Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostali tylko generał, lekarz, Elżbieta i Edward. Panią Lehndorff, napół przytomną zaniosły do mieszkania Ellen i służąca. Upiornie blada, patrzyła Elżbieta przed siebie, myśląc.
— Dzień skończył się inaczej, niż każdy myślał.
Szeroko otwartemi oczyma spoglądała na zwłoki człowieka, który jej przed trzema zaledwo godzinami został poślubiony.
Nagle jednak źrenice jej rozszerzyły się tak, że nabrały barwy węglowo czarnej. Sykliwy krzyk wybiegł z jej piersi i schyliła się błyskawicznie, by podnieść coś, co leżało obok zwłok.
— Nie wolno niczego dotykać! — zagrzmiał generał. — Wszystko ma stać i leżeć jak jest, aż przybycia policji. Coś podniosła, Elżbieto?
Spojrzała na ojca, a twarz jej wykrzywił skurcz.
— Nic, ojcze! Wydało mi się tylko, że coś tam leży, ale był to cień tylko.
Elżbieta ścisnęła dłoń prawą i zatoczyła się. Byłaby upadła, gdyby nie Edward, który ją szybko objął w pół i powiódł do sofy w przeciwległym kącie pokoju.