Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŚW. ATANAZY: To łatwo uskutecznić — jeśli ulży cóż więcej?
CHOERINA: Odwróć mię tyłem do słońca, niech mu trzasnę w tę gębę uśmiechniętą.
ŚW. ATANAZY: Bliski jesteś nieba — gruntownie wyrzekłszy się królestw świata!
Wszakże wierzysz w nieśmiertelność duszy?
CHOERINA: Nie będę tak łgał ohydnie przed śmiercią, jak Sokrates. Moje ostatnie słowo — trzymaj się kupy dopóki jesteś Choeriną! świat zgaśnie — nie będzie go nigdy — kiedy Choeriny nie będzie.
ŚW. ATANAZY: Ty idziesz nawylot do piekła! umierać tak nie można! Ty! — zatrzymaj się — będę Cię ratował — pij ten balsam, ranę ci wygoję cudownym lekiem — nie możesz zjawiać się takim obdartusem przed boży Majestat...
CHOERINA: Przyznaję się w tym względzie do pewnej nieśmiałości.
(Po skończeniu modlitw, Nikefor wiedzie Teofanu)
NIKEFOR: Nucisz pieśń otchłani w jaskiniach Twej góry magnetycznej — odsłoń mi tajemnicę myśli Twej —
TEOFANU: Myśli mej rzuć do stóp świat z jego kościołami i Bogiem.
(Nikefor dobywa miecz — i jakby ważąc się na rzeczy ostateczne — rozrzyna szaty Teofanu od szyi aż do nóg końcem miecza. Teofanu stoi obnażona, krwawi się w zorzy jak dojrzały granat).
TEOFANU: Jestem żywe Słońce! Słucham i coraz głębiej słyszę! Jestem Niewinna Afrodis — a Ty, czy będziesz miał Wiedzę Maga — i żar Eleuzyjskiego pasterza?
(Nikefor bierze jej włosy i patrzy przez nie w słońce.