Z Romanzero/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Heinrich Heine
Tytuł Z Romanzero
Pochodzenie Pieśni Heinego
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk W. Hartmann
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksander Kraushar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z ROMANZERO.



GRENADYEROWIE.

Idą do Francyi, dwaj grenadyery,
Co w Rossji jeńcami byli...
I gdy w niemieckie weszli kwatery,
Z boleścią głowy zwiesili...

Tam, wieść jak piorun niedościgniona,
O Francji głosi im doli...
Że wielka armia zbita — zwalczona
A cesarz, cesarz — w niewoli!

Z rozpaczą w sercu, o takiéj stracie,
Biedacy wieści słuchali...
A jeden rzecze: „Bracie mój! bracie!
Jak dawna rana mnie pali!“


Drugi odrzecze: „On w poniewierce...
„A ja zań umrzeć nie mogę...
„Mam w domu dziatki — pocóż ich serce
„Złamać cierpienie ma srogie?“

— „Co mi po dziatkach! Co mi po żonie!
„Co mam się troszczyć ich doli?
„Niech żebrać idą po moim zgonie!
„Mój cesarz, cesarz w niewoli!“

„Bracie! To moja prośba ostatnia...
„Gdy chwila zgonu wybije,
„Zabierz me zwłoki — niech je tam bratnia,
„Francuska ziemia przykryje...

„I krzyżyk legji, wstęgę pancerną,
„Połóż na piersi starganéj,
„Do zeschłéj ręki broń moją wierną
„I pałasz podaj kochany...


„Tak chcę spoczywać wśród walk posuchy
„I czekać wojny oznaków...
„Póki nie zabrzmi huk armat głuchy
„I tętent rżących rumaków...

„A gdy nad grobem jękną fanfary,
„Na znak, że bój się rozżarza...
„Wtedy powstanę jak żołnierz stary,
„Cesarza bronić — cesarza!“





PIELGRZYMKA DO KEWLAAR.
I.

Na łożu — syn leżał blady...
A nad nim czuwała matka...
— Czy niepowstaniesz Wilhelmie?
Patrz! spieszy wiernych gromadka...

— „Jestem tak chory mateńko,
Że nic w méj duszy nie śpiewa...
Gdy wspomnę o zmarłéj Gretchen
Serce mi bólem nabrzmiewa...“

— „Powstań: Pójdziemy do Kewlaar“ —
Odrzecze matka synowi:
„Tam — Przenajświętsza Dziewica
„Twe chore serce uzdrowi...


Szeleszczą święte sztandary
I słońce zwolna zapada...
To do Kolonii na Renem
Dąży pobożnych gromada...

Matka podąża za ludem
I tuli syna do łona...
Śpiewają w chórze oboje:
O Maryo! Bądź pozdrowiona!


II.

Najświętsza Panna w Kewlaarze,
Odziana szaty lśniącemi,
Dziś wiele łask świadczyć musi —
Bo wiele nędzy na ziemi...

Chorzy przynoszą Jéj w dani
Ofiary skromne, dziecięce,
Z wosku zrobione figurki
Woskowe nogi i ręce...


Kto rękę z wosku w dań składa,
Ten zdrowiem rękę użyznia...
Kto daje nogę woskową,
Temu się rana zabliźnia...

Nie jeden przybył o kuli,
A dziś już biega po linie.
Ten — co palcami nie ruszał,
Dziś z gry na skrzypkach już słynie...

Matka do syna się zbliża,
Z małém serduszkiem woskowém...
— „To oddaj Pannie Najświętszéj,
„A serce twe będzie zdrowem...

Syn westchnął, spojrzał na matkę,
A potém w obraz cudowny...
Oczy mu łzami nabiegły,
Z ust płynął żal niewymowny...


„O Ty! Bądź błogosławiona!
„W przeczystych aniołów chórze!
„Królowo nieba i ziemi,
„Tobie mą boleść wynurzę!

