Przejdź do zawartości

Amyntas (Tasso, 1883)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Amyntas
Podtytuł Komedya pasterska
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Andrzej Morsztyn
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TORQUATA TASSA
AMYNTAS
KOMEDYA PASTERSKA.
Do Jaśnie Wielmożnéj IMPani Koniuszynéj Koronnéj Sendomirskiéj, zatorskiéj, niepołomskiéj, lubaczowskiéj starościnéj
Praefatia od Sylviéj.

Wielmożna pani, lubo twe zabawy
Bajkom przystępu do ciebie nie dają,
I te rozmowy pasterskie i sprawy
Wstąpić się na twe pałace wstydają;
Wzrok jednak mając twój łaskawy
Ode mnie obiecany, już się tam udają:
Wiedząc, że paniéj doskonałéj w cnoty,
Choć wiejskie, uszu nie zranią zaloty.

Nie gardził Jowisz i wiejskim obiadem[1]
Siadszy za stołem z Merkurym i chłopy,
I świetny Febus chodził gdzieś za stadem
I trzód pilnował pobiwszy Cyklopy,
A znać[2] dawniejszym Saturnus przykładem
I kosił[3] siano i grabił je w kopy.
Więc i napiersi[4] ludzie przed potopem
Mlecznem się tylko bawili a snopem.

Wszak i wam, panie, miło, gdy was z sidła
Swego dwór spuści[5] do wiejskich rozkoszy;
Kiedy dozwoli[6] pilnować[7] plewidła,
Grodzić rozsady, sadzić pod kokoszy,
Liczyć obory, chodzić koło bydła.
Niechże twa[8] jasność i téj nie odpłoszy
Pasterki, która tobie saméj gwoli
Z pola do dworu nieboga[9] się tuli.




AMYNTAS KOMEDYA PASTERSKA.

OSOBY KOMEDYEY:
Cupido po pastersku ubrany
Sylvia, pasterka kochanka Amynty
Daphinda, Pasterki.
Neryna,
Amyntas, Pasterze.
Elpin,
Ergast,
Thyrsis,
Satyr, kochający w Sylwiey.
Chór pasterzów

PROLOG.

Cupido (po pastersku).

Ktoby rzekł, żeby pod człowieczym[10] strojem
I pod wieśniackim wystrychnioną krojem
Pasterską płachtą, miałby być bóg jaki,
A bóg nie leśny, bóg nie ladajaki,
Albo z tych bożków porządku niższego;
Ale niebieski, i ten, nad którego

Słuszniejszego-byś snadź nie znalazł[11] w niebie.
Który Marsowi krwawéj po potrzebie
Wydziera pałasz, widły Neptunowi,
Co ziemią wstrząsa, nawet Jowiszowi
Wielkiemu śmiele piorun z ręku bierze[12].
W takiéj postaci i w takim ubierze
Z wielką-by swego[13] poznała trudnością
Syna bogini, co włada miłością.
Ja-m od niéj uciekł, i musząc uchodzić
Tak[14] się ukrywam; bo téż chce przewodzić
I do tego mnie ciągnie i niewoli,
Żebym swą bronią władał po jéj woli.
A jak to płocha górnomyślna żona,
Kiedy ja niżéj pocznę patrzać, ona
Tylko mię w pyszne pałace, w korony
Wpycha i w dwory, i tam niedoświadczony
Kunszt méj potęgi[15] pokazować radzi;
A w młodszéj braciéj mojéj i czeladzi
Dozwala lasów, i nad pasterskiemi
Pastwić się sercy niepolerownemi.
Jażem nie dziecię, ani żaczek prawy,
Chociaż mam i twarz dziecinną i[16] sprawy!
Chcę sobą rządzić i iść po swéj woli,
Bo mnie, nie onéj, co ją pawnie boli,
Łuk złoty za część działu przysądzono,
I wszechmocnéj się pochodnie zwierzono.
Dlategoż często, nie przed jéj rządami,
Bo tych nie słucham, ale przed prośbami,
Które u syna siła wywódz mogą,
Nieraz uciekam[17], i często w ubogą
Uchodzę chatkę, i często się lasem
Gęstym ukradam[18], a ona tymczasem
Szpieguje pilno, i z wielkiéj tesknice
Woła, zwabiając na swe obietnice:

Dam temu, kto mi syna wyda mego
Pocałowanie, abo coś milszego.
Jakobym ja téż za taką wygodę,
Że mię zamilczy, nie mógł dać w nagrodę
Pocałowania, abo coś milszego.
To wiem przynajmniéj, że dziewczęta z mego
Pocałowania doznają lubości
Więcéj, jeśli się ja znam na miłości,
Który-m jest miłość; i tak po próżnicy
Szuka chytrego[19] w cudzéj tajemnicy.
Ażeby się jéj prace tym przydało
I by mię znamię jakie nie wydało,
Po który m-by mię mogła zejść[20] w téj zgubie,
Złożyłem łuczek, skrzydełka[21] i łubie.
Alem tu przecie nie przyszedł bez broni;
Pochodnią-m zmienił w laskę: téj nie schroni
Nikt się wyrytym[22] płomieniom ognistym.
A taż strzała jest, chociaż nie złocistym
Błyska żeleścem, hartu niebieskiego,
I miłość zaraz wprowadza w rannego[23].
To ja dziś zranię niezleczoną raną
Serce złéj dziewki[24], nad którą z Dyaną
Snadź okrutniejsza żadna[25] nie poluje.
I niemniejszy mi[26] postrzał dziś poczuje
Sylvia (takie imię jest téj panny),
Niż ten, którym jest[27] nie dopiéro ranny
Amyntas w ten czas, gdy młodzi oboje
Spólnie przechadzki, spólnie łowy swoje
Odprawowali. Ażeby mi była
Zacniejsza[28]) sprawa, chcę, żeby[29] zmiękczyła

Litość to serce, w którym się zamknęła
Ostra poczciwość i mróz, którym zdjęła[30]
Srogość te piersi[31] i panieńska pycha.
Dopiéro w ten czas rzucę strzałę z cicha!
Więc, zebym więcéj miał czasu do tego,
Wmieszam się w tańce koła[32] pasterskiego,
Których tam widzę siła powieńczonych
I na doroczny kiermasz zgromadzonych.
I tam wyprawię dzieło tak subtelne,
Że go i oko nie dojrzy śmiertelne.
Dzisiaj w nowy kształt, w nowe obyczaje
Będą te prawić o miłości gaje.
I znać to będzie, że ja bóstwo swoje
Sam-em tu przyniósł, nie przez sługi moje.
Niewyćwiczone ponapełniam[33] głowy
Nieznajomemi dowcipy, a słowy
Gładkiemi dźwięk ich języko osłodzę.
Bo ja jednako, gdzieżkolwiek przychodzę,
Wszędzie-m jest miłość, jako miedzy pany
Tak i przy trzodzie[34] i miedzy łachmany,
I rożość osób, bogactw, urodzenia[35]
Zrównywam według mego rozumienia.
To to najwyższa[36] sława, te są cuda
Namilsze[37] moje, gdy tak wdzięcznie duda
Wiejski z łaski méj zagra na multankach,
Jako ćwiczony lutnista przy pankach.
Jeśliże matka (która, że tu błądzę,
Gniéwa się) tego nie widzi, tak sądzę,
Że ona ślepa a nie ja, którego
Ślepy niesłusznie lud ma za ślepego.

AKT I.
SCENA I.
Daphnida i Sylvia.
Daphnida.

I tak, Sylvia, wolny od miłości
Chcesz przepędzić wiek zielonéj młodości?[38]
Ani przezwiska matki słuchać będziesz,
Ani śrzod dzieci pieszczących się siędziesz.
Odmień, prostaczko, odmień te zamysły.

Sylvia.

Jeśli-że jakie w miłości zawisły
Uciechy, niechże ich kto chce zażywa.
Mnie mój żywot mił, i dosić mi bywa
Rozkoszy z łuku strzałami lotnemi
Zwierza lub straszyć[39], lub się bić z mężnemi.
Tak póki zwierza w lesie, a w kołczanie
Strzał, poty i mnie uciechy dostanie.

Daphnida.

Smętna uciecha! żywot to nie żywy,
W którym jeźli masz smak jaki fałszywy,
Stąd to, żeś dotąd nie dbała[40] inszego;
Jak dawni ludzie za wieku pierwszego
Za słodki napój i za pokarm zdrowy
Mieli i wodę i żołądź dębowy[41];
Lecz dojadszy się[42] smaku w chlebie, w winie,
Gęś wodę pije, żołądź jedzą świnie;
Tak i ty gdybyś choć raz zakusiła
Rozkoszy, których kochające siła
Serce doznawa, wzajem miłość znając,
Rzekłabyś, nad swą prostotą wzdychając:

Gubiemy ten czas, bez chyby gubiemy,
Który nie w spólnym kochaniu trawiemy,
Żal mi dni moich darmo[43] przebieżałych
I w głupstwie moim nocy owdowiałych.
Żal się, Boże, dni, które po próżnicy
Trawię, mogąc ich zażywać w łożnicy.
I w téj zabawie, która, im się liczy
Częściéj, tym więcéj w sobie ma słodyczy.
Odmień, prostaczko, umysł, bo na mało
Będziesz chwytała czas, gdy go nie stało[44].

Sylvia.

Kiedy z ust moich wynidą te słowa
Rzeka się wróci na wstecz, gdzie jéj głowa,
Wilk przed baranem uciecze lękliwy[45],
Zając ugoni charta, a mrukliwy
Niedźwiedź w jedno się z rybą gniazdo zniesie,
Albo on[46] w morzu będzie a ta w lesie.

Daphnida.

Uporna młodość! taką-m ja téż była.
Tak-em twarz i stan i włosy nosiła.
Złoto jak i ty, tak usta rumiane
I róże z mlekiem w jagodach zmieszane.
Wszystek mój stan był gaje lepem kropić
I sieci rzucać, śladem zwierza tropić;
Albo go w miejscu bystro upatrować,
Albo łuk ciągnąć, oszczepy hartować.
I gdym postrzegła, że kto patrząc na mię
Dał wnętrznych ogniów zwierzchnie wzrokiem znamię,
Jak nietykana oczu-m przenurzała,
I grubym-em się wstydem zapalała.
Dziewczęcy mój był wiek i brzydziło,
Co we mnie inszym przyjemniejsze było,
Jakby to winą było i sromotą,
Że mię kochając służono z ochotą!
Lecz czas zwyciężył, co wiernego sługi
Nie utrzymają uporne usługi.

Przegrałam i ja, przyznam się do tego;
A ta była broń zwycięsce mojego:
Skłonność, cierzpliwość niedbała na szkody,
Łzy i biała płeć i prośba nadgrody.
W ten czas mi to noc jedna pokazała,
Czegom przy słońcu stu dni nie widziała;
W ten czas łajałam sobie i wyrzekłam
Swéj się prostoty i westchąwszy rzekłam:
Daję-ć psy z trąbą, Cynthia, i strzały
I łuk, którego jelenie się bały.
Ja już panieństwu i twemu orężu
Służbę wypowiem, a myślę o mężu.
Także téż kiedyś sobie cię zniewoli
Amyntas, i twą ugłaszcze powoli
Dzikość, i uzna serce twe zmiękczone,
Choć teraz nad stal twardziéj uzbrojone.
Cóż? czy nie gładki, czy cię nie miłuje?
Czy inszych, co go lubią, nie znajduje?
Czy go cudza chęć mieni, czy wzgardzeniem
Obraża się tym? czyli urodzeniem
Nierówny? Jeśli ciebie urodziła
Cyklope, która, córką boga była
Téj rzeki, on téż ma ojca Sylwana,
A dziadem liczy boga pastuch, Pana.
Jest piękna jak ty, jeśli się z przygody
Przeglądasz we szkle przezroczystéj wody,
Biała Filenis; a przecie on stroni
Od jéj pieszczoty, twą wzgardę on goni.
Zmyśl[47] sobie, bodaj zmysłem tylko było,
Że on, jak mu się darmo naprzykrzyło[48]
Służyć u ciebie, tam serce nakłonił.
Cóż rzeczesz? kiedy od nas będzie stronił,
Gdy szydzić będzie, od łaskawszéj ręki
Dźwigniony, z ciebie i z twéj precz złéj męki.

Sylvia.

Niech i sam sobą i sercem szafuje,
Niech miłość wzgardą przyjętą daruje,
Komu chce; mnie tym fałdów nie przysiędzie.
Byleby mym nie był, niech czyim chce będzie.

Nie może mym być, bom nie zniewoliła;
Choćby téż mym był, jego-bym nie była.

Daphnida.

Cóż robi ten gniew?

Sylvia.

Sama miłość jego.

Daphnida.

Łaskawa matka syna okrutnego!
Kiedyż od owce tygrys oskoczony
I pod łabęciem wylągł się kruk wrony?
Albo się mylisz, albo jeśli widzisz
Prawdę, to ze mnie (a grzech z staréj) szydzisz.

Sylvia.

Gniewam się szczerze na jego zaloty
Za to, że pragnął straty mojéj cnoty.
Kochałam się w nim, gdy tak sobą władał,
Że tego, com ja chciała, po mnie żądał.

Daphnida.

Nie wiesz, czegoś się chciało, a on tobie
Tyle i więcéj życzy, niźli sobie.

Sylvia.

Daj-że mi pokój, albo jeśli więcéj
Chcesz mówić, odmień tę mowę co prędzéj.

Daphnida.

Patrzcie, jaka to dziewka popędliwa!
Ale powiedz mi, a nie bądź teskliwa,
Gdyby-ć téż inszy zalecał się młody
Pasterz, takiéjże doznałby ochłody?

Sylvia.

Téj zawsze każdy dozna po mnie cery
Zdrajca panieństwa i sługa Wenery.
Których ty w płaszczyk ubierasz wesoły,
Ja za niechętne mam nieprzyjacioły.

Daphnida.

To tak mniémasz, że w owczarnie lichéj
Nieprzyjacielem baran owcy cichéj,
I wół oborny swojéj jałowicy,
I gołąb’ nie jest chętny swéj samicy?
Toż tak ciebie i wiosna wesoła,
Że świat i ludzi do zalotów woła,
Nie za część milszą będzie roku, ale,
Ale za rozbój i siew nieprzyjaźni cale?

