Przejdź do zawartości

Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.

Było już dawno po północy. Na niebie jarzyły się gwiazdy, podobne do iskier, które w nocy lokomotywa wyrzuca z komina. Powoli kołysał się wśród nich księżyc, odwieczny wróg ludzi nocy, złośliwie przezwany „Łysy“. Nie raz ten wieczny samotnik bezkresów, oświetlając ziemią srebrnymi promieniami, przeszkadza ludziom, żyjącym z ciemności nocy!!!
Cichymi uliczkami przedmieścia Warszawy przesunął się samochód z pogaszonymi latarniami. Szofer, zapewne rekrutujący się z tych, którzy „zabastowali“, od razu zmiarkował, jakich pasażerów wiezie w swej taksówce. Gdy tylko wsiedli do dorożki, bez pytania zgasił światło.
W drodze do Pelcowizny, Felcia siedziała zagłębiona w swych myślach, nie odzywając się ani słowem. Romek także pracował mózgiem.
Położony na skraju uliczki, domek, na wpół tkwiący w ziemi, zdawał się uśpionym oddawna, żadnego znaku życia nie dało się spostrzec na pierwszy rzut oka. Było to jednak tylko złudzenie, bo gdy taksówka zbliżyła się, rozległ się lekki zgrzyt drzwi, prowadzących na brudne podwórko. W cieniu rozrośniętych od wieków kilku lipowych drzew, które zasłaniały niemal całe to gniazdo, zamajaczyła sylwetka mężczyzny. Stanął w rogu, po czym prędkim krokiem oddalił się, opierając się o jedno z drzew i tak znieruchomiał. Księżyc snać dojrzał go, ukłuł go swoimi świetlistymi promieniami, okalając nimi jego ponurą twarz. Romek poznał go odrazu. On, stojąc z pochyloną do przodu głową, zdawał się nasłuchiwać, jak gdyby oczekiwał kogoś.
Szofer cicho odjechał, zadowolony z sutego wynagrodzenia, które otrzymał. Zbliżali się do drzwi, prowadzących do miejsca dyntojry, gdzie „sprawiedliwości“ miało stać się zadość. Rozległ się ledwie dosłyszalny gwizd, po czym rozpoznana przez Romka twarz zbliżyła się.
— Jak się masz? — wyszeptał cień.
— Jak widzisz, brachu! — odparł Romek — Czy wszyscy już na miejscu?
— Tak, przyjacielu! Spóźniłeś się trochę, już jest po drugiej. Czekamy tu na ciebie i na córkę Bryłki.
— Właśnie to ja jestem — odparła Felcia, podając mu dłoń.
— Ach, tak! Wcale nie poznałem. Wyrosłaś na ładną, przystojną pannę. Już dawno zabastowałem i nie byłem u twego ojca. Przepraszam bardzo, ale jak to się stało, że wy razem przyjechaliście tu?!!! Nic nie rozumiem już teraz!
— Mam zaszczyt się przedstawić, — zawołała Felcia — jestem najlepszą przyjaciółką Romana.
— Kpisz ze mnie! — zawołał zdziwiony człowiek.
— Wcale nie, a zresztą zaraz się pan przekona. Wejdźmy do środka. Towarzystwo zapewnie nudzi się, czekając tak długo na nasze przybycie.
— Co do tego, to nie. Ja umiem uprzyjemnić gościom czas, aby się nie nudzili. Wódki i „zagrychy“ nigdy mi nie zabraknie. Dla ciebie, brachu — zwrócił się do Romka — jest lepiej, aby jak najwięcej mieli w głowie i jak najmniej w butelkach. Słuchaj, Romciu, żal mi cię, i dla tego tu czekałem na ciebie. Uciekaj, póki jeszcze ciebie nie dostrzegli. Wyrok już z góry na ciebie wydany. Oni nawet nie dadzą tobie dojść do słowa. Mówię ci to, bo po pierwsze jesteś moim przyjacielem od dawna, a po drugie w ostatnich dniach, jak mi się zdaje, policja wpadła na trop mojej meliny. Nie chcę aby ten wyrok był wykonany u mnie! „Ochłodzić“ cię chcą!!! Słyszysz!!! — krzyknął mu do ucha.
