Przejdź do zawartości

Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

Roman „legalnie“ zamieszkał już wraz z nie rozłączną Felcią w jednym pokoju, na ulicy Smoczej. Do ojca wcale już nie zajrzała. Bryłka prosił, groził — nic nie pomogło. Felcia nieugięcie trwała przy Romanie.
Stała się teraz smutną i posępnym wzrokiem wodziła za Romanem.
Na jej twarzy wyrył się jakiś ból. Obserwował tę zmianę, jej zmęczone ruchy. Gniew go ogarnął. — Zapewne już znudziła się przy mnie — myślał. Potrzebuje już „zmiany dekoracji“! Nie wytrzymał i pewnego razu zagadnął ją:
— Nudzisz się przy mnie? Brytan był lepszym! Bywał z tobą po kawiarniach, na dancingach, a ja co?... Już dłuższy czas, jak grosza nie zarobiłem! Nie powodzi mi się, jakoś od chwili, kiedy się „pobralim?“.
— Mylisz się, kochany! — odparła cicho i skromnie.
Nie poznawał teraz tej Felci, od której przywykł oczekiwać ciągłych awantur. Nie stroiła się, ani nie malowała. Więcej dbała o Romana, niż o siebie.
— Dlaczego taką smutną jesteś? Czy nie jestem dobrym dla ciebie?
— Ty zawsze jesteś dobrym i właśnie dlatego jestem tak smutną — odparła, zarzucając mu ręce na szyję. — Wieczorem, kiedy ty wybierasz się na „robotę“, poprostu od zmysłów odchodzę. Nie mogę się pogodzić z myślą, że ty możesz „zasypać“ się, a co ja wtedy pocznę? Patrzę co chwila na zegar i obliczam czas, a kiedy ciebie jeszcze niema z miasta, warjuję poprostu!! Byłabym szczęśliwą tylko wtedy, kiedy nie potrzebowałbyś ryzykować, a jąłbyś się uczciwej pracy. Nie wymagam dużo od życia. Chleb i woda! Aby tylko spokojnie, bez strachu żyć z tobą. Każdy krzyk, który dobiega moich uszu z ulicy — przeraża mnie, gdyż myślę że to policja ciebie bije. Wierzaj mi, że jestem gotowa wszystko czynić, bylebyś ty nie gnił więcej w więzieniu, kochany.
— Szlachetną i piękną masz duszę, zachwycał się Romek. Próbowałem nieraz, ale nie widzę ratunku. Muszę wynaleźć „dobrą robotę“, zarobię dużo forsy, a wtedy zabastuję. Będziemy żyli sobie, jak Pan Bóg na Nalewkach!! Gołymi rękoma ciężko zostać uczciwym człowiekiem, a nawet wręcz niemożliwe!!! Uczciwymi ludźmi mogą być tylko ci, którym nic nie brak! Tak, moja kochana!
— Właśnie ja się boję tej „dobrej roboty“, o której stale mówisz. Uważaj, abyś przy tej dobrej robocie, zamiast forsy, nie zarobił świeżych kilku lat „chleba“. Nie trudno o to, z taką twoją odwagą! Ty całe twoje życie ryzykowałeś dla drugich i dlatego tyle lat młodych gniłeś w murach. Ach! jak mnie ciebie żal... jak mi ciebie żal...
Przytuliła się bardziej do niego i zaszlochała na głos.
— Jakaś ty dobra! — zawołał wzruszony i łzy... poczęły spływać z jego oczu... Ona, widząc to, otarła mu łzy i momentalnie przybrała weselszy wyraz twarzy, obdarzając go serdecznym spojrzeniem.
— Nie wiem, co się ze mną dzieje?!!! Tylko smutne myśli przychodzą mi do głowy!! Ale, nie dam się! będę już weselszą! — próbowała się roześmiać. Pamiętasz, jaka dawniej byłam wesoła?! Chcesz, to ci zaśpiewam ładną piosenkę? Precz ze smutkiem!!!
— No dobrze, zaśpiewaj! tylko coś wesołego.
Felcia zamyśliła się, odkaszlnęła kilkakrotnie, szykowała się do śpiewu.
— Jak to cyganie mówią? — nagle wtrąciła. — „Kiedy cygan śpiewa, wtedy jeść mu się chce“.
— Idź, sprzedaj mój zegarek i przynieś, coś do „wcinania“, później zaśpiewasz.
— Nie! Nie! Nie! nie jestem już głodna! zażartowała i miłym, dźwięcznym sopranem zaczęła śpiewać.

Gdzie się podziały te słodkie chwile
I tak wesołe poranki?
Gdziem tak spędzał słodko i mile?
U swojej najdroższej kochanki.

