Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bąknął kilka słów niezrozumiałych, patrzył przez chwilę w milczeniu na szefa, potem zaś, buchnąwzgrzytliwym śmiechem, powiedział:
— Ładne wesele... ani słowa... Krwawe wesele! Ano, jeśli słodka Elżbieta była dość mądra, może się cieszyć. Dużo przyjemniej być wdową Szalaya, niż żoną jego. Bardzobym rad współpracować w tej sprawie. Theo, pozwól mi asystować sobie!
Zachowanie Leidlicha odrzuciło Bodenbacha i przez ułamek sekundy zamigotała w nim świadomość, że towarzysz młodości jest mu raczej wrogiem, niż przyjacielem. Ponownie wdziewając na frak płaszcz od deszczu, powiedział szorstko.
— Niema o tem mowy! Jutro rano obejmiesz sprawę złodziei kolejowych. Do widzenia!
Auto służbowe czekało już przed bramą i radca Bodenbach, w towarzystwie trzech detektywów popędził na miejsce czynu. Zastał generała, lekarza Dra Haltaufa, Elżbietę, Edwarda i dwu policjantów w gabinecie, gdzie zwłoki leżały dotąd w zakrzepłej krwi na posadzce.
Zamienił niedoszczegalnie niemal wyszepta-