W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | W mrokach złotego pałacu, czyli Bazylissa Teofanu | |
Podtytuł | tragedja z dziejów Bizancjum X. wieku | |
Wydawca | Tadeusz Miciński | |
Data wyd. | 1909 | |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
W MROKACH ZŁOTEGO
PAŁACU CZYLI
BAZILISSA TEOFANU.
TRAGEDJA Z DZIEJÓW
BIZANCJUM X. WIEKU
TADEUSZ MICIŃSKI.
ODBITO W DRUKARNI UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
POD ZARZĄDEM JÓZEFA FILIPOWSKIEGO.
— OKŁADKĘ WYKONAŁ JAN BUKOWSKI. —
SKŁADAŁ STEFAN GILLAR.
UKOŃCZONO 15-GO LUTEGO 1909 ROKU.
ZŁOŻONO W KOMISIE GEBETHNERA I SPÓŁKI. JAKO NAKŁAD AUTORA
KRAKÓW MCMIX.
|
Niewytrawna krytyka oraz niedbałość publiczna zagłuszyły mój utwór dramatyczny „Kniaź Patiomkin“, poezje „W Mroku Gwiazd“ po siedmiu latach nie pokryły nawet kosztów wydania autorskiego, podczas gdy bredy, purchawkowe a pieprzne, rozrzucane są przez Wydawców w dziesiątkach tysięcy.
Kraj nasz jest związany partjami i egoizmem, nic nie jest rzadsze, niż prawa, śmiała inicjatywa.
Dlatego tez darmo oglądałbym się za poparciem pism, które umieją na sposób wschodni dusić poduszkami milczeń, lub zręcznie wydymać na wierzch swego „sympatyka“.
Proszę, niech Pan nie kładzie mego imienia na książce. Poco taki dar ma formę mieć urzędową, zadokumentowaną drukiem?... Chcę, aby Bazylissa naprawdę była moją, a właściwie moją już jest, i chcę, abym ja była — jej, aby ona mnie wzięła, a ja — żebym ją kochała — tak jak „W Mroku Gwiazd“ — to moje, choć mi ich nikt nie dał.
Czy Pan mnie rozumie, że to nie odrzucenie ofiary, tylko przyjęcie jej naprawdę sercem?“
Muszę jednak objawić wdzięczność za utworzenie Muzyki do mych Poezyj, a niezależnie od tego me głębokie uznanie Muzykom Młodej Polski:
RÓŻYCKIEMU, SZYMANOWSKIEMU, FITELBERGOWI, SZELUCIE, KARŁOWICZOWI (†).
Ludziom z tamtego brzegu:
JULIUSZOWI SŁOWACKIEMU (†), FRYDERYKOWI NIETSCHEMU (†) —
wogóle zaś tym Apollińczykom czy Dionizyjczykom, którzy idą — jawią się — możni, wspaniali, nie na powszednim chlebie wszechkłamstwa wykarmieni — poświęcam.
Jeśliby który Dyrektor Polskiego Theatrum (chyba zarażony Belsekjerstwem twórczym Stanisławskiego z Moskwy) — chciał wystawić mój dramat, nie zrażając się trudnościami kostjumów, dekoracyj i napięcia dramatycznego — to niechybnie egzemplarz teatralny musiałby podledz znacznemu skróceniu, choć miałbym odwagę wymagać, aby poświęcono dramatowi memu dwa wieczory (I, II, III akty, a potem IV i V).
Podjąłem temat wszechświatowy, wykonanie, jak osądził Wydział Krajowy, było „hors concours“ już w stanie pierwotnym, znacznie mniej pogłębionym, niż przedstawia się teraz.
„Pojawienie się tego dzieła na konkursie zaciemniło oczywiście swym blaskiem, swą polifonią słowa i barwy wszystkie inne utwory.
Piszący te słowa miał przynajmniej to uczucie, że odsuwając od nagrody dzieło tak wysokiej wartości, jak „W mrokach Złotego Pałacu“, niepodobna jednym tchem wypowiedzieć, że inny utwór o wiele niższy tak pod względem idejowym, jak pod względem formy, języka, natchnienia, oryginalności pomysłu i siły twórczej, na nagrodę zasługuje“.
Mimo jednak tej wyróżniającej recenzji p. Krechowieckiego (Gaz. Lw. 5 i 7 maja 1907 r.) — Wydział Kr. nie polecił mego dramatu nawet — do wystawienia!
Niech dzieje się teraz, jako Nike Burzana chce.
Może tę Wizję zasłonią znowu chmury milczeń, lub odpowie mi grad napaści za to, iż biorę obcy temat, że pozuję na Maga, że piszę niezrozumiale — („vox populi“ odczułem istotnie czasem, jako „nux vomica“).
Wertujących prawdę historyczną odsyłam do dzieł Diehla, Schlumbergera, Rambaud, Wasiljewa, Stasiulewicza, Sołowjowa, Bielajewa, Gfrörera, Liutpranda, Krumbachera, kardynała Pitry, Almutenabbiego, Konstantyna Porfyrogenety i innych, przedewszystkiem zaś do życia i mozajek Wschodu.
Lecz proszę, by nie znajdując u mnie Werony nad morzem, nie sądzili, iż wystawiłem gmach tylko Sciencyi. O głębiny ducha ludzkiego, o tajemnicę Jaźni, przejawiającej się w tych świetnych Apokaliptycznych czasach Bizancjum na szczytach jego potęgi, walczę przedewszystkiem, teraz jak i zawsze. Bazilissę Teofanu, poniżoną przez historję do roli wulgarnej pani Steinheil, wyniosłem na wyżyny, raz z powodu własnych kombinacyj historycznych, powtóre tym prawem, które czyni z Poety Mahatmę światów, zamkniętych w kopule jasnowidzącego nieba!
Postacie Światosława i X. Olgi, drogich narodowi rosyjskiemu, malowałem z surowym realizmem i absolutną prawdą dziejową.
Liutprand, biskup niemiecki, wystąpił mi tak jaskrawo na podstawie jego własnej kroniki.
Witeź Żórawjon niechaj nie obraza Polaków, jak Don Kichote nie obrażał Hiszpanów. Jest to wyobraziciel tego nienawistnego mi sentymentalnego idealizmu, tego frazesiku, jaki uchodzi u nas za poezję, ba, za proroctwa!
Trudniejsze wyrażenia, i opisy charakterystyczne dla bizantyjskiej kultury, znajdą swój komentarz na końcu książki.
Wyjątkowym, którzy zechcą przemódz, może dość spadziste turnie tego dramatu, ofiarowuję kwiat myśli pewnego Poety perskiego; kwiat ów umieszczam tu nad Kaukazem duchowym skrzydlatej Bazilissy Teofanu: „Za skarby obu światów nie oddam jednej chwili marzenia mego, płonę jak gwiazda, znam cenę bólu iskry niebiańskiej“.
OSOBY I AKTU.
BAZILEUS KONSTANTYN PORFYROGENETA, umarły na katafalku.
PRZEORYSZA. |
Matka Boża Hyperagia, głowę jej spowiły mroki, a w postaci olbrzymiej gubi się w głębinach sklepień, od kandelabrów, lamp i polyltandeli rozjarzonych występuje haft z klejnotów na jej szacie. — Posadzka z różnobarwnego marmuru, którego faliste linie naśladują wzburzone morze — wspaniała kolumnada z marmurów zielonych verde antico wziętych ze świątyni Djany Efeskiej, frygijskich białych z pręgami krwi pięknego Attysa, z błękitu libijskiego, z egipskich granitów, z celtyckich czarnych pylonów — a na ziemi potężne kamienne sarkofagi zmarłych cesarzów.
Jak wiry w nieruchomym morzu krążą procesye, chwieją się bandery złote, liliowe, karmazyny i amaranty — świecą kaftany dygnitarzy, koafiury kurtyzan, tarcze wodzów barbarzyńskich, brody siwe mnichów, oczy fosforyczne kenobitów, wachlarze eunuchów, maczugi maglabitów, żelazne kolczugi waregów idących z mieczami jak sosny na ramionach.
Tłum ten idzie kolana gnąc i całując w usta twarz zimną — w rozjęku urzędowej boleści, przed trup nabalsamowany Autokratora Konstantego Porfyrogenety, który leży na łożu kirami okrytym, z djademem emaliowanym na głowie — w bisiorach, gdzie złoto utraciło wszelką wartość, a występuje ornament z klejnotów rzniętych w kameje i gemmy. — Krwawi się zmierzch witraży, kłębią obłoki kadzideł — nad wszystkiem piętrzą się gigantyczne kolumny — u ich stóp tłum wydaje się mrowiem.
Ty władniesz ziemią, zstępujesz do piekieł, wiedziesz do raju dusze umęczone — o Jezus — Jezus — śmierci tryumfator!
Weź do przybytków Twoich na gody wieczyste miłego Tobie — przez ludzi opłakanego — zorzę do grobu zeszłą — Konstantego. Amen.
Parakimumenos Bazyli „ten który każdego dnia leżał u nóg cesarza w jego pokoju“, zdjął mu koronę ze złota i włożył sarikion z purpury.
Młody Bazileus Roman w kamaszach czerwonych z orłami, wśród urzędników ubranych czarno, wysmukły, piękny — kończąc modlitwy przed ikonostasem — idzie z żoną swą Teofanu ku mogile — i pochyleni nad tajemniczym milczeniem jej trwają nieruchomie.
Εἰρήνη ὑμῖν ἐγώ εἰμι τὸ φῶς τοῦ ϰόσμου[1].
Uroczyste hymny dwu chórów — tworzą rozmowy aniołów świętych ze ziemią — śpiew chłopiąt i psaltów męskich, śpiżowe Requiem organów i dźwięki syring, tympanonów, aulów, kitar, lir i kymbalów.
Przechodzący z gromnicą mnich zapala świeczki przed Ikoną i oświetla ukryte za filarem dwie postacie, — to Warang olbrzymi i brodaty, w ręku ma topór, w pancerzu i hełmie, z tarczą za plecyma. Niknie przy nim elegancki tłómacz i poseł do krajów barbarzyńskich — grek Kalokyros — z gestem i patosem sofisty: stają w mroku za kolumną, tak aby widząc wszystko byli niewidziani.
Ten w eliptycznym grobowcu jest ów Julian Apostata, nekrofil bogów, ożywiciel piekielnych widm Hadesu; sarkofag z zielonego marmuru z Hierapolis ma Justynian, najprzewrotniejszy tyran, udający się za Boga, papieża i cesarza w jednej osobie — którego żona Teodora, kurtyzana z cyrku i córka pogromcy dzikich zwierząt, wyrznęła sto tysięcy paulinianów — czcicieli Dobra!
Każdy grób z marmuru rzadkiego nie do znalezienia — ten oto grobowiec zmarłego ninie — wykopany w czeluściach Bitynii ma rysunek plamisty, naśladujący krew i siatką płuc ludzkich.
jeśli nie poddasz się wyrokom Walhalli.
Hrymr ekr austan
hefisk lind fyrir
smysk iörmumgandr
i iötunmodi
ormr kmyr unir.
Hrym jedzie od wschodu —
podnosi tarcz —
Jörmumgandr walczy wśród tytanów
robak uderza falę...
Azowie nasi to mroczne chmury z piorunami.
Weź mię pod twą tarczę i miecz wodzu samlandów — źle gdyby tysiąc pięćset funtów złota dostało się hordom Pieczynhów, które krążą nad Borysthenem!
narządzę łódź i wrócę tu.
alboż ci nie żal tych czasów?
Niemasz ciemności ani cienia śmierci kędyby się skryli ci, którzy czynią nieprawość — “
ho synchoreutes uranu ton angelon
kaj geten adej tas ekej melodias —[2]
Sadzawkę życia rzuciłem —
w ocean śmierci wszedłem —
sądu się lękam i trwożę —
przed straszną Inkwizycyą drżę.
Ognia męczarnie —
noc i Tartatos zimny —
dusze i ciało zbrukane mam.
— tu została sama z trupem wśród nocy —
ustawiwszy źwierciadła magiczne i starając się go pobudzić do uściśnień.
Teofanu, co uczynisz, jeśli ja umrę?
O Maryjo, Maryjo!
witaj góra święta
po której chodzi Bóg!
krzaku uduchowniony,
niegorejący!
witaj, jedyny do Boga
ze świata moście,
wiodący śmiertelnych
do życia wiecznego.
O Nimfo święta,
okręcie światłości,
wędrowca mroków oswobodź mnie!
Niosłaś, o nienaganna,
w Twym sercu ognistym
szeroki wielki miecz
przepowiedziany ci przez Symeona,
a teraz stoisz pod krzyżem —
niewolnica i Matka
Twojej otchłani pełnej gwiazd!
Jako jeleń wzywa do strumieni wód, tak dusza moja woła do Ciebie, o Panie!
Otchłań przyzywa otchłań — na szum upustów Twoich wszystkie powodzie Twoje i nawałności Twoje na mię się zwaliły.
Wszedłem w głębiny!
Z Adama ślepego
naradzam się już
cały człowiek!
Smutków nienawidzę
i tchórzostwa śmierci —
one gnają
ku bagniskom piekieł,
jak to z Judaszem było
po rozpacznym zimnym pocałunku.
(mnich stara mu się wyrwać harfę)
Tak mnie na świecie głosząc,
objawcie — czem jestem!
[mówi Chrystus nam]
nienawidząc już
parabol i enigmatów,
mówcie, że Bóg rządzę wszystkiem!
