Starosta Kopanicki/Hymn

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Starosta Kopanicki
Podtytuł Hymn
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
HYMN.

Dzień, on dzień straszny, zbliża się gniew Boży,
Świat na proch zetrze i w gruzy położy;
A Dawidowi tylko i Sybilli,
Dano być świadkiem tej okropnej chwili.
Cóż poczną grzeszni? gdzie schronić się mogą,
Gdy i cnotliwy zalęknie się trwogą?
Królu straszliwy...

∗             ∗

Wtem na zmianę warty
W trąbkę i bęben uderzyły straże;
Ocknął się więzień, z marzenia wydarty,
Gdzie jest przypomniał — pierzchły miłe twarze,
I znane miejsca, i młodzieńcze dzieła,
I cała przeszłość w grób się osunęła.
Lecz co za dziwy, że w nocnej zaciszy,
Pieśń pogrzebową i na jawie słyszy?
Słyszy wyraźnie, gdy ucho natęży,
Słowa łacińskie i śpiewanie księży:

∗             ∗

Królu straszliwy, co zbawiasz wybrane,
Niech i ja grzeszny w ich liczbie zostanę.
Ty jawnogrzesznej, błędnej Magdalenie,
Łotrowi z krzyża dałeś przebaczenie;
Tyś sam i na mnie spojrzał po kolei,
I spuścił w serce iskierkę nadziei.
Usz twych niegodne wołanie nędzarza;
Lecz przebacz, Panie! piekło mię przeraża,
Gdzie potępieni wołają w rozpaczy...
............

V.

Więzień wstał z łóżka i we drzwi zapuka:
— Hola, żołnierzu, co ten odgłos znaczy?
Kto tutaj śpiewa?
— To nienowa sztuka,
To umarł Polak, czy Litwin do licha,
Stronnik Leszczyńskich, podobny do ciebie;
Więc pan komendant sprowadził tu mnicha,
Co go w kaplicy ze śpiewaniem grzebie.
Ta sama kolej i nad twoją głową,
Bo w Sonnenburgu Polakom niezdrowo.
Cicho siedź w celi.

VI.

— Mój Boże! mój Boże! —
Zawołał więzień, siadając na łoże:
Żem wybrał króla, jak prawo kazało,
Żem mu przysięgnął, jak chce zwyczaj stary,
I żem w swem sercu postanowił śmiało
Krzywoprzysięstwem nie złamać mej wiary, —
To już mi za to odetchnąć nie wolno
Powietrzem kraju, co śnił się tak błogo,
To mam umierać śmiercią tak powolną,
Nie zobaczywszy ze swoich nikogo!...
Kraj... żona... dziecię... rodzicielska niwa...
Do nich, och! do nich serce się wyrywa,
Myśl do nich spieszy, sen do nich ulata, —
A tutaj rygiel i żelazna krata!...
Panie Zastępów! umocnij me ramię,
Rygle rozbiję i kraty połamię!

VII.

Chwycił za sztabę żelazną okienka,
Lecz była mocno zasklepiona w ścianę;
Tylko zuchwała skrwawiła się ręka,
Uderzył głową w sklepienie ceglane,
Zachwiał się, upadł... i po małej chwili
Począł modlitwę szeptać już swobodniej, —

Snadź Aniołowie na pomoc przybyli:
Boże! to rozpacz — zachowaj mię od niej!
I długo, długo modlitwa strzelista
Leciała z piersi, jak ptaszek do Nieba;
Musiała trafić wprost na serce Chrysta,
Bo Chrystus przysłał, co duszy potrzeba,
Co w każdej walce zapewnia zwycięstwo, —
Wiarę, cierpliwość i żelazne męstwo.

VIII.

Nazajutrz przybył komendant zamkowy,
Wziął go za rękę i z dobrocią mówi:
— Panie starosto! żal mi twojej głowy;
Zostaniesz wolnym — przysięgnij królowi.
Król August Trzeci k'Polakom ochoczy,
Winę przebaczy, łaską cię otoczy.

IX.

