Wszystko dobre, co kończy się dobrze (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Wszystko dobre, co kończy się dobrze
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. All`s Well That Ends Well
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
SCENA I.
Paryż. Sala w pałacu królewskim.
(Przy odgłosie trąb wchodzi Król, otoczony młodymi Panami, odjeżdżającymi na wojnę florencką, Bertram, Parolles i Służba).

Król.  Żegnam cię, panie; tym myślom rycerskim
Bądź zawsze wiernym; i ty, młody panie,
Dobrą tą radą podziel się z kolegą:
Bo jeśli obu równą da usługę,
Dar mój podwójne osiągnie korzyści,
Na dwóch wystarczy.
1 Pan.  Cieszym się nadzieją,
Że gdy wrócimy ćwiczeni w żołnierce,
Przy dobrem zdrowiu znajdziemy cię, królu.
Król.  To być nie może; serce jednak moje
Wzdryga się wyznać, że je bez ustanku
Toczy choroba, śmiercią mi grożąca.
Bywajcie zdrowi! Cokolwiek mnie czeka,

Śmierć czyli życie, pokażcie się wszędzie
Niewyrodnemi ojców waszych dziećmi.
Niech Włochy, niegdyś wielkie i potężne,
Dziś tylko Rzymu upadku dziedzice,
Zobaczą, żeście przyszli nie w zaloty
Do pięknej chwały, lecz do jej pojęcia;
Gdy najmężniejszy w zalotach się cofnie,
Wy znajdźcie, coście szukać pospieszyli,
Aby świat cały dzielność waszą poznał.
Żegnam was.
2 Pan.  Królu, niech ci zdrowie służy!
Król.  Od włoskich dziewic miejcie się na pieczy;
Mówią, że Francuz niezdolny odmówić
Żadnej ich prośbie; nie bądźcie jeńcami,
Nim broń weźmiecie.
Oba.  Usłuchamy rady.
Król.  Bywajcie zdrowi! (Do Sługi). Daj mi twoją rękę.

(Kładzie się na sofie).

1 Pan  (do Bertrama). O, młody panie, i ty musisz zostać!
Parolles.  Nie jego wina; iskra —
2 Pan.  Co za wojna!
Parolles.  Rozkoszna wojna, wojnę tę znam dobrze.
Bertram.  Tu mnie surowy zatrzymuje rozkaz:
„Jeszcześ za młody, czekaj, na rok przyszły“.
Parolles.  Wymknij się śmiało, gdy ci mówi serce.
Bertram.  Stać jak przypięty do damskiej falbany,
Podkówką dzwonić tylko po posadzce,
Gdy inni wszystek wykupią tam honor!
Tylko do tańca miecz nosić przy boku!
Umknę, przysięgam.
1 Pan.  Jest honor w ucieczce.
Parolles.  Umykaj, hrabio!
2 Pan.  A ja ci pomogę.

Bertram.  Tak do was przylgnąłem, że to pożegnanie jest mi najboleśniejszem rozdarciem.
1 Pan.  Bądź zdrów, kapitanie!
2 Pan.  Słodki monsieur Parolles!
Parolles.  Szlachetni bohaterowie, szabla moja rodzoną jest siostrą waszej. Błyszczące i jasne brzeszczoty, jednem słowem stal hartowna. Znajdziecie tam w pułku Spinii niejakiego kapitana Spurio, z szeroką szramą, tem wojny znamieniem, tu, na lewym policzku; ta sama szabla tak go tam pokiereszowała; powiedzcie mu, że jeszcze żyję, a słuchajcie, co wam o mnie powie.
2 Pan.  Nie zapomnimy twojego polecenia, szlachetny kapitanie.
Parolles.  Niech wam Mars jak swoim czeladnikom sprzyja. (Wychodzą Panowie). Co zamierzasz zrobić, hrabio?
Bertram.  Zostać. Król —
Parolles.  Traktuj szlachetnych tych panów z większą trochę ceremonią; zamknąłeś się w zbyt ciasnych szrankach przy pożegnaniu; pokaż się dla nich wylańszym, bo oni stoją na samym czubie naszego wieku; chód ich, jedzenie, mowa, ruch ich każdy odbywa się pod wpływem najmodniejszej gwiazdy; choćby sam dyabeł prowadził taniec, należy iść w ślady takich jak oni ludzi. Spiesz za nimi i pożegnaj ich uprzejmiej.
Bertram.  Usłucham twojej rady.
Parolles.  Szanowni to towarzysze, a jak się zdaje, wyjdą kiedyś na barczystych rębaczy.

(Wychodzą: Bertram i Parolles. — Wchodzi Lafeu).

Lafeu  (klęka). Mnie i poselstwu memu przebacz, królu!
Król.  Wstań wprzódy, potem wysłucham twej prośby.
Lafeu.  Więc teraz, królu, mąż stoi przed tobą,
Co przyniósł z sobą swoje przebaczenie.
Chciałbym cię widzieć, królu, na kolanach,
Widzieć przed sobą, żebyś na mój rozkaz
Wstać mógł tak czerstwo, jak ja teraz wstałem.
Król.  I jabym pragnął, żeby ci potrzaskać
Czaszkę, a potem żądać przebaczenia.
Lafeu.  Nie, nie, mój królu, słuchaj o co chodzi:
Czy chcesz do zdrowia z twojej przyjść niemocy?
Król.  Nie.
Lafeu.  Lis królewski nie chce jeść winogron?
Lecz, królu, będziesz jadł me winogrona,
Gdy lis królewski uszczknąć je potrafi.