Sposobem niewypowiedzianym
przyjąłem kształt niewolnika —
Duszo moja nieszczęśliwa,
do wybranej nędzy niewolnika
z wniebowziętym sercem dąż!
Teofanu przyzywa go — Roman Melodos podchodzi ku niej opuszczając oczy —
Teofanu powstaje z tronu i podaje mu swoją ikonę)
w mrok największy zejdę ja i ugaszę swą miłość.
ŚPIEW NORMANÓW PŁYNĄCYCH:
W boga morskiego Gymira ogrodach
widziałem, szła umiłowana.
Żarzyły jej ramiona,
w jej blasku migotało morze i chmury.
Więcej ją kocham niżeli młodzian
może w wiośnie swego życia.
Z Azów i Alfów żaden zwolić nie chce, byśmy razem żyli.
Na sterach ich przemaluj nowe ikony — daję ci banderę Matki Boskiej Theotokos Hodigitria — niezwyciężonej!
Ojca mego pozdrów — bardzo mego Ojca pozdrawiam — tego starego człowieka — cudne dziecko, które dziwnym prawem wywołało i wyprzedza mój Byt...
Powiedz mu, że kocham zawsze gwiazdy, niech i On wieczorem spoziera na błękitną podwójną a Łabędzia i tam będziemy mogli się spotykać....
znajdę urząd Protobestiariosa, Pinkernesa, Chartofylaksa, referendariosa pros ta anankajja, a w pokorze mej choćby skribona kankellariosa lub nareszcie drobny urząd Demokratesa eunuchosa, peri ton offikion niektórych zabudowań —
Chodź Rumbaropulu, kościół nie zapomina o pracowitych wyrobnikach w winnicy —
Nie jest i Rumbambaropul tak godny pogardy!
Święta Zofia była przy życiu utrzymana łajnem z oleju — lecz pomnij Patryarcho, że jeśli tacy będą utrzymywać Twą świątynię, to przekonasz się, że słodkiem jest jedzenie, a gorzkiem wymiotowanie;
albo i to nakoniec:
„starego Saracena nie ucz mądrości!“
Podziwiam cię, że możesz tak wytrwać nieruchomo i w milczeniu.
I ja chętnie uklęknę przed wybraną Monarchy mojego. O jedno błagam, Dostojna Władczyni, wyślij mnie do klasztoru mniszek niemych, a będę modliła się szczerze i gorąco za Twe zbawienie, lecz moja matka i siostry Księżniczki niech zostaną w Złotym pałacu Monarchów bizantyjskich, gdzie niezadługo pokłonią się im dziewosłęby książąt i królów z odległych a nawet nieznanych nam krain!
Z grodu wspaniałego w kilku godzinach pozostawiają dymiący się cmentarz ruin. Forteca Chandax, na nieprzystępnej skale, służy im za potworną jaskinię, gdzie jak z piekła wylatują jęki tysięcy niewolników chrześcijańskich wystawionych na handel.
Zamknięto niewolników na dnie okrętu. W zaduchu, w gorącu musieli stać zbici przy sobie — dni długie, noce bezsenne. Nogi ich kąpały się w kale, umierających rzucano rekinom.
I spotkał ich w Chandax krzyk radości mahometan pod niebem rozpalonem — turbany i wielbłądy. Czekano, by dziewice sprzedać do haremów, a młodzieńców uczynić janczarami.
Wielki Drungarze, mianuję cię wodzem.
Wodzem uczyń niezwyciężonego nigdy stratega-mistyka, umartwiającego się, groźnego jak lew Nikefora.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Idzie do ołtarza, wahając się, jakby dawno już tu nie był, kładzie łańcuch bezcenny na ikonę Matki Boskiej pod krzyżem.
W modlitwie niemej chyli się aż do Jej stóp i tak leżąc na ziemi — wydaje się kałużą krwi, która spłynęła z krzyża.
Pochwycili go bogowie — ułowili własną jego siecią w wirów pełnej zatoce — na trzech skałach rozpięli w jaskini — ze sklepienia na twarz jego kapie jad żmii. Sigyn — jego kobieta — stoi obok i podstawia czarę pod krople. Wilk Fenrir z mieczem w rozwartej paszczęce, cierpiąc wyje — tak męczyć się będą wszyscy aż do zaćmienia światów.
A gdy odchodzi Sigyn pełną czarę wylać — na twarz Lokiego kapie jad, i wtedy szarpie potężnie, ziemia drży, trzęsą się góry! Taką jest dusza północy.
Niech idzie z wielkimi czerwonymi skrzydłami orła — ten co zwycięży świat.
Niech usta gadu nie kalają mego jasnowidzenia.
Kalocyr niech zdradza Bazileusa, ty chroń mego tajemnego zamku, który się piętrzy na niedostępnej górze — a wchodzi się do niego przez wrota śmierci.
Potem z mroków nowa zielona ziemia, orzeł szybować będzie nad górami, gdzie niegdyś łowił ryby — dwoje ludzi w gaju życia wiecznego karmić się będą rosą — — lecz —
Wprzód musi zniszczyć i zapaść w morze olbrzymi grzech ziemi — Bizancjum!
OSOBY II AKTU.
ŚW. ATANAZY, przyjaciel Nikefora. |
Zatopiony w mistycznem widzeniu. Trzej aniołowie mierzą go wibrującym jak blask Syrjusza wzrokiem.
dyszącego ogniem wiary.
Królestwo Boże wciąż czeka mądrej, głębokiej ofiary z ziemnego wawrzynu —
i na ziemi chce utworzyć niebiosa najgłębszych tajemnic —
„z Adama ślepego
„naradzam się już
„cały człowiek!
Kiedy brałem szturmem Chandax — gniazdo rozbójnicze na stromej i wyszlifowanej skale, tysiące leciało pocisków rozżarzonych, wycie płonącego grodu i moich rozwścieklonych żołnierzy, którzy wyrznąwszy arabów, gwałcili kobiety w namiotach.
Usłyszałem płacz — taki płacz, jakby to olbrzymie miasto było chorem dzieckiem, córką Jaira — a ja przyszedłem i zamiast uleczyć je z mroków — mączą je nadto i pohańbiam. Wszedłem w czarną opuszczoną dzielnicą wśród cuchnących podwórz i domów starych, zarażonych dżumą — nie słuchasz mnie!
Ze słów splątanych, z opowieści wyszczekanych, lub zanuconych — poznałem, iż to obłąkane, których umysł nie wytrzymał grozy oblężenia, huku bijących taranów i zapadających wież, — głodu, gdzie obgryzały matki swe ręce, jedząc niemowlęta i pijąc menstrualną krew, — zaduchu w lochach, gdzie kryli się starcy, kobiety i dzieci przed urnami z ogniem rzucanemi z katapult, przed fontannami płomienia, który palił się nawet w wodzie, a pożerał nawet kamienie.
Dopiero miecz Arabów, nucących Imię Boga, odwrócił uwagę i myśl bazileusów: wejrzyj na wolny rozwój Wenecyi, Amalfi, Italskich republik, na Kroację — która utworzyła niezależne katolickie państwo!
Święty miecz arabów! ich natchnienie — ich wiara — ich prawość — prostota ich wodzów, którzy sami chleb pieką, w nocy się modlą, jedyne swe ubranie co tydzień piorą i wtedy nie mogą wyjść z namiotu: ludziom tym nie brak środków na walkę.
Patrz, Mutenabbi!
Taką bitwę widzi się tylko raz w ciągu wielokrotnych wcieleń na ziemi — tę bitwę zaśpiewał mi Bóg na harfie olbrzymiego nieba, gdzie lśni djament Wegi, jak łza duszy.
Kłębami dymu zaciemnia się słońca wschód
i mrok nocy zdławiony jest wrogim tłumem.
Zmęczyły się lance od pchnięć, mierząc wciąż w zbroje i tarcze — zmęczyły się orłów stada, walcząc z wichurą i gromem.
Idzie za Tobą zawsze wojsko chmur, koni i ptaków:
gdy zwalczasz wroga zostają tylko czerepy na ziemi.
Tak Cię wysoko wznoszą Twa mądrość i męstwo, że lud Cię ma za wiedzącego tajemnicę światów.
a chmury ciemne wzdymają się powodzią:
karmiły niegdyś kraj, dziś karmią kości
i morze dzikie zgonu wzdyma się dokoła murów.
W obłędzie zamek drży — i aby ujść przed zgonem,
otoczył się zmarłymi on jak talizmanem.
Tu zmarli tworzą sąd i zmienny kładną wyrok:
uciskający greko-rossy stają się ścieśnieni.
W zbrojach tu wojska lśnią, w żelazach tak lśnią konie,
że w błyskawicy niema nic prócz błyśnięć.
i oczy rozszalałe świecą jak w mrokach wulkany.
O Boże, jakiż czas — zmieszanych sto narodów,
że tylko przez tłumacza rozumieć można słowo!
Twe wojsko wroga gna aż na wierzchołki gór
i zbiera orły tam i kruków lotne stada.
Wrodzy pełzają na brzuchu — w najstromsze skały,
jak pręgowane żmije biegną wśród nawałnic.
nie, oczyma widzę, zaiste, w zamęcie burzy zbliżającą się postać kobiety na komu, a w mroku świeci jej korona.
Ha — chwieje się — mdleje!
Za mną sępy pustyni: rąk tysiąc miejcie, bo jest nas już tylko czterdziestu.
Dla obudzonych z realizmu głupoty ludzkiej niema już przemiany: każdy dzień jest najwyższem świętem, każdy ruch staje się ofiarą, a każda myśl zakonem i jego posłuszeństwem.
(do siebie) I ja czuję tę chorobę — jedyną z tych, których nie pojął Hippokrates.
bitwa stała się cmentarzem arabów.
Chwała bądź Wiekuistnemu!
Co mamy czynić królu?
Uczyń z ran moich ogród różany,
palce rąk moich zapal jak gromnice —
rzuć trupa w płomień gdzie wonne kaljany —
wspomnienie moje miej za kadzielnicą!
znajdzie mię z mieczem, naprzeciw serca skłonionym. Między nami jest miecz, w którym dumne myśli me strzegą,
abym zawsze był Królem mym snom niewyśnionym.
Świt ranny spłomienia mój miecz, rozchodzą się tumany, aromat Jej powiek i włosów udzielił się żelazu —
bije mój miecz! i morze śmierci skłębią się w bałwany — Mnie zna koń — noc — pole bitwy — harfa — modlitwa Namazu!
nie myśl, że to dla uśmiechu:
w ojczyste wkrótce wzlecisz poręby
twych borów, skarżąc się echu!
więc ty zanurzyłeś się korzeniami w piekło — i myślisz, że z jego mroków wydasz złoty owoc Słońcu niezwyciężonemu?
Każe inżynierom, aby przytłumili ogień podziemny, który na mój znak miał w gruzy zwalić tą wieżę.
Rozkazuj, Kosmokratorze, Władco tego świata i dusz za grobem.
Dajże mi dłoń! Jan Cymisches niech będzie me tylko pierwszym rycerzem swych czasów, lecz i tarczą wiernej przyjaźni.
Żołnierze, ścisnąć szeregi i nikogo do mnie nie wpuszczać.
Meter koros, módl się za nami — Niepokalana — wróć nas do rodzin....
Milczcie, to Teofanu!
Zaiste los świata rozmiłowany jest w nieprawości, nie trzyma zobowiązań — wielkim nie zsyła rozkoszy.
Każda łza, która płynie, nad górą już męczarń przepływa.
Kto rękę wyrwie z jam życia — już ma ją przegryzioną. Seif Eddewlet, Syn Miecza, (rozpękła ziemia od bólu!) — pójdzie w pustynię Sam — kuszony, jak Chrystus, przez wielkość!
Wszyscy królowie są, Boże, Tobie wzniesioną ofiarą; każda dusza paść musi przed Tobą w ciemnościach.
Kto życzy Seifowi trwania wiecznego — niech mówi: żyj, póki nie ujrzym człowieka, któryby Tobie był równy!
Gabat ua săufu buhdi ak dămiha
săhaba amal kalbi fil lajali — —[4]
o Słońce! zatrzymaj go — Słońce, zatrzymaj! Miłość! Życie Nowe!
Jesteś, Bazilisso, mym więźniem — musisz dzielić zemną tron.
Nie będziesz nigdy mą żoną z ciała.
Nigdy.
Chociażbyś Ty już sama —
Będziesz mą żoną, nim słońce przekroczy przełęcz tych gór — (odchodzi. Do żołnierzy)
Odewrzyjcie kaplicę, której wchód saraceni zamurowali niema czem? taranem!
Bracie mój najdroższy — o! żem dożył Twojej jutrzenki!
wszystkie okręty niosące marny piasek gwiazd już utonęły w symfonii bezgranicznego światła —
Idź Bazileusie do Bizancjum — tej potwory o siedmiu głowach, która rozsiadła się na dziesięciu narodach. Tam w płynących rzekach grzechu fałszywi bracia Chrystusa zanurzają swoje brudne czary.
Hellada — —? mnie przypadł los Heleny —
Ale ty jesteś znowu na tej ziemi Djonizos kobiecy — i nie chcesz —?!
twarzą w twarz spotkać wielkie bóstwo Helleńskie we mnie — — ja mająca już światło Wschodu, królowa Saba — —
(Choerina, widząc zbliżającego się Nikefora odchodzi)
Zapłodniona huraganem gorących żarów Arabii, mając w sobie skrzydlate słońce pustyni — Ahuramazdę:
wyniosą moją Helladą do Życia Nowego — oh, Ziemię całą uczynią radosną! — — —
Tu worek Judasza z nowego sukna i podszyty skórą, takie same sprawili sobie wszyscy przeorzy w klasztorach — nie? a więc nie.
