Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XI

Wielka uczta weselna zbliżała się do końca. Podawano przepyszne ciastka. Rozgrzani i ospali goście rzucali się łapczywie na kunsztowne wytwory lodów owocowych. Tu i ówdzie wirował dym cygar i papierosów ponad głowami tych, którzy nie mogli doczekać wstania od stołu.
Właśnie skończył dowcipne przemówienie Dr. Beisser, pełne zgoła niedelikatnych aluzji. Szalay, reagujący na każde świństewko hucznym śmiechem wstał, by wyrzec kilka słów odpowiedzi. Ale w tejże chwili przystąpił doń lokaj i szepnął coś w ucho.
— Jakto? Teraz do telefonu? — zdziwił się amfitrjon. — Niepojęte zuchwalstwo! Trzeba było powiedzieć, że jestem przy stole.
— Powiedziałem, jaśnie panie! — odrzekł Edward z urazą w głosie. — Ale ten pan, który