Rzecze starosta: Wedle praw narodu,
Anim go wybrał, ani mu przysiągłem.
Że trzyma Polskę w niepokoju ciągłym,
Miastom i wioskom każe umrzeć z głodu,
Zalał nam ziemię swoich wojsk nawałem,
Nie dziw, że miecza z pochew wydostałem.
Jeśli jest królem, jako wam się zdawa,
To dlań przysięga powinna być święta:
A łamie statut i pacta conventa,
I mnie... szlachcica więzi, mimo prawa.
Gdy Stanisława obrano pod Wolą,
A August siebie podtrzymać był gotów, —
To, zamiast Polskę napełnić niedolą,
Dlaczego prawnych nie użył obrotów?
Dlaczego żaden ze stronników Sasa
Nie rzekł: Ja zdania przeciwnego jestem! —
I wobec sejmu i wobec Prymasa
Nie chciał z publicznym przyjść k'nam manifestem?
Czyście zwołali rokoszowe koło,
Jako zwyczaje staropolskie chciały?

Czy wasz marszałek stawił komu czoło,
Słał do powiatów swe uniwersały?
Te wszystkie stare statutu koleje
Lekceważono na drezdeńskim dworze;
Lecz kraj świętemi formami istnieje,
Których bezkarnie pogwałcać nie może.
Czyż kiedy łamią przysięgę swawolni,
To już ich przykład prawo nam stanowi,
— A jeśli Papież od przysięgi zwolni,
Czy przysiężecie wiarę Augustowi?
— Nie, generale — rzekł więzień uprzejmie. —
Rzym niczyjego sumienia nie zmusza!
Będąc na przeszłym elekcyjnym sejmie,
Dobrzem wybadał zdanie Nuncjusza.
Próżno na wasze namowy liczycie,
Próżne zabiegi, próżne wasze prace:
Straciłem wolność, utracę i życie,
Ale sumienia i czci nie utracę.
Obrałem jedną przekonania drogę,
Elektorowi poprzysiądz nie mogę.

X.

Odszedł komendant. I znowu staroście
Długie tygodnie męczeństwa nastały.
Czyli noc czarna, czy dzień nadszedł biały,
On zawsze jeden — a tylko dwie goście
Przyszły do niego, dwie żmije morderce:
Jedna mózg kąsa, druga szarpie serce.
— Tam za górami, och! tam za rzekami,
Twój kraj sinieje, twój domek bieleje,
Tam wszyscy twoi pozostali sami,
Pierzchły z ich serca najdroższe nadzieje,
Ten, który tutaj nad tobą się znęca,
Pewno i dom twój bezbronny uciska;
I żałość wdowia, i boleść dziecięca
Pewnie mu służy do urągowiska...
Wczoraj mówiono, że jest list od żony,

Lecz go posłali, by złożyć przed władzą;
Stary mój sługa od bram odpędzony,
Pewno mu do mnie przystępu nie dadzą.
Napróżno chciałbym wybadywać straże,
Żołdak coś mruknie i milczeć mi każe.
Gdyby mi papier, gdyby dano pióro,
Ująłbym w karby moją myśl ponurą:
Gwarzyłbym z tymi, co mię krata dzieli,
Moje boleści w słowaby się zlały;
List długi, długi pisałbym dzień cały,
Do żony, dziecka, spółobywateli.
Lecz mi zabrano papier nienawistnie,
A tu dni moje tak okropnie płyną!
Sen jest dla więźnia osłodą jedyną,
Lecz kiedy zasnę, to znowu ich przyśnię;
Wciąż w jedną stronę myśli mi się garną,
Zawsze ich widzę krwawo albo czarno.
Nie chcę ich widzieć, myślą nie pogonię;
Ot czemś ubocznem chcę rozerwać siebie.
W oknie tak ciemno, z murów wilgoć zionie,
Deszczowe chmury muszą być na Niebie.
Jesień... mój Boże, jak to życie leci!
Gdzie się podziała nasza wiosna młoda?
W tym kraju słońce posępniej coś świeci,
U nas daleko piękniejsza pogoda.
Pan Bóg dał wszystko naszemu krajowi,
Ale niezawsze fortunną dał dolę:
Poczciwe serce, urodzajne pole,
Cóż kiedy duchem niezawsześmy zdrowi?
Gdy starsi bracia, nęcąc nas swobodą,
Niebaczną szlachtę do niewoli wiodą.
Niezgodni w kraju najświętszych obradach,
Rodzim zatargi i wojny domowe,
Chodząc po krwawych doświadczenia śladach,
Codzień to klęski spotykamy nowe.
A Pan Bóg karze, och! karze nas za to.
Wkrótce do końca może obezsili...

