Wielki świat małego miasteczka/Tom II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki świat małego miasteczka
Podtytuł Powiastka
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1832
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
OBLUBIENICY.


Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,
Piekielnej wzywał potęgi,
Klął się przy świętym księżycu blasku,
Lecz czy dochowa przysięgi?

Mickiewicz. Switezianka.

Emilija od czasu zaręczyn z wielkiém podziwieniem rodziców ciągle jest smutna, zamyślona, a raz nawet zastała ją matka całą we łzach. Niewiadoma tego przyczyna, lecz rodzice żałują już że, o ile się zdaje, córkę przeciw woli zaręczyli. Gurtleib znacznie się także od tego czasu odmienił — długo ukrywane wady zaczęły wychodzić na jaw. Niema już teraz w domu innego pana nad niego, służący jemu tylko są posłuszni, sam Pretfic nawet szemrząc musi się zgadzać na jego grymasy i dziwactwa, a matka surowo córkę i ojca za zły wybór ganić zaczyna.
Już i całe miasto brzmi tylko odgłosem jego wad, a zawczoraj w głównym kantorze plotek, rzecz tę następnie roztrząsano.
— Ja tego niepojmuję, mówiła aptekarzowa, jak się można w krótkim czasie tak zupełnie odmienić.
— A cóż będzie później? dodała burmistrzowa.
— Żal mi Emilii, dodał za żoną Pukszta, dobra to dziewczyna.
— Żeby tak mnie, przebąknęła doktorowa, dawnobym zaręczyny za nieważne uznała, a jegomości odprawiła z kwitkiem.
— Masz pani słuszność, dodał znów gospodarz wyciągając się na krześle, i jabym zrobił to samo.
— Uważcie panowie do czego to doszło, kiedy pozawczoraj oznajmił Gurtleib, żeby odtąd nikt się nie ważył w domu bez niego ani kolacii, ani obiadu dysponować.
— To jeszcze mniejsza, ale samę pannę narzeczonę to co chwila kryguje i rozprawia, że nieboraczce aż łzy w oczach stoją.
— Trzeba nam to jakkolwiek naprawić, z zapałem odezwał się Bomba, my jesteśmy głową miasta, i nie możem cierpieć aby jeden jakiś włóczęga miał tu nam i naszym pannom grać po nosie.
— To i cóż zrobić?
— Trzeba, rzekł Bomba nabrawszy ważnej i napuszonej miny, trzeba namawiać Pretficów aby zaręczyny za nieważne uznali.
— Nie można Mości Dobrodzieju! z drugiego końca pokoju odezwał się burmistrz, co się stało, odstać się nie może.
— Ot to także, krzyknęła obrażona doktorowa, gdyby jakiś chłystek jak ten chciał tylko po zaręczynach tak sobie panować! Takbym go wygoniła, żeby się gdzieś oparł za trzeciemi drzwiami. Wiesz pan że ludzie i od ołtarza odchodzą, ażeby też po zaręczynach nie można było jegomości powiedzieć, że z tego nic.
— A potém co za zaleta, ani kocza niema, ani karety — jużbym ja swojej córki nie dała.
— Ani ja.
— Ani ja, ale trzeba koniecznie jego wyforować, trzeba Pretficom wmówić, żeby przecie znali swoją godność. — Taż to jeszcze nie po ślubie.
— To właśnie i dobrze, że pan młody przed ślubem pokazał co umie — ja w tém jestem, dodała burmistrzowa, że z tego nic nie będzie.
— Ale to jeszczeście państwo nowych rzeczy o nim nie słyszeli: on to słyszę czterech jakichś swoich kolegów sprowadził tu do miasta i w domu Pretficów ulokował, oni ich muszą karmić, odstąpili im nawet dwóch pokoi.
— A co to, to rzecz niesłychana. W imie Ojca i Syna, coby to po ślubie było!
— Co się tycze tego, rzekł Mięta zażywając tabakę, to tego za dawnych czasów nie bywało. I jakiż przecię systemat ma ten pan Gurtleib? co on myśli?
— Zabrać posag, złapać pannę i siedzieć na karku rodzicom.
— Będziemy wszyscy usiłowań dokładać, ażeby to w łeb wzięło.
— Ot, wiecie co, rzekła z cicha doktorowa, użyjmy za narzędzie Kleofasa, to on go prędko wysadzi, czyżby nie lepiej było, żeby on się z nią ożenił.
Skrzywiła się na to cała familija burmistrzów, a sama jejmość dodała — Wprowadzilibyście pannę Emiliję z deszczu pod rynnę.
— A to czemu? zapytał Bomba. Wszyscy umilkli, a moi protektorowie postanowili wszelkich sił dołożyć do przywiedzenia do skutku zamiarów, pod warunkiem że będę musiał, jeśli się wszystko uda, kupić kocz i powieźć nim na przejażdżkę całe dostojne towarzystwo. Bomba w charakterze posła odebrawszy pół kopy zleceń rozmaitych, i w towarzystwie Mięty dodanego mu dla łatwiejszego wyłuszczenia rzeczy, wyszli skutkiem obrady z apteki, a jejmość mną się opiekując wytknęła jeszcze głowę z okna, gdy już byli za drzwiami i raz jeszcze zawołała na Bombę: — Ależ tylko proszę rozumnie, nie zapomnij waść o koczu!
Siedziałem właśnie w tej chwili w moim pokoju, w lubém mojém schronieniu. Jedną ręką podparłem się na stole, drugą machinalnie przewracałem leżący przedemną jeden tomik Sonetów Petrarki Litewskiego. Zadumałem się, wlepiłem oczy w jeden wiersz, a usta moje machinalnie powtarzały.