„Mieszkałem z matką nad Renem,
„W Kolonii — pobożnym grodzie,
„Gdzie lśnią kościołów wieżyce
„O bladym słońca zachodzie.

„A przy nas — Gretchen mieszkała...
„Lecz zmarło dziewczę kochane...
„Maryo! Masz serce w ofierze...
„Zabliźnij serca mą ranę!

„Uzdrów me serce zbolałe,
„A dusza moja stęskniona
„Śpiewać Ci będzie co rano:
„O Maryo! Bądź pozdrowiona!“


III.

Na łożu, w cichéj komorze,
Śpi syn i matka spoczywa...
Nagle — do chaty z lazurów
Najświętsza Panna przybywa...

Schyla się z lekka do łoża
I dłoń — jasności promyka
Kładzie na serce choremu,
Patrzy nań chwilę — i znika...

Matka to we śnie widziała...
Dziwny jéj ciężar dolega,
Zrywa się ze snu wylękła
I drżąc do łoża przybiega...

Tam leżał syn jéj — nieżywy!
Z białym krzyżykiem u ręki,
Lecz twarz miał jasną, pogodną,
Jak gdyby odblask jutrzenki...


Matka spojrzała w niebiosa...
Klękła — i łzami zroszona
Szepnęła usty drzącemi:
O Maryo! Bądź pozdrowiona!





PRZEPŁAKANE ŁZY.

Ty już nieżyjesz droga dziecino...
Zgasły błękitne twoje oczęta
I twarz powlekła się barwą siną,
Ty już nieżyjesz dziecino święta!

Wśród bladéj, chmurnéj, nocy jesiennéj,
Sam cię do zimnéj niosłem mogiły
Gwiazdki szły za mną wśród mgły promiennéj,
Słowiki piękne piosnki nuciły...

Lasy, przez które niosłem twe ciało,
Śpiewały szumiąc pieśni żałobne,
A w dali — echo z gór powtarzało
Szumiących sosen pieśni nadgrobne...


Po nad jeziorem wstrzymałem kroki...
Tam chór topielic gdzie jasne zdroje
Wstrzymywał żartkiéj fali potoki,
Patrząc z boleścią na ciałko twoje...

A gdyśmy przeszli szlaki grobowe
Wystąpił księżyc, blady, zamglony,
I nad twym grobem miał smutną nowę...
A w dali brzmiały kościołka dzwony...





AZRAH.

O wieczornéj codzień porze,
Gdy na niebie księżyc błyska,
Szło sułtańskie dziewczę hoże,
Gdzie fontanna srebrna tryska.

Tam niewolnik lwa urody
Stawał ciągle w mgle księżyca
I gdy patrzał w srebrne wody,
Bladły mu spalone lica...

Raz sułtanka z za gaiku
Do Araba przystąpiła:
„Imię twoje niewolniku!
„Jakaż ziemia cię zrodziła?“


Arab odrzekł: „Jam z imienia:
„Azrah — znany w puszcz krainie...
„Jestem z tego pokolenia
„Które kocha raz i — ginie...





ROZBITEK.

Nadzieja, miłość! Wszystko stracone...
Ja sam jak widmo z piekieł otchłani,
Podmuchem fal wyrzucone,
Leżę u morskiéj przystani,
Przystani głuchéj, z kamienia...
Przedemną — morza widok ponury,
A za mną i łzy i cierpienia...
Nad głową wloką się chmury,
Szarawych obsłon siostrzyce,
Co ciągną wodę bez końca,
Jak mgławych widm pokutnice,
Z ciemności znowu do słońca...
Czynność bezbarwna, jałowa,
Jak istność ma — bezcelowa!


Mącą już mewy wód morskich pianę,
Budzi się życie w téj strasznéj głuszy...
Zgasłe obrazy, sny zapomniane
I w mojéj budzą się duszy!

Tam — na północy żyje dziewica,
Cudowna, królewska dziewa...
Światłością płoną jéj cudne lica,
Blask szaty ciało oblewa...
Nad jéj łabędzią, śnieżystą szyją,
Pukle — jak sploty wężowe,
Łagodnie w koło plączą się, wiją,
Królewską zdobiąc jéj głowę
I jasne czoło dziewicze...
Z pod tego czoła — światłości gońce
Kraszą jéj białe oblicze
Jak czarne słońce!