Królu, widziałem lekarkę, co zdolna
Zimnym kamieniom młode natchnąć życie,
A tobie, królu, tyle ognia dodać,
Ze będziesz zdolny hołupce wybijać.
Samo jej tknięcie dosyć ma potęgi,
Ażeby z grobu wywołać Pipina,
A Karolowi Wielkiemu do ręki
Pióro dać, żeby do niej wystosował
Liścik miłosny.
Król.  Do niej? Co za ona?
Lafeu.  Lekarka, królu. Przybyła kobieta,
Którą bylebyś ujrzeć tylko raczył —
Tak jest, na honor, by słowem poważnem
Skończyć myśl, królu, żartem rozpoczętą,
Przed krótką chwilą widziałem kobietę,
Której płeć, lata, słowa, rezolutność,
Roztropność, taki we mnie dziw wzbudziły,
Żem nie jest zdolny mojego rozumu
O łatwowierność zbyteczną oskarżać.
Czy chcesz ją widzieć? — tego bowiem pragnie —
Z ust jej usłyszeć, królu, o co prosi?
Zrób to, a potem, jak chcesz, śmiej się ze mnie.
Król.  Dobrze więc, Lafeu, przyprowadź to cudo,
Żebym się nad niem z tobą razem dziwił,
Lub dziw twój zniszczył, dziwiąc się, jak mogłeś
Dziwo w tem widzieć.
Lafeu.  Przekonam cię, królu,
A na to dnia mi nie trzeba całego (wychodzi).
Król.  Lada nic z taką zwykł wprowadzać pompą.

(Wchodzi Lafeu z Heleną).

Lafeu.  A tylko śmiało!
Król.  Pośpiech ten ma skrzydła.
Lafeu.  Patrz, to monarcha: otwórz mu twe myśli.
Masz zdrajcy minę; tacy jednak zdrajcy
Rzadko w monarchach trwogę obudzają.
Jestem Kressydy stryjem, bez obawy
Zostawiam was tu we dwoje. Bądź zdrowa!

(Wychodzi).

Król.  Mów, piękne dziewczę, czy do mnie masz sprawę?
Helena.  Tak jest, do ciebie, królu miłościwy.
Gerard z Narbonny moim był rodzicem;
Był to mąż w swoim ćwiczony zawodzie.
Król.  Znałem go dobrze.
Helena.  Gdy go znałeś, królu.
Dość na tem, moich pochwał mu nie trzeba;
Na łożu śmierci dał mi kilka recept,
A jedną zwłaszcza, którą mi polecił,
Jak swej praktyki owoc najpiękniejszy,
Najdroższe dziecię swego doświadczenia,
Strzedz mi polecił, jakby trzecie oko,
Pilniej, uważniej, niż dwa moje własne.
Rozkazów jego dochowałam wiernie.
Gdy wieść mnie doszła, że król mój i pan mój
Właśnie na niemoc zapadł niebezpieczną,
Przeciwko której ojca mego sekret
Jest niewątpliwą ulgą i lekarstwem;
Ja to lekarstwo i pokorne służby
U stóp twych składam, miłościwy panie.
Król.  Dzięki me przyjmij za twoją ofiarę;
Lecz opuszczony od pierwszych lekarzy,
Nie mogę wierzyć w moje wyzdrowienie.
Na uroczystem zebraniu fakultet
Zawyrokował, że zachody sztuki
Naturze praw jej wydrzeć nie zdołają;
Nie chcę więc plamić mojego rozumu,
Nie chcę daremno nadziei mych łudzić,
Nieuleczoną zwierzając chorobę,
Jakby na frymark, w ręce empiryków;
Mojej godności, memu rozsądkowi
Nie chcę wyrządzać krzywdy, bym szalenie
Nieuleczoną chciał leczyć chorobę.
Helena.  Dobra chęć moja trudy me zapłaci.
Nie będę dłużej narzucać mej służby,
Tylko cię proszę, byś w twej raczył myśli
Mojej ofiary pamiątkę zachować.
Król.  Byłbym niewdzięczny, gdybym ci odmówił,

Zdrowie mi wrócić w dobrej przyszłaś wierze,
Więc ci dziękuję, dziękuję tak szczerze,
Jak blizki śmierci chcącym dać mu życie.
Lecz nie znasz tego, co mnie trawi skrycie;
Ja cały ogrom mojej znam niedoli,
Wiem, niema sztuki na to, co mnie boli.
Helena.  Gdyś stracił wiarę w to, co mądrość radzi,
Spróbuj mej sztuki, — próba nie zawadzi.
Bóg wielkie dzieła spełnia na tej ziemi
Słabem narzędziem i dłońmi słabemi.
Wszak pismo święte naucza nas przecie,
Że mędrzec dzieckiem, a mędrcem jest dziecię;
Z lichego źródła wielkie wody płyną,
A wielkie morza schną i marnie giną.
Nieraz maluczki wielkie spełnił dzieło,
Gdy wielkim niebo swą łaskę odjęło.
Szczytne i pełne mądrości rachuby
Wielkie nadzieje powiodły do zguby,
A tam, gdzie tylko rozpacz pozostała,
Zawitał tryumf, zwycięstwo i chwała.
Król.  Nie chcę cię słuchać, — odejdź, dziewczę młode;
W własnem sumieniu znajdziesz swą nagrodę,
Ode mnie przyjmij tylko dziękczynienie.
Helena.  Tak zimne słowo odpycha natchnienie.
Bóg widzi wszystko; człowiek nieraz błądzi,
Z pozorów bowiem o zasługach sądzi;
Przez pychę tylko człowiek widzieć może
Ludzkie tam dzieło, gdzie jest dzieło Boże.
O, dobry królu, racz spróbować, proszę,
Co Bóg ci daje, ja tylko przynoszę.
Nie są to, królu, zwodne obietnice
Nad siły ludzkiej odwieczne granice,
Bo w wierze mojej niezachwiana stoję,
Że mam lekarstwo na chorobę twoję.
Król.  Skąd ufność taka? Ileż czasu trzeba,
Bym zdrowy powstał?
Helena.  Przy pomocy nieba,
Nim firmamentu sklep dzianety słońca

