Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
ŻYCIE LUDZKIE PEŁNE JEST TROSK I PRZYKROŚCI.



Opuściliśmy Celliniego w chwili, gdy niespokojny o Askania wychodził z pałacu Etampes.
Powróciwszy do wielkiego Nesle, ani wspomniał o gniewie pani d’Etampes; myślał jedynie o swoim ukochanym uczniu.
Przeto radość jego była wielka, gdy drzwi otworzyły się dając przejście lektyce i gdy Askanio, wyskoczywszy lekko na ziemię, uścisnął mu rękę i zapewnił, że miał się lepiej aniżeli rano.
Lecz czoło Benvenuta wkrótce zasępiło się na pierwsze słowa ucznia, i słuchał go z szczególniejszym wyrazem smutku, gdy ten mu mówił:
— Mistrzu, dam ci sposobność naprawienia pewnej niesłuszności, i wiem, że mi podziękujesz zamiast, się gniewać. Omyliłeś się względem księżnej d’Etampes; nie czuje ona ku tobie ani wzgardy, ani nienawiści; przeciwnie czci ciebie i uwielbia, i trzeba przyznać, że surowo się z nią obszedłeś, jako z kobietą i księżną. Mistrzu, pani d’Etampes nie tylko jest piękną jak bogini, ale i dobrą jak anioł, jest zarazem skromną i wspaniałą, i posiada przedziwny rozsądek. To, w czem widziałeś dziś rano obrażającą zuchwałość, było tylko dziecinną złością. Uczyń to dla mnie, dla mnie którego przyjęła i pielęgnowała z wdziękiem tak tkliwym, nie trwaj w tem obelżywem uprzedzeniu. Ręczę, że nie trudno ci będzie dokazać, aby ona zapomniała swojego... Lecz nie odpowiadasz, kochany mistrzu? Potrząsasz głową. Czyliżbym cię obraził?
— Posłuchaj, moje dziecię — odrzekł poważnie Benvenuto; często powtarzałem ci, że podług mnie jedna tylko rzecz na świecie jest wiecznie piękną, wiecznie młodą, wiecznie płodną: to jest sztuka. Jednak wiem i to, że w pewnych duszach czułych, miłość jest także uczuciem wzniosłem, głębokiem, mogącem uszczęśliwić na całe życie, lecz to rzecz rzadka. Bo cóż jest zazwyczaj miłość? Jednodniowy kaprys, wesołe wspólnictwo, w którem dwa serca zwodzą, się nawzajem, a często w dobrej wierze. Taka jednak miłość, chociaż szydzę z niej otwarcie, najlepiej mi się podoba, gdyż zawiera w sobie wszystkie uciechy, wszystkie przyjemności, wszystkie uczucia rzeczywistej namiętności, a jej rany nie są śmiertelne. Dodaj jeszcze, że te przemijające związki mają jeden cel wystarczający dla artysty, uczczenie formy i uwielbienie czystej piękności: i to jest ich poważna strona. Lecz słuchaj, Askanio, jest jeszcze inna miłość, która nie wzbudza śmiechu, na wspomnienie której drżę; miłość namiętna, szalona, zwodnicza jak marzenie!
— O! mój Boże — pomyślał Askanio — czyby się dowiedział o mojej szalonej miłości dla Blanki?
— Taka — mówił dalej Cellini — nie daje ani rozkoszy, ani szczęścia, a jednak ogarnia cię całego; jestto upiór, który wypija po trosze całe twoje istnienie, który pożera powoli twoję duszę; trzyma cię w swoich szponach, i niepodobna z nich się już wydobyć. Askanio, Askanio, takiej obawiaj się. Wiadomo, że to jest chimera i że nic z nią zyskać nie można, a jednak oddajesz jej się duszą i ciałem, i prawie z radością poświęcasz jej dni swoje.
— Wie wszystko! — rzekł do siebie Askanio.
— Drogi synu — mówił dalej Benvenuto — jeżeli jest czas jeszcze, zerwij te węzły, które skrępowałyby cię na zawsze; znak choroby zostanie, lecz ocalisz przynajmniej od cierpień resztę życia twego.