Chwilę panowała cisza. Romek znał dobrze tego przyjaciela, który go chciał ratować. Był znany w świecie przestępczym, jako „charakterny“ i „uczciwy“ złodziej. Po odsiedzeniu dziesięcioletniej kary we Francji, gdzie postradał zdrowie i chęć do występku, kupił sobie ten domek i żył z przyjaciółką. Kraść i rabować nie chodził więcej. Żył z dyntojrów, które odbywały się u niego, i dobrej rady, udzielając jej kolegom po fachu. Jego rada musiała przypadać do gustu mniej fachowo rozwiniętym od niego. Władał nawet kilkoma językami. Nieraz przy wódce opowiadał, że uczęszczał nawet do uniwersytetu w Petersburgu. Czy to były przechwałki tylko — tego nikt nie wiedział, ale fakt, że był dość inteligentnym człowiekiem. Zaprzyjaźnili się z Romanem w zabawnych okolicznościach.
Było to jeszcze wtedy, kiedy Romek próbował szczęścia na „farmazon“ z Brytanem. Pewnego dnia, gdy zacna kompania udała się na dworzec Wschodni na polowanie, Romek spostrzegł starszego jegomościa. Wyglądał na porządnego „buca“. Zbliżył się więc Romek do niego jako „mandżer“ i proponuje sposobem farmazonu nabycie złotej dziesięciorublówki, a po tym kupno „bryliantów“ i t. d. Interes, ku zdziwieniu Romana, poszedł bardzo gładko. Wspomniany jegomość nabył „bryljanty“ za sumę tysiąca pięciuset dolarów. Romek był dumny ze swego tak obfitego połowu. Na melinie, przy podziale łupu, koledzy wychwalali go, że tylko on jeden potrafi takie grube ryby wyławiać. Wtem Brytan przy liczeniu banknotów, parsknął niepohamowanym śmiechem, podsuwając Romanowi banknoty pod sam nos i wołając:
— Te! Ważny! Gdzie miałeś twoje „zerkawki“? Dolary są wszystkie fałszywe.
Gdyby Romana uderzono obuchem po głowie, nie odczułby tego tak silnie, jak ten zarzut. Poczęto z rąk do rąk podawać sobie banknoty, a wszyscy jednogłośnie uznali, że te dolary trzeba natychmiast spalić, gdyż za fałszywe pieniądze nikt niema chęci siedzieć. Okazało się później, że rzekomy jegomość był nie kto inny, jak znany powszechnie szanowany i wytrawny złodziej. Śmiano się z Romana po melinach, że za fałszywe „bryljanty“ dostał fałszywe dolary.
Po tym wypadku kariera Romka, jako „brylanciarza“, skończyła się raz na zawsze. Więcej nie przyjęto go do spółki. Okazał się niedołężnym do afery. Widać nie był jeszcze na tyle podłym, by w żywe oczy okradać bliźniego. Brano go jeszcze kilkakrotnie do miasta, i ani razu nie wywiązał się ze swego zadania. Tylko Brytan, znając go dobrze, wierzył w jego gwiazdę. Porzucił kompanów, przyłączając się do Romka w charakterze stałego wspólnika. Korzyści, które wyniósł z wypadku z fałszywymi dolarami, były te, że pił całą noc na „bruderszaft“ z tym „frajerem“ — nabywcą brylantów.
Roman więc wierzył mu teraz że chce go ratować. Dziwiło go tylko, że się chciał narażać takim grubym rybom jakimi byli Bryłka, Brytan i Pechowiec. Myślał, że raczej dba o swoją skórę, bojąc się, aby wyrok został wykonany w jego norze. Chce może, abym się stąd oddalił, — myślał — a wtedy... wyskoczą z ukrycia i po drodze, daleko stąd, zrobią swoje...
Przyjaciel, stojący dotąd w milczeniu, odgadł widać myśli Romana, bo zawołał, ujmując jego dłoń w uścisk swych gorących palcy:
— Nie dowierzasz mnie, co?... — nie skończył, gdy wtem nagle ciszę zmącił odgłos zbliżających się kroków. Jednocześnie zasłona zesunęła się z okna i kilka głów naraz wyjrzało ku nim.
— Za późno już na twoje ostrzeżenia!!! Dziękuję za dobre chęci. Tymi słowami Roman pchnął drzwi, prowadzące do środka. Felcia bez słowa wsunęła się za nim.
— Moje najniższe uszanowanie! — ukłonił się Pechowiec nisko. Stałeś się ostatnio bardzo niepunktualnym. — rzekł ironicznie. Wszystkiemu dziewczynki winne?... Romansiki w głowie ci pomięszały. Zapominasz, że gdy „dyntojra“ cię wzywa, trzeba być punktualnym. Ale co ty kpisz sobie z „dyntojry“ i z nas wszystkich?... Najlepszy dowód, że nawet porządnych córek złodziejów nie szanujesz!!! My ci teraz wybijemy romanse z głowy. Poznasz teraz, gdzie raki zimują.