Patrz jednak, jak się wszystkie rzeczy prawie
Z wiosną miłości stawają[49] łaskawie,
Patrz! że kukawka całuje się krzywym
Noskiem, na wabie z samcem gęby chciwym.
Słuchaj słowika, jako po gałęzi
Śpiewa: kocham się i miłość mię więzi.
Nawet i źmica, chociaż jadowita,
Jad wyszyknąwszy o gacha się pyta.
Zaleca się lew, tygrys na ryk chodzi.
Tylko twa dzikość nasroższe[50] przechodzi
Zwierzęta, szuka z miłością niezgody,
Ani jéj w sercu pozwala gospody.
Ale na co się zwierze wspominają?
Choć nierozumne, przecie zmysły mają.
Co większa, drzewa wzajem się kochają!
Oto jak ścisło iłmy obłapiają
Winne macice, kiedy przyjdzie wiosna,
I jodła w jedle kocha, w sośnie sosna,
Grab się do grabin wierzchołkiem przymyka,
Wierzba korzenie z drugą wierzbą tyka.
Gore do drugiéj i wzdycha buczyna;
A ta, coć się zna skamiała dębina,
Tego się ognia zapala potęgą
Pod pooraną od lat skórą tęgą,
Że gdybyś mowę zalotną umiała,
W gaju-byś miłe wzdychania słyszała.
A ty być gorszą chcesz, niż drzewo z lasu?
Odmień, prostaczko, umysł ten zawczasu.

Sylvia.

Stójmyż tak w targu: kiedy drzew wzdychanie
Serce me pojmie, miłosnym się stanie.

Daphnida.

Tyć sobie za żart masz życzliwą radę
I z przestróg szydzisz, które-ć w ucho kładę!
Słuchaj, głupia, lecz przyjdzie czas użyty,
Będziesz z téj złości miała żal obfity.
Na ten czas[51], kiedy będziesz się schraniała
Zdrojów, w których-eś sobie pochlebiała;

Wiedząc, żebyć to odkryło zwierciadło
Zmarszki, i wieleć na gładkości spadło.
Potka cię i to, lecz i coś gorszego,
Bo to spólna rzecz niéma tyle złego.
Pomnisz, co świeżo nadobnéj Likorze
Elpin powiadał, stały w swym uporze,
Która oczyma swemi Elpinowi
Serce paliła, choć gwoli rymowi
I pieśniom jego pałać słusznie miała,
Gdyby w miłości słuszność przodkowała.
Powiadał, a dwaj uczeni słuchali
Mistrze miłości, i z nim się zgadzali.
W jaskini zorze kędy na szklenicy
Pismo jest: precz stąd ustąpcie grzesznicy!
Powiadał: a snadź, ten to tu powiadał,
Co wiersz o bojach i miłości składał,
Że tam jest w piekle jaskinia niemała,
Czarna i smętnym dymem okopciała,
Który[52] z głębszego piekła pieców bucha,
I że tam każda co próśb, łez nie słucha
Wiernego sługi, w pomstę niewdzięczności
Wiecznych mąk dozna, żalów i ciemności.
Tam więc i tobie zapiszą gospodę
Za taką srogość i w sercu mym szkodę.
Słuszna, że z dymu zapłaczą te oczy,
Z których jednéj łzy litość nie utoczył
Dobrze, idziesz swym zakamiała[53] torem,
Nie chybisz pewnéj męki z twym uporem.

Sylvia.

Co téż Likorys na to powiedziała?

Daphnida.

To o swe nie dbasz, a wiedzieć-byś chciała
Cudze postępki? Przyrzekła mu okiem.

Sylvia.

Jakoż to mogła odpowiedzieć okiem?

Daphnida.

Rzekły z uśmiechem oczy obrócone:
I serce i my, Elpin, zniewolone.

Tyś więcéj żądać nie powinien, ani
Więcéj dać nad to może nasza pani.
I dosićby to wiernemu bez chyby
Słudze nagrody przyniosło, kiedyby
Mógł oczom wierząc, że jak urodziwe
I piękne w sobie, tak w sobie prawdziwe.

Sylvia.

Czemuż ma wątpić?

Daphnida.

Nie wiesz, co już ony
Thyrsis napisał w ten czas, gdy szalony
Miłością krył się w lasach, a niemały
Żal i śmiech sprawy jego pobudzały.
Ale choć rzeczy czynił śmiechu godne.
Rzeczy stateczne pisał i wygodne.
Ten swym opisał wierszem młodociane
Drzewka, z któremi rosły wyrzezane
Litery, gdziem czytała właściwie[54]:
„Zdradne zwierciadła, oczęta kłamliwe.
Wszystkie szalbierstwa widzę w was do woli...
Cóż, kiedy miłość strzedz się nie dozwoli...“

Sylvia.

Ja się tu bawię, trawiąc czas na[55] mowie,
A zapomniałam, że w onéj dąbrowie
Łow dziś jest sławny, gdzie, jeślibyś chciała
Zażyć myślistwa, będziesz ze mnie miała
Kompankę; tylko wprzód w zwyczajnym zdroju
Opłóczę ciało z prochu i ze gnoju,
Którym-em przeszła, łaniéj rączéj maści
Goniąc wieczorem do saméj upaści.

Daphnida.

Poczekam i do zdroju z tobą pójdę,
Lecz wprzód do domu — wszak nie późno? — dojdę.
Ty mię do siebie czekaj a do głowy
Bierz sobie to, co-ć niż zdrój i niż łowy
Zdrowsza; nie chciéj się na swéj dumie sadzić:
Nie ufaj sobie, a daj starszym radzić.

SCENA II.
Amyntas, Thyrsis.
Amyntas.

Słyszałem, że się na mój odzywały
Głos rzewny nieme wody, głuche skały;
Wzdychały drzewa nad mojemi łzami,
Jęczały lasy, dąbrowy z górami,
Alem nie wiedział, ani sobie tuszę
Napaść strapionym tym widokiem duszę,
Żeby się gorzką poruszyła mową[56]
Ta, co zwierzem jest, a nie białogłową.
Boć nie jest człekiem, co bezrozumnemu
Przodek w litości stworzeniu niememu
Puściła, nie chcąc o mnie miéć téj pieczy,
Którą się zdadzą miéć bezduszne rzeczy.

Thyrsis.

Owieczka trawką, wilk owcami żyje,
Lecz miłość sama okrutne łzy pije.
Ani się jéj te przyjedzą...

Amyntas.

Ach! syta,
Krwie mojéj pragnie, którą przed jéj oczy
I téj okrutnéj ręka ma wytoczy.

Thyrsis.

A cóż to gadasz? czy-ć się śni na jawie?
Najdziesz tę, co cię przytuli łaskawie.
Kiedy ta gardzi, pociesz się, nieboże!

Amyntas.

Kogoż ten znajdzie, kto siebie nie może ?
Jakoż co znaleść i przybrać do smaku,
Gdym sam o sobie już zginął do znaku ?

Thyrsis.

Nie trać nadzieje; możesz ją za laty
Pozyskać i swéj powetować straty.
Taki-ć czas uczy rządzić lwa wędzidłem
I tygrysami kierować jak bydłem.

Amyntas.

Kto w żalu żyje, krótkie ma z czasem
Przymierze, życie i śmierć tuż za pasem.

Thyrsis.

W skok to być może: panna w krótkim czasie
I rozgniewa się i pojedna zasię;
Tak ta płeć zmienna i nieunoszona,
Jak list i niwa wiatrem poruszona.
Ale wynurz mi, proszę, doskonale
I twój stan ciężki i twą miłość cale,
I co cię dotąd dolega, można-li.
Bo lubo to wiem, że cię miłość pali,
Dotąd jednak nieuk, w którą stronę
Zmierzasz; a ja téj prośbie za ochronę
Stawiam, żem ci był zawsze kompan prawy;
Ale i nasze podobne zabawy
Godne, abyś mi z tym się nie krył, czego
Nie słuchało snadź ucho, oprócz twego.

Amyntas.

Wiedzą to z ust mych i drzewa i góry
I skały, ale człeka niémasz, który
Miałby to wiedziéć. Ciężko-ż mi, atoli
Powiem ci, czyniąc dosić twojéj woli.
I słuszna, kiedym już na życia schyłku
I saméj śmierci wyglądam posiłku,
Żeby kto wiedział mój zguby przyczynę,
I jako i skąd i dlaczego ginę,
I żeby tenże, gdy martwego trupa
Przylęże ziemie zgromadzona kupa,
Wyrył gdzie blisko na skórze bukowéj
Przypadki moje i kształt śmierci nowéj;
Żeby ta dziewka, idąc mimochodem,
Albo się ciesząc tego buku chłodem,
Deptać ze wzgardą mogła i te kości
I mówić: ten jest tryumf méj gładkości!
Ażeby się jéj serce radowało,
Że-ć się zwycięstwa jéj wiedziéć dostało
Pasterzom, tak z téj pobliższéj dziedziny,
Jak cudzoziemcom i z obcéj krainy.
Może i to być (ach! nazbyt się ważę
Spodziewać i zbyt na swe szczęście każę!),
Że kiedyżkolwiek, niewczesną litością
Wzruszona, nad swą zapłacze srogością,

I będzie późno nad trupem kwiliła,
A snadź i rzecze nad mogiłą długą:
„O! bodaj był żył i był moim sługą!“
Ale już słuchaj...

Thyrsis.

Będę słuchał pilnie
I o pomocy pomyślę usilnie.

Amyntas.

Jeszczem był dzieckiem, żem ręką zuchwałą
I rwać dojrzałe orzechy z leszczyny
Ledwie gałązkę przychylić mógł małą,
Kiedym wpadł w ciężką służbę téj dziewczyny,
Nad któréj lice, nad któréj włos złoty
Słońce nie widzi pod swemi obroty.
Wszak znasz Cyprydy córkę i co stady
Swemi te zdobi Montana osady,
Sylwia, mówię, którą się nasz chwali
Kraj słusznie, która wszystkie serca pali.
Z tą-m żył niemały czas tak zjednoczony,
Że nie może być potężniéj złączony
Miedzy jednego gniazda gołębięty,
Jako nasz żywot był sforny i święty.
Sąsiedztwo było i o ścianę domy,
Lecz bliższy w sercu żył afekt kryjomy,
Równe i lata i igrzyska były,
Lecz równe myśli barziéj nas łączyły.
Lubom na rzekach łowił ryby w sieci,
Albom w zdradliwe chwytał ptaszki nici,
Lubom jelenia poszczwał, albo w kroku[57]
Kozy bił dzikie, ona zawsze boku,
Po lasach, skałach, mego pilnowała.
Spólną uciechę, spólną zdobycz miała.
Ale gdym sidła stawiał na zwierzęta,
Wpadłem sam, a sam nie wiem jako, w pęta.
Nie wiem, skąd afekt jakiś nieznajomy,
Jako więc roście szczepek niewiadomy,
Wszczął się w mym sercu, który mię tak palił,
Gdym od Sylwiéj namniéj się oddalił,

Żem ledwie był żyw i żem po próżnicy
Chciał odpór dawać takowéj tęsknicy,
Tak-em z jéj oczu pił jad ozłoconych,
Który choć słodki był, nad przyrodzony
Obyczaj jednak przy téj swéj ozdobie
Zostawiał coś mi gorszego po sobie.
Wzdychałem często, a przyczyny tego
Nie umiałem dać wzdychania częstego.
Tak mię naprzód miłość pod władzę podbiła,
Niżelim wiedział, coby miłość była;
Alem się wkrótce dowiedział. Ty mało
Słuchaj, a pomni, jako się to stało...

Thyrsis.

Słucham.

Amyntas.

Siedziały raz samym wieczorem
Filis z Sylvią w cieniu pod jaworem
I ja téż z niemi[58] siedział w tymże rzędzie,
Kiedy dowcipna pszczoła, która wszędzie
Po pełnych kwiatkach wonny kwiat zbierała,
Lichym brzęczeniem miedzy nas wleciała,
I tak Filidzie padszy na jagodzie
Różanéj — a snadź takowéj przygodzie
To podobieństwo okazyą było,
Że się różane zdało kwiatkiem ciało —
Raz ją i drugi chciwa ukąsiła
I w jéj się ślicznéj twarzy wyżądziła,
Filis się pocznie skarżyć niecierzpliwa
I żądła sobie z jagody dobywa,
Że się od bólu, jak to panna, wściekła.
Ale jéj piękna Sylvia tak rzekła:
„Nie płacz, siostrzyczko; jest na tę gotowy
Ratunek ranę: ja pewnemi słowy
I swym poszeptem nie tylko-ć ją zgoję,
Ale i sam ból oraz uspokoję.
Mnie tych Likorys nauczyła czarów
Nie darmo i nie bez kunsztownych darów;
Dałam jéj trąbę słoniową robotą,
Piękną obrączką opasaną złotą“.

To rzekszy, usta swojéj twarzy ślicznéj
Przytknęła blisko do twarzy oblicznéj,
Kędy Filida ukąszona była,
I jakieś wiersze cicho przymówiła.
O, dziwny skutek! Ustał ból i rany;
Znak nawet zginął, słowy wywołany.
Albo to była moc tych słów czarownych,
Albo raczéj ust koralowi równych,
Które, przy smaku, i ten przymiot mają,
Że leczą zaraz, gdy się dotykają.
Ja-m dotąd inszéj nie pragnął zabawy,
Tylko znać jéj wzrok ku sobie łaskawy
I jéj pieszczoną cieszyć mową uszy,
Słodszą nad dźwięk wód, których się bieg kruszy
Po dobrym głazie, i nad szum dąbrowy,
Gdy poigrawa z liściem wiatr wschodowy.
Alem tam w ten czas nową żądzą ożył,
Kiedym jéj usta z usty memi złożył,
I nad mój zwyczaj stawszy się uczonym
I zmyślnym, gwoli ustom polubionym,
(Patrz, jako miłość ostrzy rozum rada!)
Ta mi w myśl wpadła niezganiona zdrada.
Zmyśliłem także, że mię pszczoła w wargę
Spodnią zacięła, na com taką skargę
W bólu mym czynił, jako trzeba było,
Żeby się cerą zmyślenie ukryło.
I lubo język ranę dosić głosił,
Barziéj o pomoc sam skład twarzy prosił.
Prosta Sylvia i niebiegła w sztukach,
Wzruszona nad mym teskliwym frasunkiem,
Z pewnym[59] ust swoich przybyła ratunkiem.
I uleczyła-ć tę ranę zmyśloną,
Ale prawdziwą, barziéj rozkrwawioną,
Tym głębiéj wszczęła i nielutościwie,
Że w mękach serce, chociaż w mękach, żywię.
Kiedy warg swoich żywiące rubiny
Do mych przytknęła, niech każdy smak iny
Ustąpi. Ani kupiectwu oddani
Tak słodkich cukrów nie przywożą, ani

Pszczoły, choć różnych zbierają po kwiatkach,
Mają w woskowych tak smaczny miód klatkach,
Jakie-m z jéj[60] świeżych ust uczuł zdobyczy.
Prawda, że wściekłe te pocałowania,
Które zbyteczne wzbudzają kochania,
Wściągała bojaźń i wstyd strzemieźliwy,
Mniéj nam potrzebny, a snadź i szkodliwy;
Co je sprawiło słabiéj przyciśnione
I mniéj gorące i nieośmielone.
Ale kiedy[61] skrytym jakoś śladem
Ta słodycz, zdradnym pomieszana jadem,
Do najskrytszych mi wnętrzności przychodzi,
Znowu mój dowcip jéj[62] prostość podchodzi.
Zmyśliłem, że ból nie ustał na pierwsze
Czarowne[63] słowa i lekarskie wiersze.
Ona słowom mym dała tyle wiary,
Że raz i drugi powtórzyła czary.
Od tego czasu tak się rozszerzała
Miłość w mym sercu i taki wzrost miała
Niepowściągliwa żądza, że jéj więcéj
Nie kryjąc, na wierzch wydarła co prędzéj.
Raz tedy, kiedy Nimfy z pasterzami
Wkoło siedziały, zabawnemi grami
Czas krócąc, w których każdy podle głucho
Swój sekret szeptał sąsiadowi w ucho,
„Sylvio! — rzekłem — goreję dla ciebie,
I jeśli rady nie dasz, o pogrzebie
Bądź moim pewna“. Ona na tę mowę
Oczy spuściła, odwróciła głowę
I twarz wstydliwą, którą niespodzianą
Farbą wstyd okrył różany rumianą,
Że trudne było na ten czas zgadnienie,
Czyli to gniew był, czyli zapłonienie.
Zamilkła tylko, i to wszytka była
Odpowiedź, którą mię w ten czas odbyła.
Lecz i w milczeniu była pomsty chciwa
Twarz, postać groźna i nielutościwa.