Dwakroć przebiegną od końca do końca,
Przody nim Hesper dwakroć w swej podróży
W zachodnich falach lampę swą zanurzy,
Dwadzieścia cztery razy żeglarzowi
Ile chwil przeszło, klepsydra wypowie, —
Wszystko, co wątłe i słabe, odleci,
Umrze choroba, a czerstwość zaświeci.
Król.  A jeśli twoje przyrzeczenie skłamie?
Helena.  Na mojem czole bezczelności znamię
Wyryjesz, czyste imię moje, panie,
Ulicznej tłuszczy dasz na urąganie,
I wszystkie razem zgromadzisz katusze,
Śród mąk bez granic wydrzesz moją duszę.
Król.  Przez twoje usta czysty duch przemawia,
Słabym organem siłę swą objawia.
Co niemożebnem pospolita dusza
Zwie, to duch wyższy w rzeczywistość zmusza.
Drogie twe życie, niebo na cię zlało
Wszystko, co życiu cenę jaką dało:
Młodość i mądrość, męstwo i urodę,
Wszystko, co szczęściem życie zowie młode;
Żeby to wszystko, jak ty dziś, brać za nic,
Trzeba rozpaczy lub wiedzy bez granic.
Słodki doktorze, kordyał twój wypiję,
A on nas wspólnie zbawi, lub zabije.
Helena.  Jeśli nie spełnię, co przyrzec się ważę,
Oddaję głowę zasłużonej karze;
Gdy ci nie wrócę zdrowia, życie tracę,
Lecz jeśli wrócę; jaką dasz mi płacę?
Król.  Wybieraj sama.
Helena.  Przysięgasz spełnienie?
Król.  Na berło moje i moje zbawienie!
Helena.  Więc mi dasz, królu, męża za nagrodę,
Którego sama przed tron twój przywiodę.
Nie myśl, bym wszystkie przechodząc granice,
Aż do krwi twojej wznieść chciała źrenice,
Ród mój ubogi w grzesznym chciała szale,
Utopić w twego majestatu chwale;

W granicach, które ja sama położę,
Poddanka wybrać, król zezwolić może.
Król.  Masz rękę moją; dochowaj mi słowa,
A król ci także obietnic dochowa.
Sama czas wybierz, ja, posłuszny chory,
Twoją się wolą rządzę od tej pory.
Możebym winien rozpytać się więcej,
Skąd i jak przyszłaś na dwór mój książęcy,
Lecz większą wiedzą ufności nie zmnożę:
Więc bez pytania, witaj w imię Boże!
Hej! służbo moja! — Dotrzymaj mi słowa;
Równa zasłudze płaca już gotowa.

(Wychodzą przy odgłosie trąb).
SCENA II.
Roussillon. — Pokój w pałacu Hrabiny.
(Wchodzą: Hrabina i Pajac).

Hrabina.  Słuchaj, mopanku, zamiarem jest moim wziąć teraz na próbę całe twoje dobre wychowanie.
Pajac.  A ja dowiodę, że byłem dobrze karmiony, a licho ćwiczony. Wiem, że tylko o to chodzi, abym na dwór się udał.
Hrabina.  Tylko na dwór! Jakież to miejsce będzie miało cenę w twoich oczach, gdy to z taką odrzucasz pogardą. Tylko na dwór!
Pajac.  Wyznaję, pani, że komu Pan Bóg dał trochę dobrych manier, łatwo się może na dwór wkręcić; ale kto nie umie nogą skrobać, zdejmować kapelusza, całować ręki, ten nie ma ani nóg, ani rąk, ani ust, ani kapelusza; taki człowiek, ściśle mówiąc, nie rodził się dla dwora. Co do mnie, mam gotową odpowiedź dla wszystkich.
Hrabina.  To mi odpowiedź, co dobra na wszystkie pytania.
Pajac.  Moja odpowiedź jest jak krzesło balwierza, dobre dla wszystkich pośladków; śpiczastych pośladków, szerokich pośladków, tłustych pośladków, wszelkiego rodzaju pośladków.
Hrabina.  I myślisz, że twoja odpowiedź do wszystkich pytań przystanie?
Pajac.  Przystanie, jak złotówka do ręki adwokata, jak francuski talar do nierządnicy w jedwabiach, jak pierścionek z sitowia Magdy do palca Maćka, jak pączki do tłustego wtorku, maurytański taniec do pierwszego maja, słowem, jak kiełbasa do swojej skóry.
Hrabina.  Masz więc, raz jeszcze pytam, masz odpowiedź tak do wszystkich pytań przystającą?
Pajac.  Od księcia do policyanta, do wszystkich przystaje pytań.
Hrabina.  Musi to być nielada tuszy odpowiedź, skoro musi przystać do wszystkich pytań.
Pajac.  Bynajmniej, to nic nieznacząca drobnostka, gdyby chcieli o niej prawdę powiedzieć uczeni. Oto jest moja odpowiedź ze wszystkiem, co do niej należy: Zapytaj mnie, pani, czy jestem dworakiem; nic ci nie zaszkodzi czegoś się nauczyć.
Hrabina.  Aby odmłodnieć, jeśli można, będę tak szaloną, że cię zapytam w nadziei, że mnie twoja odpowiedź zrobi mędrszą. Proszę, powiedz mi, panie, czy jesteś dworakiem?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! Oto mi odpowiedź, krótka a węzłowata. Jeszcze! jeszcze! Sto jeszcze nowych pytań.
Hrabina.  Choć biedny, jestem twoim przyjacielem, panie, i kocham cię szczerze.
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Śmiało, śmiało! Nie oszczędzaj mnie.
Hrabina.  Zdaje mi się, panie, że ci nie do smaku te proste potrawy?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Dalej. Bierz mnie na próbę bez obawy.
Hrabina.  Dostałeś chłostę niedawno, jeśli się nie mylę?
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — Nie oszczędzaj mnie.
Hrabina.  Ach, Boże! wołasz chłostany, nie oszczędzaj mnie! Wyznać trzeba, że twoje Ach, Boże! Mości dobrodzieju! doskonale przystaje do twojej chłosty; wyborną masz odpowiedź na plagi, jeśli je kiedy dostaniesz.
Pajac.  Nigdy mi się jeszcze nie powiodło gorzej z mojem: Ach, Boże! Mości dobrodzieju! Widzę, że długo mogą służyć rzeczy, ale nie mogą służyć na zawsze.
Hrabina.  Z czasem jak dobra igram gospodyni,
Gdy go wesoło z błaznem moim tracę.
Pajac.  Ach, Boże! mości dobrodzieju! — No, proszę, odpowiedź służy po staremu.
Hrabina.  Dość żartów! Słuchaj, oddaj to Helenie,
Wymagaj spiesznej na list odpowiedzi;
Poleć mnie krewnym moim i synowi.
Widzisz, niewiele —
Pajac.  Niewiele w tem dla mnie zarobku.
Hrabina.  Niewiele dla ciebie kłopotu. — Rozumiesz mnie?
Pajac.  Bardzo korzystnie. Stanę tam prędzej niż moje nogi.
Hrabina.  A wracaj co najspieszniej. (Wychodzą).

