Troilus i Kressyda (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Troilus i Kressyda
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Troilus and Cressida
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Troja. Przed pałacem Pryama.
(Wchodzą: Troilus w zbroi i Pandarus).

Troilus.  Gdzie jest mój giermek? pragnę się rozbroić.
Po co mi walczyć za murami Troi,
Gdym w mieście samem krwawą znalazł bitwę?
Niech ten, co panem swojego jest serca,
Do boju leci. Troil stracił swoje.
Pandarus.  Czy się te skargi nigdy nie zakończą?
Troilus.  Silni są Grecy; ich siła ćwiczona;
Z nauką dzielni, z dzielnością wytrwali,
Kiedym ja słabszy jest od łez niewieścich,
Od snu lękliwszy, od prostoty głupszy,
Nie waleczniejszy od dziewic w ciemności,
A nie ćwiczeńszy od słabych niemowląt.

Pandarus.  No, już ci się dosyć o tej sprawie nagadałem i nie chcę się mieszać do niej na przyszłość. Kto chce jeść bułkę z pszenicy, musi wprzód czekać na mlewo.
Troilus.  Czy nie czekałem?
Pandarus.  Na mlewo; lecz czekać jeszcze musisz na pytlowanie.
Troilus.  Czy nie czekałem?
Pandarus.  Jeśli czekałeś na pytlowanie, to musisz czekać i na zakis.
Troilus.  Ciągle czekałem.
Pandarus.  Na zakis; ale to nie koniec; idzie potem zagniecenie, ulepienie bułki, rozgrzanie pieca i upieczenie; a w dodatku trzeba ci także czekać na ostygnienie, jeżeli nie chcesz sobie gęby poparzyć.
Troilus.  Cierpliwość sama, chociaż jest boginią,
Z mniejszem ode mnie boleść znosi męstwem.
Kiedy zasiadam przy stole Pryama,
A na myśl piękna przyjdzie mi Kressyda —
Co? przyjdzie? Zdrajco, kiedyż z niej wybiega?
Pandarus.  A wczora w wieczór wydawała mi się piękniejszą niż kiedykolwiek, niż jakakolwiek inna kobieta.
Troilus.  Chciałem powiedzieć, że gdy moje serce
Od westchnień prawie na dwoje się pęka,
By przed Hektorem, skryć przed ojcem żałość,
Jak słońce burzę promieniem złocące,
W marszczkach uśmiechu westchnienia grzebałem;
W radości pozór owite cierpienia
Są jak śmiech, który los na łzy przemienia.
Pandarus.  Gdyby jej włosy nie były trochę ciemniejsze od włosów Heleny, choć mniejsza o to, nie byłoby porównania między temi dwiema kobietami. Ale że to moja krewna, nie chciałbym, jak to powiadają, trąbić jej pochwał. Chciałbym tylko, żeby kto mógł, tak jak ja wczoraj, przysłuchać się jej rozmowie. Nie mam zamiaru uwłaczać dowcipowi twojej siostry Kassanddry, ale —
Troilus.  Pandarze, słuchaj! słuchaj mnie, Pandarze!
Kiedy ci mówię, że tam zatopione
Moje nadzieje, nie licz w odpowiedzi,
Na ile sążni głęboko zapadły.
Gdy mówię: miłość jej mąci mi rozum,
Ty w odpowiedzi dodajesz: jak piękna!
Potem do żywej serca mego rany
Przykładasz włos jej, oczy, lica, mowę,
Słowami rękę poruszasz jej, rękę,
Przy której wszelka białość atramentem,
Zapisującym własną swoją hańbę,
Przy której tknięciu szorstki puch łabędzi,
Jak dłoń oracza twarde każde czucie.
Ty mi to mówisz — mówisz tylko prawdę,
Gdy mówisz, że ją z całej duszy kocham;
Ale tak mówiąc, miast kropli balsamu,
Do ran miłości w sercu zakrwawionem
Nóż jeszcze wciskasz, co te rany zadał.
Pandarus.  Mówię tylko prawdę.
Troilus.  I to nie całą.
Pandarus.  Wierzaj mi, nie chcę się do tej sprawy mieszać. Niech sobie będzie, jak jest: jeśli piękna, tem lepiej dla niej; jeśli nie piękna, ma na to lekarstwo we własnych rękach.
Troilus.  Dobry Pandarze, co mówisz, dobry Pandarze?
Pandarus.  Na zapłatę wszystkich moich zachodów dostałem tylko kłopot. Źle sądzony przez nią, źle sądzony przez ciebie, biegałem od jednego do drugiej, lecz liche dzięki za fatygę.
Troilus.  Jakto? Gniewasz się, Pandarze, gniewasz się na mnie?
Pandarus.  Dlatego że to moja krewna, to nie jest tak piękna jak Helena; a gdyby nie była moją krewną, to byłaby tak piękną w piątek jak Helena w niedzielę. Ale czy ja dbam o to? Niech sobie będzie czarna jak murzynka, wszystko mi to jedno.
Troilus.  Alboż mówię, że nie jest piękną?
Pandarus.  Mów albo nie mów, nie troszczę się o to. Głupia, że za ojcem nie poszła. Niech sobie idzie do Greków; dam jej tę radę przy pierwszem widzeniu. Co do mnie, nie chcę się więcej do sprawy tej mieszać; nie myślę się nią zajmować.
Troilus.  Pandarze —
Pandarus.  Nie ja.
Troilus.  Słodki Pandarze —
Pandarus.  Proszę cię, nie mów do mnie więcej! Zostawię wszystko, jak znalazłem, i na tem koniec.

(Wychodzi. — Alarm).

Troilus.  Zmilknijcie krzyki! Zmilknij, dzika wrzawo!
Głupcy stron obu! Jakżeby Helena
Piękną nie była, kiedy ją codziennie
Tak krwią najczystszą waszą malujecie.
Lecz ja nie mogę w sprawie takiej walczyć:
Dla mojej szabli za lichy to przedmiot.
Lecz Pandar — bogi, jakże mnie dręczycie!
Pandar mnie tylko do niej zbliżyć może,
A tak mi trudno pomoc jego zyskać,
Jak prośbą czystość jej upartą zwalczyć.
Przez pamięć Dafny, powiedz mi, Apollo,
Czem jest Kressyda, czeta ja, czem Pandarus?
Łożem jej Indye; tam drzymie ta perła;
Pomiędzy Troją naszą a jej ziemią
Toczą się fale burzliwego morza.
Ja kupcem jestem, Pandarus okrętem,
Moje niepewne niosącym nadzieje.

