takim zapałem o twojej pięknej sztuce złotniczej, że jest to dla mnie niejako odkryciem, i że odtąd śledzić będę myśli, w tem co dotąd jedynie za strój uważałam. A więc twojem zdaniem, twój Benvenuto jest mistrzem w tej sztuce?
— Pani, przeszedł samego Michała Anioła.
— Gniewam się na ciebie, gdyż ty zmniejszysz urazę jaką czuję ku niemu, za jego niegodne względem mnie postąpienie.
— O! nie należy uważać na jego szorstkość, pani. Ta opryskliwość ukrywa duszę najgorętszą i najszlachetniejszą. Sądził, że pani umyślnie kazałaś mu czekać na siebie, i ta zniewaga...
— Powiedz ta złośliwość — odrzekła księżna z udanem pomieszaniem zepsutego dziecka. Istotnie, nie byłam jeszcze ubraną gdy twój mistrz przybył, i tylko przedłużyłam nieco moją toaletę. To źle. bardzo źle! Widzisz, że spowiadam się przed tobą. Nie wiedziałam zresztą, że z nim jesteś — dodała z żywością.
— Być może, pani, lecz Cellini nie jest zbyt przenikliwym, w dzieciństwie widzi obrazę.
— Czy i ty wierzysz temu? — odrzekła księżna, nie mogąc zupełnie ukryć szyderczego uśmiechu.
— O! przebacz mu pani! gdyby cię znał, wierzaj mi, jest on wspaniały i szlachetny, błagałby cię na klęczkach o przebaczenie za swój błąd.
— Przestań już! Czy myślisz dokazać abym go teraz pokochała? Chcę się gniewać na niego, mówię ci, i na początek, uczynię mu rywala.
— To będzie trudno, pani.
— Nie, Askanio, gdyż tym rywalem ty będziesz, jego uczeń. Pozwól mi przynajmniej tym sposobem złożyć hołd wielkiemu geniuszowi, który mię nienawidzi. Wszak nie będziesz wahał się poświęcić mi tej twórczości pełnej poezyi, którą wychwala sam Cellini?...
— Pani, wszystko co jest w mojej mocy oddaję na twoje rozkazy. Jesteś tak dobrą dla mnie, wypytywałaś przed chwilą z takiem zajęciem o moję przeszłość, o moje nadzieje, że teraz jestem ci oddany sercem i duszą.
— Dziecię! nie uczyniłam nic jeszcze dla ciebie i w tej chwili żądam tylko nieco twojego talentu. Powiedz czy nie marzyłeś o jakim pięknym klejnocie? Mam tu przepyszne perły; cóżbyś mi z nich utworzył, mój piękny czarowniku? Czy chcesz abym ni udzieliła mojego pomysłu? Przed chwilą ujrzawszy cię leżącego w przedpokoju bladego i z pochyloną głową, wyobrażałam sobie, że widzę piękną lilię, której łodygę wiatr pochylił. A więc, zrób mi lilię z pereł i srebra, nosić ją będę u gorsu — rzekła czarodziejka kładąc rękę na sercu.
— O! pani, tyle dobroci...
— Askanio, czy chcesz okazać się wdzięcznym za tę dobroć, jak mówisz? Przyrzeknij mieć we mnie swoję powiernicę, swoję przyjaciółkę, nie ukrywać przedemną żadnego z twoich postępków, twoich zamysłów, twoich zmartwień, gdyż spostrzegam, że jesteś smutny. Przyrzeknij udać się do mnie ile razy będziesz potrzebował pomocy i rady.
— Lecz to jest nowa łaska ze strony pani, a nie dowód wdzięczności, jakiego odemnie wymagasz.
— Nakoniec, przyrzekasz mi to?
— Niestety! wczoraj jeszcze mógłbym ci to przyrzec, pani; wczoraj jeszcze mógłbym udać się do twojej wspaniałomyślności; dziś nikt już w świecie nie jest w mocy dopomódz mi.
— Kto wie?
— Ja to wiem, pani.
— A! cierpisz, ja to widzę, Askanio, ty cierpisz.
Askanio wstrząsnął smutnie głową.
— Nie jesteś szczerym z przyjaciółką, Askanio, to nie dobrze — mówiła dalej księżna biorąc rękę młodzieńca i ściskając ją zlekka.
— Mój mistrz musi być niespokojny o mnie, pani, lękam się abym nie stał się tobie natrętnym. Czuję się znacznie lepiej. Pozwól mi oddalić się.
— Jak ci pilno odejść ztąd! Zaczekaj przynajmniej aż ci przygotują lektykę. Nie opieraj się, tak doktór rozkazał i ja tak chcę.
Anna przywołała służącego i wydała potrzebne rozkazy, potem kazała Izabelli przynieść swoje perły i niektóre kamienie i oddała je Askaniemu.
— Teraz zwracam ci wolność — rzekła — lecz skoro wyzdrowiejesz, moja lilia będzie pierwszą rzeczą jaką się zajmiesz, nieprawdaż? Tymczasem, myśl o niej, proszę cię, a gdy ukończysz rysunek, pokażesz mi go.
— Dobrze, pani.
— I nie chceszże abym ci była w czem użyteczną, Askanio? Powiedz, czego żądasz moje dziecię? Gdyż w twoim wieku, napróżno nakazujemy milczenie sercu, odwracamy oczy, zamykamy usta, zawsze pożądamy czegoś. Sądzisz więc, że mało mam władzy, iż nie chcesz uczynić mię swoją powiernicą?
— Wiem pani — odrzekł Askanio — że posiadasz całą potęgę na jaką zasługujesz. Lecz żadna siła ludzka nie potrafiłaby dopomódz mi w okoliczności, w jakiej się znajduję.
— Mów jednak — rzekła księżna d’Etampes. — Żądam tego! potem łagodząc z zachwycającą kokieteryą swój głos i wyrazy twarzy: Proszę cię o to!
— Niestety! pani — zawołał Askanio, którego serce boleść przepełniała. Niestety! ponieważ odzywasz się do mnie z taką dobrocią, ponieważ moje odejście ukryje przed tobą mój wstyd i moje łzy, nie zaniosę, jak byłbym uczynił wczoraj, prośby mej do księżnej, lecz uczynię zwierzenie kobiecie. Wczoraj byłbym ci powiedział: kocham Blankę i jestem szczęśliwy!... Dziś powiem ci: Blanka mnie nie kocha, pozostaje mi tylko umrzeć! Zegnam cię pani, zlituj się nademną!
Askanio pocałował rękę pani d’Etempes, oniemiałej i wzruszonej, i wybiegł szybko.
— Rywalka! rywalka! — rzekła Anna budząc się jakby ze snu; lecz nie kocha go, a on musi być moim, dokażę tego!... O! tak, przysięgam, że mnie pokocha i że zabiję Benvenuta!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.