Tu sznur, na którym spuściła pewnego szpiegującego żyda mieszkanka Samaryi, nadcięty jest, aby takie sznury zawsze w porę się urywały... taki sznur zawiesiłem przed pałacem patryarchy...
kosztuje tylko drachmę — każdemu się może przydać przy obrachunku sumienia narodowego — nie? a więc nie.
Tu korzeń mandragory, który może pokrzepić mężnych po zdobyciu miasta. (Żołnierze rozchwytują)
Wiedziałem, jaki jest gust szanownych rycerzy. Ba, nie mam już... tego to nigdyby nie nastarczył... W Macedonii są całe gospodarstwa o wysokim płodozmianie, gdzie hodują mandragorę na wypadek każdej wojny — i nigdy niema na to za wielkiego urodzaju, choćby wyrosła jak kukurydza. Słuchajcie dalej!
Maść z łez krokodyla na odsiedzenie dla tych panów oficerów, którzy wysiadują zbyt długo wygodne stanowiska...
I to nie? rozdam ją darmo, poślijcie w anonimach! Środek na dyjarję ze strachu w bitwie —
Miałem nadmiar humoru. O cóż to idzie najprzewielebniejszemu zjadaczowi szarańcz na pustyni? chodzącemu pod ramię z babilońskim Jehową?
Czy mam wykazać testimonium abeundi?
nie znaczy to, abym stracił na rozumie. Lecz tak mi się spodoba: nie mieć humoru.
Ciekawym, czy będą mnie przypalać i odrą ze skóry? Gdybym zwrócił się do Bazylissy? — — ale jeśli powiem mą publiczną tajemnicę, to żeby nie gorszyć wojska, oddadzą już bez apelu, mnichom na sąd... a ci umieją robić piekło...
W lochach zgonu,
u stóp tronu
Szatana —
lecą liście!...
dusza iście
zwalana.
Ja coś na tem zarobię, ja muszę coś na tem zarobić...
W lochach zgonu
nakształt dzwonu
pustego —
w piersiach bije,
wrzeszczy, wyje —
bez tego!
Tak, zaiste jestem ojcem cnotliwych godzin, które jak białe jagnięta wychodzą ze mnie na paszę, gdzie je wilk Czas pożera i nie wracają już. Przeto żal mię gniecie, że moją aureolą muszę uświęcać tę wyspę ziemną, gdzie wilk Czas omyje sobie pysk, zjadłszy me wszystkie godziny. O hej, hej!
Umrę (ciszej) niewnet.
Skąd on to wie?
Ahem, niebo przestało być wolnomyślne!
Ale Ortodoksów omijaj zdaleka. Nie służ im, nie słuchaj ich, ale tymbardziej — nie wojuj z nimi. Poco ich ćwiczyć w mocy?
Kto śmie nie wierzyć? mam lat sto, idę do mogiły. Nie kłamię!
Teraz puszczam sługę mego w pokoju, gdyż oczy moje oglądały cichą niewysłowioną Prawdą Ziemi.
Aj, aj! a tom się dźgnął! eheu! eheu! rety, rety! eheu!
Wszakże wierzysz w nieśmiertelność duszy?
Rycerz konny Jan Cymisches, zatrzymując się na wzgórzu, złowrogi rzuca cień na Bazilissy postać. W kaplicy od gromnic zapalają się makaty. Błyska surowy Despota-Chrystus mozajkowany. Nikt ognia nie gasi. Muzyka i śpiewy. Szczęk oręża. Niebo zasnuwa się chmurą).
OSOBY MISTERJUM.
BAZILEUS NIKEFOR, pustelnik.
WELIA, matka B. Teofanu, czarownica.
ROMAN MELODOS, założyciel gminy w górach. Dzieje się w rok czasu po akcie II-gim, przy klasztorze, w górach Małej Azyi.
|
Chwieją się monstra koniferów, lecz pod nimi jest cicho. W skale wysoko na prawej stronie brama monasteru, nad nią grecki czarny krzyż.
Schody kamienne. Jaskinie czy więzienia zakratowane. Jarzą pochodnie i relikwiarze w wielkiej magii klejnotów.
Bazileus Nikefor, w szacie brązowej pustelnika, otoczony ludem, — stoi przy pustym starodawnym sarkofagu, owitym w bluszcz i fioletowe glicynie.
Mroczna szczelina w ziemi, zdradzająca bliskość wulkanów. Z monasteru przez uchyloną bramą dolata ponury śpiew mnichów — melodja chórem niesiona wciąż wyżej z najgłębszego basu).
MONASTERNY ŚPIEW: Wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
Nie wiemy, czy żyje jeszcze w górach, czy zstąpiła w otchłań, czy pochłonęło ją to szumiące morze?
Oto rozkazuję Wam już nie czynić daremnych wysileń, módlmy się jeno za wszystkich, co żyją tu lub tam w Otchłani.
Djabeł nie mógł tam wejść, gdyż ciało było zamkniętym i zapieczętowanym relikwiarzem...
Lecz i tu, pod opieką świętych w górach, burze zimowe zniweczyły wszelkie drogi, wilki stadami napadają, wyjąc, a rodzice głodni rzucają im swoje dzieci.
Mówią — —
Wchodził on z nią razem do tej groty, gdzie zamieszkiwała Marja Medea —
Jakiś gwar?
w tym wichrze posępnym, jęczącym na jednej strunie umarłych nadziei!...
(trwożnie) Mówią, iż święta Bazilissa jest tą właśnie boginią nagłego zgonu.
B. Nikefor, a za nim Wszegard i inni, rzucają się, aby chwycić Zagreusa, lecz uderzają tylko o tysiącletni pień platanu, stojącego tuż u krat więziennych).
I ona założyła ten klasztor tu. I ona jest piekłem wabiącem wszystkich uczonych stolicy.
Bo mnie jest wszystko jedno, czy Ty jesteś w zaślepieniu, lub czy mi Cię zesyła piekło: Bazilissa jest wilkołakiem i dziewką więzienną, albo Tobie każę wpuścić do gardła ołowiany żar, który ochłodzoną bryłą wyleci przez oponę brzucha. Przyjmujesz?
Dalej, zaczajmy się —
lecz sprawy państwa — obrona granic? ach, któż może być wiernym synem Hellady, mając duszę miażdżoną przez młyn ciągłych zwątpień!
Upiory bogów dawnych wędrują, bo kiedy św. Juda Tadeusz egzorcyzmował z posągów złe duchy — wypadło 70 murzynów ohydnych i uciekli, przeraźliwie krzycząc.
Wiem o inkubach, które nachodzą mniszki i tylko kostur świętego położony w łóżku, może je uchronić!
Św. Antoniemu djabeł ukazał się, jako dziecię czarne.
Św. Julianna chwyciła bestyję, który się kusił o jej cnotę, związawszy go, zawlokła i wrzuciła do wychodka.
Gdzieindziej, djabeł zmieniony w kota ohydnego z krótkim ogonem i nagim tyłem, z którego wychodził przeraźliwy odór, okrążał kobiety zgromadzone, błyskając ślepiami, z których wychodziły ognie — i drapiąc się po sznurze dzwonnicy zniknął — —
Idźcie, jeśli mnie nawet i który z Was kocha, obcą mu jestem od poczęcia światów.
Czytajcie z waszych wielkich ksiąg Vigiliae Mortuorum — bo u Was dżuma tam w kościołach bizantyjskich —
Wy z trumną przyszli po mnie — myśląc żem nieżywa —
Ja żyję — — i znów jak w niewinnej młodości zrywam kwiaty!
Tak mówią!... żywa lub umarła musisz wrócić z nami.
Magdalenę miał Chrystus.
Przed Tobą, Pani moja Święta, schylam się w pokorze cichej biednego chłopa —
mówię Ci, nie opuść mnie w tej strasznej bezlitości, jaka jest Życie.
Tak, zbudził się we mnie Demon wszystkich żądz. W Tobie one znajdą prawo do Świętości. Inaczej ogarnie mnie obłęd. Będę tańczył na ulicach w nocy z kurtyzanami grając w srebrne trąby. Będę Twojego trupa gwałcił w tych cudnych komnatach, wśród ogrodów, gdzie łkają słowiki!...
Hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
(mówi do B. Teofanu)
Ha, ziemia sama zrobiła tu mogiłę — jest otchłań.
Rzucam tę żagiew — leci — leci, staje się już iskrą —
Módlmy się.
A po skończeniu modlitw, trumnę strącimy tu w tę otchłań.
Kończmy!
MONASTERNY ŚPIEW: Wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj!
Złowieszczy rycerz na koniu, po bezwładności widać, że jest umarłym.
Niech spocznie od ciężkości
swej pracy i miłości —
dla niebiańskiego zjednania
ginęła —
już wpłynęła
w ciszę winobrania.
W posępnej grobu celi
nad trumną migocą anieli
i odpędzają złe cienie.
Kres rozpaczy!
zobaczy
wśród błyskawicy — zbawienie!
Patrzcie, kto ten rycerz złowrogi —
umarły — któremu oczy świecą?
wichry z podziemia tu lecą —
Jezusowe idą wrogi!
W grzechu z Tobą połączona
ukochałam to, co kona —
Kochanku mojego łona!
wolałam Twą nałożnicą
być — niźli w niebie Anhelicą!
miłość mi urzekła
duszę, co idzie do piekła.
Przy tym promiennym zewłoku
idę wdowa wśród mroku.
Z Tobą byłam szalejąca,
z Tobą w grobie będę śpiąca,
nie wrócę do Syjonu!
Zdejm krzyż ze mnie —
podziemnie
idźmy do Wielkiego Tronu!
Meteor w otchłań leci —
mój kochanku, Paraklecie!...
brzmią radośnie
kantyleny —
to są moje łzy i treny!
w piekielnej zakwitają wiośnie!
Na wieki idą w ciemności
wyklętej przez Boga miłości:
dla podziemnego zjednania
ginęli —
wpłynęli
na morze wygnania.
Wyjdźmy, o córy Syjonu —
nie płaczmy więcej Mocarza!
Salomon nie był tak w chwale —
jak wśród mogił wirydarza,
błyszczącym świeci krwawieniem
Ten — ukoronowany cieniem!
Mocarz, zwycięstwo dający,
choć nie w zwyciężcy rydwanie,
perłami krwawemi lśni...
W męczarń Oceanie
gasimy czarne pochodnie —
nasze miłoście i zbrodnie.
Dłuto rzeźbiarskie ma w ręce,
by światów zatwierdził nim prawo —
nie zimny topór liktora,
lecz rokicinę łzawą!
gdyż, ach — od rózgi z żelaza
powiększa tylko się skaza!
Szata nieuroczysta,
którą włożyli mu gbury:
zgrzebło niewolnika,
niema tu z morza purpury!
On rzekł: Jestem robak ziemny!
w głębinie zabarwił się ciemnej!
Dawnego Fatum niewolnicy
mamy teraz Boga bratem!
Za przykładem Wieczystego
nie gardź tajnym Majestatem,
nie marznij, serce, uporem,
gdy w cierniach jest On — Dyktatorem!
Jak dym od wichru znikamy,
wypędzani wszyscy! nie wiemy
dokąd?! wśród mrocznej bramy
pod niskim sklepieniem — idziemy.
Palącym wichrem jest nam strach,
na oczach ciemna zasłona —
potniejem w zimnym pustkowiu,
wleczeni przez Charona.
W mieszkaniu tym podziemnem
ropuchy, żmije i widma tułacze:
tych biesiadników ma nasz dwór —
nasz koń jest czarny — i kracze!
Nad nami wyszepcą najbliżsi
zapomnień wiecznych pacierze,
miłość rozwikła swe sieci,
wróg nam dobytek zabierze!...
O, najświętszy Panie,
ból ciemności rwie!
mój najdroższy Jezu,
już oswobodź mnie!
W tym twardym łańcuchu
łamię się na duchu,
już biorą mnie.
Wzdychając, szlochając,
doziem się zginając —
cóż kocham?
wciąż szlocham —
nie wyzwolisz mnie!
Dlaczego walczy świat
o marną sławę?
wszak horyzonty
chmurne i mgławe!
Tak się rozwiewa
nasza potęga,
jakby rzucone na skałę
gliniane posągi!
Kto życia nędzy ubranej
w jaskrawe maski
ufa — niech pisze w piekle
tysiąc i jedną skazki!
Fałszem miłości bezsenne,
majestat króla w potędze,
złudne są mędrców sentencje,
przy lampie wyczytane w księdze!
Mówcie, gdzie jest Salomon,
Mag nad Abrakadabrą wiedzy?
gdzie Herkules i Jazon
półbogi greckiego narodu?
gdzie piękny Alcybiades,
który miał tyle kochanek?
gdzie goście ze Sympozjonu?
wszak wnet zaświta już ranek...
Gdzie łuk tryumfu Cezara,
może wy, Furje, wiécie?
gdzie Rzym, którego sława,
jak piorun zgasła w zenicie...
Xerxes, król nad królami,
który łańcuchem bił morze —
Arystoteles mędrzec,
który zbudował tron wiedzy —
o, pożywienie robactwa,
tacy książęta!
o łzy na Górach Świata —
wiekowe pęta!
Poznając wiekuistność,
zasłony ciemne rwąc —
szczęśliw, kto Mędrcem wyrasta
nad życia mroczną otchłanią!
Witaj królowo głębin,
Matko bez miłosierdzia,
żywocie goryczy,
rozpaczy nasza — witaj!
Do Ciebie wzywamy wygnańce, synowie Hewy!