O czarne słońca! Ileż to razy
Promieni waszych ogniste błyski
Budziły natchnień moich wyrazy,
A jam stał milcząc omdlenia bliski...

I twoje usta szeptały słowa,
Słowa srebrzyste jak blask księżyca,
Jak przenajczystsza gwiazda jutrzniowa
Kiedy rozjaśnia wód modrych lica...
I dusza moja ponad gór szczyty
Rwała się z pieśnią w słońce — w błękity!

Zmilknijcie mewy i morskie fale!...
Wszystko stracone! Miłość, nadzieja...
Zostałem nędznym, drżącym, samotnym
I jak rozbitek na głuchéj skale,
Głowę — nad którą huczy zawieja
Tarzam po piasku wilgotnym!





CMENTARZ.

Z domu kochanki wracałem nocą
I szedłem drogą w koło cmentarza...
Jakieś światełka tam się migocą
I widok grobów duszę przeraża...

Skinęło na mnie z grajka mogiły
I blask księżyca osrebrzył drzewa...
Słyszałem szepty: „Witaj nam miły!“
Mgła jakaś dziwna blaski rozwiewa...

I z pod kamienia grajek wychodzi,
Siada wysoko na zrębie głazów
I na swej cytrze piosnki zawodzi,
Jakieś widziadła chmurnych obrazów:


Czy znacie jeszcze stara piosenkę
Co duszy taką sprawiała mękę,
Wtorując dziką jéj grą...
Anieli zwą to — niebian marzeniem,
Szatany — straszném piekieł cierpieniem,
Ludzie — miłością to zwą...

Zaledwie rozbrzmiał ten dźwięk ostatni,
Rozpadł się mogił kamienny mur...
Powietrzne widma z grobowéj matni
Zbiegły do grajka jak piekieł chór.

O Miłości! czary twe
Przywiodły tutaj nas...
Spoczywamy w śmierci śnie
Czy powstania nadszedł czas?

I słychać jęków piekielny szum,
Szmery grobowe — szepty pacierza
I grajka obiegł cmentarny tłum,
Gdy grajek w cytrę dziko uderza:


„Brawo! brawo! mili goście
Przybywajcie wraz...
Zmartwychwstaniu chwile głoście
Bo już nadszedł czas...
Dość spokoju
W śmierci znoju!
Trzeba dziś szalonym być!
Miłość głupia
Jak woń trupia
Nam kazała tutaj gnić...
Daléj, żwawo!
W lewo, w prawo
Niech się zacznie djabli tan;
Przy bankiecie
Opowiecie
Jak miłością kto był gnan!

Wtém z pośród mogił wyszedł chłopczyna
I trupim głosem śpiewać zaczyna:

„Byłem ja sobie krawczykiem
I szyłem cienką igiełką

Zwano mnie dziarskim chłopczykiem,
Z nożycami i igiełką...
Lecz przyszła dziewka nieczuła
Z nożycami i igiełką...
I w pierś mnie strasznie ukłuła
Nożycami i igiełką...

Wybuchła śmiechem tłuszcza grobowa —
Wystąpił drugi i rzekł te słowa:

„Rinaldo Rinaldiniego
I zbója Orlandiniego
A głównie Karola Mora
Wzięłem sobie za mentora.

„Chcąc dorównać im w całości
Poświęciłem się miłości...
I jak ci bohaterowie
Miałem bogdankę w swéj głowie.


I wzdychałem, losy kląłem...
Wtém, gdy mnie miłość opada,
Rękę nieznacznie wsunąłem
W kieszeń mojego sąsiada...

Wzięto mnie zdradnie samotrzeć...
Wszystko skończyło się sprzeczką,
Żem łzy miłości chciał otrzeć
Sąsiada swego chusteczką...

