Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Po zakończeniu formalności znikł Theo Bodenbach w zakrystji, nie pożegnawszy wcale Elżbiety. Wyszedłszy na rzeźwe powietrze wieczorne, uczuł, że wyczerpał doszczętnie siły i panowanie nad sobą.
Przytem miał radca policji rzeczywiście jeszcze tego wieczoru nader ważne sprawy urzędowe. Po uciążliwych, przez całe tygodnie trwających dochodzeniach udało się policji kryminalnej zaaresztować pewną część przywódców złodziei kolejowych, bandy rozpowszechnionej po całej Austrji, która we Wiedniu i na prowincji okradała pociągi towarowe.
Łupy śmiałych zbrodniarzy wzrastały z dnia na dzień w miljony, a Bodenbach wziął na pomoc całą swą bystrość umysły, by przeniknąć chytrostki bandytów, którzy pracowali, przebrani za urzędników kolejowych, kobiety, a nawet oficerów.
Tegoż właśnie dnia schwytano w pobliżu dworca zachodniego po zaciętym oporze całą grupę, a Bodenbach, z uwagi na wesele naznaczył pierwsze przesłuchanie ich na pół do siódmej. Od przebiegu tego przesłuchania zależnem było, czy będzie można odnaleźć wspólników łotrzyków.
Blady, wyczerpany we fraku z zielonym storczykiem w butonierce, zasiadł Bodenbach w biurze, a śledztwo rozpoczęto w obecności Leidlicha i protokolanta.
Radca czuł, że nie jest na wysokości zadania. Nie przemawiał do aresztowanych, jak zazwyczaj łagodnie i jowalnie, ale był zniecierpliwiony, twardy i nerwowy. Stawiając jedno pytanie po drugiem, by znaleźć punkty zaczepienia, spoglądał raz poraz na zegar ścienny, myśląc:
Jest siódma. Uczta weselna w pełnym toku. Słyszę wprost mlaskanie Szalaya i widzę bladą, przepojoną wstrętem twarz Elżbiety.
— Oskurka, miejże pan rozum i wyznaj spokojnie, że wielka kradzież frachtów w Weidhofen, to pańskie dzieło. Wiemy o tem dobrze, oszczędź nam pan zatem niepotrzebnego trudu!
Teraz podają szampana, a generał wygłasza wzruszające przemówienie. Elżbieta, która nie umie udawać, wbiła spojrzenie w ścianę przeciwległą.
— Szachraju jeden, nie zechcesz pan chyba wmówić we mnie, że nie wiesz kto już na granicy szwajcarskiej rozluźnił śruby progów kolejowych.
Pół do ósmej. Szalay podpił sobie już niezawodnie, a goście jego puszczają się na bezwstydnie, ubliżające dowcipy. Elżbieta załamuje ręce z męki i rozpaczy.
Przesłuchanie trwało dalej. Protokolant ledwie mógł nadążyć z pisaniem. Bodenbach uczuł, że siły jego są do cna wyczerpane, a wskazówka zegara jęła się posuwać z szybkością zawrotną. Dochodziła ósma. Przyszła kolej na Herlingena, dawnego znajomego, który raz poraz niepokoił policję. Jego można było stosunkowo najłatwiej jeszcze wyłowić.
Tymczasem skończono już pewnie ucztę weselną. Niedługo zdejmie Elżbieta białą suknię ślubną, potem zaś zostanie w błyskawicznem tempie uwieziona do Semeringu. Gdy tylko zostanie sam na sam z Szalayem, będzie zgubiona.
— Padł na polu niesławy! — mruknął Bodenbach nieprzytomnie, tak że przesłuchiwany aresztant, Leidlich oraz protokolant spojrzeli nań ze zdumieniem.
Opanował się, prostując zapadłą, wyniosłą postać. Musiał doprowadzić rzecz do końca i postanowił uczynić coś, czego nie imał się dotąd nigdy.
— Proszę wprowadzić Herlingena! — polecił. — Herlingen, jesteśmy starzy znajomi, gdyż często stawałeś przedemną. Słuchajże pan. Chcę rzecz załatwić krótko i węzłowato. Wiesz pan chyba dobrze, iż tym razem czeka pana dziesięć lat, conajmniej, a nie jesteś już młody i masz szpakowate włosy. Otóż proponuję co następuje. Podyktujesz nam pan nazwiska uczestników waszej bandy… oczywiście, wszystkich. Jeśli będzie to zgodne z prawdą i szczere, natenczas zastanowię przeciw panu całe śledztwo, otrzymasz z kasy policji kilka tysięcy na drogę, a ponadto nawet ładny paszporcik.
Spojrzał na zegar. Było kwadrans na dziewiątą.
— Ale zaraz, bez żadnych namysłów, rozumiesz pan?
Herlingen podbladł, potem poczerwieniał mocno.
— Panie radco, gdyby było prawdą, co pan mówi, zaryzykowałbym.
— Wiesz pan dobrze, że jeśli coś mówię, to zawsze serjo. A więc dalejże!
Herlingen jął mruczeć nazwiska i podawać adresy. Drżący z niecierpliwości i wzburzenia bębnił Bodenbach palcami po biurku. Dawał wzywanym spiesznie urzędnikom, oraz konfidentom zlecenia i podpisywał nakazy aresztowania. W końcu powiedział Leidlichowi:
— Mam ból głowy taki, że oszaleję chyba! Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Przed upływem pół godziny nie zostaną, sądzę, przeprowadzone nowe aresztowania. Zostań do tego czasu! Będziemy mieli, jak myślę, dziś robotę do północy!
Wybiegł spiesznie do przyległej stacyjki, gdzie była szafa z ubraniami i umywalnia, przywdział na frak długi, cienki płaszcz od deszczu i zamienił cylinder na miękki, skrzydlaty kapelusz. Potem wyszedł.
Leidlich siedział przez chwilę skulony, jakby do skoku a usłyszawszy, że w korytarzu przebrzmiały kroki przełożonego, zerwał się, chwycił kapelusz i laskę, szarpnął drzwi do przyległej sali gdzie pracowało kilku urzędników, powiedział im, że zaraz wróci, a chce tylko przekąsić coś.
W portalu głównym skrył się za filar i przeczekał, aż Bodenbach opuści budynek. Potem szedł za nim w odległości stu kroków, pobiegł za tramwajem, w którego pierwszy wóz wsiadł Bodenbach i wskoczył niepostrzeżenie w ostatni wagon doczepiony.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.