W tym stała, odtąd tak stroni przede mną,
Że nie chce mówić, ni się widzieć ze mną.
Już to potrzykroć żeniec robotliwy
Skronie opuścił wesołemi żniwy,
Już tyle razy przykry mróz zimowy
Otrząsł gałęzie z liścia i dąbrowy,
Jako się gniewa; ja wszytkie sposoby
Zwoływam, wszytkich zażywam, jakoby
Przejednać, oprócz śmierci; wezwę i téj
Na ubłaganie dziewki nieużytéj,
I umrę z chęcią, gdyby można było
Wiedziéć, że jéj to albo będzie miło,
Albo żałośno; bo bez dwojga tego
Nie wiem poprostu życzyć sobie złego.
Prawda, że litość byłaby nagrodą
Słuszną za wiarę, któréj z taką szkodą
Strzegłem, i za śmierć, którą wnet umieram,
I tym posługi kończę i zawieram.
Ale zaś nie śmiem życzyć tego, żeby
Płacz najśliczniejsze miał trapić pod nieby
Oczy, albo to cierzpiéć dla mnie miało
Serce, gdzie moje własne spoczywało.

Thyrsis.

Ej! czy podobna, gdyby te słyszała
Słowa, żeby się poruszyć nie miała?

Amyntas.

Nie wiem; ucieka przed rozpoczętemi,
Jak wąż przed klątwą, słowami mojemi.

Thyrsis.

Żyj wesół, bracie! Ruszę ja w tym głową,
Że się z nią miłą ucieszysz rozmową.

Amyntas.
.

Nic mi nie sprawisz, albo cię odprawi,
Tak jako i mnie, albo jeśli sprawi
Twoja namowa, że mię raz posłucha,
Przecie na moje prośby będzie głucha.

Thyrsis.

Czemu tak wątpisz?

Amyntas.

Ach! słuszną przyczynę
Mam złéj nadzieje! Bo i to, że zginę
W téj okrutności, i to, że zapłaty
Nie doznam za swe usługi i straty,

Amyntas.

Przecz[64] powiedział mi Mopsus, ów, co w naszych
Kosarzach zna się, i na głosach ptaszych,
I wie, jakiéj jest który kamień mocy,
Jakich sił wody i zioła pomocy.

Thyrsis.

Któryż-to Mopsus? Ów-to, co pod słowy
Słodkiemi kryje w sercu fałsz gotowy?
Ów, co na ustach niesie uśmiech smaczny,
A w sercu brzytwy i jad ma nieznaczny?
Bądź wesół na to, bo te kalędarze,
Któremi on tych, co mu wierzą, karze,
I te kuglarskie proroctwa i rymy
Zawsze w fałszywe rozchodzą się dymy.
A to, co mówię, tegom pewnym składem
Doszedł i własnym utwierdzę przykładem.
Bo i mnie siła nawróżył był[65] , ale
Z prawdą się zminął i szalbierz jest cale.
Niechże cię tego praktyka nie ruszy,
Boć mnie to cieszy, że-ć on tak źle tuszy.
I owszem, miasto téj jego przestróżki,
Szczęścia wyglądaj z tak kłamliwéj wróżki!

Amyntas.

Dziękuję-ć, Thyrsi, i w ręce twe zdawam
Żywot mój.

Thyrsis.

A jać służyć nie przestawam
I pomoc u téj okrutnéj dziewczyny.
Bądź łaskaw, a tu bądź za pół godziny.

SCENA III.
Chór.

O! piękny wieku i szczęśliwy złoty!
Nie stąd, że miodem opływały lasy
I mleko ciekło w brzegach miasto wody;
Nie przez to, że bez oraczéj roboty
Zboża się na swe oddawały czasy
I żmije żyły bez jadu i szkody;
Ani dlatego, że złe niepogody

Mieszkańcom ziemskim nie szkodziły z góry,
Lecz wiosna wieczna, co się teraz mieni
I raz się bieli, drugi raz zieleni,
Śmiała się zawsze i spędzała chmary;
Nie stąd, że nie niósł okręt prędkobiegi
Towarów, ani wojen w cudze brzegi;
Aleć dlatego piękny, że fałszywy
Ten bożek, którym myśl się oszukiwa,
Ten wymysł marny[66] i to omamienie,
Którego prosty gmin i lud pletliwy
Teraz czci, albo poczciwym nazywa,
I na samo go wsadza przyrodzenie, —
Nie był znajomy; ani uprzykrzenie
Respektów swoich mieszał z tą słodyczą,
Któréj Kupido udziela łaskawo;
Ani wiadomo było jego prawo
Ludziom, co sobie żyć w wolności życzą.
To jedno prawo było, które rodzi
Natura: „czego pragniesz, to-ć się godzi“.
W ten czas po łąkach i miedzy kwiatkami
Wesołe tryle tańcowali mali
Kupidynowie bez strzały swobodnie.
A miedzy niemi pasterze z Nimfami
Siedząc, pieszczenie z niemi rozmawiali,
Swoje oddając służby i pochodnie,
Mieszając z szeptem całowania zgodnie.
W ten czas i nagie nie kryły dziewczęta,
Co teraz płótno zazdrośliwe kryje,
Róże[67] swych twarzy i mleka swéj szyje
I nie zakryte bywały draźnięta;
A często w jednéj wannie miłościwéj
Igrali z sobą i w jednéj krynicy.
Tyś, o poczciwe, naprzód zasłoniło
Zdroje[68] uciechy zazdrościwym stokiem,
Pragnącym chłodnéj w upragnieniu rosy.
Tyś śliczne oczy naprzód nauczyło
W kupę się zbierać, sztucznie władać wzrokiem

I kryć przedniejszą gładkość pod niebiosy.
Tyś zbiegłe przedtym po jagodach włosy
W sieci i czepce zamknęło na głowie,
Tyś bezpieczeństwo i niewinne żarty
Zmieniło w jakiś postępek zawarty.
Dałoś tryb usżom i wędzidła mowie.
Poprostu za twym miłości rozmiarem,
Kradzieżą już jest, co bywało darem.
To są twe własne i chwalebne sprawy:
Płacze, wzdychania, tęsknice, kłopoty.
Lecz ty, natury i miłości panie,
Co z potentaty miewasz swe zabawy,
Po co nawiedzasz te wieśniackie płoty,
Gdzie się wielmożność twoja z biedą stanie?
Pozwól żyć starych obyczajów ludzi
I niech monarchów twoja sława budzi.
Kochajmy; życie nie trzyma przymierza;
Kochajmy; słońce ginie i zaś wschodzi;
A nam, jeśli raz zamierzchnie się w oczach,
Klamka zapadła i wstać się nie godzi.


AKT II.
SCENA I.
Satyr (sam).

Mała jest pszczoła i żądło ma małe,
A rany ciężko zadaje nabrzmiałe.
Ale nad miłość cóż mniejszego żyje,
Która się w ciasnym kąciku ukryje?
Już się pod cieniem skromnych powiek zmieści,
Już w rowkach, które czyni włos niewieści,
Już i w dołeczkach, które na dwie strony
W ślicznych jagodach wierci śmiech pieszczony.
Ale rana jéj, choć sama subtelna,
Nieuleczona, ciężka i śmiertelna.
Ach! jakoż z słuszną to mówię przyczyną,
Będąc tak ranny, że wszytkie krwią płyną
Wnętrzności moje, wszytkie jednym razem
Przebite ostrym miłości żelazem,

Która wynikła z Sylviéj powieki.
Sroga miłości! okrutna na wieki!
Sylvia na me mniéj dbała niewczasy,
Niż twardy kamień, albo głuche lasy.
O! jak ci słusznie to od lasów wzięte
Imię należy! Las ukrywa kręte
Węże w swym kwieciu, i kto przezeń jedzie,
Często napadnie na lwy i niedźwiedzie.
A ty gospodę w sercu urodziwym
Dajesz niechęciom, gniewom popędliwym,
I okrutności hartujesz oręże,
Gorszym bestyom, niż lew, niedźwiedź, węże;
Bo te uskromisz pastwą, albo groźbą.
Tamtych ni darem ugłaszczesz, ni prośbą.
Kiedy-ć więc kwiatki ogrodne przynoszę,
Nie chcesz; ja tylko wstyd nazad odnoszę.
Podobno nie chcesz brać kwiatków z ogroda,
Że-ć ich dość na twarz nakładła uroda.
Kiedy-ć oddaję jabłka, ty je hardą
Odrzucasz ręką i karmisz mię wzgardą.
Podobno przez to o jabłka nie prosisz,
Że w swym zanadrzu najcudniejsze nosisz.
Kiedy cię w plastrach poczęstuję miodem,
I tym pogardzasz i stawiasz się lodem.
Podobno, że masz w uściech smak wysoki,
Nad cukier i nad lipcowe patoki.
Aleć że więcéj moja nie przemoże
Chudoba, ani-ć ofiarować może,
Czegoby nie był dostatek u ciebie,
Cóż? gardzisz i tym, a z jakiéjże miary
Z mojéj ostatniéj przeszydzasz ofiary?
Wierę-m nieszpetny widziałem się w wodzie
Morskiéj niedawno, kiedy przy pogodzie
Płasko leżała, a wiatry milczały
I nie burzyły morza szumne wały.
Ta moja rydza twarz i juchy pełna,
Te rozłożyste barki i zupełna
Postać, te ręce niepapinkowate,
Silne ramiona i piersi kosmate
I kozim włosem przyodziane udy
Stoją za dowód sił moich niechudy.
Z nich moje moc możesz oszacować;
Jeśli nie wierzysz, to chodź raz spróbować.

Cóż ci po owych gaszkach, którym młody
Mech ledwie okrył kwitnące jagody,
Którzy i wąsy żelazkiem sztychują
I włos słoniowym grzebieniem szykują?...
Niewiastyć-to są tak w stroju, jak w sile.
Doświadcz im jedno i rozkaż im tyle,
Żeby z nich który dla twojéj przysługi,
Dla twéj uciechy wziął jaki trud długi,
Albo się łamał z niedźwiedziem i wilków
Gromił przez cudzych i wieprze posiłków.
Wierę-m nieszpetny, ani ty dlatego
Gardzisz mną, żebym miał mieć co szpetnego,
Ale dlatego tylko, żem ubogi.
Ach! widzę, że już chałupy i brogi
Wieskie przejęły dworskie[69] obyczaje,
Kędy ten tylko popłaca, co daje.
Zaprawdę, że to prawdziwie wiek złoty:
Złoto panuje, złoto miasto cnoty.
Ktokolwiek-eś był, który za pieniądze
Uczył przedawać miłość i jéj żądze,
Niech będzie twój duch na wieki przeklęty,
Popiół z kościami po polach rozdęty,
Niech grobu nie ma, niech im nikt nie rzecze:
Leżcie w pokoju; niech deszcz na nich ciecze
I niech wzgardzoną staną się podłogą
Na ścieżce, albo pod bydlęcą nogą.
Tyś wprzód wstyd odjął szlachetnéj miłości,
Tyś wmieszał piołun miedzy jéj słodkości.
Miłość przedajna i poddana cenie
Z kalety, jakieś brzydkie jest stworzenie
Nad wszytkie twory, które obrzydliwe
Ma w sobie ziemia i morze gniewliwe.
Lecz cóż się skarżę? Każdy ku obronie
Swéj ma nadane od natury bronie
I na pożytek własny ich zażywa.
Jeleń się na bieg przede psy zdobywa,
Lew się ostremi żywi pazurami,
Wieprz pienistemi siecze dziki kłami,

Gładkość i grzeczność z pannami się rodzi
I tym nas płeć wojuje i szkodzi.
A ja-m czemu sam dyskret tylko? czemu
Sił nie zażywam ku swemu dobremu?
Gdy mię natura w sile opatrzyła
I tak sposobnym do gwałtu stworzyła,
Wydrę i gwałtem gładkiéj niewdzięcznicy,
Kiedy szanując, proszę po próżnicy.
A jak mi jeden pastucha powiedział,
Który jéj zwyczaj oddawna przewiedział,
Zwykła Sylvia pod ciepłe południe
Chodzić do jednéj sama tylko studnie,
I już wiem, gdzie to. Tam ja utajony
Skryję się za płot, albo w krzak zielony
I czekać będę, aż przyjdzie; a skoro
Upatrzę swój czas, skoczę do niéj sporo.
To będzie moja! Bo cóż sprawi pilnym
Biegiem lub ręką przede mną tak silnym,
Tak rączym, słaba dziewka? Niechże kwili,
Niech wzdycha w ten czas; pewnie się omyli.
Nic jéj gładkości nie pomoże z głosem
Pokornym; owszem, okręciwszy włosem
Jéj własnym rękę, dotrzymam jéj sobie.
I tak w nagrodę i w pomsty sposobie,
Nie pierwéj puszczę pieszczonych warkoczy,
Aż w jéj krwi Satyr broń swoję umoczy.

SCENA II.
Daphnida i Thyrsis.
Daphnida.

Dawnom ja tego w Amyncie postrzegła,
Że mu Sylvia dużo myśl zaległa,
I Pan Bóg widzi, że mu, ile mogła,
Służyła i w tym i szczerze pomogła.
I teraz będę tym barziéj, że prosisz
Za nim o pomoc i przyczynę wnosisz.
Ale-ć to powiem, żebym prędzéj z srogich
Niedźwiedzi, prędzéj z tygrów prędkonogich
Głaskaniem wygnać wolała dziczynę,
Niżeli głupią unosić dziewczynę.

Głupią, choć prędko która w młodym wieku
Nie wie, jak szkodzi gładkością człowieku,
Jako ma ostre, nieodbite strzały,
Jako wśrzód serca wprowadza zapały
I tak zabija jeśli żartem, ani
Wie, choć zabiła, jeśli kogo rani.

Thyrsis.