Ach! wszystko się zapomina
Gdy życie zdjęte żałobą...
Przyszedł więc cień Rinaldina
I duszę moją wziął z sobą...

Wybuchła śmiechem tłuszcza grobowa,
Wtém wyszedł trzeci i rzekł te słowa:

„Śmieli się ze mnie widzowie
„We teatrze — marzeń mych snach,
„Gdym wołał z czuciem: „Bogowie!“
„Lub słodko wzdychałem: „Ach!“


„W grze Mortimera wytwornéj
„W twarz Marji patrzyłem się...
„Lecz mimo gry méj wybornéj
„Zrozumiéć niechciała mnie...

„Ach! Był to krok nieszczęśliwy...
„Gdy Marja niechciała mnie znać —
„Porwałem sztylet prawdziwy...
„I... odtąd przestałem grać!...

Wybuchła śmiechem tłuszcza grobowa
Wtém wyszedł czwarty i rzekł te słowa:

„Z katedry zsyłał wiedzy wyrazy
Stary professor: „Uczyć się pora!“
„Lecz zamiast lekcyi — więcéj sto razy
„Słuchałem żywych dzieł professora...

„Często im ukłon słałem w okienko
„Bom kochał dziewczę — ów kwiat nad kwiaty...

„Lecz przyszedł inny i zdrożną ręką
„Zerwał ów kwiatek — bo był bogaty...

„Więc wszystkim kwiatom klątwę rzuciłem,
„Z nich chciałem zrobić balsamów leki...
„Lecz jad z tych kwiatów tylko wypiłem
„I spać poszedłem... ach! spać na wieki...

Wybuchła śmiechem tłuszcza grobowa
Wtém wyszedł piąty i rzekł te słowa:

„Do zamku pana mosty zawodzą...
„Miał on dzieweczkę i bogactw krocie.
„Cóż mnie bogactwa jego obchodzą?
„Jam hołdy składał dzieweczki cnocie.


„Pan miał w swym zamku baczną ochronę
„I służby zastęp — żelazne skrzynie...
„Lecz cóż mnie wadzą zamki strzeżone?
„Jam postanowił wléźć po drabinie...

„Już prawie byłem w oknie méj lubéj,
„Wtém słyszę z dołu śmiech i wołanie:
„Czekaj kochanku — nie szukaj zguby
„Ja ci pomogę na zawołanie!...

„Tak drwił pan dumny — kurek odwodzi
„I mierzy do mnie z wściekłym zapałem:
„Do stu szatanów! Nie jestem złodziéj!
„Ja tylko ukraść kochankę chciałem...

„O! to nie była chwila zabawna...
„Wzięli mnie siłą pańscy strażnicy
„Gdy słonko wstało — jam już oddawna
„Wisiał bez życia na szubienicy!


Wybuchła śmiechem tłuszcza grobowa,
Wtém skrzypek powstał i rzekł te słowa:

„Śpiewałem wszystkim swe pieśni
„Lecz dziś nie śpiewam nikomu...
„Gdy serce pęka w swéj cieśni
„Piosenki idą do domu...

Gdy już przebrzmiały ostatnie tony
Taniec się zaczął dziki, szalony,
Lecz wtém zegary pierwszą wybiły
I duchy z trzaskiem wpadły w mogiły...





PYTANIA.

Nad brzegiem morza, w skał zimnych cieniu,
Młodzian oblicze przysłania...
Z piersią wezbraną, z myślą w zwątpieniu
Zadaje falom pytania...

Pieniste fale! Wy dzieci morza
Ulżyjcie duszy méj męce!
Wyrwijcie myśl mą z zwątpień bezdroża,
Zbudźcie marzenia dziecięce...

Dajcie odpowiedź pytaniom moim,
Starym — jak wieczność bez końca...
W które swe myśli rozpaczne zbroim,
By wzleciéć do prawdy słońca...


Czémżeż jest człowiek? Czém jego życie?
Zkąd przyszedł na świat? Gdzie dąży?
Kto ma mieszkanie w nieba błękicie?
Dla czego wszechświat tak krąży?