SCENA III.
Paryż. Pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Bertram, Lafeu i Parolles).

Lafeu.  Powiadają, że czasy cudów minęły. Nie brak dziś filozofów, którzy w proste i powszednie wypadki zmieniają rzeczy nadprzyrodzone i bezprzyczynne. Stąd idzie, że mniemaną mądrością oszańcowani, w śmiech obracamy cuda przerażające, gdy nam się należało stać w niewytłomaczonem osłupieniu.
Parolles.  Wyznaję, że to najosobliwszy przykład cudu, który się za naszych czasów wydarzył.
Bertram.  To prawda.
Lafeu.  Opuszczony od wszystkich mistrzów sztuki —
Parolles.  I ja tak mówię, od Galena i Paracelsa.
Lafeu.  Od wszystkich uczonych i patentowanych doktorów.
Parolles.  Tak właśnie; i ja tak mówię.
Lafeu.  Którzy chorobę jego za nieuleczoną ogłosili —
Parolles.  A, tu ich właśnie ruszyłeś w sedno; a i ja tak mówię.
Lafeu.  Bez ratunku —
Parolles.  Masz racyę; jakbyś powiedział — człowiek pewny —
Lafeu.  Niepewny życia a pewny śmierci.
Parolles.  Mówisz doskonale; chciałem właśnie to samo powiedzieć.
Lafeu.  Mogę więc bez kłamstwa powiedzieć: to nowa rzecz dla świata.
Parolles.  Tak jest bez wątpienia; jeśli chcesz to zobaczyć, czytaj — no, jak się to nazywa?
Lafeu.  Widowisko niebieskiej siły w ziemskiem narzędziu.
Parolles.  Właśnie; chciałem właśnie to samo powiedzieć.
Lafeu.  Sam delfin nie czerstwiejszy; mówię to pod pewnym względem.
Parolles.  Kto zaprzeczy, że to rzecz dziwna, rzecz arcydziwna, mówiąc krótko a węzłowato. Musi to być człowiek w zbrodni zatwardziały, który nie chce w tem widzieć —
Lafeu.  Bożego palca.
Parolles.  Właśnie, bożego palca.
Lafeu.  W słabem —
Parolles.  A kruchem narzędziu wielka potęga, wielka transcendentalność, której należy nam użyć na co innego jeszcze, prócz wyleczenia monarchy; jak naprzykład, żebyśmy zostali —
Lafeu.  Wdzięczni na zawsze.

(Wchodzą: Król, Helena i Służba).

Parolles.  Właśnie chciałem to samo powiedzieć. Mówisz jak z książki. Król nadchodzi.
Lafeu.  Zdrów jak ryba, jakby powiedział Holender. Tem serdeczniej będę odtąd kochał tę dziewczynę tak długo, jak długo mi jeden ząb w gębie zostanie. Mógłby ją poprowadzić do tańca.
Parolles.  Mort du vinaigre! czy to nie Helena?
Lafeu.  Tak myślę, Bóg mi świadkiem.
Król.  Idź i dwór cały przywołaj tu do mnie.

(Wychodzi Sługa).

Usiądź, doktorze, przy twym pacyencie;
Od zdrowej ręki, której przywróciłeś

Stracone czucie, odbierz potwierdzenie
Moich przyrzeczeń. Oświadcz mi twój wybór.

(Wchodzą Panowie).

Rzuć na nich oczy, — szlachetna ta młodzież
W milczeniu czeka na moje rozkazy;
Króla i ojca władzę mam nad nimi.
Wolny masz wybór na twoje małżeństwo,
Bo ich jedynem prawem — posłuszeństwo.
Helena.  Niechaj każdemu z was oprócz jednego
Miłość da piękną i cnotliwą żonę.
Lafeu.  Chętniebym z rzędem mego dał gniadosza,
Gdybym nie więcej wypadłych miał zębów,
Niż ci panicze, i niedłuższą brodę.
Król.  Patrz, — wszystko młodzież wysokiego rodu.
Helena.  Panowie, niebo za mem pośrednictwem
Królowi zdrowie raczyło przywrócić.
Wszyscy.  Dziękujem niebu, że cię nam zesłało.
Helena.   Ja tylko jestem ubogą dziewicą,
I skarbem moim całym jest dziewictwo.
Przebacz mi, królu, — wybór mój zrobiony.
Lic mych rumieniec szepcze mi do ucha;
„Ja wystąpiłem dla twego wyboru,
Ale gdy wybór twój odmowy dozna,
Niech śmierci bladość na twarzy twej siądzie,
Bo ja tam nigdy, nigdy nie powrócę!“
Król.  Wybieraj; kto się miłością twą brzydzi,
Ten równie króla swego nienawidzi.
Helena.  Dyano, od twych uciekam ołtarzy,
Biegnę, gdzie Wenus wieczny ogień żarzy,
Tam moje niosę westchnienia. — O, panie!
Czy prośbom moim chcesz dac posłuchanie?
1 Pan.  Dać posłuchanie i dać przyzwolenie.
Helena.  Dość na tem; przyjmij moje dziękczynienie.
Lafeu.  Wolałbym do wyboru tego należeć, niż rozgrywać się w kostki o życie.
Helena.  Płomień, co na mnie z twych dumnych ócz pada,
Przed zapytaniem groźnie odpowiada.
Niech miłość stokroć wyższe da ci szczęście

Nad moją skromną miłość i zamęźcie.
2 Pan.  Niema wyższego.
Helena.  Miłości bogini
Niech me życzenia prawdą ci uczyni.