A któraż tak jest głupia między wami,
Jak się pożegna tylko z pieluchami,
Żeby nie miała uczyć[70] się, jakoby
Udać się ludziom, przyczynić ozdoby?
Twarzy swéj wiedzieć, jakie bronie nosi,
Która z nich żywot, która śmierć przynosi.

Daphnida.

A któż jest mistrzem takowéj nauki?

Thyrsis.

Wiesz ci ty dobrze... Ta, która bez sztuki
Latać ptaszęta naucza i śpiewać,
Biegać jelenie, wolne ryby pływać,
Barany czołem rogatym się zbijać
I pawia ogon złocisty rozwijać.

Daphnida.

Jakoż ma imię ta wielka mistrzyni?

Thyrsis.

Daphnida.

Daphnida.

Jakto? Krzywdę mi w tym czyni
Kłamliwy język!

Thyrsis.

Prawda w oczy kole...
Och! mogłabyś ty ich mieć tysiąc w szkole!
Aczci wam wprawdzie mistrza nie potrzeba —
Sama jest mistrzem natura, a nieba —
Ale w tym dużo naturę ratują
Mamki, co młode chciwości piastują.

Daphnida.

Frant-eś ty, widzę. Ale że ku mowie
Wstecz ci się wrócę, cwała mi to w głowie,
Że nie wiem, czy jest Sylvia tak prostą,
Jako się czyni. A skąd mi te rostą

Wątpienia, powiem: zastałam ją wczora
Tu blisko miasta, gdzie gęste jeziora
Występkę czynią, na któréj[71] zaś czysty
Zdrój leje z siebie potok przezroczysty,
A ona siedzi zadumana wedle
Stoku i w nim się jako we zwierciedle
Przegląda, coraz w jasną patrząc wodę,
Własną ugadza po czole niezgodę:
To szlarkę wdziewa na ozdobne skronie,
To wtyka kwiatki, co miała na łonie;
Drugi raz białe porwawszy lilije
I krwawe róże, te do śnieżnéj szyje,
Te blisko do warg rumianych przytyka
I tak stosuje kolory i styka.
Po tym, jakoby z swojego wesoła
Zwycięstwa, że jéj polna płeć nie zdoła,
Uśmiechała się, jakoby mówiła:
Przeciem was, piękne kwiatki, zwyciężyła
I nie noszę was, żebyście co miały
Zdobić mię, ale żebyście przyznały
Wstyd wasz, i że mam nad wami wygraną.
Wtym kiedy się tak stroi, przydybaną
Będąc ode mnie, odwróciwszy oczy
Jakoś od stoku, ledwo mię co zoczy,
Zapłonęła się i z onéj usiadki
Wstała, narwane upuściwszy kwiatki.
Ja-m się rozśmiała, tym barziéj po twarzy
Z mego się śmiechu rumieniec jéj żarzy.
A że jedne już rozplecione włosy,
A drugą miała związaną część kosy,
Kilkakroć oczy do stoku się radzić
Posłała, co jéj mogło w stroju wadzić,
A z czym jéj pięknie; a wszytko tak zmyślnie,
Jakby ukradkiem, albo nieumyślnie.
I widziałać to we szkle tego zdroju,
Że zupełnego nie skończyła stroju;
Lecz stąd swą gładkość zrozumiała hojną;
A ja-m to milczkiem uważała sobie.

Thyrsis.

To mi powiadasz, co ja dawno tobie.

Daphnida.

Prawda, że zgadłeś! lecz przedtym nie takie
Pasterki byłe proste i jednakie
Bez figlów; i ja pomnie, że w młodośći
Nie miałam tyle mózgu i chytrości.
Świat co raz starszy, a im siwszy laty,
Tym więcéj w zdradę i chytrość bogaty.

Thyrsis.

Podobno w ten czas wymyślnie mieszczanie
Nie dbali o wieś i piękne mieszkanie,
I nie tak często mieszały się z miasty
Dla targów nasze jak teraz niewiasty.
Teraz się nawet domy i rodzaje,
Złączyły sposób życia i zwyczaje.
Ale puściwszy te mowy na stronę,
Swego Amyntę znowu przypomionę.
Proszę, racz mu to u Sylviéj sprawić,
Żeby się z nią mógł rozmową zabawić.

Daphnida.

Nie wiem, wstyd u téj dziewki nieprzełomny.

Thyrsis.

A on zaś nazbyt wstydliwy i skromny.

Daphnida.

Nie wskura nigdy młodzieniec wstydliwy
I twój Amyntas, że nie natarczywy.
Poradź mu, niechaj, choć go to zasmuci,
Kiedy takim jest, tę miłość zarzuci.
Kto się kochać chce, téj niechaj skromności
Służbę wypowie, a służy miłości.
Niech będzie śmiałym i niezbytnym snadnie,
Przykrzy się, prosi, swarzy i ukradnie.
Niechaj nalega, a jeśli w téj mierze
Nie dosić na tym, niech i gwałtem bierze.
Jeszcze to wasza niedościgła głowa,
Jakie to zwierzę sztuczne białogłowa.
Ucieka, a jeśli ją kto goni,
Pogląda nazad i czeka pogoni.
Odmawia, ale czego zaprzy słowy,
Da w rzeczy saméj, kiedy kto gotowy.
Broni się, ale tak się broni, żeby
Z przegraną wyszła z takowéj potrzeby.
Widzisz, mój Thyrsis, ja z tobą tak idę
I mówię szczerze, ale i w ohydę

Nie podawaj mię i niechaj sąsiady
Nie wiedzą, żem ci odkryła te zdrady.

Thyrsis.

O to się nie bój, zachowaj mię, Boże,
Wyjawić tego, co-ć zaszkodzić może.
Ale niech twoja sprawność doświadczona
Rataje rychło Amyntę, niż skona.
Proszę cię, Daphni, przez pamięć słodkości,
Którycheś kiedy zażyła w młodości.

Daphnida.

O błaznie, właśnieś mię pięknie osłodził
Prośbę twą, żeś mi myśl tym barziéj zgładził,
Wspomniawszy młodość z nienabytą szkodą.
Żal staréj wspomnieć, że bywała młodą.
Ale czegóż wżdy po mnie potrzebujesz?

Thyrsis.

Już ty na radzie nigdy nie szwankujesz
Życzliwéj, byle wola przystąpiła.

Daphnida.

Słyszysz, Sylvia tak się namówiła
Ze mną, iść dzisia do stoku Dyany,
Nad którym jawor czyni nieprzejrzany
Słońcu jasnemu cień. Kędy więc w rzędzie
Siadamy, tam się nago kąpać będzie.

Thyrsis.

Cóż na tym?

Daphnida.

Pytaj jeszcze, czy za włosie (?)
Mam ją tu przywlec? Mądremu tu dosić.

Thyrsis.

Rozumiem, ale jeśli się ośmieli
Amyntas, nie wiem

Daphnida.

Niech czeka, chce-li
Pieszczonych (?) ptaszków, że samo nadéjdzie
Szczęście.

Thyrsis.

Podobnoć do tego mu przyjdzie.

Daphnida.

Ale o tobie samym cóż mam mówić?
Tak się to nie dasz miłości ułowić
A młodyś, Thyrsi, ledwo cztery lata
Masz nad dwadzieścia, a nie myślisz świata

Zażyć i żywot wiedziesz ladajaki?
Kto kocha, ten wie, co są dobre smaki.

Thyrsis.

Smaków Wenery ten się nie wyrzeka,
Któremu zbytnie miłość nie dopieka.
Owszem prawdziwe odnosząc zdobyczy,
Sam bez piołunu zażywa słodyczy.

Daphnida.

Nie smaczna słodycz, która nie zachwyci
Trochę gorczycy, i prędko nasyci.

Thyrsis.

Lepiéj być sytym, niż w takiéj biesiedzie,
Gdzie głodnyś, choć jesz, głodnyś po obiedzie.

Daphnida.

Nie lepiéj, kiedy do smaku jest strawa,
I nowy wzbudza apetyt potrawa.

Thyrsis.

Ale któż strawy téj ma tak potrzebę,
Żeby nakarmić ugłodzoną gębę?

Daphnida.

Ale któż szczęście znajdzie, kto nie szuka?

Thyrsis.

Często wątpliwe szukanie oszuka,
I większą boleść człowiek taki znajdzie,
Kiedy nie najdzie, niż radość, gdy najdzie.
W ten czas się Thyrsis może jeszcze kochać,
Kiedy przestaną płakać, wzdychać, szlochać
Ci, co kochają: już ja to odprawił,
Niech kto téż inszy nastąpi.

Daphnida.

Toś sprawił,
Jako ja widzę, w miłości niewiele.
Nie wiesz, co smaczno.

Thyrsis.

Nie dbam o wesele
I o te gody, przysmaki niewoli.

Daphnida.

Musisz się kochać, choćbyś nie miał woli.

Thyrsis.

Trudno przymusić, kto stoi zdaleka.

Daphnida.

Blisko jest zawsze Kupido człowieka.

Thyrsis.

Nie tego, co mu ucieka i stroni.

Daphnida.

Próżno uciekać, ma skrzydła, dogoni.

Thyrsis.

Krótkie ma skrzydła miłość, gdy się rodzi,
Nie lata, ledwo od ziemie się wzwodzi.

Daphnida.

Kiedy się rodzi, człowiek nie przestrzega,
A gdy postrzeże, już wielka i biega.

Thyrsis.

W ten czas postrzeże, kto w tym ćwik i który
Spróbował, jakiéj miłość jest natury.

Daphnida.

Więc dobrze, Thyrsi, wszak się to obaczy,
Jeśliś tak mędrek, a kiedyś tak rączy,
Że się i z charty, ba i z zawodniki
Równasz, jeżeli kiedyżkolwiek w wniki
Miłości wpadniesz, jać to obiecuję,
Że choćbyś prosił, ani cię ratuję,
Ani palcem tknę, ani stopą nogi
Nie stąpię-ć, żebyć zalać ogień srogi.

Thyrsis.

Okrutna, to-byś suchym na me mary
Patrzyła okiem, ale żeś z téj miary
Chcesz, żebym kochał, pódźmyż z sobą zgodą,
Kochaj się we mnie.

Daphnida.

Ach! z starą urodą
Śmiesz mię urągać; młodszéj tobie trzeba.
Ach! wielu myli farbowana gęba.

Thyrsis.

Ja-ć nie żartuję, ale ty jak inne
Dziewki odrzucasz zaloty niewinne.
Jeśli tu miejsca nie znajdę kochaniu,
Żyć bez miłości będę w próżnowaniu.

Daphnida.

Żyj próżen troski i w spokojnéj ciszy,
Prędko się z tobą miłość stowarzyszy.

Thyrsis.

Czego mi miłość zajrzy, to sowicie
Nagrodzi pokój i spokojne życie.

Ale że gadki mniéj potrzebne skrócę
I do rzeczy się rozpoczętéj wrócę:
Wszystko zawisło na tym, żebyś w drodze
Do zdroju, że tak trapi swego srodze
Amyntę, twardéj Sylviéj ganiła
I namowami upór jéj miękczyła.
A ja tymczasem Amyntę sprowadzę,
Jeśli bojaźni jego co poradzę.
I nie na mniejszą pracę Thyrsis idzie
Nad te, które swój polecił Daphnidzie.
Idź tedy.

Daphnida.

Idę, ale co inszego
Chciałam ja odnieść z dyskursu naszego.

Thyrsis.

Któż to tam idzie, czy Amyntas, czyli
Kto inszy? Ona jest; wzrok mię nie myli.

SCENA III.
Amyntas, Thyrsis.
Amyntas.

Pójdę się dowiem, jeśli mi co zjawi
Thyrsis dobrego? a jak nic nie sprawi,
Pierwéj niż żałość ze mną toż uczyni,
Wolę się zabić w oczach téj bogini.
Bo jeśli się jéj ta, która krew toczy
Z serca mojego (sprawa ślicznych oczy)
Podoba[72] rana, rozumiem, że i tą
Nie wzgardzi raną, którą pierś przebitą
Od mojéj ujzrzy dobrowolnie ręki.

Thyrsis.

Dobra nowina! poprzestań téj męki,
Amynta, weźmiesz nagrodę swéj wiary.

Amyntas.

Mów w skok, co niesiesz: czy żywot, czy mary?

Thyrsis.

Żywot ci niosę, Amynta, przy zdrowiu,
Jeśliś oboje przyjąć pogotowiu;
Ale trzeba być mężem nieospałym.

Amyntas.

Niechaj tylko wiem, w czym trzeba być śmiałym?

Thyrsis.

Gdyby twa panna była na pustyni,
Albo miedzy lwy i w strasznéj jaskini,
Szedłbyś tam?

Amyntas.

Szedłbym i bez broniéj goły[73]
Chętniéj niż w plęsy i taniec wesoły.

Thyrsis.

A gdyby była śrzód zbójców, którzyby
Krwią żyli, i tam szedłbyś bezpochyby?

Amyntas.

Jak oczy wybrał! jako długo szczwany
Rączemi psami jeleń do fontany!

Thyrsis.

Trzeba coś więcéj!

Amyntas.

Pójdę przez potoki,
Kiedy z gór lecą i kiedy głęboki
Nurt ich zawichrzy, kiedy miękkie śniegi
Tając nąjbystrzsze dają wodom biegi.
Pójdę przez ogień, pójdę i do piekła,
Jeśli tam moja pasterka uciekła;
Jeśli piekło być piekłem nie przestanie,
Gdzie rzecz tak piękna, twarz tak jasna stanie.
Mówże już[74].

Thyrsis.

Postój.

Amyntas.

Nie dam ci pokoju.

Thyrsis.

Czeka cię sama Sylyia u zdroju,
Sama i naga, pójdziesz-że tam śmiele?

Amyntas.

Cóż mówisz? nazbyt obiecujesz wiele,
Sylvia sama naga, bez zasłony?

Thyrsis.

Sama z Daphnidą, która z naszéj strony.

Amyntas.

I naga czeka?

Thyrsis.

Naga czeka, ale —

Amyntas.

Cóż ale? Milczysz, zabiłeś mię cale.

Thyrsis.

Aleć nic nie wie, ani się spodzieje,
Że ją tam zdybiem.

Amyntas.

Ach! słodkiéj nadzieje
Gorzkoś dokończył, na cóżeś mię zwodził
Taką otuchą i me troski słodził?
Ej bój się Boga! szkoda utrapionym
Smutku przydawać ratunkiem zmyślonym.

Thyrsis.

Będziesz zdrów, jeśli usłuchasz mój rady.

Amyntas.

A cóż za rada?

Thyrsis.

Żebyś bez narady
I bez rozmysłu zażył tego chciwy,
Co w ręce wyrok podaje życzliwy.

Amyntas.