(Alarm. — Wchodzi Eneasz).

Eneasz.  Troilu, czemu nie na placu boju?
Troilus.  Bom tu jest. Dobra niewieścia odpowiedź,
Gdy rzecz niewieścia stać w dali od bitwy;
Jakie nam z pola przynosisz nowiny?
Eneasz.  Parys powrócił ranny.
Troilus.  A przez kogo?
Eneasz.  Przez Menelaja.
Troilus.  Niechże mu krew płynie!
Nie dziw, że ranny z takim walcząc wrogiem:
Parysa przebił Menelaj swym rogiem. (Alarm).
Eneasz.  Co tam za tańce!
Troilus.  Jabym tu miał lepszy,
Gdybym potrafił chcę na mogę zmienić.
Ale czy wracasz do tańca na polu?
Eneasz.  Bez żadnej zwłoki.
Troilus.  To pójdziemy razem.

(Wychodzą).
SCENA II.
Troja. Ulica.
(Wchodzą: Kressyda i Alexander).

Kressyda.  Kto nas wyminął?
Alexander.  Hekuba z Heleną.
Kressyda.  Gdzie tak śpieszyły?
Alexander.  Do wschodniej szły bramy,
Która nad całą panuje doliną,
Przyjrzeć się bitwie. Hektora cierpliwość,
Silna jak cnota, zachwiała się dzisiaj:
Uderzył giermka, zgromił Andromachę,
I jakby w wojnie gospodarka była,
Przed świtem jeszcze lekką przywdział zbroję,
Na pole wybiegł, a tam, każdy kwiatek,
Jak prorok jaki, płakał w przewidzeniu
Skutków wściekłości jego.
Kressyda.  Skąd ta zmiana?
Alexander.  Taka wieść biega: Jest między Grekami
Mąż krwi trojańskiej, Hektora synowiec,
Zowią go Ajax.
Kressyda.  Dobrze, i cóż dalej?
Alexander.  Mówią, że mąż ten dzielny w swojej sile
Sam jeden stoi.

Kressyda.  Jak każdy inny, co nie pijany i nie chory, a ma nogi.
Alexander.  Mąż ten, pani, niejedno okradł zwierzę z właściwych mu przymiotów. Jest jak lew waleczny, nieokrzesany jak niedźwiedź, jak słoń powolny; mąż, w którym natura tak pomieszała humory, że jego odwaga zarywa szaleństwa, a jego szaleństwo zaprawne mądrością. Niema ludzkiej cnoty, którejby nie miał poszlaki, ani ludzkiej wady, którejby nie nosił na sobie plamki: to melancholiczny bez przyczyny, to mimo woli wesoły: ma spryt do wszystkiego, ale wszystko tak robi niesprytnie, że czysty z niego podagryczny Bryareusz: rąk co nie miara, a żadnego z nich użytku; albo krótkowidzący Argus: ócz bez liku, a ślepy.
Kressyda.  Ale jakże ten człowiek, który we mnie uśmiech tylko budzi, mógł rozgniewać Hektora?
Alexander.  Powiadają, że wczoraj zwiódł bój z Hektorem i powalił go o ziemię. Upokorzenie i wstyd odtąd ani jeść ani spać Hektorowi nie pozwoliły.

(Wchodzi Pandarus).