Lafeu.  Czy wszyscy ją odrzucają? Gdyby to byli moi synowie, kazałbym ich wychłostać jak należy, lub posłałbym ich do Turka, żeby z nich porobił rzezańców.
Helena.  Niech cię nie trwoży mej ręki dotknienie;
By chcieć cię skrzywdzić, zanadto cię cenię,
A gdy czas przyjdzie, niech ci łaska boża
Ześle piękniejszą towarzyszkę łoża.
Lafeu.  Chłopaki te wyraźnie są z lodu; żaden jej nie chce; to muszą być bękarty angielskie, być nie może, aby ich Francuz spłodził.
Helena.  Zbyt masz honorów, szczęścia i młodości,
Byś z krwi mej lepił dziedzica twych włości.
3 Pan.  Młoda dziewico, ja myślę inaczej.
Lafeu.  Jeszcze jedno zostało grono. Ani wątpię, że ojciec twój pijał wino. Ale jeśli nie osieł z ciebie, to czternastoletni ze mnie młodzieniaszek. Znam ja cię nie od dzisiaj.
Helena  (do Bertrama). Nie śmiem powiedzieć: tu wybór mój pada,
Lecz dusza moja u stóp twoich składa
Istność swą całą. To mąż jest, mój królu.

Król.  A więc Bertramie, weź ją, to twa żona.
Bertram.  Pozwól mi, królu, ażebym w tej sprawie
Za radców moich własne me wziął oczy.
Król.  Czy nie wiesz jeszcze, co dla mnie zrobiła?
Bertram.  Wiem dobrze, panie, ale nie wiem wcale,
Dlaczego miałbym wziąć ją za mą żonę.
Król.  Jej sztuką z łoża boleści powstałem.
Bertram.  Czyliż dlatego, królu, że ty wstałeś,
Ja upaść muszę? O, ja znam ją dobrze;
Ojciec mój kosztem własnym ją wychował;
Córka biednego lekarza mą żoną!
Odbierz mi raczej dziedziczne szlachectwo.
Król.  Gardzisz nią, bo jej tytułów brakuje,
Które me jedno może dać jej słowo.

Rzecz dziwna, że krew nasza, co zmieszana
Kolorem, wagą, ciepłem się nie różni,
Pomiędzy ludźmi taką przepaść stawia!
Jeśli w niej wszystkie jednoczą się cnoty,
Jeśli to w tobie jedynie wstręt budzi,
Że ubogiego lekarza jest córką,
To masz do cnoty wstręt dla jej nazwiska.
Lecz nie rób tego, bo wierzaj Bertramie,
Gdy czyn szlachetny w lepiance się rodzi,
Szlachetność czynu na chatę przechodzi;
Kto się dmie rodem, a cnót nie ma razem,
Tam honor wodnej puchliny obrazem.
Dobre jest dobrem, złe złem bez nazwiska.
Treść ceną rzeczy, nie jej mianowiska.
Ona w dziedzictwie mądrość ma i wdzięki,
Jest to szlachectwo z szczodrej nieba ręki.
Tylko szyderstwo honoru posiada,
Kto się honoru synem zapowiada,
A nie ma razem cnót swego rodzica.
Czyny są herbem prawego szlachcica,
A nie krew przodków; honor, czcze nazwisko,
Na lada trumnę, jak na pośmiewisko,
Kłamstwo posieje, gdy często w mogile
Pruchnieją kości w zapomnienia pyle,
Którym należne ziemi uwielbienie.
Jeśli jej piękność dziewiczą masz w cenie,
Czego jej braknie, dostanie z mej ręki;
Własny jej posag: jej cnota i wdzięki,
A ja przyrzucę skarby i honory.
Bertram.  Kochać jej, królu, nie mogę i nie chcę.
Król.  Wierzaj mi, sam się krzywdzisz twym uporem.
Helena.  Dziękuję niebu, żeś otrzymał zdrowie,
Dosyć mi na tem; wyrzekam się reszty.
Król.  Tu o mój honor idzie, a mój honor
Potrafię władzą moją uratować.
Młody pyszałku, podaj jej twą rękę,
Niegodny skarbu, który ci powierzam,
Skoro się ważysz z pogardą odrzucać,

I jej zasługi i łaskę monarchy.
Czy zapomniałeś, że moja powaga,
Do jej dziś lekkiej przyrzucona szali,
Całą twą wagę jak piórko przechyli?
Że mogę twoje przesadzić honory,
Gdzie zechcę, aby łaską moją rosły?
Porzuć czczą dumę, słuchaj mych rozkazów,
Które ci daję dla twojego dobra,
Nie słuchaj pychy podszeptów, bez zwłoki
Spełń me rozkazy, dla własnego szczęścia
Uchyl twe czoło, posłuszeństwo bowiem
Twą powinnością, a mojem jest prawem.
Inaczej, z łaski mojej wyrzucony,
Padniesz ofiarą szalonych popędów,
Twojej młodości i niedoświadczenia,
A moja zemsta i moja nienawiść,
Sprawiedliwości kierowane ręką,
Bez miłosierdzia na głowę twą spadną.
Odpowiedz!
Bertram.  Przebacz, miłościwy panie!
Mój wybór oczu twych kieruję sądem.
Pomny, jak szczytną honoru budowę
Wznieść może jedno ręki twej skinienie,
Wyznaję, królu, że biedna dziewczyna,
Którą w szlacheckiej pogardzałem dumie,
Tak uszlachconą królewskiem jest słowem,
Jakgdyby z wielkich rodziła się przodków.
Król.  Więc weź jej rękę, powiedz, że jest twoją,
A ja w posagu przyrzekam jej teraz
Twej równą, jeśli niewyższą fortunę.
Bertram.  Biorę jej rękę.
Król.  Niechaj błogie szczęście
Zleje się na was, jak Jaska monarchy!
Dziś w wieczór nowy ten związek w kościele
Błogosławieństwo kapłana poświęci,
A uroczysty obrzęd odkładamy,
Aż do przybycia krewnych nieobecnych.
Miłością dla niej dowiedziesz mi wiary;

Zdradź ją, a słusznej nie unikniesz kary.

