Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
a ja —
też jestem Afrodis Niewinna — ha ha!...
narodziłam się z uciętego sierpem fallusa, który płynął morzem — z fallusa, który utracił Uranos — Niebo, podczas uścisku swego z Matką Ziemią.
B. NIKEFOR: Więc w Tobie zupełnie zatracił się już Duch?
B. TEOFANU: Zupełnie!... nienawidzę Go!... nie dbam oń!... pogardzam złudzeniem!...
B. NIKEFOR: Są źródła, które na czas jakiś ustają — ogród raju zmienia się wtedy w obmierzłą pustynię — i dusza wydaje się nicością...
Lecz ufajmy potęgom życia, które wszystko odrodzą.
(po chwili)
Dobrze, iż kazałaś tu przybyć wojownikom na ucztę.
Oni są mi wierni. Umocnię mą władzę, zanim ich poprowadzę w śmiertelny bój przeciw Rossom.
B. TEOFANU: To będzie Ostatnia Wieczerza... Odpłyńmy razem na Okręcie w północ... tak nie rozstaniemy się już nigdy.
KRZYK: Miasto zdobywane szturmem! Palą się cerkwie. Szturm od morza i lądu — Światosław żąda Bazilissy!
B. TEOFANU: (do niewolnic) Gdzie moja zbroja? dajcie mi zbroję Apollinową — tę ze słońcem na jednej piersi, i z księżycem na drugiej.
(Ubierając się w pancerz, do B. Nikefora)
Ty idź bronić bastjonów od lądu. Ja pójdę tam nad morze, gdzie Światosław uderza z niezliczonymi korabionami swymi.
(ciszej, grożąc Nikeforowi)
Muszę ujarzmić Ciebie, rozkapryszony Czarcie — twym własnym ogniem!