Kressyda.  Kto się tu zbliża?
Alexander.  Stryj twój, pani, Pandarus.
Kressyda.  Hektor, mąż to waleczny.
Alexander.  Ile nim być można na tej ziemi.
Pandarus.  O czem tu mowa? o czem tu mowa?
Kressyda.  Dzień dobry, stryju.
Pandarus.  Dzień dobry, Kressydo; o czemże to rozmawiacie? dzień dobry, Alexandrze. Jakże zdrowie, synowico? Kiedy byłaś w Ilium?[1]
Kressyda.  Dziś rano, stryju.
Pandarus.  O czemże rozmawialiście, gdy nadszedłem? Czy Hektor był zbrojny i już wybiegł, nim przyszłaś do Ilium? Helena jeszcze nie wstała, czy nieprawda?
Kressyda.  Hektor już wyszedł, a Helena jeszcze nie wstała.
Pandarus.  Tak myślałem. Hektor nie zaspał dzisiaj.
Kressyda.  O tem właśnie mówiliśmy i o jego gniewie.
Pandarus.  Czy był w gniewie?
Kressyda.  Przynajmniej, jak on powiada.
Pandarus.  Prawda, był w gniewie, wiem nawet dlaczego. Będzie on tam kosił w około siebie, mogę im to przepowiedzieć; a jest tam i Troilus, który nie bardzo daleko z tyłu za nim zostanie; niechże się strzegą Troila, i to im mogę zalecić.
Kressyda.  Co? czy i on także w gniewie?
Pandarus.  Kto? Troilus? Troilus z nich dwóch waleczniejszy.
Kressyda.  O, Jowiszu! niema porównania.
Pandarus.  Co? niema porównania pomiędzy Troilem a Hektorem? Czy możesz poznać człowieka na pierwszy rzut oka?
Kressyda.  Bardzo łatwo, jeśli go widziałam wprzódy i znałam.
Pandarus.  Więc dobrze, ja powiadam, że Troilus jest Troilus.
Kressyda.  Mówisz to samo, co i ja mówię, bo i ja jestem pewna, że to nie Hektor.
Pandarus.  Jak Hektor nie jest Troilem pod pewnym względem.
Kressyda.  Żeby każdemu oddać sprawiedliwość, każdy jest samym sobą.
Pandarus.  Samym sobą? Ach, biedny Troilus! Dałby Bóg, żeby był samym sobą!
Kressyda.  Jest nim.
Pandarus.  Żeby nim został, poszedłbym boso do Indyi.
Kressyda.  Nie jest przecie Hektorem.
Pandarus.  Samym sobą? Nie jest on samym sobą. Chciałbym, żeby był samym sobą! Ale cóż robić; bogowie są nad nami; czas naprawi albo zdławi. Więc dobrze — Troilus — dobrze, dobrze — chciałbym, żeby moje serce w jej było piersiach! — Nie, Hektor nie lepszy od Troila.
Kressyda.  Przebacz!
Pandarus.  Starszy, to prawda.
Kressyda.  Przebacz, przebacz!
Pandarus.  Drugi jeszcze lat tych nie doszedł; ale zaśpiewasz mi inną o nim piosenkę, gdy lat tych dojdzie. Nie tego roku będzie miał Hektor jego dowcip.
Kressyda.  Nie potrzeba mu go, póki ma swój własny.
Pandarus.  Ani jego przymiotów.
Kressyda.  Mniejsza o nie.
Pandarus.  Ani jego urody.
Kressyda.  Nie byłaby mu do twarzy; lepsza jego własna.
Pandarus.  Nie masz zdrowego sądu, synowico. Sama Helena przysięgała, dni temu kilka, że Troilus, jak na bruneta — bo jest brunet, muszę przyznać — choć nie brunet —
Kressyda.  Ale brunet.
Pandarus.  Na uczciwość, żeby powiedzieć prawdę, brunet i nie brunet.
Kressyda.  Żeby powiedzieć prawdę, prawda i nieprawda.
Pandarus.  Przenosiła jego cerę nad cerę Parysa.
Kressyda.  Parys przecie dosyć ma kolorów.
Pandarus.  I on też.
Kressyda.  Więc Troilus ma ich za wiele; jeżeli go przenosiła nad Parysa, cera jego musi być rumieńsza, a że jeden dosyć ma kolorów, a drugi ma ich więcej, zbyt to płomienista pochwała dla dobrej cery. Brakowałoby tylko, żeby złoty język Heleny wychwalał Troila, że ma nos miedziany.
Pandarus.  Przysięgam ci, że jak myślę, Helena kocha go więcej, niż Parysa.
Kressyda.  Jeśli to prawda, to wesoła z niej Greczynka.
Pandarus.  Jestem tego pewny. Zbliżyła się do niego ostatnią razą we framudze okna i — wiesz, że nie ma więcej, jak trzy lub cztery włosy na brodzie —
Kressyda.  To pod tym przynajmniej względem arytmetyka szynkarczyka bez trudnościby znalazła sumę jego jednostek.
Pandarus.  To prawda, że jeszcze młody, a przecie nie dostaje tylko trzy funty, żeby uniósł ten sam ciężar, co brat jego Hektor.
Kressyda.  Co? tak młody, a już tak stary unosiciel?
Pandarus.  Otóż, żeby ci dowieść, że go Helena kocha, wyobraź sobie, zbliża się do niego i kładzie mu swoją białą rączkę na rozłupanym podbródku —
Kressyda.  Zmiłuj się nad nami, Junono! a któż mu go rozłupał?
Pandarus.  Ach, wiesz przecie, że ma dołki. Mojem zdaniem jego uśmiech lepiej mu do twarzy, niż komukolwiek w całej Frygii.
Kressyda.  O, uśmiecha się walecznie!
Pandarus.  Czy nieprawda?
Kressyda.  Wielka prawda; powiedziałbyś, że to chmura w jesieni.
Pandarus.  A więc dobrze. Teraz, żeby ci dowieść, że Helena kocha Troila —
Kressyda.  Możeby i Troilus chciał dowieść twojego dowodzenia.
Pandarus.  On dba o nią tyle, co ja o zgniłe jaje.
Kressyda.  Jeśli tak lubisz zgniłe jaja jak zgniłków, to nieraz jesz kurczęta w skorupie.
Pandarus.  Nie mogę się wstrzymać od śmiechu, gdy sobie przypomnę, jak go łechtała pod brodę. Niema co powiedzieć, dziwnie białą ma rączkę, muszę wyznać.
Kressyda.  A bez przymusu.
Pandarus.  Aż tu nagle odkrywa biały włos na jego brodzie.
Kressyda.  Ach, biedna broda! Niejedna brodawka jest od niej bogatsza.
Pandarus.  Dopieroż tam było śmiechu! Królowa Hekuba tak się śmiała, że oczy jej kipiały.
Kressyda.  Młyńskimi kamieniami.
Pandarus.  Śmiała się także Kassandra.
Kressyda.  Ale mniejszy był ogień pod garnuszkiem jej oczu. Czy i jej oczy kipiały?
Pandarus.  I Hektor śmiał się.
Kressyda.  Ale cóż wywołało wszystkie te śmiechy?
Pandarus.  Co? Biały włos, który Helena znalazła na brodzie Troila.
Kressyda.  Gdyby to był włos zielony, to i jabym się śmiała.
Pandarus.  Mniej jednak śmiano się z białego włosa, niż z jego pięknej odpowiedzi.
Kressyda.  A cóż to była za odpowiedź?
Pandarus.  Mówi ona: „Jest tylko pięćdziesiąt dwa włosy na twojej brodzie, a jeden z nich biały“.
Kressyda.  To jej pytanie?
Pandarus.  Prawda, o to nie pytaj. „Pięćdziesiąt dwa włosy, odrzecze, a jeden z nich biały? Ten włos biały, to mój ojciec, a wszystkie inne, to jego synowie“. — „Jowiszu, mówi ona, a któryż z nich jest Parys, mój małżonek?“ — „Rosochaty, odpowiedział, wyrwij i daj mu go“. Dopieroż było tam śmiechu! a Helena tak się zaczerwieniła, a Parys tak się sierdził, a wszyscy inni tak się śmieli, że to przechodzi wszystko.
Kressyda.  Niechże i historya ta przejdzie, bo dość już długo wędruje.
Pandarus.  Chętnie, synowico. Myśl o tem, co ci powiedziałem wczora.
Kressyda.  Myślę.
Pandarus.  Przysięgam, że to prawda. Płacze z twojej przyczyny, jakby się w kwietniu urodził.
Kressyda.  Ja też w jego łzach urosnę, jak pokrzywa w maju.