(Wychodzą: Król, Bertram, Helena, Panowie i Służba).

Lafeu.  Czy słyszysz, monsieur? jedno słowo.
Parolles.  Jestem na rozkazy.
Lafeu.  Pan twój dobrze zrobił, że słowo odwołał.
Parolles.  Odwołał? Pan mój?
Lafeu.  Tak jest. Czy język mój niezrozumiały?
Parolles.  Język grubijański i niezrozumiały bez krwi rozlewu. Pan mój?
Lafeu.  Alboż jesteś kolegą hrabi Roussillonu?
Parolles.  Lada hrabiego, wszystkich hrabiów, kogokolwiekbądź.
Lafeu.  Kogokolwiekbądź ze służby hrabiego; co do samego hrabiego, to inna sprawa.
Parolles.  Jesteś za stary, mości panie, czy rozumiesz? Jesteś za stary.
Lafeu.  A ja ci powiem, mopanku, że piszę się mężem, a to jest tytuł, do którego nigdy z latami nie przyjdziesz.
Parolles.  Na cobym się chętnie chciał ważyć, tego się zrobić nie ważę.
Lafeu.  Przez dwa obiady brałem cię za rozsądnego chłopaka; niezgorzej opowiadałeś twoje podróże; toby uszło choć szarfy i banderole, w które się poobwijałeś, nie dozwalały mi przypuszczać, że jesteś statkiem na wielkie ciężary. Znalazłem cię nakoniec; jeśli cię teraz znowu stracę, mniejsza o to, bo widzę, że trzebaby cię łapać co chwila, a na to szkoda czasu i atłasu.
Parolles.  Gdyby ci nie służyły przywileje starożytności —
Lafeu.  Hamuj się tylko w gniewie, żebyś sam swojej próby nie przyśpieszył, bo w takim razie — Boże zmiłuj się nad kurczęciem! A teraz moje dobre, przezroczyste okno, żegnam cię, nie potrzebuję otwierać twoich okienic, widzę dosyć przez szyby. Daj mi rękę.
Parolles.  Mości panie, okrutną wyrządzasz mi krzywdę.
Lafeu.  A to z całego serca, boś wart jej.
Parolles.  Nie zasłużyłem na nią, mości panie.
Lafeu.  I owszem, zasłużyłeś, nie odpuszczę ci też jednego łuta.
Parolles.  Niechże i tak będzie; zrobi mnie to mędrszym na przyszłość.
Lafeu.  A im prędzej, tem lepiej, bo masz przeciwne zachcianki. Jeśli cię kiedy w twoją własną zwiążą szarfę i kijami obłożą, poznasz, co to jest pysznić się ze swojego związania. Pragnę zachować moją z tobą zażyłość, a raczej moją znajomość, żebym w potrzebie mógł powiedzieć: to człowiek, którego znam dobrze.
Parolles.  Okrutnie mi dopiekasz, mój panie.
Lafeu.  Chciałbym, żeby to były dla ciebie męki piekielne, żeby moje dopiekanie trwało na wieki; ale czuję, że mnie żywotny ogień opuszcza, jak ja cię teraz opuszczę z pośpiechem, na jaki wiek mój stać jeszcze (wychodzi).
Parolles.  Poczekaj, masz ty syna, który mi za te krzywdy zapłaci, parszywy, stary, brudny szlachciuro! Ale co robić, trzeba się w cierpliwość uzbroić; ciężka sprawa z magnatami. Niech zginę, jeśli go nie zbiję na leśne jabłko, byłem w stosownem do tego przydybał go miejscu, choćby dwa razy dubeltowym był magnatem. Nie będę więcej miał miłosierdzia dla jego wieku niż dla — zbiję go, byłem go raz jeszcze przydybał.

(Wchodzi Lafeu).

Lafeu.  Mopanku, pan twój pojął żonę, przynoszę ci tę nowinę; masz teraz nową panią.
Parolles.  Bardzo cię proszę, mości panie, miarkuj się w twoich krzywdzących wyrażeniach; hrabia jest moim dobrym naczelnikiem, jedyny pan mój jest tam, w górze.
Lafeu.  Kto? Bóg?
Parolles.  Tak jest, Bóg jeden.
Lafeu.  Dyabeł raczej twoim jest panem. Czemu zwijasz tak ręce? Czy rękawy na spodnie chcesz zmienić? Czy to zwyczaj innych pachołków? Najlepiejbyś zrobił, gdybyś dolne twoje części tam posadził, gdzie nos twój teraz. Na honor, gdybym o dwie godziny był młodszy, wychłostałbym cię, jak należy. Zdaje mi się, że jesteś publicznem zgorszeniem, że kto cię spotka, kijami okładać cię powinien. Przypuszczam, że na to jedynie Bóg cię stworzył, aby się wszyscy pastwili nad tobą.
Parolles.  Twarde to jest, a niesłuszne traktowanie.
Lafeu.  Skończ żarty. We Włoszech dostałeś chłostę za to, że z granatu ziarnko zwędziłeś; [jesteś wagabundą, a nie prawdziwym podróżnikiem; pozwalasz sobie więcej poufałości z panami i dostojnikami, niż ci dają do tego prawa twoje urodzenie i zasługi. Niewart jesteś jednego więcej słowa, bo inaczej nazwałbym cię urwisem. Żegnam cię teraz (wychodzi).
Parolles.  Dobrze, bardzo dobrze. Czy to tak? (Wchodzi Bertram). Dobrze, bardzo dobrze; na teraz schowajmy krzywdę do kieszeni.
Bertram.  Zgubiony! Na wieczne troski skazany!
Parolles.  O co to chodzi, drogie serduszko?
Bertram.  Choć przed kapłanem wiarę jej przysiągłem Nigdy nie wejdzie do mojego łoża.
Parolles.  Co się to wszystko znaczy, drogie serduszko?