Do Ciebie wzdychamy, umęczeni wśród mroku
tej niezbadanej, pełnej hańbiących łez, doliny zgonu!
Orędowniczko zbłąkanych na ziemi —
niemiłosierne oczy na nas zwróć
i zatratę, błogosławiony owoc z drzewa Twojego żywota,
ukaż nam — za kresem naszego wygnania.
O Najmędrsza, wiekuistnie żywa,
Gehenno zła, nielitościwa!
Uwolnijcie oślepionych książąt, niech każdy płynie do swojej ojczyzny, a kto jej niema, niech błądzi po świecie, marząc o niej jak Homer!
Wzywają mnie sprawy państwa, na wzgórzach dalekich widzę strażnicze ognie, które donoszą mi o wtargnięciu słowian w granice Monarchii.
Strąćcie trumną.
Monarcho, teraz i ja wyznam: Bazilissa ma dziecko trzymiesięczne!
MONASTERNY ŚPIEW: Wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj —
wiczny upakoj!
zrodzonemu z tej wielkiej miłości na wieży Hadesu, w czasie gdy wojska ginęły w boju piorunowej nocy!
Czemże Ona była, kiedym ją zdobywał?
niezdolna aż po ostatnią wieczność już być moją —
a teraz chce się wywinąć z pod mojego gniewu?
Rozchylić kiry! (do Melodosa) Chciej wybadać. Czemu tak złowroga?
Djonizos wtajemniczający w cudowność grozy tego życia, bo innego niema!
(w zadumie) Któżby jak nie Szatan? miał włócznię zieloną ze złotymi znaki — i on mnie spotykał w jaskini — jego namiętne chwytały mnie objęcia —
Mrok, którego ostrogi rzucały w nocy blask rubinowy, jakby z podziemi wychodził ogień, jakby pękła ziemia —
Cymisches źle zamknięty, tu korzysta z wyjścia, a zbroja jego tu wisi jako wotum.
(głośno) Widziałem sam Cień Zagreusa —
Bóg Hadesu — w ekstazie pogrąża naraz miłości i złudy —
Attyla wszak miał 600 dzieci, bo nigdy nie powtarzał nocy z tą samą... małżonką.
Jaźń ludzka powstaje wśród mirjady nasion, wśród setek uścisków — przypadkiem jedno maleńkie sperma wytworzy tę potworną górę Syzyfa, co się zwie Człowiekiem.
To ile jest, straszno być na świecie samym.
Mogliśmy być ludźmi — Adamem i Hewą!
Zobaczysz, jak stanie się naraz dziewiczą, będąc Matką. Jak wspomni spartańskie dawne pieśni, któremi odradzała się wiecznie Hellada!
zaiste, zagraża mi los wieży Babel:
nikt mię nie zechce — ukończyć.
Mówię to spokojnie, patrząc na to morze z góry, gdzie błysnął księżyc — i ukazał taflę macierzystego życia przerytą dziwnemi rzekami, które się zdają poematem kabalistycznym, a są siecią nurtów.
Tak, morze i dusza mają swe nurty.
Musimy przyznać jeden przywilej duszy — bez względu czy jest nieśmiertelna, czy zgaśnie jak iskra; przyznajmy duszy to, iż jej inna zrozumieć nie może!
Żegnam Cię, doprawdy.
Dziecię Twe nie powinno Was grodzić! niewinne, cudowne dzieciątko, co ma całą twarz z oczu — z tych ogromnych dwojga kraterów, które widzą naraz wszystkie dziwa w ametystowej grocie świata!
Tylko nie unoś ku swej wyżynie komedjanta — który nie jest wart być wężem pod Twoją stopą — małego człowieka — —
Muszę wieść flotę przeciwko Rossom. Jeśli zwyciężę, przeżyję, tu wrócę —
Kto wie?
Lepiej nie! Nie!
Bądź więc do końca Panią swej ciemnej Gehenny!
Wyznam Ci, Panie, że chcąc tropić zaszedłem daleko — jestem kochankiem mądrej Pani Welii, bywam na sabbacie, lecz nie o tem mowa!...
Znalazłem medykament, który jest wybornym środkiem na wzbudzenie żądz — — możesz Bazilissie ofiarować w kwiatku, który wąchając — ujrzy tylko Ciebie na całym świecie — najjedyniejszego!
Wszegardzie, rzekł mi głos, powitaj Bazileusa, który jest w kloacznym kurytarzu.
Pójdę i powitam. Będę jak pasterz Betlejemski i zaśpiewam: (śpiewa)
Kto tam kołace
w ciemnym kurytarzu?
witaj —
dobry mój Cesarzu!
Widzę wszak w najciemniejszej kałuży zawsze moje własne odbicie!
Witaj więc Bazileusie, Wszegardzie I.!
Lecz co należy czynić, aby los się wypełnił?
Trzeba intrygować przeciwko obecnemu, tak lichemu władcy!
Witam Cię, Wszegardzie I! a potem — kto wie, Wszegardzie I?!
Nie cierpię literatów: oni fałszują nam życie. Sami będąc ślepymi, wmawiają w innych swe majaczenia.
Zresztą w Bizancjum mają wielki respekt dla tandetnej literatury, ale Geniusze twórczy przed kościołami żebrzą, jak Ja i wódz Belizarjusz.
Nasz święty Synod zdawna już ma przygotowany loszek dla Melodosa —
o tu —
obok Jana Cymischesa zamkniemy niejakiego psa oślepionego!
Misterjum to utworzyłem, jak św. Jan kładnąc głowę na piersi Mistrza —
Indje ożyły od wielkiej nauki, która wyzwoliła duszę.
Do nas przypłynęła tylko miałka, zmieszana z nadbrzeżnym mułem, fala.
W potępionych czterdziestu kilku apokryficznych ewangeliach wiele jest mądrości, idącej do nas podziemnym echem... nietylko w tych czterech uznanych za niewątpliwe...
o Przeznaczeniu Człowieka!
(Trwa milczenie. Teofanu stoi wpatrzona w morze. Wtem odzywa się trzykrotnie puszczyk. Z okna więziennego wysuwa się Jan Cymisches, wybladły, z włosami splątanymi i czerwonymi, jak księżyc nad bagnem.
Zahuczał znów puszczyk).
Ukażę Ci w lasach pod Araratem Centaurów, których świdrowaty uścisk stawał się rozkoszą zabójczą nawet dla bachicznych samic!
hospodynie pomiłuj!
hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
Mówiąc prostym greckim językiem: szlachetną duszę Twą oddaj Xiążęciu Zagłady!
Uwiadom go iż ona tu jest i że straży mało.
Moje serce jest rolą, którą Ty zasiej w smocze zęby: niech kłosy na niej zabłysną wyrokiem błyskawic niszczących Boga...
Nie będę mieć łez —
Jedną z mych strzał wymierzam w swą najgłębszą Miłość, która wisi na krzyżu.
Ona Medeą, Nikefor będzie Jazonem — a ja posiądę Złote Runo.
Pierścienia nie użyję, idąc sam do szturmu na zdobycie tronu i jeszcze trocha więcej.
Hola! do djabła! Jakiś Pan przy niej! Może to zwidzenie poświatli księżyca?
Lecz jeśli tak nie jest, mój sztylet uderzy go również prędko, jak Bóg błyska gromem.
Zbrodnio!
dlaczego masz ten urok, jakiego niema żadne białe prześcieradło cnót nieskalanych!
Szatanie!
dlaczego wszystkiemi zbrodniami mówisz tej nocy mrocznej do mnie? rozchyl mi jej duszę, jakby kolana kobiety ukochanej, które się rozchylą na mych warg pieczęcie! Zbrodnio dawnego Morza! tak, zbrodnio pradawna tej Macierzy mokrej, która spłodziła przed mirjadą wieków Węża Myśliciela!...
Już zniknął ten Ktosik. Więc to mi się zwidział?!
Wierzę w moc własną. Nie włożę jej pierścienia! —
Słuchaj mię Bazilisso! wzeszła gwiazda Wenus!
(do siebie) Moja otchłani, jakże mi jest smutno!
Jeszcze nie było tak okrutnej dla samej siebie, bo zemsta ma jest nieugaszona i długa jak męczarnie Nessusa.
Wkładam Jej pierścień.
Weź tą skrzynią i wrzuć ją do morza.
Weź ten niewielki ciężar — idź i utop w morzu.
Zato dziś wieczorem uproszą do nas Anastazję, skulisz się u jej nóg i będziesz leżał.
Jestem już zbudzony z ułudy, że ktokolwiek naprawdę może chcieć śmierci.
Umierający chcą jeszcze macać Afrodytę, uważając ją za talizman przeciw strachom.
Ja omywam swe stygnące serce w gwiazdach wiedzy Rozsłonionej Izydy.
Idę już, idę — —
wrzucę tę skrzynię do morza i zapalę lampy wszeteczeństwa!...
Cóż poradzić, jeśli pobożne bizantyjskie damy przy tych blaskach będą brały hostje czarne, maczane we krwi niewinnego dziecięcia?! Spowiadać ich będą nicponie mnichy z członkami trzykroć większymi niż zwykle i rozbestwieni tak, że deska mogłaby wypuścić ze siebie sok!
Kto to? o, na wóz Andromedy — to jakaś para, niech ich błogosławi Satyr! odejdę, bo mi wstyd mojej córki. Może ona nie zechce przyjść do naszego takiego domu? Kto mi odwiązał psa?
(Wbiega Bazilissa z rozwianym włosem).
ja — zapalić muszę lampy — lampy!... choć tem okupię mą najtragiczniejszą omyłkę, jakiej nie znał Edyp!
Ciało odchodzi z mej piersi obnażonej, nogi są tylko dwojgiem chorych piszczeli.
Na głowie harfa promienistych włosów zmieniła się w wężar Meduzy.
Moje łzy, skamieniając się, wszystkie już światy druzgocą.
Nad brzegiem morza mrocznego olbrzymie stoją góry — i tu spotkałem się z Tobą, pod snu drzewami trzema!...
Przebyłem głębie katarakt, Hadesu znam tortury,
obłoki, dawniej różowe, wirują dziś już w burzy.
Moje pielgrzymstwo wieczne na zimnych śmierci opokach.
Wieczorny cień Lucifera, gdy słońce wzrok swój mruży...
Oto zostałem z Tobą, kiedy Mnie — Boga, niema!...
Kamienne nieme Sfinksy! z wielkiej ponurej terasy,
na smutną ziemię patrzę, pełną wesołych miłostek,
jakby z za grobu Achill lub indyjski Książę,
który został grabarzem... Tysiąckroć rozwiążę
zagadkę duszy — Edyp!... ten mroczny przejdę mostek,
aż w śmierci otchłań — tam idąc, zobaczę z gór — thalassę!
Zbyt już krążyłem długo nad myśli mych Kaukazem,
i byłem królem widm — wiodłem Afryty, Gule —
w wielkich sklepień świątynie, w księżyca katedry — —
Lecz każdy kwiat zamarzał w śnieżne hektaedry,
kiedy go tknął mój wzrok... Pod miłości głazem
płynie wciąż moja łódź w ostatnią straszną Thule!
Nad brzegiem morza ciemnego kwitną rokicin badyle nad biednem ludzkiem sercem — lecz mówić to — dlaczego?
zwyciężam świata pół, przekraczam Termopile —
w miłości do Zjawienia na ziemi Nieznanego...
lecz czemu odchodzisz?
ten okręt ma Cię unieść?! Djonizosie!...
Teraz pogrążam w Hades moje marzenie! —
Za tę lub za inną cenę powstać jednak muszę z mego katafalku!
OSOBY AKTU IV.
BAZILISSA TEOFANU.
PATRYARCHA. Za widownią tłumy mieszczan i żołnierzy, broniących Bizancjum przed hordami Rossów. Dzieje się wieczorem 10 grudnia 969 roku.
|
Mozajka przedstawia krajobraz z nad Stygsu — olbrzymie mroczne góry i bagna, — ptaki z miedzianymi dziobami, lecące ku przepaści — i pałac Śmierci ze srebrnemi kolumnami wśród skał.
Kolumnada z ciemnych zielonych marmurów. Zachodzące słońce igra na drzewach rozkwitłych, wchodzących do komnaty pełnymi kiściami różanego szczęścia.
Z boku wielki mur i bastjony.
B. Teofanu w żałobnej czarnej szacie, twarz przeryta cierpieniem.
Chodzi Teofanu wzdłuż komnaty, to wsłuchując się w zgiełk walki, to gładząc rośliny wodne przy fontannie morskiej, czyli fiali Scyll — zdobi ją bowiem kilka posągów tych władczyń morskiego wiru. Harfy ich, zanurzone w wodzie wciąż wrącej, wydają tajemniczy dźwięk.
Mały Eunuch trzyma zwój pergaminów).
Czy niema w kronikach opisu, jak wygląda kniaź ruski?
Huny mieszkają za Meotyjskimi bagnami blisko Lodowatego Morza i swymi obyczajami przewyższają wszelką miarę okrucieństwa.
Ludzkie te hordy posiadają obyczaje wilków włóczących się po lasach stadami. Domy lub chaty są im nieznane: unikają ich jak mogił; żywiąc przestrach, aby dachy na głowy ich nie pospadały, hunny nie wchodzą do zakrytego budynku.
Odzież ich stanowi tunika ze zgrzebnego płótna i kubrak ze skór szczurów dzikich.
Tuniki swej nie zdejmują — gnije ona na ich ciele i spada niby sierść na zwierzętach w porze linienia.
