Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Król.  Mów, piękne dziewczę, czy do mnie masz sprawę?
Helena.  Tak jest, do ciebie, królu miłościwy.
Gerard z Narbonny moim był rodzicem;
Był to mąż w swoim ćwiczony zawodzie.
Król.  Znałem go dobrze.
Helena.  Gdy go znałeś, królu.
Dość na tem, moich pochwał mu nie trzeba;
Na łożu śmierci dał mi kilka recept,
A jedną zwłaszcza, którą mi polecił,
Jak swej praktyki owoc najpiękniejszy,
Najdroższe dziecię swego doświadczenia,
Strzedz mi polecił, jakby trzecie oko,
Pilniej, uważniej, niż dwa moje własne.
Rozkazów jego dochowałam wiernie.
Gdy wieść mnie doszła, że król mój i pan mój
Właśnie na niemoc zapadł niebezpieczną,
Przeciwko której ojca mego sekret
Jest niewątpliwą ulgą i lekarstwem;
Ja to lekarstwo i pokorne służby
U stóp twych składam, miłościwy panie.
Król.  Dzięki me przyjmij za twoją ofiarę;
Lecz opuszczony od pierwszych lekarzy,
Nie mogę wierzyć w moje wyzdrowienie.
Na uroczystem zebraniu fakultet
Zawyrokował, że zachody sztuki
Naturze praw jej wydrzeć nie zdołają;
Nie chcę więc plamić mojego rozumu,
Nie chcę daremno nadziei mych łudzić,
Nieuleczoną zwierzając chorobę,
Jakby na frymark, w ręce empiryków;
Mojej godności, memu rozsądkowi
Nie chcę wyrządzać krzywdy, bym szalenie
Nieuleczoną chciał leczyć chorobę.
Helena.  Dobra chęć moja trudy me zapłaci.
Nie będę dłużej narzucać mej służby,
Tylko cię proszę, byś w twej raczył myśli
Mojej ofiary pamiątkę zachować.
Król.  Byłbym niewdzięczny, gdybym ci odmówił,