Trzy godziny małżeństwa/Część pierwsza/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hugo Bettauer
Tytuł Trzy godziny małżeństwa
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Przemysłowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Die drei Ehestunden der Elizabeth Lehndorff
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.

Bodenbach, który opuścił biuro, dręczony bólem głowy, istotnie był nieobecny ponad pół zaledwo godziny. Leidlich mający czekać nań w biurze, ale także wyszedł, wrócił kilka tylko minut przed nim i w chwili, gdy radca wchodził, siedział na swojem miejscu.
Przechadzka wyraźnie dobrze oddziałała. Bodenbach był jeszcze bardzo blady, ale nie tak już popędliwy i wzburzony, jak przedtem. Odzyskał spokój człowieka, który widzi, że trzeba się pogodzić z koniecznością i gotów to uczynić.
Nadeszły meldunki i sprawozdania komisarjatów, telefonicznie zawiadamiano o aresztowaniu dalszych członków bandy złodziei kolejowych, a Bodenbach polecił zamknąć ich w więzieniu policyjnem, zaś nazajutrz stawić do przesłuchania.
— Wiesz co? — powiedział Leidlichowi. — Zbliża się dziesiąta.
Mamy dziś za sobą dzień gorący pod każdym względem. To też po przejrzeniu sprawozdań komisarjatów, miast pracować dalej, wolałbym wypić gdzieś szklankę piwa. Chodź ze mną!
Wyrzekł to wesoło nieomal, a Leidlich przyjął zaproszenie, rzuciwszy jednak szefowi ukradkiem badawcze skośne spojrzenie. W kilka minut później zatętnił telefon gwałtownie, jak na alarm, a Bodenbach odebrał meldunek policjanta Nr. 133. Zerwał się porywczo, ale rzekł spokojnie:
— Mój drogi, będziesz m usiał sam pić piwo. W tej chwili otrzymałem meldunek o czemś strasznem, niepojętem. Ernö Szalay, który przed kilku zaledwie godzinami zaślubił pannę Lehndorff, został zamordowany. Wznieci to niesłychany rozgłos, prezydent będzie w najwyższym stopniu wzburzony, więc chociaż z wielu powodów jest mi bardzo przykro, muszę sprawę wziąć w ręce własne.
Zdawało się, że Leidlicha przygniatało brzemię tragicznej wieści. Chwycił oburącz głowę, bąknął kilka słów niezrozumiałych, patrzył przez chwilę w milczeniu na szefa, potem zaś, buchnąwzgrzytliwym śmiechem, powiedział:
— Ładne wesele... ani słowa... Krwawe wesele! Ano, jeśli słodka Elżbieta była dość mądra, może się cieszyć. Dużo przyjemniej być wdową Szalaya, niż żoną jego. Bardzobym rad współpracować w tej sprawie. Theo, pozwól mi asystować sobie!
Zachowanie Leidlicha odrzuciło Bodenbacha i przez ułamek sekundy zamigotała w nim świadomość, że towarzysz młodości jest mu raczej wrogiem, niż przyjacielem. Ponownie wdziewając na frak płaszcz od deszczu, powiedział szorstko.
— Niema o tem mowy! Jutro rano obejmiesz sprawę złodziei kolejowych. Do widzenia!
Auto służbowe czekało już przed bramą i radca Bodenbach, w towarzystwie trzech detektywów popędził na miejsce czynu. Zastał generała, lekarza Dra Haltaufa, Elżbietę, Edwarda i dwu policjantów w gabinecie, gdzie zwłoki leżały dotąd w zakrzepłej krwi na posadzce.
Zamienił niedoszczegalnie niemal wyszeptane pozdrowienie i uściski naprzód z generałem, potem zaś z Elżbietą, której lodowata i martwa ręka spoczęła w jego dłoni. Generał, który uważał się za równie ważnego, jak nieszczęśliwego, opowiedział co zaszło. Bodenbach zwrócił się do Edwarda.
— Jakie nazwisko wymienił ten pan, który chciał koniecznie rozmawiać z p. Szalayem?
— Na kilkakrotne pytanie moje, kogo mam zameldować, odrzekł: Tutaj radca dworu Krüger.
— Hm... nazwisko to jest mi całkiem nieznane, Czy w tym głosie było coś szczególnego?
— Właściwie nie. Ale teraz, gdy rzecz roztrząsam, wydaje mi się, że głos ten był sztucznie zmieniony. Wzruszywszy ramionami, odwrócił się radca do lekarza.
— Wszedłeś pan, doktorze, jak stwierdził ekscelencja, do tego pokoju o pół do dziesiątej. Kiedy mogła nastąpić śmierć?
— Nie mogę ustalić nic pewnego, panie radco, przeto przypuszczać należy, że śmierć nastąpiła w kwadrans, a co najwyżej w pół godziny przed naszem wejściem do gabinetu.