Roman stał na środku pokoju, obrzucając bystrym spojrzeniem całe towarzystwo. Towarzystwo — z którego biuro śledcze byłoby więcej zadowolone, gdyby ich tu zastało, niż on. Felcia ukrywała się za jego plecami.
Bryłka, groźny i blady, szedł ku nim wyciągnąwszy przed siebie, drapieżne pazury. Chwycił córkę, pociągając ją za sobą. Ta wyrwała mu się i znów stanęła obok Romana. Chciał to samo znów uczynić, lecz w pół drogi opanował się. Chwilę stał, dysząc ciężko, poczym zawołał, utkwiwszy wzrok w Romana:
— Przyjąłem cię do domu, pętaku, a ty tak mi się odwdzięczasz!!! Co wy na to?! — zwrócił się do obecnych, pokazując na Felcię. Ta zwariowała, czy co?!!! O! Nie! — krzyknął i jednym skokiem był znów przy niej.
— Puść mnie!!! Puść! — wołała. — Nie jestem więcej twoją córką!
Wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia, zaś Bryłka zbielał ze złości, a ręce kurczowo zwinął w pięść.
— Tak córka mówi do ojca?!!! To ten „kapuś“ przerobił cię na swoje kopyto! Umie on pięknie mówić!... A może przyobiecał się z tobą ożenić? Co?...
— Już dawno jestem jego żoną! — wybuchła. O co go ojciec oskarża, to nie jest prawdą. On nigdy mnie gwałtem nie brał! To ja chciałam go gwałtem wziąść, a nie on mnie!!!.....
— Słyszysz? — szturgnął jeden z „sędziów“ drugiego, łysego z nalaną twarzą buldoga. Felcia chciała zgwałcić naszego Romka... Nie wytrzymam! — wołał. Pęknę chyba ze śmiechu!
Właściciel tej meliny, a Romka przyjaciel, wtrącił się nagle:
— Przede wszystkim, proszę tak nie hałasować! Takim krzykiem zwabicie tutaj całe biuro śledcze!!! Proszę o spokój! Jak nie, idźcie do cholery stąd! Nie dajecie nawet spokojnie wysłuchać każdego z osobna, jeno hałasujecie, jak przekupki jarmarczne. Siadaj, Romek, i panna Felcia także. Następnie zwrócił się do Brytana, który nie spuszczał spojrzenia z Felci: — Mam rację, czy nie?!
Brytan nic nie odpowiedział, tylko uporczywie wpatrywał się w Felcię, tak jak by chciał ją zjeść oczyma.
— Co tak zerkasz na mnie? — zawołała, oczy ci jeszcze na wierzch wylizą. Przy tych słowach odwróciła się plecami do niego.
— Powiedz mi no, ty! — zwrócił się do Romka jeden z sędziów, przezwany „Mordą“. — Jak śmiałeś coś podobnego zrobić? Obiecałeś Pechowcowi, że ożenisz się z Irką?... Karmił cię i poił, a ty potym porzuciłeś ją, zalecając się już do Felci, którą chciałeś zgwałcić, nie patrząc na to, że jest córką starego złodzieja!!!
Cały „komplet sędziowski“ patrzył na niego groźnie, starając się przybrać miny prawdziwych sędziów, — których wszyscy nie raz mieli sposobność widzieć w swoim życiu. Tylko przyjaciel, właściciel meliny patrzał na niego ze współczuciem.
— Czemu nic nie odpowiadasz? — dodał Pechowiec. — Teraz język postradałeś? Co tam dużo gadać, domagam się wyroku śmierci dla niego!!! Tylko śmierć może zmyć hańbę mojej córki!!!
Wszyscy, nawpół pijani, roześmieli się.
— Tak, tak. Śmierć! Śmierć! Dawaj go tu! — ryczał Brytan. Ja mam z nim stare porachunki; z mojej ręki musi zginąć!
— Ty wpierw zginiesz, niż on! — krzyknęła nagle Felcia. Dwa strzały jeden za drugim, rozległy się w ciszy nocnej. Brytan zerwał się i momentalnie zwalił się z nóg, na podłogę.
Felcia stała na środku pokoju z dymiącym jeszcze rewolwerem w ręku, groźna i piękna. Wszyscy, zaskoczeni wypadkiem, nie śmieli ust otworzyć. Bryłka rozwarł gębę od ucha do ucha, i tak siedział trupio blady o błędnym wejrzeniu, jakby przykuty do miejsca. Pierwszy który doskoczył do Felci, wyrywając jej rewolwer, był Roman. Brytan wyjąć się z bólu mamrotał jakieś przekleństwa.
