Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giego niemal spojrzenia, jakiem odpowiedziała Elżbieta na jego pieszczoty i słodkie słówka.
Ogarnął ją rozgwar głosów, tak że nie wiedziała co do niej ludzie mówią i czy mówią wogóle. Jedna tylko tkwiła w niej myśl, przybierająca formę rozmowy ze samą sobą.
— Ach! Gdybyż to mnie czekała podróż poślubna z Theem! Nie autem, ale trzecią klasą pociągiem, by spędzić w jakimś zapadłym kącie noc, któraby mnie uczyniła żoną jego. Z jakiemże poczuciem szczęścia poddawałabym się jego pieszczotom, czując pocałunki na ciele.
Ale w duchu, twarz Thea przemieniła się nagle w szkaradną maskę Szalaya. Czuła, jak pożądliwe, ordynarne palce obmacują jej całe ciało, a nabrzmiałe usta dotykają jej warg. Zakrzepła w niej do kropli krew i zatoczyła się na ścianę.
Przestraszone kobiety gdakały wokoło.
— Jest bardzo blada! Nic dziwnego! Gorąco! Wzburzenie...
Truda śmiejąc się szepnęła coś Ellen w ucho, ale dziewczyna patrzyła na siostrę z powagą, troską i politowaniem.