Wiodą konną egzystencję, jakby przykuci do swoich szkap brzydkich i niezmordowanych, jak sami jeźdźcy. Przypadłszy do wąskiej szyi swego źwierzęcia, hunn w głębokim śnie marzy wszelkie możliwe widzenia.
Na koniach jadają, sypiają, odbywają rady swoje.
Ani prawdziwa, ani fałszywa nie wiąże ich Religia: jedynie magiczne bębny czarodziejów budzą w nich niejasne pojęcie nadprzyrodzonych Istot.
W głębi namiotu Attyla śledzi konwulsje i wycia tych piekielnych tłómaczów.
Krępe ciała, potworna wielkość głów, spłaszczone nosy i szczęki, które są pokryte bliznami od umyślnych cięć, aby od niemowlęctwa przyuczyć do znoszenia ran.
Hunna twarz jest przerażającej czarności i podobna, jeśli tak można się wyrazić, do bezkształtnej bryły mięsa z dwiema jamami zamiast oczu.
Zagłada nasyca ich żwierzęce okrucieństwo.
Do rzezi przystępują jak do żniw zbożowych.
W pochodach swoich zagarniają po drodze sarmatów ludy, teutońskie plemiona i koczownicze hordy błękitno malowanych ludożerców.
posiada przytem gwałtowność mongolską zmieszaną z łacińską przebiegłością; jest w nim coś z wilkołaka i dyplomaty.
Na bizantyńskie cesarstwo uderza on nietylko postrachem, ale i podstępami. Tygrys igra z niedołężnymi cezarami, którzy władają światem niby figury malowane.
Cesarscy posłowie zbliżali się do drewnianego pałacu, w którym mieści się dziki seraj i liczna rodzina jego, przejęci strachem.
Zmuszeni byli długo błądzić, zanim ich przeprowadzono przez wały zbite z desek i palisady.
Poprowadzono ich następnie do Atylli, człowieka małego wzrostu, krępego, bez brody, o ciemnej twarzy, wśród której dwoje oczu paliło się wściekłością...
Spłoszone ludy uciekają przed tym pochodem roździczalej nawałnicy jeźdźców i rumaków, która grabi, pustoszy, łamie, morduje, ciskając w ogień przedmioty, których miecz nie zdołał zrąbać.
Ze wszech stron słychać było łoskoty walących się miast i śmiertelne chrapanie wyrzynanych narodów. Krew płynie strumieniem, tworząc potoki czerwone. Grody wyludniły się, gdyż wszystko zbiegło do lasów, a uprawną ziemię zrównała dłoń zagłady.
Rzekłbyś, że hunowie przywlekli ze sobą z głębi Azyi pustynie i rozpościerają je niby całuny nad trupem starożytnego świata.
Sam Atylla pośród tych uraganów ukazuje się w świetle palących miast pod postacią mistycznego źwierza — biskupi witają w nim Smoka Apokalipsy.
Kumera Ilady, jak myślisz, czy może się sprawdzać horoskop? — wiem, że gwiazdy nie mogą interesować się drobnymi pełznącymi istotami, lecz właśnie ten Absurd zachwyca mnie: wiązać los antropoidów z biegiem najdalszych gwiazd! lecz świat nasz nie wie niczego ponadto, co głoszą te pergaminowe mumie.
Jak mówił Mag na wieży? gwiazdy są większe niż ziemia i dalej, niż by mogło dziecko dolecieć, pędząc na tabunie koni skrzydlatych w ciągu tysiąca lat?
To piękne, to jedyne piękno — te niezmierne przestrzenie — i te bezgraniczne możliwości!
Niech grają harfy, niech Mytileńscy harfiarze utworzą mi śpiew czarownic nad światem.
Chcę zapomnieć o tej przemierzłej nędzy życia, co się wzajem wytępia... jak ścięte głowy w koszu, które wpijają się zębami jedna w drugą.
Jakież to żarze muszą przelatać ściętą głowę kiedy ona wgryza się zębami w drugiego trupa!
Ogrodem jesteś zamknionym, siostro i kochanko moja —
źródłem tęskniącym wód żywych, co biją z ziemi głębokiej!
Powstań wietrze z północy (zwie cię dusza ma!)
a przyjdź wietrze z południa — przewiej ogród mój!
Któraż to jest? co wschodzi jako nad górami w mroku
mglący się miesiąc, gdy wicher śnieżny zakrywa niebiosa!
Wody wielkie wezbranego dziko morza, ni lodozwał zgonu,
nie mogą zgasić miłości, którą zapaliła gwiazda!
Daj mi nogę Twoją, Władczyni, abym nią zrobił krzyż na czole swym.
wszystko zginęło w tych stepach ogromnych, bezwodnych, gdzie przy 7 porohach trzeba było staczać 14 bitw, a gdy rozkuwaliśmy więźni i niewolników dla dźwigania łodzi oni zwracali się przeciw nam — swym panom! Z kurhanów leciały trujące strzały. W borach bagnistych żyją straszliwe Minotaury z grzywami czarnymi i rykiem podziemnego grzmotu!
Nie widziałem zresztą nigdzie pałaców: kontyny ich są z drzewa grubo ciosane. Ale kniaź ruski ma krainę nieprzebytą i mnogi lud. Jak tygrys w stepach — on goni wciąż za zdobyczą! Nigdy nie potrwa na miejscu, i ja te 5 lat musiałem go ścigać. Aż wreszcie w Perejasławiu, ujrzawszy miniaturę Twoją, o Bazilisso, którą ośmieliłem się wziąć z Twojej sypialni i nasłuchawszy się odemnie o cudach Bizancjum, przysyła Ci ten oto znak, że idzie. Lecz zaiste, nie wypuścił mnie aż teraz, kiedy jest już pewny zdobycia Bizancjum.
Twoja Wspaniałomyślności, pomnisz jak Herodot opisuje narody zjadające robaki w Afryce?
Czymże zapłacił za truciznę ducha?
Jedzie konno spokojny i nieruchomy, jak Trajan z bronzu; noc i burza zimowa nad Nim.
W uliczkach krętych tłum rzuca w Niego kamieniami i błotem, monachy rozbijają posągi, krzycząc, że Bazileus trwoni skarby na wojsko, a żałuje na klasztory. Tak zniszczyli Atenę, konia Nilowego i orła, co dusi żmiję w powietrzu. Umartwiający się zeszli ze swych słupów i przewodzą rzeszom cyrkowym; pneumatycy w natchnieniu czynią go Antychrystem; nawet hezichadzontes wyszli z kontemplacji i chcą wziąć w ręce cugle państwowej kwadrygi. Trzęsienie ziemi, które przepaść wykopało pod zwaloną częścią pałacu (choć również wiele kościołów i dzielnic miasta leży w ruinach) uznanem jest za przewidziane w Apokalipsie i czekają, aż się roztworzy pod pałacem jezioro siarki.
Dwie kobiety, którym podusili się kochankowie w zgiełku ulicznym, wysypały na Imperatora garnek z popiołem.
Muszę z mordercami iść, co czyhają w sypialni — ja zdradziłam Helladę dla żelaznego łańcucha — (patrząc w ikonę Matki Boskiej) wszak jestem w głębinie mej duszy, jak Ty — matką nieziemnego ideału! Lecz nie, dość tych marzeń — jestem Pazifae — nimfa co w skórze krowy oddawa się bogowi. Mnie zapładniał mrok. Tysiąc i druga to noc, jaką mi przyrzekł Djonizos. Kiedy leżałam w omdleniu, nagle On znikał...
Widziałam Djonizosa, rycerza św. Jerzego... Minotaura, Briareusa o stu ramionach — w osobie tych pachołków i zbirów... Oh, me oczy przeklęte, oh kłamstwo marzeń, które mnie czyniły ślepą... Teraz pójdę ku memu piekłu: świadoma nienawiści dla Nikefora!
Teraz jestem potwór zrodzony przez Noc: Madonna Piekieł. Krew, morderstwo i bestjalskie żądze...
Ja Stygs — w pałacu mym ze srebrnemi kolumnami u stóp gigantycznych skał...
Straszno mi — słyszę jakieś szepty.
Widocznie ktoś chce spełnić, czego ja nie potrafiłem.
Tak więc, rzucony los, gwiazdy zaćmiły się — i w mroku błysnęła Twoja głowa!
Ulękłam się tego, że ty mnie tak naprawdę czcisz! bo czyż warto? trochę wyżej nad inne istnienia — i tak nisko wobec Tajemnicy!
Przed tą czcią Twoją uciekłam do miłości z tysiąca i jednej nocy gdzie jakby kwiat złowieszczej Mandragory kwitnęłam w lesie kolumn tego wielkiego Djonizyjskiego meczetu miłości...
Każdą drogę Twą ja przeżegnam mym ofiarnym krzyżem. Kładąc się z Tobą w łożu mym, będę słuchała Twego serca — jakby rytmicznej spowiedzi wszechświata.
Ty, Człowiek, będziesz mi więcej niż wszystko niedosiężne, bo Ty masz w sobie Źródło Wiecznych Wiar.
Widzisz, tam w tym mrocznym lesie wspaniałego ogrodu krwawe wyzłociło nam przejście, idźmy w tę rozchyloną zasłonę cudu.
Wierzysz mi?
Hybris to jest dawnych tytanów:.. pycha męczarni! Teraz nie myślmy już o przełamaniu natury nam nieznanej, którą nazywamy grzeszną —
nie miejmy wyrzutów sumienia —
rozgrzeszmy się tak, aby nawet myśl o złem nie przepłynęła nad wielkiem morzem naszych wiecznie falujących dusz...
Teofanu, chcę Cię mieć za moją świętą Marję Medeę!
Wszakże byłeś mi wierny, prawda? — nie mnie, lecz Memnonowi swych myśli?...
też jestem Afrodis Niewinna — ha ha!...
narodziłam się z uciętego sierpem fallusa, który płynął morzem — z fallusa, który utracił Uranos — Niebo, podczas uścisku swego z Matką Ziemią.
Lecz ufajmy potęgom życia, które wszystko odrodzą.
Oni są mi wierni. Umocnię mą władzę, zanim ich poprowadzę w śmiertelny bój przeciw Rossom.
Meter Koros! święty wizerunek Chrystusa z Edessy ma na swej chorągwi!
Zwyciężymy barbarów! Bazilissa zwycięża!
Lecz uśpić jego czujność? naodwrót, chcę widzieć lwa broniącego się z całą zajadłością!
Ha! jeśli przebudzony — niech się już sam umie strzedz! Fatum roździeliło trzy jestestwa, które jak trzy monstra oszalałej Chimery — muszą się wzajem wytępiać.
Jakiż to urok magiczny, że widząc jakim jest — [mały człowiekoźwierz...] Cymischesa tak niepojęcie miłuję!
Wchodzi Bazyli Eunuch).
Janie Cymischesie, Bazyli Lekapenie, Balantesie, Akypotheodorosie! miłujcie się między sobą, synaczkowie. Niechaj jeden drugiego nie zdradzi, gdyż byłby przeklęty jak Judasz, który się obwiesił i Kore, którego poiarła ziemia.
Święcę was na Djakonów czerwonych.
A tę ladacznicę babilońską — która co noc spółkuje z innym — która jak Teodora morduje niewinnych tysiącami, jak Messalina zagrzebuje na arenie cyrkowej całe pułki swych kochanków —
Ta, bogdaj nie wróciła zwycięska z pola bitwy! bogdaj umarła...
Balantesie, podaj rękę Bazylemu Lekapenowi, który się musi śpieszyć.
To jest tak proste, jakby słońce runęło z firmamentu i świat naraz zapadł w obłęd.
Piramida nie przedstawia mi się wyższa od tej szafy. Zobaczę — zdobywam i rzucam.
Misterjum znika, kiedy zjem mięsa z krwią, wypiję czarnego Cypru i przyjrzę się zbliska tancerkom.
Dokądże to wybierasz się w zbroi — naco ta chorągiew?
Masz teraz wybór wśród jedynej nocy.
Masz nie zdradzić jednym drgnięciem powiek tego, co w duszy Twej się dzieje — aż do chwili, gdy ujrzysz mnie — na wirchu góry świata.
Pod kapicą mnicha mam zbroję.
I daj mi Twój dyjadem.
Chcesz z nią iść na Nikefora!
Te szaty, które mi utkały księżniczki indyjskie, zabierzcie, wolę mój czarny habit.
Dosypcie tu do kadzielnic lauru, haszyszu i werbeny.
— — Z chorągwią podchodzi do ognia na kominie — z nienawiścią patrzy w twarz Chrystusową — kładzie do ognia chorągiew wraz ze świętym Ikonem. Wydobywa już jako czarną tlącą się żagiew, zakreśla dokoła siebie ogniste wiry, kręgi i spirale o liniach rozchodzących się ze środka — i znowu wracających do środka.
Muzyka tragicznie-głęboka rozlega się jakby z podziemi, złączona z ponurą symfonią burzy wstrząsającej kolumny pałacu.
Z kadzielnic wybuchają dymy i zasłaniają ją w tym milczącym zaklęciu Czarownicy, wyzywającej Ducha).
OSOBY AKTU V.
BAZILISSA TEOFANU. BAZILEUS NIKEFOR. Dzieje się nocą 10 grudnia 969 roku. Miejscem: Złoty Pałac w Konstantynopolu.
|
Morze szturmem wspienionych wężów uderza o schody granitowe między drzewami.
B. Teofanu stoi przy jarzącym się ołtarzu, który rozświetla głąb morza i odrzwia wielkiej bramy z bronzu).
z olbrzymią płyną pieśnią,
bo cóż jest nad bagnem życia,
jak nie wzniesienie rąk?