Strzeż, Boże, żebym sobie płochą sprawą
Zarobić na jéj miał twarz niełaskawą.
Tak-em dotąd żył, żem nic albo mało
Czynił, coby się jéj nie podobało;
Oprócz żem kochał, co jeśli jest winą,
Nie ja, lecz gładkość onéj jest przyczyną
Przestępstwa tego, i teraz swawolą
Nie obrażę jéj, chcąc coś nad jéj wolą.

Thyrsis.

Ale gdyć na twą miłość, co wiesz pewnie,
Gniewasz się, o co i narzekasz rzewnie,
Pytam, gdybyś mógł miłość tę porzucić
Uczyniłbyś to, żeby jéj nie smucić?

Amyntas.

Odpowiedzieć[75] mi miłość nie pozwoli.
Ale choćbym był najbarziéj na woli,

Przecie i myślić ledwo o tym mogę,
Żeby z jéj oków oswobodzić nogę.

Thyrsis.

Tobyś się (?) na złość kochał się w niéj, a tym
Pokazałbyś się w miłość niebogatym.

Amyntas.

Nie na złość, ale przecie w tym kochaniu
Trwałbym.

Thyrsis.

To przecie przeciwko jéj zdaniu?

Amyntas.

Tak jest.

Thyrsis.

Kiedy tak, a teraz czemu
Przeciw jéj woli nie chcesz być samemu
Sobie pomocny? i przeciw jéj woli
Nie chcesz brać tego, co-ć ona dać woli
Za rzecz wydartą, chociaż się to boży
I dla przemorów więtszych zrazu sroży.

Amyntas.

Ach, Thyrsi, niech ci miłość odpowieda
Za mnie, która mi usty mówić nie da,
A w sercu mówi: tyś już nie dzisiejszy
Żaczek w téj szkole i nad mię przebieglszy;
A mnie wędzidło przybrał do języka
Tenże, co wprawił serce i myśl w łyka.

Thyrsis.

To tam nie pójdziesz?

Amyntas.

W grób! Kiedy inszéj niemasz
Pomocy dla mnie, kiedyś mnie zostawił
Na koszu.

Thyrsis.

Aboć mało Thyrsis sprawił?
Rozumiesz, głupi, żebyć taką dała
Radę Daphnida, gdyby nie wiedziała,
Co u Sylviéj w sercu się zawiera.
Więc to się snadź ona i snadź się napiera,
Lecz nie chce, żeby to kto wiedział do niéj,
I ty jeśliże potrzebujesz po niéj,
Żeby cię sama zawołała dusznie,
Przeciw jéj woli czynisz i niesłusznie.

W ostatku (wierz nam w tych zalotach starym),
Jeśli ona chce, żebyś nie jéj darem,
Ale kradzieżą, gwałtem, przez jéj szkodę
Odniósł uciesznie wygraną nagrodę,
Na co się tobie skrętnie pytać o tym,
Jeśli tym kształtem zwyciężysz, albo tym.

Amyntas.

A któż wie, jeśli jest jéj umysł taki?

Thyrsis.

Już ci powiadam, gachu ladajaki,
Że ona z taką myślą cicho chodzi.
I tobie się w niéj gmerać tak nie godzi.
Któż téż wie, jeśli umysł jéj nie taki?
I to niepewna, to warstat jednaki.
A lepiéj, kiedy to nie może minąć,
Jako mąż rześki, niż jako tchórz zginąć.
Milczysz? a prawda, żeś przezwyciężony?
Nie wstydź się, owszem bądź upewniony
Z takiéj przegranéj (tylko już nie szaléj),
O swym zwycięstwie, pódźmyż teraz daléj.

Amyntas.

Postój!

Thyrsis.

A pókiż? czas się tylko kroci.

Amyntas.

Pomyślmy jeszcze, jak się to obróci.

Thyrsis.

Więc w drodze o tym: jeszcześmy nie przyszli.
Mało ten robi, który nazbyt myśli.

SCENA IV.
Chór.

Powiedz, Kupido, gdzie i w któréj szkole
Kwitnie miłości tak trudna nauka?
Kto jéj jest mistrzem, i kto w wiejskiéj szkole
Czyta lekcye, i skąd tam ta sztuka,
Że tak wymownie wyrażają bóle
Serdeczne? i kto ćwiczy w tym nieuka,
Że twój lot boski i sprawy rozumie,
I począć sobie i poradzić umie?

Nie nauczą nas tego i Ateny
Ani z dziewiąciu sióstr Helikon cały,
Choć o miłości[76] mądre śpiewa treny.
Ale tak śpiewa, jako żaczek mały
Nie tak gorącym głosem, nie téj ceny,
Jak potrzebują zalotne zapały.
Tyś sam nauką sercom ciebie głodnym,
Tyś sam, Kupido, mistrzem sobie godnym!
Ty sam nauczasz a bez wielkiéj pracy
Niewyćwiczone napełniasz języki.
I sam ten nowy masz sposób wymowy,
Że powikłane słów i rozmów szyki
Więcéj powiedzą i ucięte mowy,
Niźli uczone i wyraźne krzyki.
Nawet milczenie, gdy mu zlecisz sprawę,
Ma swoję prośbę i swoję rozprawę.
Ty sam, Kupido, wymownemi słowy ( — )
Chłopskie dowcipy, co się w tobie toczy.
Nie mają inszéj księgi twoi żacy
Tylko dwie żywe i mówiące oczy.
Których kto czyta, co afekt gorący
Napisze, prędko w téj szkole poskoczy.
Gładkość, biała płeć i rumiane lica,
To obiecadła, to u nich tablica.
Niechajże kto chce czyta mądrych dymy
Dowcipów, a ja pójdę do téj szkoły,
Gdzie mistrzem gładkość; a przecie tężymy[77]
Wiersz zaśpiewamy gładki i wesoły.
I owszem, barziéj moje podłe rymy
Ucieszą gaje i biesiedne stoły,
Chociaż na skórze bukowéj wyryte,
Niźli poetów druki pracowite.


AKT III.
SCENA I.
Thyrsis, Chór.
Thyrsis.

O nieludzkości serca niesłychana!
A na niewdzięczność dziewko niewidziana!
O płci okrutna, słusznie cię świat wini,
I tyś naturą niedoszła mistrzyni,
Któraś zdradliwie ubrała dziewice
W łaskawą postać i pokorne lice,
Dałaś im zwierzchu uczynności siła,
Aleś głęboko złość ich utaiła.
Ach nieboraczek pewnie w téj żałobie
Coś żałosnego uczynił snadź sobie!
Bo go już szukam ze cztery godziny
Tam, gdziem go odszedł blisko téj krzewiny,
I w okolicy, alem, chocia wszędy
Zbiegał, przejąć go nie mogę nikędy.
Pewnie się zabił własną ręką swoją!
Spytam pasterzów jeszcze, co tam stoją:
Nie wiecie, bracia, kędy się strapiony
Podział Amyntas?

Chór.

Tak-eś odmieniony
Na cerze! cóż ci? Skąd ci ten pot gęsty
I twarz nabladła i oddech tak częsty?

Thyrsis.

Amynty szukam, nie widzieliście go?

Chór.

Nie widzieliśmy, jako z miejsca tego
Odszedł był z tobą. Ale po cóż z takiem
Trzaskiem go szukasz?

Thyrsis.

Bo za pewnym znakiem
Boję się, żeby nie zabił sam siebie.

Chór.

Miałby się zabić? w jakiejże potrzebie?
I któżby mu dał do tego przyczynę?

Thyrsis.[78]

Miłość z niełaską, na nich kładę winę.

Chór.

Dwaj to potężni są nieprzyjaciele,
I gdy się złączą, dokazują wiele.
Powiedz wyraźniéj, jak to sprawa była?

Thyrsis.

Kochał się w pannie; ona nim gardziła.

Chór.

Powiedz obszerniéj, wszak tu blisko bieży
Gościniec, którym albo sam nadbieży,
Albo, nim twojéj dokończysz powieści,
Zasiągniesz o nim od podróżnych wieści.

Thyrsis.

Powiem i z chęcią, żeby tak pohany
Postępek słusznéj nie uszedł nagany.
Wiedział Amyntas (a ja mu to zjawił,
I jam go smutku, niestetyż, nabawił),
Że do bliskiego zdroju same idą
Kąpać się piękna Sylvia z Daphnidą.
I tam ode mnie ledwie namówiony
Poszedł nie z chęcią i prawie wypchniony.
I wzad się wrócić kilka razy kusił.
Ale gdyśmy już byli blisko stoku,
Usłyszymy głos żałobliwy z boku;
Za którym ujzrzym Daphnidę w tym kroku,
Która, powłócząc zmordowane stopy,
Jak nas postrzegła, krzyknie: pośpieszajcie,
Bieżcie i gwałcić Sylvie nie dajcie!
Skoczył Amyntas za tym zawołaniem
Jak niedościgły tygrys, a ja za nim.
A obaczymy, przebiegszy chrościnę,
Związaną nagą do drzewa dziewczynę.
Jéj własny warkocz służył jéj do związki
Około drzewa, a pas zasię wąski,
Którym przestronne kaszała więc szaty
Ręce jéj więził, i pomagał straty
Panieństwa; czego (?) nogi były zdjęte
Niciami, które dało drzewo kręte.

A przed nią widzim Satyra brzydkiego
Ścisłych tych zwięzków dołączającego.
I już o czymsi myślił, chociaż ona
Bronić się chciała; ale jéj obrona
Słaba-by była, gdyby poszła wdługą.
A wtym Amyntas z rohatyną długą
Skoczył ku niemu; ja też w obie poły
Nabrałem głazów; skąd on, że był[79] goły
I tak bezbronny uciekł miedzy karcze.
Ale Amyntas po onéj utarcze,
Obróciwszy się, wlepił oczy chciwie
W członki[80] tak nagie, jako urodziwe,
Które, jak mleko na sitowiu zsiadłe,
Tak drżały i tak były biało zbladłe.
I rozpalił się na twarzy a chyżéj[81]
Skromnością jednak zastąpiwszy bliżéj
Rzekł: „Piękna dziewko, przebacz śmiałéj ręce,
Że chcąc cię[82] w takiéj poratować męce,
Ciała się twego dotyka, okowy
Niegodne[83] z włócząc z rąk, i z nóg, i z głowy.
I niech to szczęście, na które naraża
Ten traf człowieka, niech cię nie uraża“[84].

Chór.

Słowa te zmiękczyć mogłyby kamienne
Serce.

Thyrsis.

One nie, lecz gniewy bezdenne
Z wstydem zmieszawszy, twarz w ziemię wnurzyła,
I jako mogła pełne piersi kryła:
A on tym czasem rozwiązując włosy,
W takie pochlebiał twardéj dziewce głosy:
„Niegodne zwięzków tych drzewo chropawe,
Albo jeśli tak niebo jest łaskawe,
Że twoje ostre niegładkie gałęzie
W złotym łańcuchu, w srogiéj sieci więzi,

Czym-żeśmy nad cię szczęśliwemi drudzy,
Chociaż rozumni Kupidowi słudzy?
A wy, nieczułe i bez zmysłu pniaki,
Szarpiecie ten włos, i nie wiecie, jaki
Potkał was kléjnot“. Tak mówiąc powite
Rozwiązał ręce; a tak pracowite
Ręce do miłéj roboty przymyka,
Że się jéj nie chcąc, a przecie chcąc tyka.
Potym się schylił do nóg, ale ona
Rzekła, poczuwszy, że wolne ramiona:
Stój tak, pasterzu, ja[85] sługa Dyanny,
I nie tykaj się poświęconéj panny!
Już ja rozwiążę sama sobie nogi.

Chór.

Także-to w Nimfach panuje jad srogi?
Ach niesłuszna to nagroda zaiste,
Za służby świeże i tak oczewiste!

Thyrsis.

Amyntas jednak i to cicho znosił;
Stanął na stronie, i nieśmiały wnosił
Wzrok; i sam oczom był swoim przeszkodą,
Że się nie pasły tak cudną urodą.
Ja-m się był ukrył, alem wszystko z chrostu
Widział i krzyknąć chciałem nań po prostu,
Że tak stał, jakby wczorajszy, atoli
Dałem mu pokój, a ona, powoli
I z biedą nogi sobie odwikławszy,
Słowa nie rzekszy, nie podziękowawszy,
Uciekać jako niedościgła łani
Poczęła bez wszéj przyczyny, bo ani
Chciał jéj dogonić, ani się bać miała
Amynty, skromność którego wiedziała.

Chór.

A czemuż przecie uciekła?

Thyrsis.

Inaczéj
Ja nie wiem, tylko że wolała raczéj
Nogom swym, niźli cudzym, być powinna
Pomocy.

Chór.

I stąd niewdzięczności winna!
Ale Amyntas cóż wżdy czynił potym?

Thyrsis.

Żadnéj wam sprawy nie umiem dać o tym,
Bom ja biegł za nią z takowym umysłem,
Żebym jéj zabiegł; ale w gaju ścisłem
Minąłem się z nią. Nazad spiesznym krokiem
Powróciłem się, ale nad tym stokiem
Nie zastałem już Amynty; dlatego
Serce mi wróży o nim cóżci złego;
Bo wprzód, nim się to, com powiedział, stało,
Już w nim do życia chęci było mało.

Chór.

Zalotników to dawne obyczaje
Każdy się morzy i śmierci oddaje
A rzadki przecie tak szalony będzie.

Thyrsis.

Bodajże nie był Amyntas w tym rzędzie!

Chór.

Nie bój się, nie bój.

Thyrsis.

Jeżeli nie zginie,
Przecie-ć go znajdę; i tu do jaskinie
Podróżnéj wstąpię, gdzie on swoje męki
Zwykł leczyć dźwiękiem wyćwiczonéj ręki
Na dudkach, albo jak dźwięczną fujarą,
Kiedy na niéj gra, napełniwszy parą,
Że na głos jego toczą się kamienie,
I mlekiem bieżą wesołe strumienie,
I lasy rosłe, i niski chrost młody
Słodkie przez skórę wydawają miody.

SCENA II.
Amyntas, Daphnida, Nerina.
Amyntas.

Nielutościwa twoja lutość była,
Daphnido, gdy mię od śmierci wróciła
I zatrzymała w ręku rohatynę.
Bo im ja późniéj dokończę i zginę,

Tym mi cięższa śmierć, im mi dłuższa będzie.
Ale ty pocóż trzymasz mię w tym błędzie
I czemuż nie chcesz przez różne dowody
Od śmierci odwieść? Nie zysku, lecz szkody
Życzysz mi, Daphno, kiedy mi żyć radzisz,
I ślubujesz to, że mi poradzisz.

Daphnida.

Ej, nietrać jeszcze, Amynta, nadzieje,
Kiedy uważysz, co się z tobą dzieje.
Nic ci się w sprawie twéj nie pogorszyło,
Bo nie okrutne serce odpędziło
Sylvią w ten czas nagą bez odzienia,
Lecz w tym dobrego przymiot przyrodzenia.

Amyntas.