(Słychać znak odwrotu).

Pandarus.  Słuchaj! Wracają z pola bitwy. Czy chcesz się zatrzymać, aby im się przyjrzeć w powrocie do Ilium? Dobra synowico, zostań, słodka synowico, Kressydo.
Kressyda.  Jak ci się podoba.
Pandarus.  Tu, tu, doskonałe jest miejsce; tu będziemy mogli widzieć przewybornie; będę ci ich nazywał po imieniu w przechodzie, tylko uważaj Troila przed wszystkimi. (Przechodzi Eneasz).
Kressyda.  Mów ciszej!
Pandarus.  To jest Eneasz. Czy nie wspaniały wojownik? To jeden z kwiatów trojańskich, mogę ci zaręczyć. Lecz uważaj Troila, za chwilę go zobaczysz.
Kressyda.  A to kto jest? (Przechodzi Antenor).
Pandarus.  To Antenor. Bystry u niego dowcip, możesz mi wierzyć, i na waleczności mu nie zbywa. To mąż najzdrowszego rozsądku w całej Troi, a do tego i urodziwy. Kiedyż nadejdzie Troilus? Pokażę ci Troila niebawem. Byle mnie spostrzegł, zobaczysz, jak kiwnie na mnie głową.
Kressyda.  Kiwnie nad tobą głową, stryju?
Pandarus.  Zobaczysz.
Kressyda.  Uczciwe serce! Nic bez powodu. (Przechodzi Hektor).
Pandarus.  A, to jest Hektor, to, to, patrz tylko, to. To mi zuch dopiero! Bóg z tobą, Hektorze! — To mi waleczny żołnierz, synowico. — O, waleczny Hektorze! Patrz, co za spojrzenie, co za mina! Czy nie okazały to człowiek?
Kressyda.  Dzielny wojownik!
Pandarus.  Czy nieprawda? Aż się miło robi na sercu. Patrz tylko, jak jego hełm posiekany; czy widzisz? Patrz tylko! To nie są żarty; to mi się nazywa przyłożyć ręki; niech mu teraz kto odejmie, jak to powiadają. A, to mi nasiekanie!
Kressyda.  Od szabli? (Przechodzi Parys).
Pandarus.  Od szabli! od czego zechcesz, to wszystko jedno dla niego. Choćby sam dyabeł wsiadł na niego, to mu rzecz obojętna. Na bożą źrenicę, na taki widok miło mi się robi na sercu. — Tam idzie Parys, tam idzie Parys, tam idzie Parys! Patrz tam, synowico. Czy nie piękny i to wojownik? jak ci się zdaje? Wspaniałe widowisko! Któż to powiedział, że wraca ranny do domu? Nie ranny; wielkie szczęście! uraduje się serce Heleny. Jakbym pragnął zobaczyć teraz Troila! Niebawem zobaczysz Troila. (Przechodzi Helenus).
Kressyda.  A to kto?
Pandarus.  To jest Helenus. Nie pojmuję, co się zrobiło z Troilem. To jest Helenus.
Kressyda.  Czy może Helenus walczyć, stryju?
Pandarus.  Helenus? — Nie — tak — może walczyć niezgorzej. Nie pojmuję, gdzie się obraca Troilus. Cicho! Czy nie słyszysz, jak lud wykrzykuje: Troilus! Helenus jest kapłanem. (Przechodzi Troilus).
Kressyda.  Cóż to za chłystek się zbliża?
Pandarus.  Gdzie? tam? To Deifobus. A to jest Troilus; to mi człowiek, synowico. Hm, dzielny Troilus! Książę rycerzy!
Kressyda.  Cicho! wstydź się, cicho!
Pandarus.  Uważaj go, przyjrzyj mu się. O, waleczny Troilus! Otwórz tylko oczy, synowico. Patrz, jak miecz jego zakrwawiony, a hełm jego straszniej posiekany od przyłbicy Hektora. A co za spojrzenie! co za chód! Cudowny młodzieniec! A jeszcze dwadzieścia trzy nie skończył! Bóg z tobą, Troilu, Bóg z tobą! Gdybym miał siostrę Gracyę, lub córkę Boginię, dałbym mu do wyboru. Cudowny człowiek! — Parys? Parys przy nim błoto, i zaręczam, że Helena pomieniałaby się chętnie i dorzuciłaby w dodatku garść złota.

(Przechodzi wojsko).