O! dym pożarny widzę nad mą chatą!
Pewnie Saksoni ogień podłożyli.
I ręce łamie nieszczęśliwa żona,
Bo na jej głowę cierpieć już za wiele!
Dziecię w kolebce zachodzi się, kona...
Musiało skonać — słyszę dzwon w kościele...
Zgiń, czarna maro! Skąd taka myśl płynie?
Przecież nie miałem myśleć o rodzinie!...
Chcę zapomnienia rozkoszy niebieskiej...
Odwróćmy myśli — przejrzyjmy te ściany.
Tu jakiś więzień polski zapisany:
Jakób Sobieski... Konstanty Sobieski...
Jakto? więc oni — więc w tej samej celi
Króla mojego synowie cierpieli!
Ich własne ręce na sczerniałym murze
Wyryły swoje męczeńskie nazwiska!
Może duch ojca unosi się w górze,
Więzienie synów rozpatruje z blizka,
A serce jego, boleścią zatrute,
Tutaj odbywa za Wiedeń pokutę.
Monarchy mego bohaterska duszo!
Och! gdybyś w lepsze nie odeszła światy,
Ci, którzy Sasów dziś lękać się muszą,
Mieliby spokój pod cieniem swej chaty.
Przy twoim boku walczyłem tak śmiele,
Tyś mię pochwalał, tyś mi przyszłość wróżył;
Teraz patrz, królu, czegom się dosłużył:
Jam tu w ciemnicy, a mój dom w popiele.
Mój dom... rodzina... poddani... ziomkowie...
Tam moja ręka, tam potrzebna rada...
Ratujcie, ludzie! kręci mi się w głowie...

XI.

Więzień na ziemię bezprzytomny pada,
Znękanem czołem o mury uderza,
I tak spoczywa w omdleniu czy we śnie, —
Aż kiedy przyjdzie obiad, czy wieczerza,

I dwóch dozorców pojawi się wcześnie,
Ocucą więźnia, usadzą przy stole,
Z oblicza jego uchodzi pomroka...
Czy go na prawdę opuszczają bole?
Czy je ukrywa od ludzkiego oka?

XII.

A obiad skromny: jedyna potrawa,
Puharek wina, czarny chleba kawał.
Dozorca przyszedł, mięso porozkrawał,
Bo noża więźniom zaprzecza ustawa.
Próżno starosta swoją czarką wina
Chciałby się dzielić z swym więziennym stróżem.
Próżno rozmowę jakąś rozpoczyna:
— Ani jeść z wami, ni rozmawiać możem.
Lecz w jednym razie, w jednym tylko razie,
Rozwiążesz nasze i serca, i usta:
Jeśli zezwolisz, jak pisze w rozkazie,
Złożyć przysięgę na króla Augusta;
Wtedy, gdy zechcesz, kazano nam prosto
Drzwi twojej celi otworzyć, starosto.

XIII.

— Więc jabym wolność, ja wolnośćbym zyskał! —
Rzecze starosta, do głębi wzruszony —
Więcbym zobaczył kraj ziemi rodzonej!
Jabym małżonkę i dziecię uściskał!
Jabym powitał me obywatele!
Jabym się modlił w mych ojców kościele!
To być nie może!... nie... to być nie może.
A cóż Bóg powie? cóż kraj na to powie?
Swojej starszyźnie powiedzcie, panowie,
Że na Augusta przysięgi nie złożę.
Tylko poproście, niechaj mi pozwoli
Zażyć okruchę Anielskiego Chleba:
Znękane serce tak mię srodze boli,
Z Bogiem koniecznie rozmówić się trzeba,
Trzeba Chrystusa, co serca przenika,

A uleczony na duszy zostanę.
Proście, niech przyślą do mnie spowiednika,
Coby mi balsam przyłożył na ranę.
Dozorca odszedł — powie, czy nie powie,
A dusza zawsze spragniona pociechy.
Starosta upadł na twarde wezgłowie,
W myślach oblicza swojej duszy grzechy.
A myśl zbłąkana... O! niech prędzej spieszy,
Kto go w Imieniu Chrystusa rozgrzeszy!

XIV.

