Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI

Wielka uczta weselna zbliżała się do końca. Podawano przepyszne ciastka. Rozgrzani i ospali goście rzucali się łapczywie na kunsztowne wytwory lodów owocowych. Tu i ówdzie wirował dym cygar i papierosów ponad głowami tych, którzy nie mogli doczekać wstania od stołu.
Właśnie skończył dowcipne przemówienie Dr. Beisser, pełne zgoła niedelikatnych aluzji. Szalay, reagujący na każde świństewko hucznym śmiechem wstał, by wyrzec kilka słów odpowiedzi. Ale w tejże chwili przystąpił doń lokaj i szepnął coś w ucho.
— Jakto? Teraz do telefonu? — zdziwił się amfitrjon. — Niepojęte zuchwalstwo! Trzeba było powiedzieć, że jestem przy stole.
— Powiedziałem, jaśnie panie! — odrzekł Edward z urazą w głosie. — Ale ten pan, który się przedstawił jako rada dworu Krüger, oświadczył, że idzie o rzecz wagi niezmiernej, której odkładać żadną miarą nie sposób, a zatrzymanie jaśnie pana przez sekundę tylko.
Szalay, wzruszywszy ramionami, powiedział gościom.
— Nie dają mi spokoju nawet w dniu wesela. Jestem wezwany pilnie do telefonu.
Służący zaprowadził go do małego gabinetu, gdzie stał telefon. Podano czarną kawę i likiery. Goście opuścili miejsca, tworząc grupy. Damy otoczyły Elżbietę, Truda Koritschoner mówiła z przesadą:
— Wielmożna pani... ha, ha, ha... wielmożna pani! Jakże to brzmi komicznie! Zazdroszczę pani z całej duszy tej jazdy na Semering. Oto księżyc na niebie. Będzie to coś bajecznego!
Starsza dama, przyjaciółka pani Lehndorff zauważyła żałośliwie brzmiącym głosem:
— Istotnie, pozazdrościć ci trzeba, Elżbieto. Jakże wspaniale ukształtuje się teraz życie twoje, dziecko!
Ale generałowa Edeltrau, wtrąciła kwaśno i ostro.
— W czasach dzisiejszych nie odgrywa roli równość pochodzenia, ani też wykształcenie, ale wyłącznie tylko pieniądze. Ano, pod tym względem wybór był nader szczęśliwy! Coprawda, nie sądzę, by moja Regina zdecydowała się...
Pozostało tajemnicą na coby się nie zdecydowała Regina, która z godnością dźwigała mały garb na plecach, bowiem w tej chwili wrócił od telefonu nieco zmieszany Erno Szalay.
— To coś okropnego, coś strasznego! — oświadczył — Muszę oto teraz zejść do mego biura. Przybędzie pewien pan, któremu muszę poświęcić chwilę krótkiej rozmowy w sprawie ważnej, nie znoszącej zwłoki. Będzie tu za pięć minut, a w ciągu dalszych pięciu minut załatwię się z nim.
Mimo tych słów swobodnych drżała dłoń Szalaya, gdy gładził Elżbietę po ramieniu, mówiąc: — Wszakże nie jesteś, złota moja, oburzona tę drobną przeszkodę? Gdy wrócę, zostanie nam jeszcze kwadransik miłej rozmowy z gośćmi, a potem przebierzemy się by popędzić w dal.
Wyszedł, nie zauważywszy zimnego, wrogiego niemal spojrzenia, jakiem odpowiedziała Elżbieta na jego pieszczoty i słodkie słówka.
Ogarnął ją rozgwar głosów, tak że nie wiedziała co do niej ludzie mówią i czy mówią wogóle. Jedna tylko tkwiła w niej myśl, przybierająca formę rozmowy ze samą sobą.
— Ach! Gdybyż to mnie czekała podróż poślubna z Theem! Nie autem, ale trzecią klasą pociągiem, by spędzić w jakimś zapadłym kącie noc, któraby mnie uczyniła żoną jego. Z jakiemże poczuciem szczęścia poddawałabym się jego pieszczotom, czując pocałunki na ciele.