Kressyda.  Nadchodzi więcej!
Pandarus.  Osły, błazny, głupcy! Słoma i otręby, słoma i otręby! Rosół po obiedzie. Chciałbym żyć i umierać, patrząc na Troila. Nie poglądaj dłużej! nie poglądaj dłużej! Orły już przeleciały; to same tylko wrony i kawki, wrony i kawki! Wolałbym być takim jak Troil mężem, niż Agamemnonem i całą Grecyą.
Kressyda.  Jest jednak między Grekami Achilles, dzielniejszy od Troila rycerz.
Pandarus.  Achilles? To furman, tragarz, to czysty wielbłąd.
Kressyda.  Dobrze, dobrze.
Pandarus.  Dobrze, dobrze? Czy masz ty choć trochę sensu? Czy masz ty oczy? Czy wiesz ty, co to jest człowiek? Czy urodzenie, piękność, dobra mina, wymowa, męskość, nauka, łagodność, cnota, młodość, szczodrobliwość i t. d. nie są imbirem i solą zaprawiającą człowieka?
Kressyda.  Może jakiego ciastucha, żeby go potem wypiec na montową bułeczkę i z pieca dobyć piecuchem.
Pandarus.  Co za dziwna z ciebie kobieta! Ani zgadnąć, gdzie twój puklerz.
Kressyda.  W moich plecach, żeby bronić mojego brzucha; w moim dowcipie, żeby bronić moich fortelów; w mojej oględności, żeby bronić mojej osoby; w mojej masce, żeby bronić mojej piękności; a w tobie, żeby bronić tego wszystkiego; przy tylu puklerzach mam jeszcze tysiąc innych strażników.
Pandarus.  Wymień mi jednego z twoich strażników.
Kressyda.  Mam się dosyć na straży, aby się nie wygadać, i to jest najpierwszy z moich strażników. Jeśli się nie mogę ustrzedz, aby mnie nie pchnięto, gdziebym nie chciała, mogę się przynajmniej ustrzedz, aby ci nie powiedzieć, jak dostałam to pchnięcie, chyba że puchlina zbyt będzie wydatna, a wtedy i straż już niepotrzebna.
Pandarus.  Co za dziwna z ciebie kobieta! (Wchodzi Paź Troilusa).
Paź  Mój pan chciałby natychmiast mówić z tobą, panie.
Pandarus.  Gdzie?
Paź.  W twoim domu, panie, gdzie się rozbraja.
Pandarus.  Powiedz mu, paziu, że przyjdę niebawem. (Wychodzi Paź). Lękam się, żeby nie był ranny. Bądź zdrowa, dobra synowico.
Kressyda.  Żegnam cię, stryju.
Pandarus.  Zobaczymy się za chwilę.
Kressyda.  A przyniesiesz mi, stryju —
Pandarus.  Zadatek miłości Troila (wychodzi).
Kressyda.  A ten zadatek zrobi cię — rajfurem.
Słowa, przysięgi, prezenta i jęki,
Wszystko przynosi z innego poręki;
Stokroć w nim więcej sama widzę blasku,
Niż w bladym pochwał Pandara obrazku.
Milczę, bo bóstwem dziewka upragniona,
Lecz z posiadaniem radość duszy kona.
Kochanka nie wie nic, gdy nie wie o tem,
Że czego pragną, jest dla mężczyzn złotem;
Szczęśliwa miłość dać tego nie może,
Co żądza daje klęczącym w pokorze.
To jest więc pierwszym miłości pewnikiem:
Mieć, jest być panem; chcieć, być niewolnikiem.
Choć więc w mem sercu miłości żar tleje,
Nie zdradzą oczy, co się w duszy dzieje. (Wychodzi).

SCENA III.
Obóz grecki.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Agamemnon, Nestor, Ulisses, Menelaus i inni).

Agamemn.  Dostojni książęta,
Od jakiej troski lica wam pożółkły?
Rozległe plany, w nadziei poczęte,
Wszystkich przedsięwzięć człowieka na ziemi
Nigdy w swej całej nie iszczą się pełni.
Im większe dzieło, tem klęsk, zawad więcej;
Jak sęki z biegiem oskoły tworzone
Garbacą smukłej sosny kształtną postać,
Skręcają włókna w górę strzelające.
Cóż więc dziwnego, że i nas zawiodły
Nasze nadzieje, że trojańskie mury
Stoją po siedmiu latach oblężenia,

Gdy wszystkie czyny upłynionych wieków,
Których nam pamięć dzieje przechowały,
Nigdy w spełnieniu nie ziściły kształtów,
Jakie w poczęciu twórcza myśl im dała?
Czemuż was klęski nasze mają smucić?
Czemu z boleścią za hańbę bierzecie
To, co Jowisza próbą tylko było,
By nieugiętą w was odkryć wytrwałość?
Metalu tego nie jawi się czystość
W szczęścia uśmiechach, bo głupi i mądry,
Tchórz i waleczny, artysta i partacz,
Twardy i miękki, wszyscy w pomyślności
Jednej pozornie wydają się próby;
Lecz gdy zawyje przeciwności burza,
Wachlarz jej wszystko co lekkie, odwieje,
Zostanie tylko masa pełna treści,
Bogata w wartość, niezmieszana z niczem.
Nestor.  Agamemnonie, pozwól Nestorowi
Z winnem potęgi twej poszanowaniem
Dopełnić myśli słów twoich ostatnich.
Tylko w nieszczęściu próbuje się serce.
Na cichem morzu, lada łódź, jak cacko,
Ślizga się śmiało po cierpliwej piersi,
Żegluje z nawą o bokach potężnych;
Lecz niech surowy rozdrażni Boreasz
Łagodną Tetys, a zobaczysz okręt
Olbrzymim bokiem siekący wód góry,
Jak Perseusza uskrzydlony rumak,
Pośród przestrzeni dwóch mokrych żywiołów.
Gdzie teraz łódka, co śmiała przed chwilą
Z dębem się mierzyć ścianą papierową?
Lub do bezpiecznej uciekła przystani,
Lub była jednym dla Neptuna kąskiem.
Tak i waleczność, pozorna lub szczera,
Tylko się w burzach fortuny objawia;
Kiedy jej słońce w całym świeci blasku,
Giez dręczy trzodę więcej niźli tygrys;
Ale gdy wicher ugina kolana

Sękatych dębów, gdy skryją się muchy,
Waleczne zwierzę, jak zbudzone burzą,
Sympatyzuje z groźną jej wściekłością,
I rykiem do jej tonu nastrojonym
Wściekłej fortunie odpowiada.
Ulisses.  Królu,
Ty Greków wodzu i nerwie i kości,
Sił naszych serce i ożywna duszo,
W którym się winny wszystkie myśli skupiać,
Słów moich słuchaj. Zaczynam od hołdu,
Który (do Agam.) twej mowie, wszystkich królów królu,
(Do Nestora) I twojej, wieku odziany powagą,
Słusznie należy. (Do Agam.) Słowa twoje godne,
By Greków ręką na śpiżu wyryte
Były nauką dla przyszłych pokoleń;
(Do Nestora) Jak twe są godne, dostojny Nestorze,
By w srebrze kute, powietrznym łańcuchem
Jak oś, na której świat się toczy, silnym,
Do wymownego twojego języka
Helenów uszy przybiły na zawsze.
Raczcie — jednakże — ty wielki — ty mądry —
Cierpliwie słuchać mowy Ulissesa.
Agamemn.  Królu Itaki, mów, bo się nie lękam,
Żeby czcze słowa, ciężkie a bez treści
Z twych ust płynęły, jak nie mam nadziei,
Żebym z zjadliwych Tersyta ust słyszał
Dźwięczną muzykę, dowcip lub wyrocznie.
Ulisses.  Na swych podstawach nie stałaby Troja,
A miecz wielkiego Hektora od dawna
Panaby nie miał, bez przeszkód następnych:
Powaga władzy poszła w zapomnienie;
Ile namiotów greckich na dolinie,
Tyle się pustych wyrodziło stronnictw.
Jeżeli namiot wodza nie jest ulem,
Gdzie każda pszczoła swą przynosi zdobycz,
Jak miodu czekać? Gdzie władz stopniowanie
Osłania maska, tam i najmniej godny
Z najzasłużeńszym pod maską się mierzy.