Więzień zaniemógł — to krasny, to blady,
dziwnych rzeczach gorączkowie gwarzy;
Przysłano k'niemu najpierwszych lekarzy,
Ale starosta odrzucił ich rady;
Tylko o Polsce nieprzytomnie bredzi,
Tylko kapłana prosi do spowiedzi.

XV.

Wkońcu, coś we dwa czy we trzy tygodnie,
Nadjechał kapłan, przysłany ze Drezna.
Więzień, co zda się nikogo już nie zna,
Na jego widok odetchnął swobodnie,
Przytomniej spojrzał — jego oczy płoną,
Gdy Przenajświętszy Sakrament wniesiono.
I długo, długo zakonnik go badał,
I długo, długo więzień się spowiadał.
Dziwne uczucia czytał w jego twarzy
Szyldwach z daleka stojący na straży:
Była tam święta uległość pokory,
Było promienne podniesienie ducha,
Był gniew na twarzy, do wybuchu skory,
Znów chrześcijańska uległość i skrucha;
Kilkakroć głośniej powtórzył z zapałem:
Ja nie przysięgnę, bo go nie wybrałem!
— Synu! — rzekł kapłan — czyń, jak ci się zdawa,
Ja dopełniłem, co mi polecono.
Losy monarchów i narodów prawa

Nie nam tu grzesznym rozwiązywać pono.
On niechaj weźmie w przenajświętszą pieczę
Twoje uczucia, jak obywatela.
Teraz przeze mnie za grzechy człowiecze
Kościół ci swoich rozgrzeszeń udziela:
Odejdź w pokoju!
Starosta uklęka,
Bije się w piersi, pokutuje w myśli.
Kapłan się modli, — namaszczona ręka
Nad siwą głową krzyż łaski nakreśli,
I uroczyście klęczącemu w skrusze,
Chlebem żywota posila mu duszę.

XVI.

Lżejszy na sercu po wytrwaniu próby,
Więzień nie wrócił na łoże choroby.
Twarz pokraśniała — oczy po iskierce
Nabrały blasku powoli, powoli;
Pan Bóg wytrwaniem namaścił mu serce,
Umocnił hartem niezachwianej woli.
Nad jego głową już trzy gwiazdy świecą:
Dobrej Nadziei, Miłości i Wiary; —
Tylko że myśli nieprzytomnie lecą
Gdzieś na dalekie ojczyste obszary;
Tylko z daleka w snach doń się uśmiecha
Koło sejmowe i napaść zbójecka,
Wioska rodzinna i domowa strzecha,
młoda żona, i pieszczoty dziecka, —
I tyle, tyle znajomych mu osób,
Na sejmie, w wiosce, w kościele, we dworze...
O! takich marzeń odpędzie nie sposób,
Lub je odpędzać to ciężki grzech może!
Może tym kształtem ziemia ojców miła
Swe pozdrowienie więźniowi przysyła.
Lecz spokojniejszy więzień po spowiedzi.
Już wewnątrz serca zasklepił swe rany,
O swoim kraju już przez sen nie bredzi,

Rycerskiej głowy nie tłucze o ściany;
Tylko gdy oknem spojrzy na poddasze,
Słabość ogarnia jego duszę wzniosłą:
— Och! gdyby motyl, gdyby małe ptaszę
Pod skrzydełkami wieść stamtąd przyniosło!

XVII.

Może myślicie, że hańba dla męża,
Kiedy się czasem zamarzy, rozszlocha?
Ale nie wiecie, że ducha natęża,
Kto silnie wierzy i serdecznie kocha;
Ale nie wiecie, że Niebo zabrania
Wiary bez marzeń, a bez łez kochania.

XVIII.

Gdyby choć papier... O znikoma karto!
Ty jesteś wszystkiem po szczęścia utracie.
Kiedy nam serce boleśnie wydarto,
Miła krwi kropla, co wytryska na cię.
Gdy biedną głowę, co najświęciej marzy,
Nadzieja zdradzi, a wiara omami,
Jakaż pociecha dla biednych nędzarzy
Myśl we łzach skupie i kartę zlać łzami!
Tu każda kropla, czy łzawa, czy krwawa,
Boleść umniejsza, nadziei dodawa.

XIX.