Bodenbach kazał zanieść zwłoki na kanapę, obejrzał ranę, potem zaś zbadał otwartą kasę, na której górnych półkach leżały pomieszane papiery, listy i banknoty najróżniejszego rodzaju. Także na posadzce pomiędzy kasą, a kałużą krwi leżały kartki, listy i dokumenty.
Tymczasem detektywi szukali daremnie broni, użytej do zbrodni, oraz śladów stóp i odcisków palców. Generał, Elżbieta i inni siedzieli milcząc na krzesłach. Odetchnąwszy głęboko, zwrócił się Bodenbach do nich.
— Na razie nie mamy tu nic do roboty. Moi ludzie pozostaną aż do chwili zabrania zwłok do sali obdukcyjnej, potem zamkną i zapieczętują drzwi, pozostawiając dwu policjantów na straży. Jeśli państwo będą łaskawi wziąć mnie do swego mieszkania, opowiem spostrzeżenia swoje, a także przeprowadzę przesłuchanie każdej osoby z osobna.
Elżbieta, dotąd jeszcze w sukni ślubnej, wróciwszy do siebie zdjęła w końcu welon i wianek mirtowy, a gładząc go czule, rzekła sobie bez słowa, w duchu, rozwierając szeroko, zdjęte strachem oczy.
— Wianuszek nienaruszony, ale za jakąż cenę!
Szybko zmieniła suknię ślubną na domową, jaką rano miała na sobie, zajrzała do matki, która płacząc leżała w łóżku. Przykładała jej kompresy wzburzona, ale zgoła nie zbolała Ellen, po chwili zaś znalazła się w gabinecie generała. Pośrodku pokoju stał Bodenbach, a Elżbieta zamknęła oczy, jakby ją olśniło światło.
Bodenbach mówił:
— Przypadek ten jest jednocześnie całkiem jasny i w najwyższym stopniu tajemniczy. Pewien człowiek, zwący się prawdopodobnie fałszywie radcą dworu Krugerem, dokazał tego, że Erno Szalay zeszedł do biura w parterze. Szalay był niewątpliwie w położeniu przymusowem. Z powodów, których nie znamy, pan Szalay, wpuściwszy niespodziewanie dziwnego gościa, otworzył kasę, prawdopodobnie po to, by mu dać pieniądze, lub jakieś dokumenty. W tej chwili nieznajomy strzelił z pobliża, o czem świadczą oparzenia na krawędziach rany, z odległości dwu jakby centymetrów, w ten sposób, że pocisk wszedłszy prawem uchem w górę, tkwi prawdopodobnie w kości czaszkowej. Szalay uczynił pół obrotu w lewo i padł martwy. Broń stanowił, sądząc po wielko kalibrowym pocisku, pistolet wojskowy, jakie dzisiaj mają dziesiątki tysięcy ludzi. Morderca zabrał go ze sobą.
A teraz motywy czynu, Nie można powiedzieć nic pewnego, ale prawdopodobnie, zachodzi tu przypadek mordu rabunkowego. Pan Szalay mógł posiadać w kasie znaczne sumy, w wysokości wielu miljonów. Zbrodniarz szukał zapewne plików banknotów w pakietach i znalazł je, gdyż inaczej nie zostawiłby tylu banknotów luźnych.
Spróbujemy oczywiście z ksiąg i zapisków zamordowanego stwierdzić, ile mógł wynosić łup zbrodniarza. Ale wątpię, by się to udało. Stosunki, jakie niestety obecnie panują u nas, w Austrji, pozwalają, zwłaszcza finansistom w rodzaju pana Szalaya (zaręczam, iż nie chcę obwiniać zmarłego) posiadać tak zwany majątek latający. Pieniądze znajdują się w kasie przez kilka zaledwie godzin, albo conajwyżej dni i niema z nich śladu w księgach.
— Muszę wyznać, że stoję przed strasznie trudnem zadaniem. Morderca wykorzystał ze świetną zręcznością jedyną sposobność dostania się o późnej godzinie do domu w sposób niepostrzeżony. Po zetknięciu z p, Szalayem wyszedł również niepostrzeżenie. Bylibyśmy bardzo bliscy rozwiązania zagadki znając treść rozmowy telefonicznej mordercy z ofiarą. W braku tego, możemy jeno żywić nadzieję, że traf szczęśliwy naprowadzi nas na ślad. A teraz radbym... jest to czysta formalność zresztą... poddać z osobna naprzód ekscelencję, potem zaś pannę... raczej panią Szalay, poddać krótkiemu przesłuchaniu.
Siedzieli obaj naprzeciw siebie. Generał był teraz znużony, skurczony i znacznie postarzały. Wychylił szybko kieliszek kcniaku, a radca Bodenbach zapalił papierosa.
— Przed kilku dniami dał mi ekscelencja do zrozumienia, że Erno Szalay postąpił wobec córki pańskiej bardzo szlachetnie, zabezpieczając jej przyszłość. Czy mogę prosić o bliższe szczegóły?