Za każdym jęknięciem Brytana, Felcia głośno wołała:
— To masz za moją hańbę, przeklęty! donżuanie! Zdychaj teraz za moją krzywdę, ty psie! Dawno już czas był, abyś ziemię gryzł. Nie będziesz więcej gubił młodych niewinnych dziewcząt!
— Jeszcze będę! bełkotał Brytan, wykrzywiając z bólu twarz, co miało oznaczać uśmiech.
— Nie, nie będziesz! — krzyknęła Felcia i doskoczyła do stołu, chcąc chwycić nóż, lecz w porę zastąpiono jej drogę.
— Źle strzelałaś, moja piękna! Nic mi nie jest. Brytana i kula nie bierze — drwił, siląc się na odwagę; jednak długo udawać nie mógł, i zemdlał.
Po doprowadzeniu go do przytomności, „blatny“ felczer, ten sam co leczył i Romana, a którego meliniarz natychmiast sprowadził, opatrzył ranę. Okazało się, że prócz upływu krwi, który nastąpił, nic strasznego się nie stało. Kula przeszła przez udo, nie naruszając wcale kości. Druga kula poszła w ścianę. Felcia bynajmniej nie żałowała swego czynu. Narzekała jeno, że tak marnie strzela. Musiano ją trzymać na oku, aby znów głupstwa nie zrobiła.
Gdy awantura trochę ucichła, Brytan osłabionym głosem poprosił, aby Romanowi żadnej krzywdy nie czynić. „Teraz widzę, co to za gagatek z tej Felci — mówił, — Ty jesteś w porządku!“ — uśmiechał się do niego smutnie.
Bryłka, widząc, jaki obrót ta cała sprawa wzięła, zwalił się nawpół pijany i zrezygnowany na tapczan i począł chrapać tak głośno, że musiano go przebudzić, polecając mu, aby to czynił o ton niżej. Tylko Pechowiec nie mógł się uspokoić, wykrzykując z pijackim uporem, że nie ustąpi stąd, póki nie ukarzą Felcię i Romana. Oskarżał go, że on namówił ją do tego czynu. Krzyczał tak długo, aż melinarz, bojąc się o swoją skórę, wyrzucił go za drzwi. Reszta przyjaźnie uśmiechała się już do Romana, zapraszając go do kieliszka. Klepali wesoło Felcię po plecach, wykrzykując:
— A to mi „geroja“ baba!!
— Jak pragnę szczęścia! — wołał „Morda“, z taką kobietą można się udać śmiało na „robotę“, a nawet na „stój“.
— Ona i „mokrej roboty“ nie przelęknie się!! — dodał drugi.
— Bryłka może być dumny z takiej córki — uznali jednogłośnie wszyscy.
Córka Pechowca, Irka, uczyniła najrozsądniej, nie zjawiając się wcale na „dyntojrę“.
Całe towarzystwo siedziało przy stole, suto zastawionym wódką i różnymi zakąskami. Każdy opowiadał swoje dzieje w związku z kobietami.
— O te kobiety! — wołał „Morda“, uderzając pięścią w stół tak silnie, że wszystko podskoczyło do góry. — Przez jedną „szparę“ odkiwałem dziesięć lat w katordze!! Ale to nic, gdyby nie kobieta, nie wartoby było ryzykować. Ach, jak ja je lubię! — zawołał zachwycony, chwytając Felcię w objęcia.
Nie zdążył dokończyć, kiedy dostał butelką od Felci w głowę. To było sygnałem do ogólnej bójki. Towarzystwo poczęło się nawzajem okładać, czym popadło. Bryłka, którego wyrwano z błogiej drzemki, nie zorjentowawszy się, co się dzieje, począł krzyczeć chrapliwym głosem:
— Śmierć „kapusiom“! Śmierć!! Nie hańbcie mojej córki!!! Oprzytomniał dopiero, kiedy tak samo oberwał butelką po głowie... Wysmukła Felcia nadspodziewanie okazała się silną i zdolną nie tylko do flirtu, ale i do bijatyki. Nie bacząc jednak na jej płeć, ktoś w zamięszaniu podbił jej oko. Nawet felczera, który starał się wszystkich rozbroić nieoszczędzono, tak że drugi „blatny“ felczer, którego znów sprowadzono musiał i jego opatrzeć z ran... Ofiara bójki „rodzinnej“ jęczał cicho, przysięgając, że już żadnego złodzieja nigdy leczyć nie będzie.
Już dniało, kiedy każdy z osobno wyniósł się w swoją stronę. Brytan tylko pozostał w łóżku wraz z pierwszym felczerem. Jednakże rozeszli się, jak przyjaciele. Felcia podążyła dumnie za Romanem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.