W bitwach, na sejmach, puhar wychylany
Orzeźwiał myśli i krew biła raźniej;
Lecz tu w więzieniu, między czterma ściany,
Straszno rozogniać chorej wyobraźni.
Raz chciał starosta użyć Bacha darów,
Smutek utopić w rzeźwiącym nektarze:
Zażądał wina — i kilka puharów
Za jednym razem przyniosły mu straże.
Łapczywie chwycił i pił ciągiem długim,
Chylił puhary w ślad jeden za drugim,
I sam nie wiedział, z pragnienia, czy z chęci,

Aby się na dnie dopić niepamięci.
Lecz niepamięci próżno żąda człowiek,
Kiedy wspomnienia mózg i serce palą: —
Nawet sen słodki nie obciążył powiek,
Tylko krwi potok rozigrał się falą,
Latają w oczach obrazy złowieszcze,
Lecz krwawsze jeszcze i czarniejsze jeszcze.
A kiedy chora paliła się głowa,
Gdy twarz skraśniała, gdy mu drżały usta, —
Rozkaz mu służba przyniosła zamkowa,
Aby przysięgał na króla Augusta.
Odtrącił rozkaz i puhar odtrącił,
Dłońmi zacisnął głowę, co go boli,
I jasnej myśli już winem nie mącił —
Poznał, że wino trucizną w niedoli;
Tylko się w drzemce niespokojnej miota,
Tylko mu cięższa do swoich tęsknota.
— Wy moi drodzy! wy moi dalecy!
Choć wiatr niech o was wiadomość udzieli!...
Wtem zapukano do więziennej celi,
I wszedł ponury dowódca fortecy.

XX.

— Jak się miewacie? czy żywi? czy zdrowi?
Jak wam smakują niewolnicze pęta?
Nie chcecie wiary przysięgnąć królowi,
A król jegomość zawsze was pamięta;
O ile pańska pozwala mu władza,
Więzy rozwalnia i los wasz osładza.
Oto i teraz naszych wojsk kolumny
Pojmały ptaszka — och! kolej z nim długa!
Jak wy, zuchwały, niespokojny, dumny,
Pan Piotr Olędzki, dawniejszy wasz sługa,
Rozbijał w Polsce naszych wojsk oddziały,
Krył się po lasach, wypadał jak zbójca;
Lecz potrafiono pochwycić mołojca
I porozpędzać jego hufiec cały.

Więc go sądzono do tej samej celi, —
Wasz sługa z wami niewolę podzieli.

XXI.

Drzwi się otwarły — i w podartej szacie
Wpadł Piotr Olędzki z bliznami na czole.
— Pan Piotr!
— To pan mój!
— Ha! jak się miewacie?
Dlaczegoś, głupcze, dał się wziąć w niewolę?
— Kozak nas zdradził — to i mówić szkoda,
Ale ja pana nie poznałbym z dali...
Ta długa broda...
— Ho! ta długa broda —
Jużbym ogolił, lecz brzytwy nie dali.
Lecz co tam słychać?... Moja biedna żona?...
— O! biedna pani! nie wytrwać jej sile:
Może skonała — może teraz kona.
— A moje dziecię?
— Dawno śpi w mogile;
Umarło biedne... Przyczyna zbyt prosta:
Wiadomo — słabe niemowlątek zdrowie;
Wiatr zawiał w szybę... widzi pan starosta,
Szyby potłukli w domu Saksonowie.
— A wioska moja?
— Wioska na Stawiszczu
Już po pożarze buduje się nieco:
Szlachta osiadła na spalonem zgliszczu,
Lecz poddanego nie znajdziesz ze świecą, —
Wszyscy uciekli... niechaj Pan Bóg broni,
Co tam po wioskach broili Saksoni!
Dzielniem ich plażył — to aż śmiech porywa,
Co im na plecach popisałem znaków!
Jak ze stu ludzi gromada pierzchliwa
Od kilku naszych zmykała Kozaków!
Lecz przebacz, panie! zdradą a nie siłą
Dałem się ująć, dałem się i kwita:

Sprzedał nas Kozak, Brzozowiec Kiryłło;
Gdy cała sotnia spała jak zabita,
Z jednej i z drugiej, z trzeciej, z czwartej strony
Na śpiący obóz napadły Saksony.
Jedna rzecz tylko dręczy mię, niestety,
Że zapomniałem postawie pikiety!
Gdyby pikieta! tożbym kapitalnie
Pogrzmotał groźnych saksońskich wąsali!
Dopóki Niemiec z pistoletu palnie,
Harap kozacki z siodła go obali.
Lecz co się stało, to już nie odstanie.
Dam hartu Niemcom — ich niedoczekanie!
— Cóż na sejmiku szlachta i panowie?
— Stanisław w mowie, a August im w głowie.
Nasza obrada... wiadomo obrada;
Ten będzie królem, który wojskiem włada.