Ale w duchu, twarz Thea przemieniła się nagle w szkaradną maskę Szalaya. Czuła, jak pożądliwe, ordynarne palce obmacują jej całe ciało, a nabrzmiałe usta dotykają jej warg. Zakrzepła w niej do kropli krew i zatoczyła się na ścianę.
Przestraszone kobiety gdakały wokoło.
— Jest bardzo blada! Nic dziwnego! Gorąco! Wzburzenie...
Truda śmiejąc się szepnęła coś Ellen w ucho, ale dziewczyna patrzyła na siostrę z powagą, troską i politowaniem.
Szklanka wody z lodu orzeźwiła Elżbietę, która powiedziała z uśmiechem, że jest trochę zmęczona krzątaniną dni ostatnich, poczem pani Kraus wygłosiła odczyt higjeniczny, potępiający bezmyślność podróży poślubnych i uczt weselnych. Na tem polu była fachową, gdyż niedawno rozwiodła się z trzecim mężem.
Minęła dziewiąta, potem kwadrans na dziesiątą, a młody żonkoś nie nadchodził. Dr. Beisser rzucił żart.
— Jest to może atak neurastenji ślubnej. Potrzeba mu skupienia i rozważa u siebie, na dole, czy mimo wszystko nie palnął głupstwa! Pani Kraus poparła go, uśmiechając się złośliwie.
— Znam przypadek, gdzie nowo zaślubiony uciekł poprostu tegoż wieczoru, gdyż go ogarnął strach. Ano, wiadomo, pan Szalay ma sporo ponad czterdziestkę.
Generał, który usłyszał tę rozmowę zmarszczył czoło i miał ochotę postawić oboje na baczność. Niezadowolony bardzo podszedł do grupy kobiet, otaczających Elżbietę i matkę.
— Bardzo to wielkie ze strony Erna uchybienie formom. Niema interesów, któreby mogły przeszkadzać w dniu zaślubin.
Elżbieta wzruszyła ramionami.
— Daj mu pokój, ojcze! Widocznie nie mogło być inaczej. Ale nie zadowolniło to generała.
— Poprostu zadzwonię doń, pytając jak długo jeszcze potrwa konferencja.
Upłynęły znowu minuty. Generał wrócił do salonu wzburzony wielce.
— Wyobraźcie sobie! — zawołał — Od Szalaya nie zgłasza się nikt! Aparat jego stoi na biurku i niepodobieństwem jest by nie dosłyszał sygnału. Czyżby miał wyjść razem z tym gościem, który przybył na konferencję? Gości ogarnął pewien niepokój i zdenerwowanie.
Jeden z panów, Ukarz domowy Lehndorffów docent Haltauf wyraził przypuszczenie.
Pan Szalay pił dużo, w dodatku upał, burza, zrozumiałe podniecenie... może mu się zrobiło słabo? Ekscelencjo myślę, że trzebaby don zajrzeć.
— Jak się ten dzień zakończy? — pytała się siebie Elżbieta, podczas gdy obaj panowie z towarzyszącym im Edwardem zeszli na dól schodami. Gdy jednak płynęła minuta po minucie, a oni nie wracali, jęli się goście wymykać pędzeni ciekawością i żądzą sensacji, w końcu zaś rozmyśliwszy rzecz całą, powiedziała Elżbieta matce:
— Chodźmy! I ja muszę zobaczyć.
Całe towarzystwo weselne zebrało się pod drzwiami mieszkania Erno Szalaya. Wołano i krzyczano bezładnie, a doktor Haltauf i generał naciskali nieustannie guzik dzwonka elektrycznego, tak że hałaśliwy dźwięk słychać było daleko. Pozatem bili obaj pięściami w drzwi.
Tymczasem Edward jął szukać portjera i znalazł go w szynku, naprzeciw domu. Portjer obejrzał zamek fachowo i oświadczył.
— Drzwi są zatrzaśnięte tylko, a nie zamknięte na klucz. Mogę otworzyć bez trudu krzywym gwoździem! poczem ruszył spiesznie do swego mieszkania w podwórzu, wrócił z gwoździem i za pierwszą zaraz próbą, drzwi stanęły otworem.