Toć niebo samo, planety i ziemia
Pilnują wiernie pierwszeństwa porządku,
Stopnia i miary, służby, kształtu, pory,
I nieodmiennej w biegu swoim drogi;
Dlatego słońce, ten jasny planeta,
Na szczytnym tronie wyżej innych siadło,
By jasnem okiem złych planet wpływ leczyć,
I bez oporu, wśród gwiazd złych i dobrych,
Swe panowanie rozciągnąć królewskie.
Lecz gdy planety grzeszną mieszaniną
W nieład papadną, jak potworne klęski!
Wokoło bunty; tu ziemia się trzęsie,
Tam ryczy morze, tu szaleją wiatry;
Groza i klęski burzą i druzgoczą
Małżeński pokój i jedność państw świętą.
Gdy się podstawy chwieje stopniowanie,
Które do wielkich czynów jest drabiną,
Marnieją wszystkie ludzkie przedsięwzięcia.
Jak stopnie szkolne, bractwa miast, jak handel,
Dalekie brzegi pokojem łączący,
Jak urodzenia i starszeństwa prawa,
Korony, berła, wieku przywileje,
Bez stopniowania jakżeby zdołały
Każde zatrzymać miejsce mu należne?
Znieś stopniowanie, spuść jedną tę strunę,
A słuchaj, straszny naokoło rozdźwięk!
Patrz, wojna wszędzie; zbuntowane fale
Podnoszą piersi nad brzegów zapory,
Zmieniają ziemię w jedno wielkie bagno;
Bezprawna przemoc słabości jest panią;
Dziki syn ojca własnego morduje;
Siła jedynem prawem jest, a raczej
Imię swe tracą prawo i bezprawie,
W których pośrodku sprawiedliwość mieszka.
Wszystko na jednym opiera się gwałcie,
Na samowoli gwałt, na żądzy wola;
A żądza, świata jeden wilk powszechny,
Przez samowolę i gwałt popierana,

Gdy wszystko zmieni na łup, wszystko połknie,
Musi nakoniec pożreć sama siebie.
Gdy stopniowanie, królu, pogrzebane,
Na grobie jego zamęt taki rośnie.
To stopniowania grzeszne zaniedbanie,
Pnąc się do góry, coraz niżej spada.
Swym gardzi wodzem, kto o szczebel niżej,
Sam od trzeciego z rzędu pogardzany,
I tak koleją każdy wojska stopień,
Idąc za śladem tego, który pierwszy
Śmiał stopniem sobie wyższego ohydzić,
Bladej zazdrości farbą się zaraził.
Przez tę jedynie febrę, nie swe siły
Troja na swoich stoi podwalinach,
Troja, by skończyć w słowach kilku, powiem,
Stoi chorobą naszą, nie swem zdrowiem.
Nestor.  Mądrze Ulisses chorobę nam odkrył,
Która zamysły wszystkie nasze łamie.
Agamemn.  Odkryłeś słabość, wskaż teraz lekarstwo.
Ulisses.  Wielki Achilles, który ludu głosem
Jest armii naszej nerwem i prawicą,
Swej chwały wietrznej krzykiem ogłuszony,
W swojej wartości przesadzonym sądzie,
Od dawna w własnym namiocie zamknięty,
Naszym się wszystkim urąga zamiarom.
Przy nim Patroklus, na leniwem łożu,
Dzień cały stroi nieprzystojne żarty,
Wszystkich szyderczym nicuje nas migiem,
Który potwarca zwie naśladowaniem.
Czasem przywdziewa godność twoją, królu,
I jak na scenie sierdzący się aktor,
Którego talent cały w ścięgnach leży,
Co z dumą słucha drewnianej rozmowy
Swych nóg, o deski sceny kołaczących,
Śmiesznej postawy przesadzonym ruchem
Śmie twój królewski przedrzeźniać majestat.
Głos jego niby dźwięk pękniętych dzwonów,
A wyrażenia tak wiatrem nadęte,

Że i w Tyfona ryczącego ustach
Byłyby tylko nędzną hiperbolą.
Na to zatęchłych błazeństw widowisko,
Ogromnem ciałem swojem gniotąc łoże,
Achilles z głębi swych piersi dobywa
To śmiechy głośne, to głośne oklaski,
Woła: „wybornie! żywy Agamemnon!
A teraz graj nam mądrego Nestora,
Jak Nestor chrząkaj i gładź sobie brodę,
Gdy się do jakiej perory zabierze“.
Ma, czego żądał; a naśladowanie
Tak wzoru blizkie jak dwie równoległe,
A tak podobne jak Wulkan i Wenus;
Boski jednakże Achilles wykrzyka:
„Wybornie! żywy Nestor! Daj go teraz,
Jak się przy nocnym uzbraja alarmie“.
Dopieroż śmiechy ze słabości wieku!
Kaszle i pluje; trzęsącą się ręką
Bez końca dłubie po spinkach swej zbroi,
A na ten widok umiera od śmiechu
Jego waleczność, woła: „skończ, Patroklu,
Lub mi stalowe daj żebra, inaczej
Od śmiechu pęknę!“ I takim zwyczajem
Nasze przymioty, kształty, charaktery,
Nasze zasługi, czyny i fortele,
Nasze rozkazy, przezorność i mowy,
By zagrzać wojsko, lub zawrzeć przymierze,
Tryumf i klęski, prawda i potwarze,
Wszystko treść daje ludzi tych szyderstwom.
Nestor.  Przykład tej pary, którą głos powszechny
Ukoronował, jak mówi Ulisses,
Niejedną duszę zatruł swoim jadem.
Toć Ajax także urósł w samowolę,
I głowę nosi z Achillesa dumą,
I jak Achilles w namiocie zamknięty,
Uczty wydaje buntownicze, szydzi
Z naszych rozkazów, śmiały jak wyrocznia
Szczuje Tersyta, tego niewolnika,