Dzikie ptaszęta dźwięcznie śpiewają
Pociąg wyruszył, sygnał podają
A na morzu biją bałwany!!
A mnie już kują w kajdany.

Widzę cmentarz, gdzie cisza panuje,
Tylko dwa krzyże tam widać;
Jeden mej lubej, mojej ukochanej,
A drugi jej matki „szemranej“.

Ja już nigdy nie wrócę! nie wrócę! nie!
Bo ciężar kajdan zabije mnie!


Skończyła piosenkę i utkwiła wzrok w kochan­ku. Badała, jakie wrażenie ta piosenka na nim zrobiła.
— Tak, kochana! odparł po chwili. Zaśpiewa­ łaś mi extra tę piosenkę, abym zapamiętał i mógł po­wtarzać ją sobie, kiedy będę mieszkał za kratą?...
— Wcale o tym nie myślałam. O tak sobie na myśl mi ta piosenka przyszła. Usłyszałam ją od jedne­go chłopca, który wysiedział dziesięć lat. On stale tę piosenkę śpiewał. Jakże smutna ona jest, nieprawdaż?
Gdy tę piosenkę śpiewa się na wolności, nie jest ona wcale tak smutna — odparł. — Natomiast straszną ona jest wtedy, kiedy się gnije w żywym grobowcu, pozbawionym wszystkiego, prócz więzien­nej zupy!! Tam człowiek sobie przypomina słodkie chwile, spędzone w objęciach ukochanej osoby. Ja za­pewnie niezadługo tak samo będę mógł tęsknić za kratą i przeżyć w wspomnieniach słodkie chwile na­szego pożycia. Taki jest już los złodziejski. Teraz siedzę z tobą, słuchając twego słodkiego śpiewu, a za godzinę być może będę śpiewał... w biurze śledczym!!! Tam człowiek śpiewa, choć nie posiada głosu. Niech szlak trafi to diabelskie życie!! Stale oglądaj się na wszystkie strony, drżąc ze strachu, że może już ostatnia twoja godzina wybiła!!
— Nie martw się, kochany! — pocieszała go Felcia. Ja nie dam ci więcej ryzykować. Mam radę, o której dawno już myślę. Nie będziesz potrzebował więcej gnić w więzieniu. Ja zarobię, że dla nas wystarczy. — Kraść — już dawno jestem przekonana, że nie opłaca się. Nieraz miałam sposobność widzieć u ojca różnych złodziejaszków, którzy za grosze odpalali drogie „facyjenty“. Myślałam wtedy, jacy to głupcy są, że za marne grosze ryzykują życiem. Wiesz co?! Nie siedziałam jeszcze w więzieniu, ale miałam sposobność być z wałówkami na widzenie do więźniów, do których ojciec mnie posyłał. Taka wizyta moja trwała zgóry piętnaście minut, a miałam wrażenie, że to trwa wieki całe: Chciałam jaknajprędzej wydostać się za bramę. Nie mogłam nawet znieść tego śmierdzącego powietrza, jaki się daje odczuć, gdy wstępujesz na korytarz więzienny. Wyobraź sam sobie, jakie duszności panują dopiero w samej celi więziennej. Za żadne skarby nie chciałabym tam mieszkać!!!
Słyszysz? Ja nigdy za złodzieja nie wyszłabym zamąż. Porzuć to przeklęte zajęcie! Posłuchaj rady córki Bryłki, która, sam mi przyznasz, zna to złodziejskie życie, nie gorzej od ciebie, choć same kraść nigdy nie chodziłam.
— Masz rację! masz świętą rację! Ty bardzo mądrze zapatrujesz się na to życie, ale idź powiedź to frajerowi. Frajer zawsze twierdzi, że złodzieje mają świetne życie. Żyje lekkim chlebem, nic mu nie brakuje, „Nie sieje, ani orze, a zbiera plony!!“ Dlaczego nie zastanawiają się na tym, że więzienie jest tak ciężką karą, że ono może odebrać apetyt do wykonywania złych czynów. Złodziej, moim zdaniem, kradnie, nie wskutek skłonności wrodzonych, czy odziedziczonych, lub dlatego, że pragnie prowadzić lekkie, hulaszcze życie? Nie! Wcale nie! Złodziej kradnie dlatego, że społeczeństwo pragnie, aby kradł. Ty nie patrz na mnie tak, jakby mi brakowało piątej klepki w głowie! — zawołał, widząc, jak Felcia ironicznie się uśmiecha w odpowiedzi na jego filozoficzne wywody.
— Dosyć tej dyskusji! — odparła Felcia, kierując odrazu temat rozmowy na inne tory.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.