— A któż powiedział ci, że ją kocham? — zapytał uczeń.
— Jeżeli jej nie kochasz, to chwała Bogu! — rzekł Benvenuto, sądząc, że Askanio przeczy, gdy on zapytywał się tylko. W takim razie bądź ostrożny, gdyż dostrzegłem dziś rano, że ona ciebie kocha.
— Dziś rano? O kimże mówisz? co chcesz powiedzieć?
— O kim mówię? o pani d’Etampes.
— O pani d’Etampes! — odrzekł młodzieniec osłupiały. Lecz mylisz się mistrzu, to niepodobna. Mówisz, że widziałeś, iż pani d’Etampes mię kocha?
— Askanio, mam czterdzieści lat, dosyć żyłem i wiem wiele. Po spojrzeniach, które ta kobieta rzucała na ciebie, po sposobie w jaki potrafiła ukazać ci się, poznałem, że cię kocha, a sądząc z zapału, z jakim broniłeś jej przed chwilą, obawiam się czy jej nie odpłacasz wzajemnością. Ostrzegam cię przeto, Askanio, gdyż w takim razie zguba twoja nieuchronna. Ta miłość jakkolwiek gorąca, opuści cię i pozostawi bez szczęścia, bez wiary i nadziei.
— Mistrzu — rzekł Askanio — nie wiem czy pani d’Etampes kocha mię, lecz ja nie kocham jej bynajmniej.
Benvenuto do połowy tylko był zaspokojony szczeremi słowy Askania, gdyż myślał, że on sam mógł się omylić w tym względzie.
Nie wspomniał więc o tem więcej, i następnych dni spoglądał tylko niekiedy ze smutkiem na swego ucznia.
Zresztą, trzeba powiedzieć, że nie tylko względem Askania był niespokojnym.
On sam zdawał się dręczony jakąś głęboką troską.
Utracił wesołość swoję i dobry humor.
Pozostawał zawsze zamknięty rano w swoim pokoju po nad ludwisarnią, i wyraźnie zabronił aby mu tam nie przeszkadzano.
Przez resztę dnia pracował nad olbrzymią statuą Marsa z zwykłym swoim zapałem, lecz nie mówiąc o niej z dawnem wylaniem.
Nadewszystko też w obecności Askania wydawał się ponurym, zakłopotanym.
Zdawał się unikać swojego ukochanego ucznia, jakby wierzyciela lub sędziego.
Nakoniec, łatwo można było spostrzedz, że jakaś wielka troska, jakaś straszliwa namiętność znalazła przystęp do tej silnej duszy.
Askanio nie był szczęśliwszy: Sądził, jak wyznał przed panią d’Etampes, że Blanka nie kochała go.
Hrabiego d’Orbec, którego znał tylko z nazwiska, wyobrażał sobie młodym, wykwintnym, bogatym, i był przekonany, że córka pana d’Estourville, szczęśliwa narzeczona pięknego szlachcica, nie pomyślała ani na chwilę o nieznanym artyście.
Chociażby zresztą zachował niepewną i wątłą nadzieję, która nigdy nieopuszcza serca przepełnionego miłością, sam popsuł całą sprawę, wyjawiając przed panią d’Etampes — jeżeli prawda była, że pani d’Etampes kochała go — imię jej rywalki.
To małżeństwo, któremu byłaby w stanie przeszkodzić, starałaby się teraz przyśpieszyć ze wszystkich sił swoich; ścigałaby całą swoją nienawiścią biedną Blankę.
Tak, Benvenuto miał słuszność: miłość tej kobiety była w istocie straszna i niebezpieczna; lecz miłość Blanki miała być tem wzniosłem i boskiem uczuciem, o którem mistrz mówił z początku, i to dla innego niestety! zostawione było to szczęście.
Askanio był w rozpaczy; wierzył w przyjaźń pani d’Etampes, a ta zdradliwa przyjaźń była niebezpieczną miłością; spodziewał się miłości Blanki, a ta kłamliwa miłość była tylko obojętną przyjaźnią.