To moje zdrowie, nic sobie nie tuszyć,
Rozpaczać, ani dać się więcéj ruszyć
Dobréj otusze, która mię zdradziła.
Znowu-by teraz rada ożywiła
W sercu, niestetyż, żebym został żywy!
Lecz gorszy nad śmierć żywot nieszczęśliwy!

Daphnida.

Żyj i w téj biedzie i doczekaj czasu,
Kiedy cię dźwignie miłość z tego kwasu.
A doczekasz się pragnionéj nagrody
Tego, coś widział w nagiéj dziś u wody.

Amyntas.

Ach, tak się szczęściu i miłości zdało,
Żem jeszcze cierpiał i ponosił mało;
Że mi obrokiem tym oczy napasły,
Którego dostać nadzieje zagasły!

Nerina.

Ach, ach! już to mam do naszéj dziedziny
Przynieść ja, roznieść żałosne nowiny?
Kiedy się dowiesz, co się z tobą stanie,
O swéj Sylviéj, zgrzybiały[86] Montanie,
Osierociały ojcze! Ach, niebożę
Ojcze, którego zwać ojcem nie może!

Daphnida.

Słyszę głos smętny!

Amyntas.

Słyszę-ć go téż i ja,
Ale mię serce wskroś nożem przebija,
Bo o Sylviéj z żałością wspomina.
Ale któż to jest?

Daphnida.

Zda mi się Nerina,
Nimfa udatna, niepodłéj gładkości
W oczach i twarzy i wdzięcznéj skromności.

Nerina.

Przecieć to ojcu wiedziéć! Powiem, żeby, jeśli
Zostały jakie członki, w kupę znieśli,
I gołe kości, jeżeli onych[87] zbywa.
Ach! ach! Sylvia! ach! ach! nieszczęśliwa!

Amyntas.

Przebóg! cóż mówi?

Nerina.

Sylvio, chudzino!

Daphnida.

Czemu tak kwilisz i wzdychasz, Nerino?
Czemu Sylvią wspominasz żałośnie?

Nerina.

Ach, słusznie!

Amyntas.

Czuję, że mi w sercu rośnie
Ostatni upad i dusza się kryje
W zimny lód z strachu. Powiedz, jeśli żyje?

Daphnida.

Powiedz już rychło i nie daj się prosić!

Nerina.

Już to mam, nędzna, taką stratę głosić?
Przyszła Sylvia nago, jako z wody, —
Wszak wiesz, czemu tak — do mojéj gospody.
Tam insze wdziawszy i szaty i chusty,
Prosiła, żebym do bliskiéj zapusty[88]
Poszła z nią, kędy na zwierza rzucone
Już były sieci i już zgromadzone

Nimfy czekały z młodemi pastuchy,
Pełne uciesznéj obłowy otuchy.
Już miało wywrzéć, aż nad zwyczaj rosły
Wilk wypadł z boku; głos wszytek podniosły.
On się w las pomknął, a z brzydkiéj paszczęki
Toczył przez obie krwawą pianę szczęki.
Ale Sylvia, miedzy ostrym hukiem
Zasadziwszy się na przesmyku z łukiem
I pociągnąwszy do ucha cięciwy,
Postrzeliła go w wierzch łupieża siwy;
On przecie w knieje, ona, ostrą dzidę
Porwawszy, po nim, a ja za nią idę.

Amyntas.

Ach! zły początek! Nie panieńskiéj sprawy
Rzecz było drażnić zwierz tak niełaskawy!

Nerina.

Ja-m za nią poszła, jéj-że prawie tropem,
Lecz ona rętszym skoczyła pochopem,
Żem pozostała; a gdy w gęstszéj była
Dąbrowie, cale z oczu-m ją zgubiła.
Atoli i tę przebiegszy krzewinę,
W czarną i pustą zapadłam gęstwinę,
Gdziem obaczyła leżący na ziemi
Jéj pocisk i to, którym-em swojemi
Rękami włos jéj związała zawicie.
A gdy się trwożę i oglądam skrycie,
Postrzegam siedmiu wilków, którzy trawę
Krwią pokropioną lizali, a strawę
Już byli zjedli i mięso obrane.
Gołe leżały kości ogłodane.
Znać po nich było, że im głód przyciska,
Bo nie postrzegli, chociam była bliska.
Że nam tak marnie taka dziewka wzięta!
A ja-m też strachem i litością zdjęta,
Uciekłam, wziąwszy tę chustę co pręcéj.
Toż o Sylviéj nie powiem co więcéj.

Amyntas.

Albo to mało? Kości, krwawe szlaki
I rańtuch są-to pewne śmierci znaki.

Daphnida.

Chwytaj go! Leci! Omdlał chudak, czyli
Umarł prawdziwie!

Nerina.

Przyjdzie w małéj chwili
Do siebie, bo mu puls na skroniach bije
I serce dycha... Nie bój się, już żyje.

Amyntas.

Pókiż mię będziesz, o bólu leniwy,
Trapił i póki będę nieszczęśliwy
Żył wpośrzód katów i śmiertelnéj męce?
Podobno, bólu, spuszczasz to méj ręce!
Dobrze, i żebyś nie włóczył się więcéj,
Lepiéj mi własna ręka w tym posłuży.
Ale ponieważ krwawe zwierza zbrodnie
I swój upadek widzę tak dowodnie,
Cóż jeszcze czekam i czego się bawię?
Ach! zła Daphnido, niechaj ci wystawię
Teraz twą litość, którąś mię zawiodła,
Kiedyś mój umysł od śmierci rozwiodła.
Dochowałaś mię, ale gorszéj śmierci,
Która mi serce nad własną śmierć wierci.
Słodko mi umrzeć, zginąć było miło,
Gdy już żelazo krew z piersi toczyło.
Aleś ty rękę ściągnęła i nieba,
Którym snadź gwałtem tego było trzeba,
Żebym przez lekkie nie poprzedził rany
Żalu, który był od nich zgotowany.
Lecz teraz, kiedy przeciwne wywarły,
Co było złego w swéj radzie, zawarły;
Teraz mi umrzeć już same pozwolą,
I ty, Daphnido, pójdziesz za ich wolą.

Daphnida.

Wytrwaj, dowiesz się lepiéj w czasie małem.

Amyntas.

Ach! nazbyt już wiem i nazbyt słyszałem!

Nerina.

Bodajbym była niema bez języka!

Amyntas.

Nimfo, proszę cię, niechaj ta podwika,
Jedno dziedzictwo po kochanym panie,
Żałosny spadek po mnie się zostanie.
Niechaj ten próżny łaski jéj zadatek
Dni moich krótki ozdobi ostatek.
Niech ta pamiątka, która w sercu znaczy,
Przyczyni więcéj śmiertelnéj rozpaczy!

Nerina.

Dałabym, ale na złe się napierasz.

Amyntas.

I to mi dobro okrutne wydzierasz?
We wszytkim, widzę, szczęście się przeciwi.
Niechże téż moim postępkom nie dziwi!
Aleć mu prędko wszytkę władzę skrócę.
Zostań-że z Bogiem; ja się już nie wrócę.

Daphnida.

Postój, Amynta! poczekaj! Już okiem
Ledwo go dojzrzę, takim bieży skokiem!

Nerina.

Próżno go gonić! Zaczym ja téż mogę
Iść w rozpoczętą do jéj ojca drogę.
Ale szkoda go tym żalem obwieścić.
Mam-li tak wszędzie nieszczęście dowieścić?

SCENA III.
Chór.

Niewielki tryumf zjadła śmierć odnosi.
Że przyrodzonym biegiem człek umiera.
Ale się sławą ulotniejszą wznosi
Przysięgła miłość, albo przyjaźń szczera,
Kiedy i na śmierć bez strachu naciera,
I dla których więc krwawych młodość płocha.
W wojennych dziełach i utarczkach ginie,
Téj sławy łacnie dostąpisz, kto kocha.
Tu często wygrasz, tam cię śmierć nie minie;
Tam rozbój, a tu złoty pokój słynie.
A jeśli téż kto gwałtem pragnie bitwy,
I w tym Kupido wygodzi mu hojny.
Ma téż on swój szyk, ma swoje gonitwy,
I nieustawnie lubi wczas spokojny,
Czasem nabija i ma się do wojny,
Wnosi się w pychę i pod się rad wbije
Nieprzyjaciela, kiedy go przemoże,
A wsiadanego usta w usta bije.
Ale się skończyć ten bój bez krwie może,
Gdzie placem bitwy miękko słane łoże.
W skok się powadzi i z lada przyczynki,
A snadź najbarziéj na to godzi, żeby
Często sam a sam zwodził pojedynki.

Dawszy zaś potym raz i drugi gęby,
Przymierze stawa i kwita z potrzeby.


AKT IV.
SCENA I.
Daphnida, Sylvia, Chór.
Daphnida.

Bodaj to nieba sprawiły życzliwe,
Żeby tak każde nieszczęście fałszywe
Twoje bywało, jako były wieści,
Któremi nas płacz postrachał niewieści.
Ja-m cię dopiero za umarłą miała,
Tak mi Nerina śmierć twą opisała,
A ty, Sylvio, chwała Bogu, zdrowa.
Ach! bodaj była nie przerzekła słowa
I była niema, a ten chudak głuchy!

Sylvia.

Wierz mi, że mało już było otuchy
O zdrowiu moim i nie bez przyczyny
Te się postrachy wszczęły u Neryny.

Daphnida.

Mogła wżdy myślić; ale i te trwogi
I co się wdało w takowy raz srogi
I jakoś z niego wyszła, chciéj powiedziéć.

Sylvia.

Tak się to działo, ponieważ chcesz wiedziéć:
Bieżąc za wilkiem, tak-em w las głęboki
Zabiegła, że gdy przyszło błędne kroki
Nazad powracać, straciwszy ślad jego,
Nie mogłam trafić do miejsca pierwszego.
I tak obłowu próżno niosąc władzę[89],
Kiedy po gęstwie i ścieżkami błądzę,

Postrzegłam tego wilka i poznała
Po strzale, która za uchem tkwiała
Z mego postrzału; a on z inszych wielą
Ścierw jakiś dziki z paszczękami dzielą.
I on mię postrzegł i jakoby chciwy
Pomsty za ranę od mojéj cięciwy,
Rzucił się na mię z paszczęką zjuszoną.
Ja-m téż dostała i ręką ćwiczoną
Cisnęłam oszczep. Ty wiesz, jako wielu
Przechodzę w téj grze, jeśli chybiam celu?
A przecie w ten czas, choć zbliska rzucony,
Nie słuchał ręki oszczep ustalony,
I lubo w szczęściu, lubo w ręce wina,
Rany nie odniósł wilk, ale drzewina.
A on tym wściekléj, najeżywszy siwy
Łupież, do mnie się brał i tak mi krzywy
Łuk mój ubieżał, że, nie mając broni,
Przyszło uciekać; ja wprzód, on w pogoni
Tuż za mną idzie. W takowéj przygodzie,
Gdy zbieram prędko nogi na odwodzie,
O włos mię własna chusta nie zdradziła,
Bo się od włosów po powietrzu wiła,
Zawadziwszy się na krzaku chrapawym.
Czuję, że mię coś węzłem niełaskawym
Trzyma za głowę; ale że o zdrowie
Idzie, dodaję i nogom i głowie,
Choć z bólem, mocy, i tak z onéj siły
Wraz się i chusta i włosy rozwiły,
I tam została; a mnie strach, co[90] oczy
Zwyczajny miewa, dodał nóg ochoczy.
I tak mnie bez wszéj poganiał zabawy,
Żem uszła, wilka pozbawiwszy strawy.
P oym do domu idąc już bez trwogi,
Z tobą się, siostro, potkała w półdrogi;
Ale zmieniono i dziwno mi było,
Czemu cię moje potkanie trwożyło?

Daphnida.

Już-ci ty żyjesz, chwała Bogu, ale...

Sylvia.

Cóż ale? albo tak się gniewasz cale
Na moje zdrowie, że-ć żal, żem ja żywa?

Daphnida.

Radam, żeś zdrowa, ale siła krzywa!
I jako to mię cieszy, żeś na woli,
Tak mię cudza śmierć frasuje i boli.

Sylvia.
.

A czyjaż to śmierć?

Daphnida.

Amynty nędznego!

Sylvia.

Ach, przebóg! jakoż umarł?

Daphnida.

Nie wiem tego.
I to niepewnie wiem, czyli umarł, czyli,
Czyli żyw. Tak, wierzę, że mię nie omyli
Ta moja bojaźń...

Sylvia.

A jakaż przyczyna
Téj śmierci?

Daphnida.

Sama śmierci twéj nowina.

Sylvia.

Nie rozumiem cię...

Daphnida.

Jako powziął smutny
I uwierzył mu (?) twój koniec okrutny,
Żeś zginąć miała od zwierza na lesie,
Pewnie mu to śmierć niechybną przyniesie!

Sylvia.

Jako moje śmierć udano fałszywie,
Tak snadź i jego. Obaczysz, że żywie!
Boć nam ten żywot słodki, i kto w głowie
Ma rozum, woli, niż śmierć, dobre zdrowie.

Daphnida.

Ach! nie wiesz jeszcze, czy nie chcesz dać wiary,
Co może w sercu zawzięty bez miary
Ogień miłości, w sercu, które czuje
Ludzkość i z niéj się nie cale wyzuje,
Jak twe kamienne; bo gdybyś wierzyła,
Wzdybyś miłością tego nie gardziła,
Który cię nad zmysł, jako świadczyć muszę,
I nad swe zdrowie kocha i nad duszę.
Ale ja wierzę i wiem, bom widziała
W ten czas, gdyś sroga przed nim uciekała —

A uciekałaś okrutna w téj dobie,
Kiedyś go miała przycisnąć ku sobie —
Widziałam, mówię, że w ten czas zarazem
Ostrym chciał piersi przepędzić żelazem.
I to chciał szczyrze, co tak siłą ruszył,
Że i zanadrze krwią i suknie zjuszył.
I gdybym była nie skoczyła rzésko
I nie zraziła, pewnie to igrzysko
Takby był skończył, żeby własną sprawą
Serce był przebił, które niełaskawą
Ostrością swoją wprzód-eś ty przebiła.
Ale-ć ta miła ranka próbą była
Dalszéj rozpaczy zwątpionéj stałości!
I snadź ta rana, co nie doszła kości,
Na to jest tylko tak zadana zrazu,
Że wolną drogę pokaże żelazu.

Sylvia.

Nową rzecz słyszę.

Daphnida.

Widziałam zaś potem,
Z jakim się o twéj dowiedział kłopotem
Fałszywéj śmierci, i jako go siły
Odbiegły wszytkie; i jak się wróciły,
Tak zaraz bieżał zjadły i szalony
Stracić ten żywot od ciebie wzgardzony.
I już gdzieś leży bez pulsów i tchnienia.

Sylvia.

I wierzysz temu?

Daphnida.

Niémasz w tym wątpienia.

Sylvia.