Olbrzymie nucą chóry,
płanetne ognia kręgi,
dokoła mnie.
Przeklęty marny wieszcz!
przeklęty jest marny myśliciel!
przeklęty marny ksiądz,
przeklęty marny bohater,
nadewszystko:
przeklęty jest marny miłośnik.
Tylko ponadwaga —
olbrzymiość uczucia,
pragnień — myśli —
i zdobytej, już na wirchach, potęgi —
wytwarza Życie
promieńmi błogosławiące!
Tylko Prometeiczna moc
rozjarza w tej jaskini losu człowieczego — ogień.
Oh, z mej ręki spełznął padalec —
czarny, demoniakalny —
opętujący brudem złośliwej miłostki,
jakoby krostą: zaraźliwszą
nad lues, i gorszą nad trąd miłością — do błazna!
Teraz jestem znowu wolna Walkirja,
jak niegdyś —
gdy z ciemności niebytu
raz pierwszy ujrzałam się: Jaźń —
i zaślubiłam się z Wolą — na wieki.
Teraz ogarniam znów wszechświat —
nieskrępowana łańcuchem stadnego instynktu!
Lecz dookolny lud — nie jest moim ludem:
tu złowrogie katakumby,
gdzie stał się Chrystus oprawcą
i jak wzbogacony plebejusz, lśni złotem,
które wydarł nędzy!
tu uczty Trimalchiona-Boga
wśród sprośnej orgii Jego niewolników;
tu wielkie monstrualne kłamstwa,
rozpięte nad otchłanią zmroczeń! —
tu człowiek grzechu stał się człowiekowi — Djabłem!
I cóż zostało
nad tym złośliwym grzęzawiskiem,
jak nie wzniesienie rąk?
Niech będą pochwalone nocne godziny,
kiedy Człowiek jest sam
w otchłani strachu i męczarni,
kiedy poznaje piekło swego istnienia,
i jak Demon — zamyśla się
nad światem, w którym musi zginąć!
Tak — widzę — że niemam sobowtórów:
zmierzchli już bogowie Olimpu,
i umarł — naprawdę umarł — Nazarejczyk!
Lecz, za lodowym Oceanem,
gdzie na wyspie buchają kratery
wre Niflhajmr — wir tytanicznych żywiołów
tam Baldur jest w największej czci:
genezyjski to promień mądry, przenikliwy,
w jasnowidzeniu twórczy — jakby moja Jaźń
Błogosławione te Niflhajmru głębie,
w których się męczy Baldur!
i kiedy już ma wyprzeć się samego siebie,
kiedy najczystsze kryształy gwiazd
rozbił o mury piekielnej katowni —
w mroku poznaje, że świeci,
że promienieje od wewnątrz
najświętszym Gralem swej Jaźni.
Takie królewskie gody ma zarówno więzień,
jak trzykroć co dnia w rzece Hiamawatu
myjący się Purohita —
tę chwilę, kiedy zbudzony ze snu
widzi się w otchłani —
i otchłań śpiewa hymn — Niewiadomemu
w Nim —
teraz we Mnie! —
Tak, z mojej duszy spełznął już padalec
czarny, ohydny, demoniakalny,
opętujący brudem złej namiętności
jakoby krostą zaraźliwą —
gdyż nad lues i nad trąd gorszą jest miłość —
do Marnego Człeka!
Jakkolwiek powstała Dusza — jest mi już Absurdem: smutnym ciężarem niewinnych zbrodni, wiecznem nieporozumieniem Woli — z jej urzeczywistnianiem.
Zejdź z moich pleców pako przegniłych okrętowych lin — nie chcę, o Życie, czcić dłużej Ciebie, ty nędzo Syzyfa!
Ty, —
gdybyś chodziła po ulicach, sprzedając swe wdzięki za jednego i pół solida — mógłbym nad Tobą się litować — i przeznaczyć do Monasterionu z pracą wśród ogrodów. Lecz jesteś nędzniejsza od najnędzniejszej rzeczywistości — Ty Majo, Niebycie, odziany w szaty, nabierający istnienia dopiero w łożu z lichym komedjantem!
Ty Bazyliszku — czy masz Ty serce choćby dla swojego ludu?
i jeśli wyjdą z lochu — są już złamanymi starcami.
Ty chodzisz tam, jakby do rzymskiej łaźni po ciepłe wzruszenie z krwi i umęczeń!
Ty, gamratko w purpurze, masz ciało jędrne, jak pęd wiosennego drzewa, bo Cię wymasowały spojrzenia cynicznych żołdaków!
Jeśli chcesz mnie do furji przywieść, że Cię za nogi chwycę i rozbiję Twój mózg o skały, jak Polifem ludojad uczynił z towarzyszami Ulissesa —
to pomyśl na jedno mgnienie! zdradź błyskiem oka to pyszałkowate mniemanie — że ja Nikefor, Mistyk i Kosmokrator, chciałem życie sobie odjąć z powodu niewywzajemnionej miłości od Ciebie, Chimery: wężu, kocico — i biedna oszukana — kozo!
Przez łzy uśmiecham się, patrz — liche źwierzątko, co mi ssało serce, już zeskoczyło —
patrz w moje oczy —
zali tak wygląda miłośnica lichego człowieka?
Nie miłość to była, lecz urzeczenie.
Teraz zauważyłam obcy sygnet na mojej ręce — lecz sygnet ten pod wpływem Ognia na Ołtarzu — utracił już swą złoczynną moc.
ha, pomnę — dałem Welii, aby mi zaczarowała:
chciałem zdobyć miłość niedosiężną!
Tak, były to straszne czasy, gdym wierzył w wilkołactwo i w Trójcę — —
Jedyna mi rzecz uśmiecha się jeszcze — widziałem na starogreckim Mauzoleum walczącą Amazonkę: weź topór i uderz! zabijając, patrz we mnie oczyma tak szczerymi, jakbyś wyznawała miłość.
Ja, przysięgam, że choć odnalazłam się dopiero tak niedawno odnalazłam się naraz cała jak Atena z bronzu, lśniąca końcem ognistym włóczni.
Chodź ze mną świat inny utworzyć!
bo człowiek ma potworne otchłanie kłamstwa i złego, jak natura skorpionów ma jad; człowiek wyższy nad wszystkie źwierzęta — jest wyższy tym, że wszystkie ich fałszów i okrucieństwa tajemnice w sobie zawiera.
Świat poznałem, lecz zawierzyłem tylko miłości mej. Wierzyłem, iż Boga może nie być, słońce może nagle zdradzić wszystkie świtów czekające poranki —
lecz kiedy Ona rzeknie tym głosem, który jest najwyższą Muzyką wśród nicości świata, kiedy Ona rzeknie, tak! objawione zostało aż po wielkie bezkresy mroków Prawo, ważniejsze niż to, co rządzi odległością i ciężarem gwiazd! Lecz jeśli ona jest z tejże gliny kłamliwej, co ludzie (ja tak boję się na głos to powiedzieć) — że ona jest ani mniej ani trochę więcej — niż biedna, okłamująca siebie i mnie Przyroda! może tylko mnie?
Umysł mi się plącze.
Boga niema, to wiem już.
Ale, przez litość, niech mi da pewność Duch tej nocy tajemniczej, że ja się nie mylę co do Niej!
Kościół ma runąć! niema w nim prawdy!
Cóż mi dał Ojciec? prócz życia tej trochy krwi?
Ty mi, Kosmokratorze, wracasz wiarę w moc i piękno wierzchołków duchowych.
Pierwszy raz od dawna jest mi zacisznie. Dobrze jest mi zawsze, lecz teraz jestem, jak kapitan okrętu, kiedy wśród burzy już ominął rafy.
Nic bardziej królewskiego nie mogłeś popełnić. Tylko wschodni władcowie bywali czasem tak błogosławiący wyżynom życia.
To znaczy — miej w pogotowiu dwie legje weteranów moich. Jeśli usłyszysz mą świstawkę, wpadaj do zamku. Pozatem, nie dbaj o nic, wszak lubisz grać w kostki? żyj bez niepokoju. Bo ktoś odpowiada inny za wszystkie wydarzenia w świecie.
Bazilissa ma dziś w ręku wszystko moralne władanie. Złe szlaki i dobre. I wybrała jaśniejsze od djamentu, — świętsze nad przemienienie na górze Tabor.
Zawierz mi. Jestem z Tobą aż po ostatnią wieczność.
Ty nie znasz tych podstępów i kłamstwa. Ty nie wiesz, czem jest Gehenna hipokryzji, na którą się zdobywa ambicja i pobożność!!
Oboje razem tworzymy — cyt... unikajmy zbyt wielkich pojęć, bo wielkość ma w sobie coś, kłócącego się z pojęciem życia.
My oba węże, tylko że Ty wznosisz się do księżyca, ja pełzam wśród zadżumionej przemierzłej realnej ojczyzny. Cóż Ci rzec jeszcze? czterdziestu jest tych spiskowych, którzy posiadali Cię, którym Ty oddałaś lotus swego ciała.
Stałem przy Twej komnacie — słyszałem namiętne uściski, słyszałem hymny potworne bachiczne, które śpiewałaś każdemu z nich.
lecz zdaje się, że mówię nie dość prosto. Mam głuchoniemego słowiańskiego atletę, który turom ukręca łby; jest używany podczas ważnych konferencyj by ich nie słyszał, a bramy strzegł, lub czynił koniec z tym, komu uczynią w pewien sposób znak na „dowidzenia“!
Wszakże tu jest mrowisko eunuchów i mnichów... więc nie dziw, że tu są lustra, które oślepiają, krużganki, które się zapadają, wina, które trują bez śladu męczarni, lub z męczarnią jakiej piekło nie zna nawet u Kaina; jam poznał kielichy z ciałem i krwią, które na wieki czynią obłąkanymi, znam piece, w których dzień i noc żarzą się cęgi na wyrywanie języka i sztangi na oślepianie — —; tu w piwnicach klasztorów żeńskich znajdują się całe cmentarze dla niemowląt, tu rzucają dzieci na dach zgłodniałym kotom.
Natęż chuć swą, ona Ci labirynt życia objawi — a ja pomogę.
Nawałnica śniegu połamała wszystkie rozkwitnięte drzewa w mym ogrodzie... lecz ja nie dam tak łamać drzew mojej duszy.
Jestem góra, którą przenika tysiąc źródeł i strumieni, lecz nieprzenikliwa jestem dla twych magnetyzmów, jak adyjamant.
Patrz, tam czai się X. Teodora — pewno chce ciebie wypytać, czyś mię zwiódł.
Znajdzie jednak małą garść prawdy, która jej złamie krzyże.
Bądź co bądź, wolę być zbankrutowanym na talencie, lecz zato najpoczytniejszym moralistą w Bizancjum, niż nieuznawaną Duszą!
Lecz warunek — Melodosa musicie usunąć! On chce być czytanym za lat tysiąc.
Trzeba mu ułatwić nowe wcielenie niech umrze z próżni.
Zobaczyłam mego ojca we śnie —
siwiuteńki, ze smutkiem na twarzy —
i spogląda gdzieś w dale bezkreśnie,
mając serce, co nigdy nie skarży.
Czarne smutki odkryły się we mnie
mego serca, co nigdy nie wskrześnie —
życia mego zwiędło pół, daremnie —
(Księżyc wschodzi ponad wody leśne...)
a pół życia mego leci z burzą,
jak olbrzymie nad chmurami pieśnie!
Widzę w chatce, co ma nóżkę kurzą:
mego ojca! błogosławi we śnie.
Kto ją ominie — jest już trup!
Bazilisso, zwróć na mnie swoje kopalnie szafirów!
Wprawdzie, wysłałem posłów o rozejm, lecz wiarołomstwo popełnione w imieniu najwyższego życia jest tylko odparowanym ciosem włóczni.
Nikt mnie tu nie zna.
Witeziowe imię Światosława nie będzie w hańbie.
Zresztą — gotów jestem ożenić się z tą Marzanną i żyć w piekle!
Jakaż hańba! nawet zabić się nie mogę, gdyż jestem bezbronny.
dobywa się w Tobie wyznanie!!
słuchaj, bo ja łzawię jękiem:
kocham, ach kocham nad księżyc tę uroczą Panię!
Jam z kraju Enthuzjastów,
gdzie czuje się tak szlachetnie!
gdzie w chacie bożych Piastów
nawet kwiatuchny najuboższej w doniczku się nie zetnie!
Ja, Witeź Enthuzjasta,
dam wziąć się do niewoli,
i będę w lochach, gdzie boli —
myślał, że cudem nad wszystkie zjawienia — jest niewiasta!
Jam pewny, Ona przyjdzie —
barwinkiem umai mi skronie,
i spłomieniona we wstydzie
wyzna to, co wyznały już na harfie skarżące się dłonie!
Ty grozisz krwawą pożogą —
mnie feeryczne ptaki
przyniosą same tego Kopciuszka-królewnę Niebogą!
Ty chcesz iść do Miłości
w żelaznej czarnej kolczudze —
Ja: jękiem, tak pełnym ładności —
wzruszę Ją, ździwię, rozrzewnię —
Terpnos, podczaszy, uprzejmem Keleuzate! (rozkazujcie!) zaprasza wojów słowiańskich, jako gości.
Tam stoją w łańcuchach: kniaź Światosław, mający opuszczoną przyłbicę — nieco opodal Witeź Żórawjon.
Nieśmiało, trochę stropieni woje Światosława i bojarynie zasiadają na ławach dokoła pod rząd, nie dając się skłonić, aby usiąść przy stole.