Jakże się ten dzień skończy? — szepnęła Elżbieta w duchu, idąc wraz z ojcem i lekarzem na czele zaciekawionych.
Przebyli obszerny przedsionek, minęli pokój, gdzie zazwyczaj pracowali urzędnicy i weszli do prywatnego biura Erno Szalaya, poza którem było już tylko jego mieszkanie prywatne. W pokoju tym było całkiem ciemno i generał pokręcił taster elektryczny.
Spojrzenie wokół, a potem jednogłośny okrzyk zgrozy z dziesięciu, dwunastu, czy dwudziestu ust.
Przed otwartą a ściężaj kasą pancerną, leżał Szalay na brzuchu, a głowa jego tonęła w kałuży krwi.
Lekarz przyklęknął obok ciała, ale po kilku sekundach wstał i rzekł głucho.
— Pan Szalay został niedawno zamordowany przez strzał w czaszkę.
Nastąpiły histeryczne okrzyki, ataki mdłości, zabrzmiał płacz. Pierwszy opanował się generał i głosem marsowym wezwał gości, by odeszli. Wykonali to ochotnie, uciekając z pospiechem i tłumnie do czekających aut, oraz dorożek.
Zostali tylko generał, lekarz, Elżbieta i Edward. Panią Lehndorff, napół przytomną zaniosły do mieszkania Ellen i służąca. Upiornie blada, patrzyła Elżbieta przed siebie, myśląc.
— Dzień skończył się inaczej, niż każdy myślał.
Szeroko otwartemi oczyma spoglądała na zwłoki człowieka, który jej przed trzema zaledwo godzinami został poślubiony.
Nagle jednak źrenice jej rozszerzyły się tak, że nabrały barwy węglowo czarnej. Sykliwy krzyk wybiegł z jej piersi i schyliła się błyskawicznie, by podnieść coś, co leżało obok zwłok.
— Nie wolno niczego dotykać! — zagrzmiał generał. — Wszystko ma stać i leżeć jak jest, aż przybycia policji. Coś podniosła, Elżbieto?
Spojrzała na ojca, a twarz jej wykrzywił skurcz.
— Nic, ojcze! Wydało mi się tylko, że coś tam leży, ale był to cień tylko.
Elżbieta ścisnęła dłoń prawą i zatoczyła się. Byłaby upadła, gdyby nie Edward, który ją szybko objął w pół i powiódł do sofy w przeciwległym kącie pokoju.
— Nie wolno niczego dotykać i musimy prosić wielmożnych państwa, by raczyli poruszać się jak najmniej, by nie zatrzeć śladów. Ponieważ jest telefon, możemy niezwłocznie zawiadomić dyrekcję policji.
Wtej chwili dopiero przypomniał sobie generał znajomość z Bodenbachem.
— Najlepiej wprost zatelefonować do pana radcy policji Dra Bodenbacha. Zna on nas dobrze i weźmie sprawę w rękę.
— Zostaw, ojcze Thea w spokoju! — zawołała Elżbieta, wstając — oszczędź mu tego!
Generał popatrzył na córkę ze zdumieniem, a telefonujący policjant zauważył.
— Łaskawa pani! Niema tutaj mowy o jakiemś zostawianiu w spokoju. Pan radca policji Bodenbach jest przecież szefem biura bezpieczeństwa i musi być w pierwszej linji zawiadomiony o każdej zbrodni.
Nie oponując, skulona siedziała Elżbieta, podczas, gdy policjant rozmawiał z domową centralą dyrekcji policji.
— Tutaj policjant Nr. 133. Proszę mnie połączyć z urzędnikiem dyżurnym biura bezpieczeństwa, panem komisarzem Klotzem. Tutaj policjant Nr. 133 z rejonu Garnisonsgasse! Melduję posłusznie, że w domu przy Ferstlgasse 22 znaleziono zamordowanego bankiera Erno Szalaya. Jestem tu i proszę o instrukcje. Co? Pan radca policji jest jeszcze? Oczywiście, zaczekam.
W kilka sekund potem powtórzył meldunek radcy.
— Tak jest! Czekamy na przybycie pana radcy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.