Ach! czemu-żeś się po nim nie puściła
I tak żałosnéj straty nie zbroniła?
Pódźmy, szukajmy, bo jeśli dla srogiéj
Śmierci méj chciał się zbawić dusze drogiéj,
Toć za tym zdrowiem i szczęsnym powrotem
Zdrów być powinien, witać się z żywotem.

Daphnida.

Goniłam ja go, ale takim skokiem
Bieżał, żem ścignąć nie mogła i wzrokiem.
Jakoż go szukać, bo kędy nie wiemy?

Sylvia.

Ach! zabiję się, kiedy nie znajdziemy,
I sam przyczyną będzie iobie śmierci!

Daphnida.

Pewnie cię, sroga, frasuje i wierci,
Że-ć twojéj śmierci i sławy i dziéła
Jegoż właściwa ręka zazdrościła;
I snadź-byś sama wolała przez dzięki,
Żeby od twojéj legł okrutnéj ręki.
I stąd ci jego tak niemiła strata,
Że nie z swéj sprawy skończył i zszedł z świata,
Ale pociesz się; jakkolwiek umiera,
Twoja go srogość sama w grób zawiera.
Dla ciebie kona[91]; wie to każdy i ja;
Przez ręce twoje miłość go zabija!

Sylvia.

Ach! zabijasz mię! ach, ten żal niemały,
W który[92] mię ta śmierć i te słowa wdały,
Pomnaża pamięć mojéj surowości,
Którą-m ja słowem chrzciła poczciwości.
Jakoż i była, ale nazbyt mściwa
I jadowita i nielutościwa.
Teraz to wiozę i nie w czas to czuję
I przeszłych swoich postępków żałuję.

Daphnida.

Cóż to ja słyszę i jakie to dziwy,
Że cię taki wzgląd rusza lutościwy?
Co to ja widzę? Sylvia łzy leje?
I pyszna dziewka dla kogoś boleje?
Ale ten twój płacz czy płacz to miłości?

Sylvia.

Nie miłości, nie, ale płacz litości.

Daphnida.

Posiłek-to jéj; tak za sobą chodzą,
Jak po błyskaniu pioruny nadchodzą.

Chór.

I owszem, kiedy miłość w sercu cicha
Chce się wkraść pannom, z których ją wypycha

Poczciwość, w ten czas w litości ubierze
I w kształcie skruchy, który na się bierze,
Ukradkiem, zdradą i niejawnym szykiem
Pod jéj się u nich rozgaszcza płaszczykiem.

Daphnida.

Miłości-to płacz, bo sowito ciecze.
Milczysz, Sylvia, już cię miłość piecze.
Kochasz, lecz niewczas; ciężko-ć okrutnicy,
Że kochasz, ale kochasz po próżnicy.
Pojzrzy, Amynta, jaką miłość karę
Za znieważoną zesłała twą wiarę.
Tyś, jako pszczoła (która żyć przestanie,
Żądło wpuściwszy i swój w cudzéj ranie
Żywot zostawia), przez ostatnią sprawę
Miłości twojéj i śmierci postawę
To serce przebił i miłości skruszył,
Któregoś żywą usługą nie ruszył.
Och! jeśli kędy blisko zawieszony
W powietrzu błądzisz, duch z ciała zwleczony,
Pojzrzy, Amynta, na téj łzy, i niemi
Pociesz trosk swoich, któreś czuł na ziemi.
Kochałeś, póki żył, a zaś jak sobie
Skróciłeś życia, kochają się w tobie.
I tak się to-ć zda, że boskie wyroki
Po śmierci u niéj naznaczyły wzroki
Łaskawsze i że ona tak trzymała,
Że-ć za krew tylko łaskę przedać miała.
Dałeś jéj tedy dostatnią zapłatę,
Kupiwszy miłość jéj za zdrowia stratę.

Chór.

Droga zapłata temu, co zapłacił,
I ten, co przedał, tym się nie zbogacił.

Sylvia.

O! bodaj jego żywot na odmiany
Za miłość moje mógł mi być oddany!
I owszem-bym ja za onego życie
Mogłabym swoje dać zdrowie sowicie.

Daphnida.

Nierychłoś mądra, próżno dobrotliwa,
Kiedy-ć pożytku stąd nic nie przybywa.

SCENA II.
Ergast, Chór, Daphnida, Sylvia.
Ergast.

Tak mam i serce żalem napełnione
I zmysły nowym przypadkiem strapione,
Że co usłyszę, gdzie obrócę oczy,
Słuch mi nowy strach, wzrok żałość przytoczy.

Chór.

Cóż tak smętnego z sobą też przynosi,
Co żal swój słowy i postawą głosi?

Ergast.

Śmierć wam godnego pasterza przynoszę,
Amynty, mówię.

Sylvia.

Ach! co mówi, proszę!

Ergast.

On zacny pasterz, jeśli kto tuteczny!
On tak przyjemny, udatny i grzeczny,
On, z którym Nimfy i leśne Dryady
I mądre Muzy bawiły się rady,
Umarł, zerwany w kwieciu swéj młodości,
A jeszcze jaką śmiercią, o żałości!

Chór.

Powiedz nam wszytko, prosimy, że i my
Nasze lamenty z twojemi złączymy,
Płacząc miłego, wziętego przed laty
Pasterza, i w nim spólnéj naszéj straty.

Sylvia.

Nie śmiem się przymknąć ku takiéj nowinie,
Słuchać, co słyszeć przecie nie ominie.
Okrutne serce! ach! serce z opoki,
Czego się lękasz? Pomkni rącze kroki
Przeciw tym nożom, które w cię te słowa
I słuszna skarga wrazić jest gotowa!
Tu ty się pokaż, jeśli cię nie zranią.
Słusznie cię, słusznie z zbytnich hartów ganią.
Pasterzu! ja-ć téż przychodzę po części
Pomagać żalu i słusznéj boleści.
Jakoż mię barziéj, niż mniemasz, obchodzi,
Barziéj dolega, niż się wierząc godzi.

Ja ten żal biorę, jako sobie winny,
A ty go nie taj i bądź w tym uczynny.

Ergast.

Wierzę-ć[93], o Nimfo, bo i ten chudzina,
Niż mu ostatnia zamknęła godzina
Godne żyć usta, przy samym wytchnieniu
W tym skończył żywot i mowę[94] imieniu.

Daphnida.

Zaczni-że tedy; wszytek orszak prosi.

Ergast.

Byłem na ten czas tam, gdzie się podnosi
Nasza równina w pozorne pagórki,
Gdziem znaczne stawiał na zające sznurki,
Kiedy Amyntas przebiegał, lecz taki,
Że widome niósł poruszenia znaki.
Twarz była insza i krok pomieszany
I wszytek pełen niezwykłéj odmiany.
Bieżałem za nim, gdzie on dogoniony
Rzekł mi: „Ergaście, uczyń mi przysługę,
Pódź ze mną za tę z gór bieżącą strugę,
A bądź mi świadkiem jednéj mojéj sprawy;
Ale wprzód na cię, jeśliś to łaskawy,
I na twą wiarę wkładam węzeł tęgi
Pewnych obietnic i świętéj przysięgi:
Że i zdaleka staniesz i przeszkody
Żadnéj nie wniesiesz do téj — to przygody“.
Ja (bo któżby był kiedy sobie wróżył,
Że się w nim umysł taki wściekły srożył?)
Mówiąc, jako chciał, za nim słowo w słowo,
Zaprzysiągłem się strasznie i surowo,
Wzywając bogów, których my pasterze
Nad wiejskich ludzi boimy się szczerze.
Po téj przysiędze spiesznie postępował,
A ja-m téż za nim téj ścieżki pilnował;
A żeśmy przyszli tam, gdzie przykre skały,
Nasze się pola ku niebu wydały
I gdzie się góra najwyższa być zdała
I nieprzystępną przepaścią przerwała.

Tuśmy stanęli, a mnie z téj uboczy
Tak przykréj aż mrok[95] poszedł jakiś w oczy.
I cofnąłem się, ale on wesoły
I z méj[96] bojaźni z uśmiechem napoły
Szydząc, pomknął się jakoby z igrzyskiem
Na samę krawędź i, na brzegu śliskiem
Stojąc, tak mi rzekł: „O gdyby, o gdyby
Według méj woli działo się, bez chyby
Wilków drapieżnych zwoływałbym, żeby
Nakarmili mną wygłodniałe gęby.
I by tak łatwo było o paszczęki
Zwierzęce, jako o śmierć z swojéj ręki
I o przepaści, tębym obrał sobie
Śmierć, która mnie już umorzyła w tobie,
Kochana dziewko, żeby jedneż wrota
I sposób śmierci puścił nas z żywota,
I żeby kości moje rozwleczone
Tak były, jako członki twe pieszczone.
Lecz że mi zwierza długo czekać i wy,
Nieba, trzymacie żywot nieszczęśliwy,
Już się téj śmierci trzymać nie zaszkodzi,
Która odmianę prędkością nagrodzi,
Idę za tobą jak najśpieszniéj mogę
I towarzystwa-ć, Sylvio, pomogę,
Jeśli-ć się tylko nie uprzykrzę i tym.
Jakoż zdałbym się być w szczęściu sowitym
I umierałbym bez wszelkiéj ciężkości,
Gdybym był pewien, że z mojéj stałości
Cieszyć się będziesz za moim przybyciem,
I żeś skończyła gniew twój oraz z życiem.
Sylvio! witaj! Już idę za tobą!“
To rzekszy, rzucił tak potężnie sobą,
Że głową na dół leciał miedzy skały,
A ja-m na górze został skamieniały.

Daphnida.

Ach, przebóg!

Sylvia.

Ach! ach!

Chór.

A ty alboś drzemał,
Żeś go od spadku takiego nie wstrzymał?
Czyli-ć przysięga dana przeszkodziła?

Ergast.

Nie to, i taby była ustąpiła,
Boć też podobno nie ma w takim razie
Być i przysięga sama na przekazie.
Ale[97] gdym postrzegł, co myślał teskliwy,
Skoczyłem k’niemu zaraz nieleniwy.
Jednak nieszczęście obu nas tak chciało,
Że mi się tylko porwać go dostało
Za bawełnicę, którą miał u pasa.
A ta, jak słaba na ciężar zawiasa,
Wagą i pędem ciała rzuconego
Zerwana, pana zdradziła swojego.

Chór.

A ciało kędy?

Ergast.

Nie wiem i nie chciałem
Patrząc tam na dół i strasznym podziałem
Skruszonych członków trapić wzrok żałosny.
Ciało tam w sztukach.

Chór.

O, przypadku sprośny!

Sylvia.

Ach! jużeś teraz z kamienia, Sylvija,
Kiedy cię powieść taka nie zabija!
Jego zabiła śmierć moja fałszywa,
Co nim gardziłam[98] a ja-m jeszcze żywa.
Choć już prawdziwa śmierć tego pożyła,
Któremu-m milsza nad ten żywot była,
Ale-ć żyć nie chcę, i jeśli odrazu
Żal mię nie zniesie, zlecę to żelazu,
Albo téj chustce, co nie bez przyczyny
Nie poszła z panem w tamte rozwaliny,
Ale została mścić się krzywdy jego,
Mścić śmierci jego i zabójstwa mego.
Nieszczęsna chustko! niech cię nie obchodzi,
Że z tobą trochę zabójca pochodzi

Pana twojego, bo cię nie z kochania
Trzyma, lecz żebyś była i karania
I pomsty śrzodkiem! Ach! bodajbym była
W świętéj miłości z twym Amyntą żyła!
Lecz że już trudno, więc za twą pomocą
Chociaż pod wieczną złączę się z nim nocą.

Chór.

Nie trap się zbytnie, znać i on to czaję
I barziéj szczęście, niż ciebie winuje.

Sylvia.

Czegóż płaczecie, żałośni słuchacze?
Jeśli mnie, niech mię nikt, proszę, nie płacze.
Niegodnam łezki, niegodnam litości,
Bom w sercu nigdy nie miała téj gości.
Jeśli Amynty, znak-to żalu słaby,
Któremu same wydołają baby.
I ty, Daphnido, jeśli dla mnie toczysz
Te łzy, któremi[99] i me serce moczysz,
Przestań ich; raczéj ostatniéj usługi
Pomóż mi, proszę, żeby mię kto drugi
W tym nie uprzedził, żebym pochowała
Nieszczęsne członki i ostatki ciała.
Ta sama sprawa, lubo żałobliwa,
Rękę mi jeszcze od śmierci wstrzymywa.
Niech mu tę serce nagrodę oddawa
Za miłość jego, gdyż inszéj nie stawa.
A choć okrutna ręka nie jest godną
Na oczy jego sypać ziemię chłodną,
Choć mu się krzywda stanie i w pogrzebie
I[100] że taż ręka zabiła i grzebie,
Wiem jednak, że mu ten postępek miły
Będzie i będzie wdzięczen téj mogiły.
Kocha on we mnie (jako to przy skoku
Śmiertelnym dał znać) i w podziemnym mroku.

Daphnida.

Ja-ć z tobą pójdę, gdzie się chcesz obrócić,
Ale ty nie myśl życia sobie skrócić.

Sylvia.

Dotąd-em złości méj żyła i sobie;
Ostatek daję dni moich żałobie

Po wiernym słudze, i tak będę żyła,
Póki go moja nie zawrze mogiła.
Ale nic dłużéj nie bawiąc pod niebem,
Oraz to skończę żywot mój z pogrzebem.
Pasterzu, powiedz, gdzie ten padół bieży
I gdzie to ciało roztrącone leży?

Ergast.

Tą się spuść ścieżką, a za małą chwilę
Dojdziesz.

Daphnida.

Wiem ja, jeśli się nie mylę.

Sylvia.

Boże was żegnaj, a na wieczne czasy,
Pasterze, łąki, rzeki, pola, lasy.

Chór.

Tak nas ta żegna, jakoby koniecznie
Rozstać się z nami umyśliła wiecznie.

SCENA III.
Chór.

Co śmierć rozwiąże, to miłość skrępuje.
Téj strzała z kosy tamtéj tryumfuje.
Różne ich dzieła: śmierć ludzie kaleczy,
A miłość leczy.
Miłość przyczyną niezmyślonéj zgody,
Niebieskie ziemi przywraca pogody,
Który, kto pilen życzliwéj przestrogi,
Równa się z bogi,
Których ta miłość sprowadza na ziemię,
Powinowacąc z niemi ludzkie plemię.
Skąd sam Jupiter do lichego domu
Wchodzi bez gromu.
Ty sam, Kupido, uniżasz i bogi
I podłe wznosisz pod niebiosa progi,
Że się z ziemskiemi ziemskie przy twéj pieczy
Równają rzeczy.


AKT V.
SCENA I.
Elpin, Chór.
Elpin.