Bertram.  Parolles, dziś mnie gwałtem ożeniono;
Ucieknę od niej na toskańską wojnę.
Parolles.  Francya niewarta, by mąż po niej stąpał;
To psia jest dziura; dalej więc na wojnę!
Bertram.  Właśnie od matki odebrałem listy;
Nie wiem, co pisze.
Parolles.  Wiedzieć nie zawadzi.
Dalej więc chłopcze, na wojnę! na wojnę!
Ten w skrzyni czysty honor swój zamyka,
Co w domu z swoją cacka się żoneczką,
Swój szpik w jej miękkich marnuje objęciach,
Gdyby mu lepiej przystało kierować
Susami Marsa ognistych rumaków.
W świat więc, mój chłopcze! bo Francya jest stajnią,
A więc na wojnę!
Bertram.  Posłucham twej rady,
Z listem do matki poślę ją do domu,
W liście wyłożę powód mej ucieczki,
Całą mą dla niej opiszę nienawiść.
Królowi także wypowiem piśmiennie,
Czego mu ustnie powiedzieć nie śmiałem.
Dar mnie ten jego do Włoch ekwipuje,
Gdzie tyle dzielnej szlachty w szable dzwoni.
Bo niczem wojna z domem porównana,

Gdzie smutek sieje żona niekochana.
Parolles.  Czy tylko zechcesz w kaprysie tym wytrwać?
Bertram.  Chodź tylko ze mną i dodaj mi rady,
A jutro mąż jej na wojnę pobieży,
Ona na smutek do samotnej wieży.
Parolles.  Lubię tę piosnkę, chętnie jej wtóruję:
Bo kto się żeni, ten się i żenuje.
Więc śmiało naprzód! Niech ją bierze licho!
Król cię pokrzywdził, — tylko wszystko cicho!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inny pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Helena i Pajac).

Helena.  Matka moja pozdrawia mnie uprzejmie; czy ma się dobrze?
Pajac.  Niedobrze się ma, choć nie choruje; jest bardzo wesołą, a jednak nie ma się dobrze; dzięki jednak Bogu, ma się dobrze i na niczem jej nie zbywa na tym świecie; z tem wszystkiem nie ma się dobrze.
Helena.  Jeśli ma się bardzo dobrze, co jej dolega, że nie ma się dobrze?
Pajac.  Ma się bardzo dobrze, wyznaję, gdyby nie dwie trudności.
Helena.  Jakie dwie trudności?
Pajac.  Jedna, że nie jest w niebie, gdzie Bóg ją zabierz co prędzej! druga, że jest na ziemi, z której Bóg ją zabierz co prędzej! (Wchodzi Parolles).
Parolles.  Błogosław ci Boże, szczęśliwa pani!
Helena.  Spodziewam się, że moja fortuna może rachować na twoje dobre życzenia.
Parolles.  Towarzyszyły ci moje modlitwy, gdyś do niej biegła, mieć je będziesz także i teraz, żebyś ją zachowała. A ty co tu robisz, hultaju? Jakże się miewa nasza stara pani?
Pajac.  Byleś ty miał jej marszczki, a ja jej pieniądze, chciałbym, żeby się miała, jak mówisz.
Parolles.  Jak mówię? Ja nic nie mówię.
Pajac.  Tem mędrszy z ciebie człowiek, bo niejednego człowieka język swojego pana zrujnował. Nic nie mówić, nic nie robić, nic nie widzieć i nic nie mieć, to jest najznakomitsza część twoich tytułów, które tak dobrze jak na nic wychodzą.
Parolles.  Precz mi stąd! Hultaj z ciebie.
Pajac.  Należało ci, mój panie, powiedzieć: przed hultajem, hultaj z ciebie, to jest przede mną jesteś hultajem, a wtedy powiedziałbyś prawdę.
Parolles.  Dobrze, dobrze, dowcipny z ciebie błazen, znam cię.
Pajac.  Czy w sobie mnie poznałeś, mój panie, lub czy cię nauczono mnie poznać? Szukanie nie byłoby bez korzyści; mógłbyś może odkryć w sobie nielada błazna na pociechę świata, a pomnożenie śmiechu.

Parolles.  Wyborny błazen i dobrze karmiony. —
Mój pan, o pani, tej nocy odjeżdża,
Ważna mu sprawa pośpiech nakazuje.
Wielkich miłości praw i przywilejów,
Które ci dłużny, nie zaprzecza wcale,
Lecz z konieczności na później odkłada.
Zwłoka ta z czasem, jak balsam woniący,
Wstrzemięźliwością wydestylowany,
Puchar twojego żywota przepełni
Rozkoszy trunkiem.
Helena.  Co więcej poleca?
Parolles.  Żebyś natychmiast pożegnała króla,
A nagły odjazd tak wytłomaczyła,
eby się wydał skutkiem twojej woli.
Helena.  A jakie dalsze są jego zlecenia?
Parolles.  Żebyś czekała na dalsze rozkazy,
Gdy przyzwolenie królewskie otrzymasz.
Helena.  We wszystkiem jego poddaję się woli.
Parolles.  Zrobię mój raport.
Helena.  Zrób, proszę. (Do Paj.) Chodź ze mną!

(Wychodzą).
SCENA V.
Inny pokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: Lafeu i Bertram).

