Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A uciekałaś okrutna w téj dobie,
Kiedyś go miała przycisnąć ku sobie —
Widziałam, mówię, że w ten czas zarazem
Ostrym chciał piersi przepędzić żelazem.
I to chciał szczyrze, co tak siłą ruszył,
Że i zanadrze krwią i suknie zjuszył.
I gdybym była nie skoczyła rzésko
I nie zraziła, pewnie to igrzysko
Takby był skończył, żeby własną sprawą
Serce był przebił, które niełaskawą
Ostrością swoją wprzód-eś ty przebiła.
Ale-ć ta miła ranka próbą była
Dalszéj rozpaczy zwątpionéj stałości!
I snadź ta rana, co nie doszła kości,
Na to jest tylko tak zadana zrazu,
Że wolną drogę pokaże żelazu.

Sylvia.

Nową rzecz słyszę.

Daphnida.

Widziałam zaś potem,
Z jakim się o twéj dowiedział kłopotem
Fałszywéj śmierci, i jako go siły
Odbiegły wszytkie; i jak się wróciły,
Tak zaraz bieżał zjadły i szalony
Stracić ten żywot od ciebie wzgardzony.
I już gdzieś leży bez pulsów i tchnienia.

Sylvia.

I wierzysz temu?

Daphnida.

Niémasz w tym wątpienia.

Sylvia.

Ach! czemu-żeś się po nim nie puściła
I tak żałosnéj straty nie zbroniła?
Pódźmy, szukajmy, bo jeśli dla srogiéj
Śmierci méj chciał się zbawić dusze drogiéj,
Toć za tym zdrowiem i szczęsnym powrotem
Zdrów być powinien, witać się z żywotem.

Daphnida.

Goniłam ja go, ale takim skokiem
Bieżał, żem ścignąć nie mogła i wzrokiem.
Jakoż go szukać, bo kędy nie wiemy?