Usta się spotykają, oko ginie w oku,
Łza ze łzą i z westchnieniem miesza się westchnienie!!

Spadła wprawdzie wówczas i z moich oczu łza gorąca — ale, westchnąłem na to — nie zmieszała się z żadną inną łzą. Jeszczem tak siedział podobny posągowi, gdy się drzwi otwarły, a za niemi słyszeć się dało:
— Niech pan dobrodziej wchodzi — Proszę iść — Ale bez ceremonii. I w tej chwili, gdy to mówili, oba chcieli wejść bez ceremonii piérwsi i uwięźli w drzwiczkach; cienka jednak figurka Mięty, łatwiej się wewnątrz wsunęła, a Bomba wszedł powoli, po kilka razy uparte drzwi za sobą zamykając. Trudo tu było wynaleść jakieś zgrabne zaczęcie, spoglądali oba po sobie, nareście doktór temi słowy zaczął rozmowę.
— Wiedząc, iż pan niedomagasz na ciele, i że systemat fizyczny jego ukryty jakiś gnieździ w sobie defekt, przyszliśmy tu na chwilę go ze smutnych myśli rozerwać i razem — zaradzić o ile można jego słabości.
Rumieniec wystąpił mi na twarz, gdym usłyszał wzmiankę o słabości umysłowej, to jest: miłości. Prosiłem jednakże siadać, i w te się słowa odezwałem:
— Miło mi bardzo przekonywać się, żem u nich na jakążkolwiek zasłużył pamięć i nieskończenie jestem wdzięczny za ich o mnie staranie.
— Tylko proszę bez komplementów! lepiej szczérze powiedzieć, rzekł Bomba siadając, żem rad z waszego przybycia i kwita.
— Tak, dodał doktor, co się tycze komplementów, tych wcale za dawnych czasów nie bywało; teraźniejszy nowo-modny systemat, popsuł staro-polską prostotę.
— No, przerwał Bomba, jakże tam idą miłośne interessa? cóśto się jegomości z panną Emiliją nie udało.
Milczałem, a gdy nikt rozmowy nie zaczynał, rzekłem po chwilce zcicha.
— Tak! ale dziś piękny mamy wieczór.
— Nie idzie tu o wieczór, zawołał śmiejąc się dowódzca regimentu półmisków, ale o serduszko waszeci.
Nowa biéda, co tu mówić, jak tu odpowiedzieć? podpomógł mi jednak doktor, mówiąc:
— Wiemy już o wszystkiém, nie potrzeba tu wcale kryć się; owszem szczérze pan nam powiedz, czy chciałbyś się ożenić z panną Emiliją?
— Do czgoż dąży to zapytanie? rzekłem zdziwiony, a choćby i tak było jak pan powiadasz, wszakże już niema żadnej nadziei.
— Do ostatniego, póki w człowieku puls bije, poważnie powiedział Mięta, nigdy tracić nie trzeba nadziei. Wszystko jeszcze można poprawić, wszystkiemu zaradzić.
— Tak, dodał Bomba, powiedz pan tylko szczérze, jak się miały interesa, i bądź pewny, że nas do tego badania próżna tylko ciekawość nie wiedzie, ale własny jego interes.
— Umhu! interes, przebąknął Mięta zdziwiony wymową traktijernika, własny jego interes.
Rad nie rad tedy, zacząłem długą legendę, którą czytelnik ziéwając w piérwszym i tym tomie czytał. Gdym mówił, oczy posłów zwrócone były na mnie; Bomba wzruszał czasem ramionami, a doktor uśmiéchał się złośliwie.
— No, terazże ja panu powiem, rzekł Mięta gdym skończył, co masz robić. Trzeba nanowo zacząć bywać u Pretficów; znowu, nawet... nawet przy jej przyszłym stroić koperczaki.
— To być nie może, odpowiedziałem prędko, Emilija rozumie że jestem niestały, że się kocham w Burmistrzównie, że zwodzę córkę Pocztmajstra.
— Przeciw temu jest remedium, rzekł Mięta, a usunięcie tej zawady do nas należy. Pan tylko ze swej strony częściej znowu zacznij bywać u Pretficów, powoli wystaw im sprzeczność między sobą a rywalem, a my reszty dokończym.
Podziękowałem natychmiast moim przyjaciołom i w skutek ich rady, ubrałem się i poszedłem do Pretficów. Rozmyślając nad niestałością losu i charakteru ludzkiego minąłem fórtkę i wszedłem do pokoju. Ale! jakiś widok przedstawił się mym oczom, gdy wszedłem!!! Widok, który mię do łez prawie poruszył, ale którego mimo szczérych moich chęci w tym rozdziale opisać czytelnikom nie mogę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.