Lafeu.  Spodziewam się jednak, panie, że go nie bierzesz za żołnierza na seryo.
Bertram.  Mylisz się, panie, biorę go za żołnierza i to jeszcze za żołnierza wypróbowanej odwagi.
Lafeu.  Spuszczasz się na jego własne świadectwo.
Bertram.  I na inne niewątpliwe dowody.
Lafeu.  A więc mój kompas fałszywy: wziąłem skowronka za trznadla.
Bertram.  Zapewniam cię, panie, że to jest człowiek wielkiej nauki i równie wielkiego męstwa.
Lafeu.  Zgrzeszyłem więc przeciw jego nauce i pokrzywdziłem jego męstwo, a stan mój pod tym względem bardzo niebezpieczny, bo nie mogę w sercu znaleźć skruchy. Właśnie nadchodzi. Pojednaj nas, proszę cię, panie; dołożę starania, żeby sobie przyjaźń jego zaskarbić. (Wchodzi Parolles).
Parolles  (do Bertrama). Wszystko się stanie wedle twojego życzenia, mój panie.
Lafeu.  Powiedz mi, proszę, kto jest jego krawcem?
Parolles.  Jak to rozumiesz, panie?
Lafeu.  O, znam go dobrze; tak jest, doskonały z niego czeladnik, krawiec wyśmienity.
Bertram.  (na str. do Parollesa). Czy poszła do króla?
Parolles.  Bez zwłoki.
Bertram.  A odjeżdża tej nocy?
Parolles.  Jak pragnąłeś.
Bertram.  Listy gotowe, pieniądze w szkatule,
I nakazane rumaki; tej nocy,
Gdy miałem posiąść młodą narzeczoną —
Zaczynam z końca.
Lafeu.  Nie przeczę, że dobry wojażer ma swoją wartość przy końcu obiadu; ale wojażer, który kłamie w trzech trzecich swojej powieści, a przy pomocy jednej znanej prawdy chciałby tysiące kłamstw przemycić, wart, żeby go raz słuchać, a trzy razy przez kij przesadzić. Witaj, kapitanie.
Bertram.  Czy zaszło jakie nieporozumienie między tym panem a tobą, monsieur?
Parolles.  Nie wiem, jak popadłem w niełaskę dostojnego pana.
Lafeu.  Ugrzązłeś tam z butami i ostrogami jak błazen w pasztecie, a myślę, że się stamtąd wydrapiesz, nim cię zapytają, jak się tam dostałeś.
Bertram.  Być może, panie, że się pomyliłeś w twoim o nim sądzie.
Lafeu.  Zostanę jednak przy mojem zdaniu, choćbym go spotkał przy pacierzu. Zegnam cię, panie; wierzaj mi, niema jądra w tym lekkim orzechu; dusza tego człowieka jest w jego ubiorze, nie ufaj mu w sprawach wielkiej wagi. Ugłaskałem niejednego z takich paniczów i znam ich naturę. Adieu, monsieur, mówiłem o tobie lepiej, niż zasłużyłeś, niż możesz kiedykolwiek zasłużyć, ale powinnością naszą dobrem za złe płacić (wychodzi).
Parolles.  Wielki dziwak z tego magnata, na honor.
Bertram.  I ja tak myślę.
Parolles.  Jakto, czy go nie znasz?
Bertram.  Znam go, powszechne przyznaje mu zdanie
Wiele zasługi. Lecz otóż i krzyż mój!

(Wchodzi Helena).

Helena.  Posłuszna wszystkim rozkazom twym, panie,
Byłam u króla i mam pozwolenie
Dwór ten opuścić; lecz wprzódy król pragnie
Sam na sam krótką mówić z tobą chwilę.
Bertram.  Królewska wola znajdzie posłuszeństwo.
Niech cię nie dziwi me postępowanie,
Na pozór sprzeczne z mojem położeniem,
Z świętością nowych moich powinności;
Lecz mnie tak wszystko zaszło niespodzianie,
Że statku jeszcze myśl nie może znaleźć,
I to mnie zmusza prosić cię, Heleno,
Żebyś natychmiast spieszyła do domu,

A nie pytając, szukała przyczyny
W własnej twej myśli. Wierzaj, moja prośba
Lepszy ma powód, niż zda się z pozorów;
Interes, który tak nagle nas dzieli,
Większej jest wagi, niż przypuścić możesz
W niewiadomości, o co rzecz się toczy.

(Daje jej list).

To do mej matki. Nim się zobaczymy,
Dwa dni upłynie. Zostawiam cię teraz
Twojej mądrości.
Helena.  Mogę tylko dodać,
Że jestem zawsze wierną twoją sługą —
Bertram.  Dość tego, skończmy!
Helena.  Że zawsze i wszędzie,
Pomimo zawad przez mój los stawianych,
Dołożę starań, aby godną zostać
Mojej fortuny.
Bertram.  Czas mój zbyt jest drogi,
Bądź mi więc zdrowa, a spiesz się do domu.
Helena.  Przebacz mi, panie.
Bertram.  Co chcesz mi powiedzieć?
Helena.  Nie jestem godną skarbów posiadanych,
Nie śmiem powiedzieć, że moje, choć moje,
Lecz jak lękliwy złodziej ukraść pragnę,
Co wedle prawa moją jest własnością.
Bertram.  Czego chcesz, powiedz?
Helena.  Niewiele — nic prawie —
Nie śmiem powiedzieć, czego z duszy pragnę —
Lecz jednak — panie — tylko nieznajomi,
Nieprzyjaciele rozstają się z sobą
Bez pocałunku.
Bertram.  Czas nagli, na konie!
Helena.  Wykonam święcie wszystkie twe rozkazy.
Bertram.  Gdzie reszta ludzi moich? Bywaj zdrowa!

(Wychodzi Helena).

Ty spiesz do domu, gdzie nie stawię nogi,
Póki oręża dłoń moja dotrzyma,
I póki ucho głos bębna dosłyszy.

Dalej na konie!
Parolles.  Więc naprzód! coraggio!

(Wychodzą).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.