XXII.

— Boże mój, Boże! czyż to prawda szczera? —
Jęknął starosta z głębi swego łona:
Dziecię umarło, a żona umiera,
Wioska w popiele, a bracia spodlona!...
Och! gdyby wrócić! odżyłbym na nowo,
Żonębym wskrzesił z śmiertelnej pościeli,
A braci szlachcie takie rzekłbym słowo,
Że zdradzić króla nigdyby nie śmieli.
Przeklęte mury, straszliwa pokuta,
Usta zamknięte, a dłoń moja skuta!
Puśćcie mię, puśćcie, choć na jedną chwilę, —
I sam się wzmogę, i mój kraj zasilę!

XXIII.

— Panie starosto! wyrzecz jedno słowo,
A twoje więzy w jednej chwili prysną:
Uznaj nad krajem władzę Augustowa,
Zrzuć z twego serca zemstę nienawistną.
Wskrzesisz twą żonę, która dogorywa,

Zbadasz na sejmie twego kraju losy;
A twoja niwa, twoja piękna niwa,
W żytnie i pszenne odrodzi się kłosy.
A za cierpienia, a za twoje szkody,
Bóg cię obdarzy szczęściem niespodzianem:
Król tobie nada godność wojewody;
Jak hetman umrze, zostaniesz hetmanem;
A w Polsce starostw dużo, bardzo dużo —
Co zechcesz wybrać, do wyboru służą.
Wzdrygnął się starosta — spojrzał poza plecy:
— Precz, kusicielu! precz mi stąd, pochlebce!
To sonnenburskiej komendant fortecy
Słowa nadziei do ucha mu szepce.
Starosta skraśniał, chciał jąć się pałasza,
Pas z lewej strony potargał w zapędzie;
Lecz broń odjęta!... — Idź precz, miłość wasza!
Elektor saski mym królem nie będzie.
Niech co chcą czynią rodacy swawolni,
Od moich przysiąg nikt mię nie uwolni.

XXIV.

— Jak się podoba, jak się wam podoba;
Nikt wolnej woli nie przymusza przecię.
Będziecie w zamku pokutować oba,
Jeśli przysięgi wykonać nie chcecie.
Czyńcie już sobie, jako wasza łaska.
Tak rzekł komendant i drzwiami zatrzaska.

XXV.

Znów się poczęło między czterma ściany
Okropne życie — wieczność nieprzebyta,
Noce bezsenne, dzień nieprzeczekany,
Potem noc znowu, potem ranek świta.
Och! nim przez okno do więzienia wpadnie,
Wolałby w morzu utopić się na dnie.
On dzień zwiastuje — a dzień taki długi!
Co począć z życiem, gdy działać nie może?

W południe obiad przyniosą ci sługi,
Wieczorem szyldwach przetrząśnie twe łoże.
Zda się szyderstwem, kiedy dźwięk zegaru
Jakiejś godziny przedstawia odbicie.
Dla trupa w grobie czas nie ma rozmiaru,
A życie więźnia — to umarłe życie.
Gdzie wszystkie czynu zerwane ogniwa,
Każda godzina wieczność się nazywa.
Ale towarzysz, w więzieniu towarzysz:
Z nim swoich ludzi, z nim wspomnisz swe strony.
Ho! bywa czasem, tak się z nim rozgwarzysz,
Że dzień upływa ani postrzeżony.
Lecz myśl, gdy leci w nadpowietrzne kraje,
Z Aniołem Stróżem gdy chcesz się rozgadać, —
On ci o śniegu przeszłorocznym baje,
I puste rzeczy będzie rozpowiadać.
Wtedy ci droższa twa samotna cisza,
Choć słuchasz brata, szanując w nim człeka;
Przykręć gadanie twego towarzysza.
Chciałbyś mieć celkę od niego z daleka,
Chciałbyś sam dźwigać jarzmo swej niewoli,
Chciałbyś sam cierpieć, kiedy serce boli...
Tak myślał więzień; ale trudna rada,
Wszak władza wieszczów nie każdemu dana:
Gdy trzeba milczeć — to pan Piotr zagada,
Gdy trzeba mówić — on milczy jak ściana;
Gdy myśl uleci ku domowej strzesie,
On cię obrazy powszedniemi mami;
Gdy cię modlitwa do Niebios uniesie,
On zimno rzecze: Zmiłuj się nad nami!
Chciałeś go podnieść i bujać z nim w Niebie,
A on myśl twoją zniżył aż do siebie.
Tysiąc jest w świcie moralnych niewoli,
Tysiącem bólów nasze serce boli.
Lecz kiedy cierpim, — miłosierny Boże,
Daj nam żyć myślą swoją a nie cudzą:
Przyjaciel, żona, domownik, pies może,