Czuł się bliskim nienawidzenia tych dwóch kobiet, które tak źle odpowiedziały wszystkim jego marzeniom, gdy tymczasem każda z nich kochała go tak, jakby on chciał być kochanym tylko od jednej z nich.
Pogrążony w ponurym smutku, nie myślał nawet o lilii poleconej przez panią d’Etampes, i miotany niechęcią podsycaną przez zazdrość, nie chciał powrócić do małego Nesle, pomimo próśb i wymówek Ruperty, której tysiące zapytań pozostawiał bez odpowiedzi.
Niekiedy jednak wyrzucał sobie to postanowienie, okrutne zapewne tylko dla niego.
Chciał widzieć się z Blanką, wyznać jej swoję miłość jak zbrodnię, a ona będzie zapewne tak dobrą, że go pocieszy.
Lecz co powiedzieć o swojej nieobecności, jak wytłomaczyć się w oczach młodej dziewczyny?
Askanio, wśród tych naiwnych i bolesnych uwag, dozwolił upływać czasowi i nie śmiał nic przedsięwziąć.
Blanka oczekiwała Askania z obawą i radością nazajutrz po dniu, w którym słowa pani Perrine pogrążyły młodzieńca w straszliwej boleści; lecz napróżno liczyła godziny i minuty; napróżno pani Perrine przysłuchiwała się, czekając umówionego znaku: Askanio nie przychodził.
Blanka wyobrażała sobie, że młodzieniec był chory, może umierający i dla tego przybyć nie był w stanie.
Przepędziła cały wieczór przed swoim klucznikiem, płacząc i modląc się, modły skończyła a łzy przecież napełniały jej oczy.
To przestraszyło ją.
Ta niespokojność, która uciskała jej serce, była dla niej przykrem odkryciem.
W istocie, było czego się przestraszyć, gdyż mniej jak w przeciągu miesiąca, Askanio stał się panem jej myśli do tego stopnia, że zapomniała o Bogu, o swoim ojcu, o swojem własnem nieszczęściu.
Lecz nie o to teraz chodziło! Askanio cierpiał o dwa kroki od niej; umierał a ona nie mogła go zobaczyć!
Nie była to chwila do rozumowania, płakać tylko mogła.
Gdy zostanie ocalony, wtedy będzie czas rozmyślać.
Nazajutrz pani Perrine czatowała na Rupertę i skoro tylko ujrzała ją wychodzącą, wybiegła także, więcej dla otrzymania wiadomości, jak w celu porobienia sprawunków.
Askanio tedy nie był ciężko chorym, lecz po prostu nie chciał iść do małego Nesle i na wszelkie pytania pani Ruperty, odpowiadał uporczywem milczeniem.
Dwie kobiety wyprowadzały ztąd mnóstwo wniosków.
W istocie było to dla nich nie do pojęcia.
Co do Blanki, ona powodu nie szukała długo, powiedziała sobie natychmiast: „Wie o wszystkiem; dowiedział się, że za trzy miesiące będę żoną hrabiego d’Orbec i nie chce mnie już więcej widzieć.”
Jej pierwszem uczuciem była wdzięczność dla kochanka, i uśmiechnęła się. Lecz wkrótce, rozmyślając nad tem, uczuła urazę do Askania, że mógł mniemać, iż ona skłania się do podobnych związków.
Pogardza mną więc, rzekła do siebie.
Wszystkie te usposobienia do gniewu lub czułości, były bardzo niebezpieczne; odsłaniały przed Blanką tajemnicę jej własnego serca. Głośno mówiła sobie, że pragnęła nie widzieć więcej Askania, lecz pocichu oczekiwała go, aby się usprawiedliwić.
I cierpiała w swojem lękliwem sumieniu; cierpiała w swojej niepoznanej miłości.
Co do pani d’Etampes, ta nie wierzyła, nie mogła wierzyć w ową, głęboką namiętność Askania d Blanki. „Dziecię, które nie wie czego pragnie — mówiła — które zajęło się pierwszą ładną dziewczyną, jaką napotkało, które natrafiło na głupią próżność a jego duma oburzyła się napotkawszy przeszkodę. O! gdy pozna co to jest prawdziwe uczucie, miłość gorąca i namiętna; gdy się dowie że ja, księżna d’Etampes, ja której kaprys rządzi całem państwem, że ja kocham go!... o musi o tem wiedzieć.”