— Ano, — rzekł generał w zadumie — teraz wydaje mi się, jakgdyby Szalay żywił przeczucie śmierci. P rzed dwoma tygodniami powiedział mi, że go niepokoi myśl, iż zemrze nagle i zostawi cały majątek dalekim krewnym na Węgrzech, których niemal nie zna. Oświadczył, że zrobi testament na korzyść Elżbiety. Potem, w razie przyjścia na świat dziecka, miało się wprowadzić odpowiednią poprawkę. Zaraz następnego dnia zawiadomił mnie, że testament gotowy i oddał mi dokument w przechowanie.
Z wahaniem ciągnął dalej stary generał.
— Prócz tego wręczył mi listę tych wszystkich banków w Holandji, Danji, Szwajcarji i Niemczech, gdzie posiada bardzo znaczne konta, Zawiadomił jednocześnie te banki, że w razie śmierci dane sumy przechodzą na żonę. Te zagraniczne konta, jak mi powiedział, stanowią część główną jego majątku i w ten sposób uszłyby wszelkiego opodatkowania w Austrji.
Bodenbach potwierdził skinieniem głowy.
— To jest całkiem bez zarzutu, gdyż po jego śmierci państwa zagraniczne nałożą podatek spadkowy, a dwukrotne opodatkowanie jest niedopuszczalne. Spadek znajdujący się w k raju przypadnie w niemałej części skarbowi państwa, gdyż przypuszczam, że pan Szalay nie był zbyt ścisły w płaceniu podatków i fasjach majątkowych. Jedno jest tylko jasne. Córka pańska, skutkiem śmierci męża stała się kobietą bogatą, zupełnie niezawisłą, tak iż ta tragiczna historja, z punktu czysto materjalnego jest czemś w rodzaju wielkiej wygranej.
Generał rzucił się z oburzeniem:
— Co pan masz na myśli, panie radco policji?
— burknął.
— Ekscelencjo! — odparł Bodenbach z uśmiechem. — Tak jak pan w uwadze mojej znalazłeś coś podejrzanego, tak samo weźmie to opinja publiczna. Ludzie powiedzą... Cóż za szczęście! Śmierć przyszła w sam czas! I dziś nie sposób nawet przewidzieć, jak daleko sięgnie oszczerstwo.
Ponieważ jednak wiem, że zachodzi tu przypadek morderstwa rabunkowego, całem zaś pragnieniem jest w miarę możności przyczynić się do szczęścia pańskiego domu, w pierwszej zaś linji do szczęścia córki pańskiej, przeto uczynię wszystko, by z góry złamać kolec obmowy.
Bodenbach zadał jeszcze kilka pytań odnośnie do przebiegu wydarzeń podczas uroczystości weselnej, poczem poprosił o rozmowę z Elżbietą.
Siedziała w wielkim fotelu klubowym, zaś Bodenbach chodził po pokoju. Drganie mowy świadczyło o wzburzeniu, ale nie patrzyła mu w oczy, tylko na ścianę. On odsunął włosy z wysokiego czoła.
— Elżbieto! — powiedział. Dzień zakończył się inaczej, niżeśmy myśleli wszyscy.
Drgnęła konwulsyjnie.
— Dziwne szczęście uczyniło panią małżonką Erno Szalaya, nie dopuszczając jednocześnie byś pani została naprawdę żoną jego. Ojciec pani potwierdził mi przed chwilą, że jesteś bogata i niezależna. Życie otwarte na ścieżaj i wszelki luksus możliwy. Ja zaś, jako dobry, stary przyjaciel uczynię wedle sił wszystko co trzeba, by nie dosięgło pani oszczerstwo, by nie podkreślano, że gwałtowna śmierć Szalaya była dla niej szczęściem.
Elżbieta zacisnęła kurczowo dłonie, on jednak ciągnął dalej, jakby nie widząc jej cierpienia.
— W czasie najbliższym będziemy się widywać rzadko. Przypuszczam, że jak tylko można najspieszniej opuści pani Wiedeń, by gdzieś przepędzić lato i przyprowadzić nerwy do równowagi. Ja sam będę miał na razie dużo zajęcia ze sprawą Szalaya, potem zaś wziąwszy urlop powędruję pieszo w góry.
Z wielu względów dobrze będzie trzymać się zdała. Przedtem dzieliło nas ubóstwo moje, teraz tworzy przeszkodę bogactwo pani. Toteż odejdę, oświadczywszy tylko, że uczucie moje jest tak niezmienne, jak bieg ziemi wokoło słońca, a niczego bardziej nie pragnę i pożądam, jak jej pełnego szczęścia!
Theo pochylił się nad lodowato zimną ręką Elżbiety, ucałował ją i wyszedł szybko. Ona zaś zrazu stała bez ruchu, potem jęła nadsłuchiwać milknącego w dali odgłosu jego kroków, łzy spływały po policzkach, a jednocześnie przedziwny uśmiech zjawił się na drgających spazmatycznie ustach.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hugo Bettauer i tłumacza: Franciszek Mirandola.