Złamią nam wiarę i miłość ostudzą;
Wtedyby, Panie, my ludzie zuchwali
I w Twoją miłość wierzyć zaprzestali.
Na co nam w życiu towarzysz powszedni?
Gdy mamy cierpieć — cierpmy sami jedni!

XXVI.

Wreszcie do swojej niewoli przywyka,
Bo go towarzysz broni od rozpaczy:
Dźwięk ojczystego w obczyźnie języka
I to coś znaczy — ach, to wiele znaczy!
Gdy w myśli chwila spokoju zaświta,
Uczucie serca tu nie czuje tamy,
Można się z ziomkiem nagadać do syta
O tych, co znamy, o tych, co kochamy,
I uobecnić znajome postacie,
Odświeżyć dawne radości i biedy,
Odżyć wspomnieniem: Czy pamiętasz, bracie,
Jak to bywało wtedy, albo wtedy?
Ten, kto zbyt ciężką niedotknięty próbą,
Ten marzy przyszłość — kto ma czyn przed sobą;
Ale dla więźnia, który nic nie czeka,
Dobrym jest skarbem i przeszłość człowieka.
Ze starym sługą pośród pogadanek
Nieraz schodziły całe dni i noce,
Nieraz noc przyszła i zaświtał ranek.
Szyldwach napróżno pałaszem stukoce,
Ciszę zaleca — ale gdzież tam cisza!
Kiedy zabłyśnie choć promyk wesela,
Więzień szczęśliwy, że ma towarzysza.
Nawet i śmiechem rozlega się cela,
Kiedy przypomną dawniejsze swe czasy,
Bitwy, pamiętne i wioskom i miastu,
Jak to przed nimi uciekały Sasy,
Jak jeden Kozak schłostał ich dwunastu,
Jak to po lasach kryła się piechota,
Jak to rajtarów wpędzono do błota...

XXVII.

Ale niewola toć zawsze niewolą,
Więzy, choć z kwiatów, ale niemniej bolą;
Zawsze bolesne łańcucha ogniwa,
Który nam ręce do czynu skowywa.
Kiedy nas w trumnę kładą za żywota,
A jeszcze w piersiach święty ogień gore,
Nie dziw, że człowiek boleśnie się miota,
Aby odwalić gniotącą zaporę.
Ale gdy nadto sklepiste są ściany,
Czy wieko trumny, czy wązkie drzwi celi,
Niepożyteczną walką zmordowany,
Gorzko złorzeczy tym, co go zamknęli.
Wiedział starosta, że przez jedno słowo
Mógłby potargać swych więzów ogniwa,
Mieć każdej chwili swobodę gotową,
I lecieć w stronę, gdzie duch się wyrywa,
Wskrzesić małżonkę, co kona w niedoli,
Podźwignąć dom swój, co w zgliszczach upada, —
Przez jedno słowo — lecz tem słowem: zdrada!
A on na zdradę nigdy nie zezwoli.
Lepiej, spełniając, co do czci należy,
Skonać z tęsknoty w sonnenburskiej wieży.
Mniemał dowódca, że kiedy dobodzie,
Łacniej starosta ugnie się przed próbą :
Siedzieli więźnie o chlebie i wodzie,
Nawet im mówić zakazano z sobą,
Wodzono na Mszę tylko w wielkie święto,
Nawet im książkę modlitew odjęto;
Lecz im się bardziej męczarnia wytęża,
Tem się duch silniej zahartował w obu.
Wreszcie król August uszanował męża,
Kazał rozszerzyć przestrzenie ich grobu:
Celę przy celi otworzono drugą,
Przyozdobiono ich pościel ubogą,
Dano im książki — i już pan ze sługą
Gwarzyć, czy pisać, czy modlić się mogą.