Który potwarze jak monetę kuje,
Żeby nas swoją żółcią z błotem mieszał,
Naszą powagę podkopał i zniszczył,
Mimo grożących wkoło niebezpieczeństw.
Ulisses.  Tchórzostwem zowią naszą politykę;
Z wojennych rachub mądrość chcą wykluczyć,
I tylko o tym trzymają wysoko,
Co działa ręką; gardzą przezornością:
Ciche, głębokie przymioty umysłu,
Nieprzyjacielskie ważącego siły,
Żeby obliczyć, ile rąk potrzeba,
By w dobrą porę wpaść, gdzie przynależy,
To dla nich palców nie warto kiwnięcia.
U nich to zwie się wojną alkierzową,
Dziełem piecuchów po mapach ślepiących;
Bo dla nich taran, który trzaska mury
Siłą zamachu i ciężaru skutkiem,
Lepszy od ręki, co taran stworzyła,
Lub od rozumu, co swoją bystrością
Kieruje ciosem ślepego narzędzia.
Nestor.  Jeśli to prawda, to koń Achillesa
Wart kilku synów Tedyty. (Słychać odgłos trąbki).
Lecz cicho!
Agamemn.  Co trąbka znaczy? Zobacz, Menelaju! (Wchodzi Eneasz).
Menelaus.  Trojański poseł.
Agamemn.  Po co tu przybyłeś?
Eneasz.  Przybywam z Troi; tożli, powiedz, proszę,
Agamemnona wielkiego jest namiot?
Agamemn.  Tak jest.
Eneasz.  Czy może krwi królewskiej poseł
W królewskie uszy swe zlecenie złożyć?
Agamemn.  Może bezpiecznie jak pod Achillesa
Tarczy osłoną, w tych wodzów obliczu,
Którzy uznają głosem jednomyślnym
Agamemnona za wszech królów króla.
Eneasz.  Wolność niemała, wielkie bezpieczeństwo;
Lecz jak od innych rozezna go mężów
Królewskiej twarzy nieświadomy poseł?

Agamemn.  Jak?
Eneasz.  Jak, powtarzam, by w sobie obudził
Poszanowanie, a licom nakazał
Skromny rumieniec, jak zimny poranek,
Gdy zwraca oczy na młodego Feba.
Gdzie ten Bóg władzy, narodów przewodnik,
Gdzie Agamemnon wielki i potężny?
Agamemn.  Lub on z nas szydzi, lub trojańskie mury
Ceremonialnych chowają dworaków.
Eneasz.  Gdy wojna drzymie, znajdziesz tam dworaków
Łatwych, łagodnych jak klęczący anioł;
Lecz gdy bój zawre, za broń każe chwytać,
Mają żółć, silne muskuły i ręce,
I szable wierne i tarcze niezłomne,
I serca dzielne, przy łasce Jowisza.
Lecz, Eneaszu, złóż palec na ustach.
Pochwała bowiem wartość swoją traci,
Gdy ją zasługa sama sobie płaci;
Wróg tylko jeden klęską daje własną
U świata chwałę jak dzień czysty jasną.
Agamemn.  Trojański pośle, zwiesz się Eneaszem?
Eneasz.  To imię moje.
Agamemn.  Jakie twe poselstwo?
Eneasz.  Dowie się o niem jeden Agamemnon.
Agamemn.  Trojańskich poselstw nie słucha on tajnie.
Eneasz.  Nie po tom przyszedł z Troi, by je szeptać.
Wojenną trąbą uszy jego zbudzę,
Dopiero pewny zmysłów jego bacznych
Powiem, com przyniósł.
Agamemn.  Więc mów, jak wiatr wolny.
Nie teraz pora snu Agememnona,
A żebyś wiedział, iż teraz nie drzymie,
On sam to mówi.
Eneasz.  Więc ozwij się, trąbo,
Śpiżowym głosem leniwe namioty
Przeleć potężnie, niech każdy Grek dzielny
Słyszy, co Troja głośno mu powiada! (Trąba).
Potężny królu, mamy w Troi murach

Dzielnego męża a syna Pryama,
Hektor mu imię. W długiej nieczynności
Rdzewieje teraz; on mnie tu przysyła,
Przy trąb odgłosie mówić tak poleca:
Greków królowie, książęta i pany,
Jeśli śród waszych dzielnych wojowników
Jest mąż, ceniący honor nad spoczynek,
Nad niebezpieczeństw trwogę jasną chwałę,
Co zna swe męstwo, a swej nie zna trwogi,
Kocha swą lubą nie w czczych tylko słowach,
Przysięgach, które na ustach jej składa,
Co śmie przymioty jej i piękność wielbić
Nie tylko w miękkiem ramion jej objęciu,
Temu przynoszę Hektora wyzwanie.
Hektor w obliczu i Greków i Trojan
Dowiedzie, dowieść przynajmniej zamierza,
Że równie wiernej, pięknej i roztropnej
Jak dama jego, nigdy żaden z Greków
Do swojej wiernej nie przycisnął piersi.
Jutro, w pośrodku wojsk nieprzyjacielskich,
Przyjdzie i trąbą swą do boju wezwie
Greka chętnego za kochankę walczyć.
Jeśli wystąpi, Hektor cześć mu odda;
Gdy nikt nie stanie, powie za powrotem,
Że greckie damy spalone od słońca,
Niewarte jednej drzazgi dzid trojańskich.
Skończyłem.
Agamemn.  Słowa twe naszym kochankom
Rozgłosić każę, a jeśli z nich żaden
Nie znajdzie serca do takiej rozprawy,
To w domu wszyscy zostali waleczni.
Lecz my żołnierze; a żołnierz to chudy,
Który nie kocha lub nie kochał przódy;
Jeżeli żaden do boju nie stanie,
To za kochanków ja przyjmę wyzwanie.
Nestor.  Powiedz mu także o starym Nestorze,
Który był mężem, kiedy dziadek jego
Ssał mleko mamki, powiedz, że choć stary,