I szumią fale i wicher wieje
I zastęp chmur w dal ucieka...
Śmieją się gwiazdy — księżyc się śmieje...
A głupiec czeka i — czeka...





DONNA CLARA.

Nocną porą, po ogrodzie,
Błądzą stopy Donny Clary...
Z wieżyc zaniku słychać śpiewy,
Grzmią bębenki i fanfary.

„Już mnie nudzą gry i pląsy,
Nudzą szumne pochlebstw roje
I rycerze co w swych rymach
Sławią lica, oczy moje...

„Wszystko już straciło urok
Od téj chwili — gdym w gwiazd blasku
Raz spotkała wzrok rycerza...
Był jak święty na obrazku!


„Wiotki, rosły, blady w licach,
Wzrok niebiosa dumnie mierzy.
Co za zapał, ogień jaki!
Jak przy mieczu święty Jerzy!

Tak dumała Donna Clara
Stojąc wsparta u kolumny,
Lecz gdy oczy wzniosła w górę
Stanął przed nią rycerz dumny...

I po chwili spletli dłonie,
W piersiach ich miłości burze,
Ale zefir głaszcze lica
I szept cichy szlą im róże...

Ciche szepty szlą im róże
I kochanków wzrok się żarzy...
„Ale powiedz mi o luba
Zkąd rumieniec na twéj twarzy?


— „To komary mi dogryzły
A komary podczas lata —
Są mi tak nieznośnie wstrętne
Jakby żydów ćma brodata...

— „Ach daj pokój ćmom i żydom!
Rzecze rycerz z lekkim śmiechem —
Patrz jak z drzewa listek spada,
Za dalekiém dążąc echem...

„Wszędzie wonie róż, granatów,
Wszędzie mirty woń rozlana...
Ale powiedz mi o luba
Czyś ty szczerze mi oddana?

— „Ja cię kochani mój najmilszy!
Na Chrystusa klnę się szczerze
Co Go żydzi umęczyli...
Ci złoczyńcy, ci szalbierze!


— „Ach daj pokój klątwom, żydom!
Rzecze rycerz mrużąc oczy...
Patrz jak w dali tęsknią lilje
Wśród srebrzystéj mgły obłoczy!

„Tęsknią lilje mgłą owiane,
Blaski płyną w gwiazd eterze...
Ale powiedz mi o luba
Czyś przysięgła tylko szczerze?

— „Niema fałszu w słowach moich,
Ni fałszywéj niema głoski...
Tak jak w krwi méj niema kropli
Maurów krwi, lub krwi — żydowskiéj!

— „Ach daj pokój Maurom, Żydom!
Mówi rycerz coraz gładziéj...
I do cichéj róż altanki
Donnę Clarę już prowadzi...


Tam ją słowa, zmysły, pieśni,
W sieć miłości usidliły
I, po chwili, już na wieki
Dwa się serca skojarzyły...

A w oddali śpiew słowików
Głuszy wszystkich ptasząt wrzawy
I robaczki ogniem lśniące
Migotają w pośród trawy...

A w altance coraz ciszéj...
Słychać tylko szmer granatów,
Ciche szepty lilji z różą
I westchnienia polnych kwiatów...

Wtém wśród błysku sztucznych ogni
Z wieżyc zamku pieśń zabrzmiała...
Donna Clara w pół marząca
Z lubych objęć się wyrwała.


— „Słuchaj luby! Czas się rozstać...
Ale przedtém proszę kornie
Wyjaw mi nazwisko swoje,
Któreś taił tak upornie!“

A ów rycerz z wdzięcznym śmiechem,
Znów całuje tysiąc razy
W ręce, w usta, swoją Donnę,
W końcu mówi te wyrazy:

— „Ja sennora, twój najmilszy
Co cię kochać się ośmiela:
Jestem — rodem z Saragossy
Synem rabbi Izraela!“





PIEŚŃ NAD PIEŚNIAMI.

