Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z tej czaszy przechylonej wyciekają czarne przegniłe esencje leśne. Nad skronią dawnego boga wśród zbutwiałych liści zwinęła się żmija, migocąca języczkiem. Włócznia w jego ręce. Myśliwy Zagreus twarz swą o bladych i wymęczonych, lecz straszliwie groźnych rysach zwraca ku pustemu sarkofagowi B. Teofanu.
B. Nikefor, a za nim Wszegard i inni, rzucają się, aby chwycić Zagreusa, lecz uderzają tylko o tysiącletni pień platanu, stojącego tuż u krat więziennych).
WSZEGARD: Mam go! odkruszył się róg — — ha, trzymam w ręku jeno zbutwiałą gałąź, lecz mocą moich egzorcyzmów na tortury wzięta, gałąź ta wnet mi zacznie śpiewać!
PATRYCJUSZE: (udając spokój) Módlmy się! Niech Bóg Najwyższy nad ukochaną naszą Władczynią czuwa!...
B. NIKEFOR: Nie stawajmy się lekarzami tam, gdzie tylko Niewiadome nam Moce mogą zmartwychwznosić...
CHOERINA: Monarchosie — dozwól przynajmniej aby w Twej nieobecności mogło tu przyjść inne Satyrowe Misterjum: mimy, śpiewacy i wesoło bestwiące się zakonnice: cóż bowiem duszę zdoła uleczyć lepiej, jak nie taniec na wzgórzu Golgoty?
PATRYCJUSZE: Zaiste, dość już okropnego łoskotu wzburzonej głębiny, która wyrzuca na brzeg resztki okrętów i niezliczonością Charybd odcina nas od oszalałej z strachu i konającej ludności Bizancjum! Należy się nam wszystkim nieco wesela!
WSZEGARD: Będzie najlepiej, jeśli zamiast Misterjum...
B. NIKEFOR: (do siebie) Straszne to jest mieć za swego największego wroga wewnętrzną prawdę.