Wraz z muzyką organów śpiewacy kościelni nucą rozpoczynający wszelką uroczystość ceremonialny hymn).
On jest pobożny! Bóg dał Go nam! Bóg błogosławić Go będzie nadal! On zostanie wiecznym zwycięzcą wrogów Chrystusa i swoich!
Długoletnim Wam umocni Bóg świętą monarchię Waszą na mnogie lata!
Straż pałacu jest zbyt słaba, aby mogła podołać rozwścieklonym partjom cyrkowym i tym potwornym, walczącym z ortodoksją, sektom Monofizytów, Nestorjanów, słowiańskich Bogumiłów, i ile ich tam jest!
Nad czeluściami Gehenny miasta krwawi się we wschodzącym księżycu kościół Świętej Mądrości z dziewięciu kopułami i krzyżem złotym, który widać daleko aż na Egiejskim morzu.
Dobrze, woje, iżeście tu spoczęli, bo nadpływa chmura mroczna i wichrowa, mnie samemu przemokły nogi aż do kostek!
Ta nad salą olbrzymia kopuła przedstawia niebo, — w środku zielonego kryształu migoce krzyż. Mozajka: stworzenie świata.
Duch unosi się nad chaosem żywiołów. Nad cysterną rajskie drzewo usiane klejnotami.
Święta Bazilissa Teofanu wprowadza indyjskie pojęcia i symbole. Nad tronem krąg zodjakalny iskrzy od całej Golkondy kamieni.
Te 7 lamp złotych na łańcuchach — są to planety okrążające tron Bazileusa —
Na ścianie, obok Archanioła w nadnaturalnej wielkości, oglądać możecie wspaniałe, groźne wizje Apokalipsy: piekło, idące za śmiercią! siedmiogłowa hydra zwycięża świętych! Babilon, stający się strażą wszelkiego Ducha i Ptastwa nieczystego! Anioł otchłani z łańcuchem!...
Na chórach ustawieni śpiewacy z kościoła świętych Apostołów, oraz hagiosofiści z liturgicznemi księgami.
Heliakones, balkony — z zielonymi kolumnami, wychodzą to na kościół — to na cyrk — to nad morze.
Tam labirynt przejść. U wrót cesarskich Archanioł z księgą Przeznaczenia, tam Bazileus Nikefor rozmawia żywo ze strategami, którzy też są świeżo z walki pokrwawieni. Uważcie, jaka pycha!
Blask ich odbija się w ciemnych, mozajkowanych głębiach kopuły, gdzie wicher zalatujący od morza porusza zasłony i skrzydła Nike Skrzydlatej.
Wśród tej muzyki organów Wielki Eunuch przez drzwi z kości słoniowej, złota, elektronu i bursztynu wprowadza ambasadorów cudzoziemnych mocarstw, bizantyjskich rycerzy i patrycjuszów, arabskich sztukmistrzów, indyjskiego księcia, właścicieli menażeryj, atletów i woźniców ze srebrnemi koronami na głowach, oficerów, kenobitów, archierejów, ihumenie, oślepionych książąt.
Terpnosy z ukłonami wskazują gościom ich miejsca.
Udana to słodycz! Zodjakalne wklęsłe lustro nad tronem Bazileusa porusza się i tak odbija promienie, ie nim ślepią na wieki jeńców.
Was, moi słowianie, czeka ten sam los!
Oh, mnie przepych nie porywa —
wolę nasz biały pierwiosnek,
który, gdy narzeczona nieżywa, —
tu mi brak rymu!
Dla Ciebie, moja Włado,
Władczyni, Władzico, Właduchno —
cierpiałem tak, że aż puchną
me włosy, różaną zwilżone pomadą!
Dla Ciebie, o Ty bez ciała,
bez jednej maleńkiej kosteczki,
przeżyłem sześć godzin, jak skała,
w więzieniu — bez Twej, Arjadno — niteczki!
Lecz ty — okrutna kochanko,
nie przyszłaś do mnie z bukietem,
nie zapłakałaś dżetem
swych czarnych łez — o bizantyjska Cyganko!
Tymczasem zapłać mi choćby tym rubinkiem me poświęcenie i podziw.
On zachowa chwałę Waszą, o święte Władztwo, na całą długość Waszych dni.
Rozdaje nam swym spojrzeniem promienie słońca! Śmierć blada Rossów i Saracenów — Nikefor Medon! Władcy Nikeforowi długich lat!
Narody, jego czcijcie, jego wielbijcie, jemu zginajcie szyje!
Hufce nasze były rozbite!
i nie wiem, jak objaśnić to nieznane we fizyce zdarzenie: kręgi ognia zaczęły uderzać w tłumy Warangów i Rossów. Kniaź Światłosław w burzy tych świateł odpłynął, hetman jego Swenold ma tu przybyć, prosząc o rozejm.
Pozwól mi, Bazileusie, iż tanecznym korowodem przebiegać będę wszystkie zakątki Naszego Pałacu, wchodząc to w podziemia grobów, to na kondygnacje wież, to do kaplic, to w zimowe ogrody pod kryształowemi sklepieniami...
Daj mi iść za Tobą.
Nie jestem już z tych, którzy idą we śnie, którzy działają jak medja pod magnetycznymi rękoma Mai, złudy. Ja sama biorę na siebie wszelkie odkupienie zła, w które oślizga się i w którem krąży życie człowiecze.
Ja odkupiam tej nocy wszystko morderstwo, wszelką zbrodnię Złotego Pałacu. Jestem Słońce, które wznosi i zabija.
Wierzaj mi — ten Pałac w krwawych przedświtach stanie się już białym.
Wyłupili źrenice! — aczkolwiek trochę widzę —
widzę wcale bystro — ja rycerz bez strachu,
na duchu zwyciężyłem — iw męstwa, w mądrości lidze —
kłaniam się wszystkim — w tym gmachu!
Spójrzcie no, większa część gości dla chwały Nikefora bosemi idzie nogami.
W komnacie Bazilissy jest pewne Misterion: tak jest zbudowane sklepienie, że każde słowo tam wyrzeczone szeptem, słychać w celi Patryarchy i ja tam słyszałem, jak Teofanu wyznała miłość Janowi.
a ja mówię, że nigdy nie było tak źle jak dziś: wprawdzie Teofanu założyła dom pracy dla heter, urządziła im ten Monasterion pięknie, aby nie uciekły — lecz na to, aby największa arystokracja — (tak mnichy mówią —!) — —
ale mu na czole wydrapali krzyżyk — ha, ha, ha! bestje te mnichy! wszakże i ta sala jest według kościoła św. Sergjusza i św. Bachusa zbudowana — ha, ha — św. Bachusa!
Przyniósł nam swym wejrzeniem promienie słońca.
Śmierć blada Rossów i Saracenów — Nikefor Medon!
Władcy Nikeforowi długich lat!
Narody, jego czcijcie, jego wielbijcie, jemu zginajcie szyje!
Zgaszony węglu! jamo brzuszna leżąca w powijakach! Sylwanie z mordy! chłopie! miejsce żarłoctwa i lubieżności! koźlonogi rogaczu! mieszańcze z podwójnym członkiem! dziku zeszczeciniały! nienauczony w liturgji! spustynizowany żołądku! nieokrzesany, kosmaty, buntowniczy —
Pierwszy w Niemczech bądzie miał prawdziwego onagra.
w kancelarjach o to się bardzo upominają!
Twoja piękność pali się, jak gromnica w mroku,
Miłość Twoja jest jak Sąd Ostateczny.
lub jak namiot purpurowy czcicieli słońca!
Czarne tęcze Twoich brwi
nad studniami Babilonu,
nad morzem upojeń gwiazd Kanopy!
Twarz: to Boża Tajemnica! — —
to jest Biblja — Koran — to są Wedy!
to jest wyrok losu, pożar świata,
to jest księżyc blady na pustyni!
Wargi: to Duch Boży — to Pan Jezus,
to studnia, gdzie czerpie wodę życia niewiasta z Samarji!
to kopalnia rubinów, to ziejąca rana duszy,
to pieczęć magiczna króla Salomona!...
Szyja jej — to kość słoniowa;
pierś — to listki białych nenufarów.
Wzniesiona jest, jak kolumna wiary
lub cyprysy wśród grobów. — Nad morzem wyjącym
w ciemności świeci, jak morska latarnia.
Środek ciała jest tysiąc i drugą nocą
Szeherezady! jest anegdotą królów
i legendą w podziemnych indyjskich świątyniach —
o dziewicy, którą porwał Smok i obronił święty Georgios!
Biodra, gdy się zaczerwienią — to drzewa kwitnącego mango,
to mihrab czyli nisza w meczecie, gdzie się czyta Koran;
to wąwozy Cylicyi, wiodące ku Macierzom Azyi.
Teofanu jest wierszem światła ze szmaragdowej tablicy Trismegisty.
Jest to świątynia wszystkich bożyszcz!
Głowa Jej: to źwierciadło prawd najgłębszych —
to jest zorza borealna —
To źródło wieczne z gwiaździstego łańcucha gór! —! —!!..
Nie wypowie Jej tu nikt na ziemi —
bo Jej obraz utworzył, błądzący wśród komet, Zły Myśliciel. —
Zastanawialiśmy się nad tajemnicami Twej duszy — i oto do jakich najwyższych nasz Sobór doszedł wyników:
Niech Twoja Dobroć przeczyta, Rumbaropulu.
Tam jest ona też Milczeniem.
Lecz nieposiągalne głębiny są milczeniem wiecznem —
posiągalne zaś stały się słowem — aktem woli i ta wytworzyła eony.
Ostatni eon — to przekrasna Sofia-Mądrość.
Lecz ona zapragnęła bezpośrednio oglądać Pragłębinę i nieohamowanie dąży w bezdno.
Niemożliwość jednak przeniknąć tam, pogrążyła Sofię w smutek, w strach, w zdumienie i w tym stanie utworzyła ona istność nieokreśloną i męczącą się. Spotkała wieczny kres — Oros, który był krzyżem oczyścicielem. Lecz dziecię Sofii wygnane — Achamot — męczyło się w mroku.
Jeszcze soczystsze jego zwątpienia, niż Matki Sofii.
Morze — to ich pieniące się łzy.
Światło — to wspomnienie ich dawnego nasycenia.
Skały — są ich niestrawną męczarnią.
Z ich strachu rozpłodziły się demony.
Z ich myśli — wysiąkli skrzydlaci Demiurgowie.
W tym co wytrawne, pomagał jej św. Paraklet. Achamot zaślubiona będzie, odpływającemu w roskosz, Maharadży-Chrystusowi.
Masz zawsze umiejętność być na wierzchu, Choerina.
Poznaj mnie w dziełach: Apokalipsa chemii, Rydwan tryumfalny Antymonu, Wielki kamień prastarych mędrców, Ostatni Testament.
Gweny z jeziora Wleo — olbrzymy, którym my sięgamy do ramion; wichrowa jazda Pieczynhów — niezmierne armie Węgrów koczowniczych, którzy raz już pod Attyla zwyciężyli Rzym; zastępy tych Bułgarów, co należą do partji wrogiej Caru Piotrowi, wyuczone na sposób grecki.
Na lądzie zgubi rossów, że się rozpraszają w grabieży — z jeńcami okrutnie czynią, krzyżując ich, na pal wbijając, biorąc za cel dla strzał.
W monasterach księżom wbijają gwoździe do głów — gasząc światło ich duszom.
umyślnie tu dałem ująć się w niewolę, aby me wojska z tem większą wściekłością przyszły mnie zdobywać.
Ujrzycie rój korabionów mych tu pod balkonami na morzu!
Mimo ciężkich zbrój, Rossy rzucają się do morza, woląc tonąć, niż być palonymi; ciągnieni przez ciężar zbroi, idą na dno morza, którego blasków nie mają już nigdy oglądać.
Ty, Kniaziu, cudzej ziemi szukasz i strzeżesz, swojej zaś wyrzekłeś się, ledwo i Mnie nie wzięli stepowcy — Mnie, Twej matki wraz z Twoimi dziećmi!
Lecz ja tam wracam.
Jeśli nie przyjdziesz, nie obronisz — koczownicy wezmą gród o wyzłoconych Mych cerkwiach i Twoich kwietnych rzeźbionych i malowanych kontynach.
Czyż nie żal Ci ojczyzny? ani matki starej, ani małych dzieci?
Twoje dożynki wraz 300 innemi nałożnicami w Biełgorodzie!
Twoje Noce Jarząbkowe z 200 mołodyciami we wsi Berestowie!...
I mało tego, kazałeś jeszcze przywodzić żony i dziewice, sromocąc je, jak Salomon...
Ja Ci mówię to, abyś wstał od tych zatrutych krwią i ogniem greckim wschodów!
tabun klaczy kobiecych czy zastąpić może miłość?
Te kumiry na wzgórzach za moim teremem: Perun, Dażbog, Mokosz, Sima i Regla — czy one wysłowić mogą Jedyne w piekielnych głębinach To?!
lecz kogóż ty masz jako lud? zepsutą czerń, dusze chybione!
Kogóż Ty dasz słowianom, jako Boga?
Afrodytę wyście zbezcześcili, jako nierządnicę; o Prometeuszu mniej wiedzą dzisiejsi grecy, niżeli o oślicy Balaama;
Nazarejski Chrystus urzędnikiem stał się państwowym.
„— bez przyczyny zastawili na mnie w dole sieci swoje i bez przyczyny ukopali dół dla duszy mojej. Chociażem się ja w wór obłóczył, gdy oni chorowali — trapiłem postem duszą moją i modliłem się często sam u siebie za nimi“.