Jeśli się w naszym nie znajdzie obozie
Młodszy wojownik, z iskrą ognia w sercu,
Gotowy walczyć za swoją kochankę,
Ja srebrne włosy w złoty hełm ubiorę,
Na zwiędłe barki wdzieję naramiennik,
Do boju stanę i w oczy mu powiem,
Że moja dama urodniejszą była
Od jego babki, że ten świat nie widział
Czystszej jak ona; tego mu dowiodę,
Przeciw potokom krwi młodej i wrzącej,
Trzema kroplami mojej krwi stygnącej.
Eneasz.  Nieurodzaju takiego młodzieży
Nie daj wam, Boże!
Ulisses.  Amen.
Agamemn.  Eneaszu,
Daj mi twą rękę; pozwól, bym cię naprzód
Do pawilonu mego poprowadził.
O tem wyzwaniu Achilles się dowie,
I wszystkich greckich namiotów panowie,
A ty zobaczysz na Helenów święcie,
Jakie wróg dzielny ma u nas przyjęcie.

(Wychodzą wszyscy prócz Ulissesa i Nestora).

Ulisses.  Nestorze!
Nestor.  Co chcesz mówić, Ulissesie?
Ulisses.  Czuję, jak w mózgu myśl rodzi się młoda,
Niechże na słońcu twej rady zakwitnie.
Nestor.  Co za myśl?
Ulisses.  Słuchaj: Klin tępy rozdziera
Sęki najtwardsze. Chwast nieznośnej dumy,
Który już w sercu Achilla dojrzewa,
Ściąć teraz pora, bo jeśli dozwolim,
Ażeby ziarna swoje w koło rozsiał,
Las złego zielska udusi nas wszystkich.
Nestor.  A jak?
Ulisses.  Wezwanie dzielnego Hektora,
Choć niby wszystkim ogłoszone Grekom,
Miało na celu jednego Achilla.
Nestor.  To łatwo odkryć, jak naturę skały

Łatwo z drobnego rozpoznać odłamku.
Skoro się tylko o wyzwaniu dowie,
Achilles — choćby mózg jego był suchy
Jak jest libijski piasek, a wie Febus,
Że dość jest suchy — nieomylnym sądem
Zgadnie natychmiast, że w swojem wyzwaniu
Hektor jedynie jego miał na celu.
Ulisses.  I sądzisz, że je przyjmie?
Nestor.  Tego pragnę.
Kto zdoła, oprócz jednego Achilla,
Z Hektorem walcząc, czysty unieść honor?
A choć ta bitwa jest tylko igraszką,
Potężnie dotknie ducha dwóch narodów.
Trojanie chwałę naszą chcą smakować
Swem podniebieniem najdelikatniejszem,
I dobre imię nasze, Ulissesie,
Na wagę idzie w sporze fantastycznym,
A pojedynku skutek dla stron obu
Złą albo dobrą będzie przepowiednią;
Będzie to indeks, który w kilku słowach
Długich rozdziałów daje treść skróconą,
Jest niemowlęciem, które na olbrzyma
Wyrośnie zwolna w dalszym rzeczy toku.
Ich zdaniem, rycerz z Hektorem walczący
Przez nas wybrany; a przy tym wyborze
Wszystkich nas dusze, bacząc na zasługę,
Z wszystkich cnót naszych i naszej dzielności
Jednego męża wydystylowały;
Jeśli on chybi, jak jego zwycięzca
Urośnie w serce! jak przybierze hartu
Ufność w swe siły! a takiej ufności
Ramię jest tylko posłusznem narzędziem,
Jak miecz i strzała narzędziem ramienia.
Ulisses.  Przebacz, Nestorze, lecz z słów twoich wnoszę,
Że powinnością naszą jest przeszkodzić,
Aby z Hektorem mierzył się Achilles.
Jak kupcy, naprzód towar nasz podlejszy
Wystawmy, może uda się go sprzedać;

W przeciwnym razie, lepszego zalety
Tem się korzystniej po gorszem wydadzą.
Nie dozwól nigdy, aby się z Hektorem
Achilles mierzył, z ich bowiem spotkaniem
W tropy za naszym honorem lub hańbą
Jak psy dwa gonią dziwne dwa następstwa.
Nestor.  Me stare oczy dojrzeć ich nie mogą;
Jakież to?
Ulisses.  Gdyby nie tyle był dumny
Achilles, chwałę swojego zwycięstwa
Dzieliłby z nami; ale z jego pychą
Wolałbym piec się na libijskiem słońcu,
Niż na palącej ócz jego pogardzie,
Gdyby zwycięzcą z pojedynku wrócił;
Jeśli ulegnie, z obrażoną sławą
Najdzielniejszego Greków bohatera,
Głęboka rana grecki dotknie honor.
Ciągnijmy losy, a rozumną sztuką
Niech na ciężkiego wypadnie Ajaxa
Z Hektorem walczyć. Udajmy przed ludźmi,
Że w nim pierwszego widzimy rycerza
Dla Achillesa, zbytkami oklasków
Odurzonego, lekarstwem to będzie:
Wybór mu czuba niewątpliwie przytrze,
Który w swej dumie wyżej go najeżył,
Niż łuk swój Irys. Jeśli z bitwy Ajax
Wyniesie całą swoją pustą głowę,
Zwycięzcy pochwał nie będziemy szczędzić;
W razie przegranej zostanie nam wiara,
Że na dzielniejszych nie zbywa nam mężach.
Cobądź wypadnie, w Achillesa czubie
Wybór ten piórka najlepsze wyskubie.
Nestor.  Zaczynam teraz w zdaniu twem smakować;
Idźmy bez zwłoki do Agamemnona,
A wiem, że chętnie myśl moją podzieli.
Niech jeden kundel drugiego ugłaszcze,
Gdy na kość jedną — dumę, zwrócą paszcze. (Wychodzą).








  1. Pałac Pryama.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.