Ciało kobiety — jestto poemat
Przez Stwórcę światów wpisany
W olbrzymie karty albumu ziemi,
Ciepłem natchnienia owiany.

Tak, szczęsną była ta wielka chwila,
Bóg był wysoko natchniony...
W cudowne kształty, w formy artyzmu
Ugiął on głaz niewzruszony.

Ciało kobiety — to pieśń najwyższa,
Biblijna pieśń nad pieśniami...
Drobne rączęta w tém arcydziele
Są cudownemi strofkami...


Jakąż jest wzniosłą, bożą ideą,
Szyja — co w niebo się zrywa...
Na niéj się piętrzy główka przepyszna
Myśl poematu treściwa...

To nie poemat wskroś abstrakcyjny,
Barwami lśniący nikłemi...
Tętni on życiem, płacze, się śmieje,
Ustami w rym splecionemi!

Tryska tam zewsząd natchnienie czyste
Duch tam się stał poematem...
Na cudném czole myśl promienieje
Bóstwa, wzniosłości, chryzmatem...

O! Wielbić Ciebie wieszczu nadziemski!
Co słyniesz pieśni zaletą...
Czemżeż jesteśmy — partacze ziemscy
Przed Takim — jak Ty poetą!


Chcę się pogrążyć w pieśni Twéj toni
By szukać natchnień pomocy...
I studyom owym — studyom rozkosznym
Poświecę dni me — i nocy!

Tak! Dni i nocy studyować będę...
By nabyć wiedzy obszaru —
A jeśli nóżki schudną mi nieco
To tylko z pracy nadmiaru!





POSELSTWO.

Posłuchaj giermku rozkazu pana!
Spiesz i osiodłaj wnet konia...
I pędź przez lasy, góry i błonia
Do zamku króla Dunkana...

A gdy zobaczysz znany ci wzgórek,
Spiesz tam, gdzie są masztalerze
I tych wybadaj: która z dwóch córek
Ślub przed ołtarzem dziś bierze?

Gdy ci odrzekną: „że czarnobrewa“
W lot ptaka przyjdź mnie pocieszyć...
A jeśli rzekną: że „biała dziewa“
Niemasz się czego tak spieszyć...

Tylko mi kupisz — jak drzewo suchy,
Sznur długi, mocny, lecz cienki...
Potém tu wrócisz — jak skała głuchy
I sznur ten — dasz mi do ręki...





ŁABĘDZI ŚPIEW.

Lat trzydzieści czuwałem na wskazanéj warcie...
Niestrudzony — jak żołnierz pilnując wyłomu —
Bez nadziei, pomocy, walczyłem zażarcie,
Wiedziałem że bez szwanku nie wrócę do domu...

Dniem i nocą czuwałem, kiedy inni śnili...
A jeśli ze znużenia nieposłuszna głowa
Spadała mi na piersi — po niedługiéj chwili
Budziła mnie chrapaniem tłuszcza obozowa...


Częstokroć na szyldwachu nudy mnie dręczyły...
Czasem bojaźń przelotna... (to wady chroniczne)
Chciałem umysł orzeźwić, pokrzepić swe siły,
Więc świstałem przez zęby piosnki satyryczne...

Tak! mężnie się sprawiałem z orężem przy boku...
A gdy śmiał się przybliżyć zuchwały morderca —
Porywałem karabin i z zapałem w oku
Rozpaloną mu kulkę wpędzałem do serca...

Mogło zdarzyć się czasem: że przeciwnik młody
Również dzielnie używał strasznego krzesiwa...

Ach! zaprzeczyć nie mogę, są krwawe dowody...
Z mojéj piersi rozdartéj krew zwolna upływa...

Wakuje posterunek! Jątrzą się me rany...
Ginie jeden — jest inna garstka niewylękła...
Ja padam niezwalczony — mój oręż wybrany
Niewyszczerbił się w walce. Tylko pierś mi pękła.







Drukiem W. Hartmanna w Lipsku-Reudnitz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Heinrich Heine i tłumacza: Aleksander Kraushar.