Wreszcie raz jeden dowódca zamkowy
Z temi do niego odezwał się słowy:

XXVIII.

— Powiedz, starosto, dlaczegoście gniewni?
Czemuście twardzi przy waszym obiorze?
Król, co cię skarał, pożałować może,
On wam stracone dostatki zapewni.
Już się kraj wszystek królowi poddawa,
Nowe przymierze król zawarł dokoła;
A wasz Stanisław do swojego prawa
Nigdy nie wróci i wrócić nie zdoła:
Więc mimo wszystkie waszych ustaw księgi,
Wolni jesteście od waszej przysięgi.
— Któż przekonanie moje zabezpieczy,
Że naszym królem jest saksońskie książę?
Dałem przysięgę Pospolitej Rzeczy,
Ona mię tylko od przysiąg rozwiąże.
Dopóty śluby moje nie ustały
W obliczu kraju, króla i Kościoła,
Aż wreszcie Prymas przez uniwersały
Szlachtę na pola elekcyjne zwoła,
Aż wszystkich społem niezmuszone usta,
Łaską i wolą kierując się Bożą,
Królem ogłoszą Trzeciego Augusta
I prawnie z tronu Stanisława złożą.
Gdy król przysięgnie na pacta conventa,
Wywiedzie z kraju saksońską załogę, —
Wtenczas przysięga to powinność święta,
Wtenczas się od niej wyłamać nie mogę,
I będę wierny Augustowej sprawie,
Krew zań wyleję i piersi nadstawię,
Niech będzie świadkiem mego domu zgliszcze,
Grób mego dziecka i ta siwa broda,
Że póty waszych żądań nie uiszczę,
Póki mi prawo rękojmi nie poda.
— Próżno, starosto, króla obrażacie
Tą upartością waszą niesłychaną.

A gdyby krzesło dostojne w senacie?
Gdyby wam godność wojewody dano?
Pan mój łaskawy — kto mu wiernie służy;
A jego serce zawziętości nie zna.
Dam ci pieniądze na koszta podróży:
Jedź go przebłagać, jedź, panie, do Drezna.
— Godności nasze — rzekł starosta dumnie —
Tylko dla zasług kraj na sejmie dawa;
A żadnych zasług jeszcze niemasz u mnie,
Ja w zasłużeńszych nie wdzieram się prawa.
Pieniędzy saskich dla mnie nie potrzeba:
Dajcie swobodę... swobodę jedynie;
Pójdę o kęsku żebranego chleba
Płakać na domu mojego ruinie.

XXIX.

— Ha! trudna rada — rzekł dowódca wreszcie —
Godna spraw lepszych takowa odwaga.
Słuchaj, starosto: swobodni jesteście!
Król żadnych przysiąg od was nie wymaga.
Jednego od was domaga się przecie,
Na co mi słowo zaraz dać należy:
Że wojska saskie szanować będziecie,
Co stoją w Polsce na zimowej leży.
Bo gdy trwać w dawnym będziecie zamiarze,
To was osądzić jak zabójcę każe.
Wolni jesteście — podwoje otwarte;
Znów macie prawo przypasać pałasza.
Od waszych komnat odprowadzam wartę,
I idźcie z Bogiem, dokąd wola wasza.
— Wolny?! swobodny?! więc ja wyjść stąd mogę?
Do mego kraju wnet puścić się w drogę?
Mogę ocalić małżonkę, co kona?
Na moich ziomków rzucić się ramiona?!... —
Krzyknął starosta z radosnym zapałem. —
Nie! być nie może!... ja nie dosłyszałem...
Lub wy słów moich nie pojęli może:
Bo ja Sasowi przysięgi nie złożę.

— Król miłościwy, pewien swej potęgi —
Dowódca zamku obrażony powie —
Żadnej już od was nie pragnie przysięgi,
Wolność powraca wam bezwarunkowie.
Jesteście wolni, i wy, i wasz sługa,
Jedźcie do wioski, wracajcie do pługa.
Obaj mężowie padli na kolana,
Jak gdyby jedna popchnęła ich siła,
Modła dziękczynna, z ich duszy wylana,
Pierwszy swobodny oddech orzeźwiła.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.