Wicehrabia de Marmagne i prewot Paryża cierpieli także w swojej nienawiści, jak Anna i Blanka w swojej miłości.
Obaj czuli śmiertelną urazę do Beuveuuta, szczególniej Marmagne.
Benyenuto był przyczyną, że został pogardzony i poniżony przez kobietę; Benvenuto zmuszał go okazać się odważnym, gdyż przed sceną w pałacu Etampes, wicehrabia mógł był kazać go zamordować przez swoich ludzi na ulicy; teraz zaś zmuszony był sam napaść go w jego domu, a na tę myśl Marmagne drżał ze strachu.
Tak więc wszyscy cierpieli. Katarzyna nawet, Katarzyna, ów trzpiot, nie śmiała się już, nie śpiewała i często bardzo jej oczy czerwone od łez były.
Benvenuto nie kochał jej już, Benvenuto był od niejakiego czasu zimny i niekiedy nawet przykry dla niej.
Biedna Katarzyna miała oddawna jednę myśl, która stała się u niej monomanią.
Pragnęła zostać żoną Benvenuta.
Skoro przybyła do jego pracowni, sądząc, że mu służy za zabawkę, a on obszedł się z nią ze względami należnemi kobiecie a nie piękności, biedne dziewczę ujrzało się nagle wzniesionem, i uczuło zarazem głęboką wdzięczność dla swojego dobroczyńcy, oraz naiwną dumę, widząc się tak szlachetnie ocenioną.
Odtąd, już nie wskutek rozkazu, lecz na prośbę Celliniego, z radością zgodziła się służyć mu za model, i widząc się tyle razy wyobrażoną i tyle razy uwielbianą w bronzie, srebrze i złocie, po prostu przypisała sobie połowę powodzeń złotnika, będąc przekonaną, że te piękne kształty tak często chwalone, więcej do niej należały niż do mistrza.
Rumieniła się chętnie gdy winszowano Celliniemu czystości rysów tej lub owej statui; przekonywała się z ukontentowaniem, że była niezbędną dla wziętości swojego kochanka i stała się częścią jego sławy, tak jak była połową jego serca.
Biedne dziecię! niewiedziała, że nigdy nie była dla Benvenuta tym ideałem, tem tajemnem bóstwem, którego każdy artysta wzywa i który czyni go twórcą; lecz ponieważ Benvenuto zdawał się kopiować jej postawę i wdzięki, przekonana była, że jej był winien wszystko i powoli ośmielała się w nadziei, że wyniósłszy zalotnicę na swoję kochankę, z kochanki uczyni ją żoną.
Ponieważ nie umiała ukrywać myśli, wyraźnie oświadczyła Celliniemu swoje pretensye.
Ten wysłuchał jej poważnie i odpowiedział:
— Zobaczemy.
Istotnie wolałby był powrócić do twierdzy Świętego Anioła, narażając się na powtórne złamanie nogi w czasie ucieczki. Nie żeby gardził swoją lubą Katarzyną; kochał ją czule i nawet z niejaką zazdrością, jak widzieliśmy — lecz przedewszystkiem uwielbiał sztukę.
Ożeniwszy się, czyliż mąż i ojciec rodziny nie przyniósłby uszczerbku artyście? A zresztą, gdyby miał zaślubiać wszystkie swoje modele, byłby przynajmniej sto razy dwużennym.
Gdy przestanę kochać i modelować Katarzynę, mówił do siebie Benvenuto, znajdę dla niej jakiego poczciwego chłopaka z krótkim wzrokiem, któryby nie dojrzał przeszłości i który tylko będzie widział ładną kobietę i piękny posag, jaki jej ofiaruję. Tym sposobem zadowolę ową manię nazywania się mężatką.
Gdyż Benvenuto był przekonany, że tego szczególniej pragnęła Katarzyna, mniej dbając o to kto będzie jej mężem.