Zaprawdę, że to nie są twarde prawa,
Któremi miłość kieruje łaskawa.
I to jéj państwo, którym wiecznie rządzi,
Niesłusznie podczas człowiek przykrym sądzi;
Owszem jéj dzieła, w skrytéj tajemnicy
Przezorne, jednak ganią po próżnicy.
Bo często skrytym śladem doprowadzi
Do pociech człeka i w nich się posadzi
W ten czas, gdy ginie, i tak się uiści,
Gdy zawątlone miał wszytkie korzyści.
A to Amyntas, kiedy na dół leci,
Wstąpił na górę pożądanéj chęci,
I z tego dołu, gdzie skoczył, żałoby,
Już sam wierzch depce szczęścia i ozdoby.
Szczęśliwyś pasterz, a snadź tym szczęśliwszy,
Żeś swego doszedł, bliskim straty bywszy.
Roście mi serce, patrząc na twe dzieła
I jako z tobą miłość postąpiła,
Że i ta gładka a nielutościwa,
Co dzikość śmiechem zmyślonym pokrywa,
Uleczyła cię nieprawdziwą skruchą,
Którą zadała fałszywą otuchą.

Chór.

Ten, co tu do nas zlekka postępuje
Dowcipny Elpin, tak coś o Amyncie
Rozmawia sobie, jako kiedyby żył,
I zbytnie jego szczęście przypomina!
O! jakoż biedny stan tych, co kochają!
Snadź, że to Elpin ma za szczęśliwego
Sługę, co wierność śmiercią pieczętuje;
I śmiercią litość znajduje u pana,
I już to rajem nazywa miłości
I od Wenery równéj płacy żąda.
Ach! jakaś służba ta niepospolita,
Kiedy pan i śmierć w nagrodę poczyta!

Toś ty, Elpinie, taki prostak, że śmierć
Srogą Amynty pewnym[101] zyskiem zowiesz?
I sobie szczęścia podobnego życzysz?

Elpin.

Nie frasujcie się, bracia, bo fałszywa
Wieść was tu doszła i niepewny ogłos.

Chór.

O! jakoś siła przydał nam wesela!
To płonna była ta przykra nowina,
Że się miał z góry w srogą przepaść rzucić?

Elpin.

Zrzucił się, ale szczęśliwe spadnienie,
Które pod śmierci żałobną postacią
Radość i żywot nalazło na dole.
Spoczywa teraz na pieszczonym łonie
Kochanéj dziewki, która przeszłą srogość
Nieznaną jeszcze nagradza lutością,
I łzy, których jéj samże jest przyczyną,
Chciwemi usty chwyta po jagodach.
Ja-m się do ojca Sylviéj zapuścił,
Abym go na ten widok przyprowadził,
Bo tylko jego trzyma zezwolenie,
Że zgodnie sobie nie ślubują wiary.

Chór.

Równe są lata, równa grzeczność; ani
Związków tak równych ociec im nagani,
I owszem będzie sobie Montan życzył
Wnuków i starość wesprzéć tą podporą.
Ale ty, Elpin, powiedz nam, który bóg
I jakie szczęście w tak straszliwym spadku
Mogli naszego Amyntę ratować?

Elpin.

Ej! możeć to Bóg, kiedy chce ratować
W ostatnim razie! Słuchajcie mię tedy,
A słuchajcie mię tak, że niepowiadaną
Rzecz wam przyniosę, alem na co patrzył.
Stałem przed swoją jaskinią, co w tymże
Padole smętnym otwiera swe wrota,
Gdzie się jak w kraniec ubocz zakoliła,
I z Thyrsim o tym rozmawiałem sobie,

Która wprzód jego, potym mnie związała;
I przekładałem swą słodką niewolą
Nad jego wolność, kiedy na głos przykry
Oczyśmy w górę podnieśli; aż oto
Z wierzchu samego na dół człowiek leci,
I w oka mgnieniu padł na chróst przed nami.
Wydawał się coś nad jaskinią naszą
Krzak ciernia różnym zielem tak powity,
Że się zdał jako związany i tkany.
W ten przód uderzył, niżli poszedł niżéj.
A choć się przezeń przebił swym ciężarem
I nam przed same prawie upadł nogi,
Przecie tak znacznie ten wstręt zraził ciężki
Spadnienia zapad, że nie był śmiertelny.
Jednak tak srogi, że cale bez zmysłów
Leżał z godzinę, a bodaj nie dłużéj.
My z podziwienia, niemniéj i z litości
Podrętwieliśmy na to dziwowisko;
Ależ poznawszy, że to był Amyntas,
A postrzegszy, że mógł żyć i był żywy[102],
Tym-eśmy spólny żal w sobie dusili.
W ten czas mi Thyrsis dostateczną sprawę
Dał o zalotach jego niefortunnych,
Dotąd mnie skrytych; ale gdy go wszelkim[103]
Trzeźwimy kształtem, posławszy tymczasem
Po Alpheziba (którego lekarskiéj
Wieszczy Apollo nauczył nauki,
W ten czas, gdy téż mnie dał lutnią i skrzypki);
Przypadły pędem Sylvia z Daphnidą,
Które szukały ciała do pogrzebu,
Bo już go za trup nieomylny miały.
Ale kiedy go Sylvia ujzrzała
I twarz odmienną Amynty poznała,
Widząc jagody śmiertelne i usta
Już nie z korali, lecz bledsze niż chusta,
A przecie widząc, że wargi tak bledną,
Jak nigdy piękne fiołki nie więdną,
Widząc samego w człowieka postaci,
Który ostatnim tchnieniem duszę traci, —

Jako szalona przez krzyki rozliczne,
Płacząc i tłukąc piersi pięścią śliczne,
Na leżące się ciało porzuciła
I usta z usty, twarz z twarzą złączyła.

Chór.

To jéj nie wstrzymał wstyd, zwłaszcza przed wami,
Co tak stateczna i zdradna?

Elpin.

Tam możesz zasiądź od wstydu pomocy,
Gdzie miłość słaba i nie ma swéj mocy,
A nie, gdzie mocne rzuciła swe sidła.
Potym, jakoby w stokowe krynice,
Obie się czarne zmieniły zrzenice.
Dostatnim płaczem zimną twarz zlewała
I tyle w sobie ta potęgi miała
Woda, że przyszedł k’sobie i leniwe
Otwarł powieki i „ach!“ żałościwe
Z ust swych wypuścił. Lecz to ach, co z gardła,
Ze tokem (?) Sylviéj potkało się zgodnym.
A za nakłonem twarzy jéj wygodnym
Ać i usta jéj śliczne nawiedziła
I tam się w szczyrą słodycz obróciła.
Któżby to teraz wypowiedział śmiele,
Jakie oboje potkało wesele,
Kiedy oboje zdrowych się widzieli,
Których niedawno za straconych mieli,
I gdy Amyntas został upewniony,
Że już nie będzie, jak dotąd, wzgardzony,
I że go Nimfa tak i z serca ściska,
Jak mu jest teraz w obłapianiu bliska!
Kto kochał kiedy i na takie waży
Pociechy, niechaj to sobie rozważy.
Lecz takie smaki trudno pojąć z głowy
Bystrym dowcipem, a cóż wyrzec słowy!

Chór.

I tak zapewnie Amyntas już zdrowy,
Że się oń więcéj frasować nie trzeba.

Elpin.

Zdrowy, jak trzeba, oprócz że od ciernia
I twardéj ziemie podrapał twarz sobie.
A przytym słaby trochę z utrząśnienia.
Ale to mniéjsza i on o to nie dba,

Szczęśliwy, że tak trudne dał dowody
Miłości swojéj. Teraz jéj nagrody
Wdzięcznéj zażywa i przeszłe przykrości
Siła przyniosły przysmaków słodkości.

SCENA II.
Chór.

Nie wiem, jeśli po gorczycy,
Któréj doznał, kochając
I łaski wzajem nie znając,
Ma dosić na swéj zdobyczy,
I jeżeli przeszłe znaki
Bólu otarły tak próżne przysmaki.
Ale choćby prawda była,
Że się smaczniéj dobre czuje,
Kiedy po złym następuje,
Wolę, żeby mię chybiła
Miłość tą zbytnią nagrodą.
Już wolę w miarę zażyć, a nie z szkodą.

Mnie niechaj ta, co jéj służy
Serce, nie da długo prosić
I oków do starcia nosić,
Niech się w suchedni nie dłuży,
Niechaj się w skok wypogodzi,
A co wysłużę, niech zaraz nagrodzi.
A za najlepszą przysadę
Będą nieszczyre odmowy
I gniew do zgody gotowy.
Taki bój chwałę i zwadę,
I to niechaj po tym boju
Długie nas zmieczy (?) przymierze w pokoju.





  1. W wyd. pozn. czytamy:
    Sam Jowisz wiejskim nie gardził obiadem.
  2. W wyd. pozn. Lecz i.
  3. W wyd. berl. Mościł.
  4. W wyd. pozn. Bo tak i pierwsi.
  5. W wyd. pozn. puści.
  6. W wyd. berl. dopuści.
  7. W wyd. pozn. doglądać.
  8. W wyd. berl. owa.
  9. W wyd. pozn. ze wstydem.
  10. W wyd. pozn. śmiertelnym.
  11. W wyd. pozn. Możniejszegoć snadź nie nalazłbyś.
  12. W wyd. pozn. Wielkiemu piorunk z ręku, gdy chce, bierze.
  13. W wyd. pozn. Z wielką-by pewnie.
  14. W wyd. pozn. Tu.
  15. W wyd. pozn. Mocy méj fortel.
  16. W wyd. pozn. i twarz i dziecinne.
  17. W wyd. pozn. Uciekać muszę.
  18. W wyd. pozn. ukrywam.
  19. W wyd. pozn. skrytego.
  20. W wyd. pozn. dojść.
  21. W wyd. pozn. skrzydła, pochodnią,.
  22. W wyd. pozn. ukrytym.
  23. W wyd. pozn. samego.
  24. W wyd. pozn. odporną dziewkę,
  25. W wyd. pozn. Żadna na kniejach twardsza.
  26. W wyd. pozn. stąd.
  27. W wyd. berl. który raz.
  28. W wyd. pozn. Łacniejsza.
  29. W wyd. pozn. by wprzód.
  30. W wyd. pozn. zdzięła.
  31. W wyd. pozn. Surowość serca.
  32. W wyd. pozn. w koło tańca.
  33. W wyd. berl. ponapełnie.
  34. W wyd. pozn. między trzodą.
  35. W wyd. poza. i dobrego mienia.
  36. W wyd. pozn. To jest największa.
  37. W wyd. pozn. Najwyższe.
  38. W wyd. berlińskiém:
    I tak Sylvia wolna od miłości.
    Chcesz wiek przepędzić zielonéj miłości?
  39. W wyd. pozn. Płochy zwierz straszyć.
  40. W wyd. pozn. nie znała.
  41. W wyd. berlińskiém:
    Mieli za napój i pokarm przyjemny
    Żołądź dębową i zdrój ziemny.
  42. W wyd. pozn. Ale doszedszy
  43. W wyd. pozn. Żal mi dni przeszłych marnie.
  44. W wyd. pozn. Skąpią więc czasem, gdy go już nie stało.
  45. W wyd. poznańskiem;
    Wilk uciecze przed owcą, a lękliwy
    Zając ugoni charta, i mrukliwy
  46. W wyd. pozn. Albo ów.
  47. W rkp. Zmysł.
  48. W rkp. nie przykrzyło.
  49. Może: stawiają.
  50. W rkp. nagrozsze.
  51. W rkp. Nie wtenczas.
  52. W rkp. której.
  53. W rkp. jest zaś: jaka miała
  54. Wiersz widocznie zepsuty, brak ma jednéj zgłoski.
  55. W rkp. jest zamiast na, wyraźnie nie, wszakże jasną jest rzeczą, że musi.
  56. W rkp. gorzka mowa.
  57. Po włosku: ........ e seguitava.
    I cervi seco e le veloci damme;
    E’l diletto, e la praeda era comune.
  58. Rkp. z nim.
  59. W rkp. pewnych.
  60. W wyd. berl. z ich.
  61. W rkp. kiedym.
  62. W rkp.: Znowu mój dowcip i prostoć pochodi, atoli zdawało się, że można mienić i na jéj.
  63. W rkp. I za rowne.
  64. Może: wręcz.
  65. W oryginale opowiada Amyncie Thyrsis, co mu Mopsus wróżył, — wszystko to atoli tłómacz opuścił.
  66. W rkp. jest: mają. Na uzasadnienie mojéj poprawki przytaczam miejsce to po włosku: „Ma sol perchè quel vano Nome senza soggetto, Quell' idolo d’errori, idol d’inganno“ etc.
  67. W rkp. Bo że.
  68. W rkp.: Zdroje, skąpiąc uciechi i t. d. Sądzę, iż pisarz, nie rozumiéjąc rzeczy, skąpiąc dodał. Po włosku: „Tu primaa, Onór, velasti La fonte dei diletti“.
  69. W rkp. jest jak najwyraźniéj boskie, atoli bez wahania się położyłem
    dworskie, zwłaszcza, iż po włosku jest: „ Ahi! che le ville Séguon l’esempio del grau cittadi!“
  70. W rkp. użyć.
  71. W rkp. który.
  72. W rkp. Podobna.
  73. W rkp. gołéy.
  74. W rkp. Mowie.
  75. W rkp. Odpowiedz mi miłość niepozwoli; po włosku; „nè questo mi cosente Amór ch’io dica“.
  76. W rkp. miłość.
  77. Może; tuszymy.
  78. Podług rkp. wiersz ten należy do chóru.
  79. W rkp. zabił.
  80. W rkp. ogłowki,
  81. W rkp. Achizéy.
  82. W rkp. się.
  83. W rkp. Na zgodę.
  84. I ten wiersz musiałem poprawić, i to, zamieniwszy trafi na traf. Po włosku jest:
    Nè questa grazia, che fortuna vuole
    Concéder loro, tao malgrado sia.
  85. W rkp. jak sługa Dyanny — po włosku: „Pastór, non mi tociár; son di Diana“.
  86. W rkp. zgrzybiałey.
  87. W rkp. on ich.
  88. W rkp. jest zupełnie inaczéj:
    Ja-m insze wdziawszy i szaty i chusty,
    Prosiłam, żeby do bliskiéj zapusty
    Poszła z nią...
  89. Czy istotnie w rękopiśmie jest władzę, zaręczyć nie można; mnie się zdaje, iż początkowo było mając żądzę, i że pisarz tylko, który na tylu miejscach błądził, ową uczynił zamianę. Z włoskiego nie można się niczego domyślić, gdyż właśnie ten wiersz jest dodatkiem tłómacza.
  90. W rkp. z oczy.
  91. W rkp. tylko pierwsza zgłoska jest wyraźnie ko, druga zaś inkaustem zalana.
  92. W rkp. którą.
  93. W rkp. wierząc.
  94. W rkp. mowie.
  95. W rkp. a zmrok.
  96. W rkp. z mem.
  97. W rkp. Alem.
  98. W rkp. gardziła.
  99. W rkp. któremu.
  100. W rkp. ze.
  101. W rkp. pewny.
  102. W rkp. żyw.
  103. W rkp. wszelkimi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Jan Andrzej Morsztyn.