Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A uleczony na duszy zostanę.
Proście, niech przyślą do mnie spowiednika,
Coby mi balsam przyłożył na ranę.
Dozorca odszedł — powie, czy nie powie,
A dusza zawsze spragniona pociechy.
Starosta upadł na twarde wezgłowie,
W myślach oblicza swojej duszy grzechy.
A myśl zbłąkana... O! niech prędzej spieszy,
Kto go w Imieniu Chrystusa rozgrzeszy!

XIV.

Więzień zaniemógł — to krasny, to blady,
dziwnych rzeczach gorączkowie gwarzy;
Przysłano k'niemu najpierwszych lekarzy,
Ale starosta odrzucił ich rady;
Tylko o Polsce nieprzytomnie bredzi,
Tylko kapłana prosi do spowiedzi.

XV.

Wkońcu, coś we dwa czy we trzy tygodnie,
Nadjechał kapłan, przysłany ze Drezna.
Więzień, co zda się nikogo już nie zna,
Na jego widok odetchnął swobodnie,
Przytomniej spojrzał — jego oczy płoną,
Gdy Przenajświętszy Sakrament wniesiono.
I długo, długo zakonnik go badał,
I długo, długo więzień się spowiadał.
Dziwne uczucia czytał w jego twarzy
Szyldwach z daleka stojący na straży:
Była tam święta uległość pokory,
Było promienne podniesienie ducha,
Był gniew na twarzy, do wybuchu skory,
Znów chrześcijańska uległość i skrucha;
Kilkakroć głośniej powtórzył z zapałem:
Ja nie przysięgnę, bo go nie wybrałem!
— Synu! — rzekł kapłan — czyń, jak ci się zdawa,
Ja dopełniłem, co mi polecono.
Losy monarchów i narodów prawa