Nie zasypiaj, jak dziecko zmożone płaczem, u nóg Matki, której dowierza bezgranicznie.
Pomnij, że wrogów masz straszliwych — i ja obronić Cię nie zdołam...
Więc śnij...
...przekraczam świata pół, zwyciężam Termopyle
w miłości do Zjawienia na ziemi Nieznanego!...
Jeśli mi dasz słowo rycerza —
chcę widzieć!
potargać łańcuchy dawnych uczuć promiennych!
przekonać się, że jest Meduzą — w Jaskini!
Jestem teraz w harmonii ze światem rządzonym Tajemniczą wolą.
Nikefor musi zapomnieć o mnie; niechajby nawet nieco zniżył się, uczłowieczył — wtedy może stać się naprawdę szczęśliwym.
Ja nowe słońce — nowe prawo! — Żegnam Cię, Bazilisso. Postąpiłaś wspaniałomyślnie: nie pochlebiam sobie nic, choć mógłbym — wiem, że jesteś dalszą od myśli ludzkich, niż księżyc! Spróbuję zapomnieć, że w Tobie utraciłem więcej, niż koronę połowy świata — gdyż Twą miłość. W ofierze, Ty Afrodyto Niewinna, zabrałaś moich sojuszników, zostało mi tylko siedmiu.
Ah, poznaję cię, kapitanie zwany Nikim!
I posiadałem — bez żadnej satysfakcji, przyznaję to!
Nie patrz tak we mnie — oczy Twe ropą krwawą zakrywają się —
ja ocieram je — z krwawych łez... ja Mroczna Weronika.
Nikeforze — jedyny człowieku na Ziemi, przed którym modlę się w otchłani mego mrożącego piekła:
jam niewinna przed Tobą...
Zabijałam w obronie Twej własnoręcznie, nie używając straży ani katów!
Jeśli mi ufasz jeszcze — patrz we mnie! ja porwę Twą duszę —
zatrzymam ją, choćby sam Zgon z tronami Furyj swych wzywał o nią —
lub z Tobą pójdę, będę z Tobą razem w grobie, przez to, iż Ty we mnie uwierzyłeś!
Rozwierasz oczy —
Miej litość! — surowe straszliwe Twe spojrzenie, jak na ikonie krwawego Jezusa, gdy sądzi w Dniu Ostatecznym!
Na krzyż — na krzyż chcę!
Nie z poddania się Bogu —
nienawidzę go odtąd i na wieki — wyzywam go na bój bez miłosierdzia.
Ja — Lucifer, umierać będę na krzyżu — spiekielnię lazurowy Nazarejczyka tron.
Każdą krwi kroplą sączyć będę nad ciemną pierś Boga, co łamie nas, tryumfujący!
Ty, Nikeforze, teraz nie umieraj.
Pokonamy razem chrześciaństwo i zgon.
Uwierz w płomienną Jeruzalem mojego serca!
Życie me jest jedną straszliwą mszą, w której odprawiałam Tajemnicę Człowieka. Coraz mi jaśniej!
rozwarły się całe wąwozy świateł w innym wymiarze, już za tym Bytem.
Co mówisz? ha — —
Pęknięty kryształ spoić trudno —
zranione serce zgoić trudno?...
Słuchaj! jeśli męczyłam Cię aż do obłędu —
I nie dam Cię, nie dam — — bo Cię miłuję!
Pani Pana zabiła:
radosną słyszę wieść —
tyłeś się natęskniła,
możem już na tron sieść!
Z moim rodowym klejnotem
nie lękaj się żadnych plam —
mój hełm jest z końcem złotym,
drżą chamy u mych bram!...
Wprawdzieś Pana zabiła,
lecz ty z miłości wrzesz —
słodycz mię zemroczyła...
Będziesz moją? śpiesz.
Chciałem Ci iść na rękę — jeśli nie —
Rycerz Artusowego Stołu odjeżdża — i adje!
Tych dwóch weźmiemy na tortury i zetniemy. Lud niechaj się dowie o wymiarze Sprawiedliwości.
Do Twych bram idę, Luciferze!
Lecz czem jest mi ludzkość?... echem turkocącego wozu, który runął w przepaść!...
Jestem sama. Oto jedyna prawda: Jaźń w pustyni, kuszona przez Nicość!
Patrzy — tak, powieki podniósł i we mnie patrzy — Na podwórzu idzie dwoje mych pacholąt płaczących... te łzy lecą do serca mego! — jakby olbrzymie głazy Przeznaczenia! (z nagłą mocą)
Na Ocean chcą wypłynąć — na dziki bezmiar Oceanu, który wpada już w otchłań Chaosu — tam za słupami Heraklesa —
wypłyną w ostrym powiewie słonych fal —
Może każesz, abym zanotował Ci rozpalonym piórem na czole: robaki gryzą gorzej od lwów?
Na wyspie Proti jest więzienie straszne, lecz tam zacznij żyć niedolą świętych ludzi. Tam poznasz wybrańców, którzy nie widzieli słońca od niepamiętnego czasu, a myśli ich wciąż idą wyżej, idą, idą...
Znasz li te rozpacze, które wzrok zamieniają w drogocenne kamienie, jakich nie ma żadna korona władców? Tam wilgoć kapie z filarów, jak wieczne łzy...
Tam nauczysz się miłować najcichszy, najgłębszy smutek... tam serce Twe pojmie nareszcie —
Atanazy, kochałeś Ty mnie kiedyś —
lecz Ty ośmielasz się sądzić Jego świat?
I teraz jak hyjena, mając grzeszny instynkt macierzyństwa, oblężona przez myśliwych w barłogu — wynosisz swe małe w zębach?
Ty, nieszczęśliwsza od hyjeny, nie mogąc wynieść — zostaniesz przy małych swych, które tu będą uwiązane na krótkim łańcuchu wiar.
daj mi synów mych —
Twoich synów wychowam nie na pogańskich mędrców fantastów, lecz na cichych, pozbawionych mądrości gwoli Chrystusa, dobrych pasterzy, na najwierniejszych sług Soboru Nicejskiego.
Obudzi Cię w nocy dzwon na modlitwą, kiedy będziesz chciała oddawać się Twemu inkubowi.
Legniesz twarzą na worach z kośćmi pustelników przy tlącej się gromnicy w lochu, kiedy będzie Ci za murami wyśpiewywał pogański słoneczny wyklęty Helios.
Zamiast iść do lasu i ogrodu, będziesz ślepła, oczy Twe wygniją nad haftem złoceń na ornatach, wyszywanych tym jednym monotonnym ściegiem: Kyrie Elejzon.
Przed dzwonem wieczornym rzucą Ci, jak szakalowi, trochę zgniłego zapleśniałego jadła w pękniętej skorupie, aby odpłynęła woda i męczyć Cię mogło pragnienie.
Ty, co wykwintnych umysłów szukałaś, będziesz miała warczenie złych plotkarek, kułaki grubiańskich Furyj, złośliwe spojrzenia obłąkanych, wymówki skąpych rezydentek — bo jako spowiednik nie mam złudzeń — klasztor jest miejscem aniołów, którzy śpiewają przez tłum tępych i nikczemnych.
Twoje ciało, dumniejsze niż Bogarodzicy, oddasz pod plagi dyscyplin z żelaznymi końcami, zajmując habit ten zarażony trądem, w którym umarł już czwarty pokutnik.
Niech Ci nie da Pan swego miłosierdzia, abyś długo mogła się rozkładać za żywa.
Wiedźcie ją teraz, nabożni czerńcy!
Trzeba, aby mający się stać władcami rzymskimi, wiedzieli, iż Słońce jest kłamstwem. Włóżcie jej kaptur.
Przykujcie niewolnicę do rydwanu Boga!
ABRAKADABRA — zaklęcie magiczne; postać z wężem, rysowana na perłach.
AGNI — indyjski bóg Ognia.
AKERENE — nieskalana, nieuległa Losowi, ni Śmierci.
ALFY — bóstwa fantastyczne Skandynawii; karły i rusałki, mające swego króla; są dobre i złe; dostępują towarzystwa bogów.
ANTYMON — pierwiastek, pokrewny bizmutowi; charakter ma przejść między metalem i niemetalami. Barwa biała z niebieskawym odcieniem, budowa grubo-krystaliczna.
ARCHIEREUS — arcykapłan.
ARCHIMANDRYTA — przeor klasztoru obrządku Wschodniego.
ATTYS — syn dwupłciowej istoty Agdistisa; kochanek Cybeli; w szaleństwie zabił się; z krwi jego wyrosły fiołki.
AULOS — rodzaj klarnetu czy oboju starogreckiego.
AZY — główni bogowie z Eddy skandynawskiej. Dosięgli władzy po walce z Wanami. Azy — słowo to znaczy sklepienia lub belki budowli świata, równie jak moralnego ładu.
BALDUR — bóg wiosny na północy — wiosenne słońce, Mity podobne do zejścia Persefony.
BARKABAN — okrągła forteczka, broniąca murów miasta — to, czem w Krakowie jest Rondel przy bramie Florjańskiej.
CHARTOFYLAKS — strzegący rękopisów, bibliotekarz.
CHEJROSIFONY — przyrządy ręczne do wylewania na odległość greckiego ognia.
CHRONOGRAF — latopisiec, kronikarz.
DESPOTES-ISSA — Władca, Władczyni.
DOMESTICI — straż rzymskich imperatorów, od Konstantyna W. zastępująca dawnych pretorianów.
EKUMEŃSKI — wszechświatowy.
ELEKTRON — metal, mięszanina srebra ze złotem.
GEMMA — jest to kamea wklęśle rzeźbiona.
GYNECEUM — część domu przeznaczona dla kobiet.
HIAMAWAT — po sanskr. Himalaje.
HIERARCHOS — święty starszy — wyższy w urzędzie.
HYPERAGIA — Najwiętsza (M. Boża).
IHUMEN — przełożony klasztoru.
IN ARTICULO MORTIS — wobec śmierci, Choerina zaś przekręca mówiąc morae t. j. niespiesząc się.
KENOBITA — pustelnik.
KNUFIS — Chnum Ra, bóstwo egipskie, ten, który tworzy ludzi i kształtuje bogów.
KONUNG — król normański, wódz.
KORYBANT — kapłan bogini płodności, Cybeli, na wyspie Krecie i we Frygii; pląsali w pełnej zbroi z szaleńczym entuzjazmem, raniąc się, jak derwisze; nosili na głowie trójhełm.
KOSMOKRATOR — władca świata.
LOGOTET — dowódca prowincji lub wogóle naczelnik.
LUES — syfilis (łac.).
MAGNAURJA — jeden z pałaców Złotego Dworca.
MAJA — ind. pojęcie złudy życia.
MEDYNA — nazwa kilku miast w Hiszpanii; o jedno z nich toczyła się zażarta walka między hiszpanami i arabami.
MELAJNA RAKE — habit czarny.
METER THEU — Matka Boża.
NANAO PAO — indyjska bogini powietrza, chmur — czcili ją i w Egipcie, wyobrażając jej postać gigantycznej wielkości, całą ze złota, w bobrowem futrze.
NIFLHAJMR — straszliwej posępności piekło u Skandynawów, gdzie rządzi Śmierć, Hela, Mrok, wiry morskie, lód, wycie burzy — tak głęboko w podziemiach męczą się widma.
PINKERNES — podczaszy.
POLYKANDELE — świeczniki.
PROTOBESTIARIOS — szatny, dziwoląg językowy — z łac. vestiarium.
PUROHITA — „postawiony na czele“, kapłan domowy, religijny doradca króla. Przy ofiarach czytał hymny — nie był to jednak brahman — urzędowy rozporządzacz Wielkiej Ofiary.
REFERENDARIOS — dziwoląg językowy — zgrecczony wyraz łaciński — sprawozdawca; „pros ta anankaja“ względem rzeczy nieodzownych.
SOLID — złota moneta wprowadzona przez Konstantyna zamiast aureus. Od niej pochodzą nazwy soldo i sou; była rozpowszechniona w całej Europie. Waga = 1/72 rzymskiej libry.
TESTIMONIUM ABEUNDI — świadectwo odejścia, nieistnienia.
THEOTOKOS — Bogarodzica.
TRIMALCHION — imię gospodarza, ale o tem czytaj Satyrikon.
TRISMEGISTA — potrzykroć Największy — Toth-Hermes egipski, wtajemniczający — wódz umarłych. W teozoficznych księgach Hermes Tr. jest mężem mądrym, objawicielem. Klemens Aleks, w II. wieku mówi o 42 księgach świętych Tota, czyli Hermesa, w języku egipskim, obejmujących całą hieratyczną wiedzę Egiptu od hymnów bogom do medycyny i fizjologii kobiet. Pojmandres — pasterz mężów — tytuł Rozumu, rozmawiającego z Hermesem Trism. w traktatach 14 Herm. ksiąg, które nas doszły. W średnich wiekach alchemię nazywali hermeneutyczną filozofią. Szmaragdowa tablica — fragment zagadkowej treści, wyryty ongi na bryle drogocennego kamienia.
- ↑ Pokój wam! ja jestem światłość świata.
- ↑ współśpiewak niebieskich aniołów
na ziemię przynosi ich stamtąd melodje. - ↑ Warjat, jasnowidzący i człowiek boży utożsamieni są na wschodzie.
- ↑ Zniknęła — i odgłos oddalających się jej kroków,
nadzieję serca mego wiedzie w mrok. - ↑ Rozmowy małym drukiem mogą być w teatrze opuszczane.