Tymczasem dozwalał jej kołysać się nadzieją.
Lecz od czasu przeniesienia się do wielkiego Nesle, Katarzyna nie mogła już się łudzić i poznała, że nie jest już tak niezbędną dla życia i prac Celliniego jak sądziła, gdyż jej wesołość nie była już w stanie rozproszyć smutku zasępiającego jego czoło; co większa, zaczął modelować z wosku statuę Heby, dla której nie siedziała.
Nakoniec rzecz niesłychana! biedne dziewczę próbowało udawać zalotną z Askaniem w obec Celliniego, a najmniejsze zmarszczenie brwi nie zwiastowało zazdrości i gniewu mistrza. Miałaż się wyrzec tylu pięknych marzeń i pozostać poniżoną jak przedtem?
Co do Pagola, jeżeli czytelnicy czują jakąkolwiek ciekawość zbadania tajemnic tej duszy, powiemy, że nigdy Pagolo nie był więcej ponurym i milczącym jak od niejakiego czasu.
Pomyśli kto może, że wesoły student Jakób, Aubry, nasza dawna znajomość, uniknął zmartwienia? Bynajmniej: i on także cierpiał.
Simonna, czekając długo? na niego w niedzielę, to jest w dzień oblężenia pałacu Nesle, powróciła do domu rozgniewana i nie chciała już pod żadnym pozorem przyjąć zuchwałego studenta.
Ten, chcąc się pomścić, pozbawił wprawdzie męża kapryśnicy tytułu swojego nadwornego krawca, lecz ten okrutny człowiek, dowiedziawszy się o tem, doznał żywej radości; gdyż jeżeli Jakób Aubry zużywał prędko i hojnie swoje suknie (wyjąwszy kieszeni), trzeba dodać, że miał zasadę ekonomiczną nie płacić za nie nigdy. Skoro tedy wpływ Simonny przestał równoważyć brak pieniędzy, samolubny krawiec obrachował, że zaszczyt ubierania pana Jakóba Aubry, nie odpowiadał stracie jaką poniósł ubierając go darmo.
Tak więc nasz biedny przyjaciel jednocześnie owdowiał i pozbawiony został kredytu. Na szczęście, wiemy, że nie było to jego zwyczajem oddawać się melancholii.
Jakoż wkrótce pocieszył się, znalazłszy prześliczne stworzenie imieniem Daniela.
Lecz Daniela posiadała nader surowe zasady, które on znajdował bardzo śmiesznemi; wymykała mu się bez ustanku a on wściekał się szukając sposobów ujarzmienia kokietki.
Stracił na to prawie wszystkie swoje zasoby, co tem przykrzejszem dla niego było, że jego niegodziwy restaurator, który był krewnym barbarzyńskiego krawca, nie chciał mu także więcej kredytować.
Wszyscy ci przeto, których nazwiska wymieniliśmy w naszem opowiadaniu, byli nieszczęśliwi, począwszy od króla, bardzo niespokojnego o to czy Karol V-ty przyjmie lub nie przyjmie dozwolenia przejazdu przez Francyę, aż do pani Perrine i Ruperty, złych, że nie mogły znowu gawędzić z sobą; i gdyby jak starożytny Jowisz, nasi czytelnicy posiadali prawo słyszenia wszystkich skarg i życzeń śmiertelników, oto chór żałosny jaki obiłby się o ich uszy.
Jakób Aubry: — Gdyby Daniela przestała drwić sobie ze mnie!
Katarzyna: — Gdyby Benenuto odzyskał choć na chwilę zazdrość!
Pagolo: — Gdyby Katarzyna mogła znienawidzić mistrza!
Marmagne: — Gdybym był tak szczęśliwy i zastał tego Celliniego samego.
Pani d’Etampes: — Gdyby tylko Askanio wiedział, że go kocham!
Blanka: — Gdybym widziała go tylko przez minutę i mogła się usprawiedliwić!
Askanio: — Gdyby się usprawiedliwiła!
Benvenuto: — Gdybym śmiał wyznać moje cierpienia przed Askaniem!
Wszyscy: — Niestety! niestety!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.