Starosta Kopanicki/Epilog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Starosta Kopanicki
Podtytuł Epilog
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
EPILOG.

Pochmurnym dzionkiem, po jesiennej grudzie
Bije stuk kopyt o drogę przestronną.
W rysich opończach dwaj rycerscy ludzie
Pod wielką wioskę zbliżają się konno.
— Panie Olędzki — starszy z nich zapyta,
Co miał rumaka dzielniejszego nieco:
Czemu to żadna chata niepokryta,
A rzadko w której małe szybki świecą?
Wszystko tu widzę zniszczonem, obdartem,
Nawet gospoda nie świeci z daleka.
— Ej, panie, panie! umocnij się hartem:
Co krok to nowa niespodzianka czeka.
Ludzie z wsi poszli kędyś w strony insze,
Więc i pustkują dawniejsze ich chaty.
Tu kilku szlachty osiadło na czynsze,
A to — wiadomo — naród niebogaty.
Gdzież to po wojnie pilnować wygody?
Gdzież to naprawiać takie wielkie szkody?
Otóż... po polu bydło się wałęsa,
Chwast ogryzając na dwornym poparze...
W stodołach siana niemasz ani kęsa,
Wszystko Sasowie wzięli na furaże.
Ot dworzec pański... tam same ruiny...

Panie starosto, nie patrzaj w tę stronę:
Z kupy popiołów sterczą trzy kominy
I cztery brzozy ogniem opalone.
Konie dom czują — już ochoczej lecą:
Dzielnie parskają! oj, będąż nam radzi!
Dzielne koniska, poczekacie nieco,
Nim was do stajni służba odprowadzi...
Strzygą uszami — już marzą o sianie...
Ale po Sasach pewno go nie stanie...
Oj, za to wszystko warciż oni, warci...
Lecz pan dał słowo, że bić ich nie będzie!!...
Ot idą ludzie... a jacy odarci!
Na taką nędzę aż strach spojrzeć wszędzie.
I po stodołach, i w domach, i w bydle,
Wszędzie brak cierpią szlachta i poddani...
Dzień dobry, człeku! gdzie niesiesz te rydle?
— Idziem na cmentarz grób kopać dla pani,
Tydzień jak zmarła, lecz nie było cieśli,
Wyciosać trumnę nie było tu komu.
Stała w ogrodzie w opuszczonym domu,
Dzisiaj ją z rana do kościoła wnieśli!...
Krzyknął starosta — zachwiał się i blednie,
Zesłupił oczy, jak gdyby umarły;
Lecz żadne żale ni jęki powszednie
Już się z rycerskiej piersi nie wydarły.
Gniew lekką chmurką zwisnął mu u czoła,
Tłumioną, groźbą ścisnęły się pięście.
Jak wiatr poleciał ku stronie kościoła:
Tak mu tam pilno sprawdzić swe nieszczęście,
Tak mu tam pilno na zimnej podłodze
Gorące czoło zahartować mocą,
I swej żałości popuściwszy wodze,
Bogu powierzyć swą skargę sierocą,
Świecę pogrzebu ponieść przed innemi,
Na lube oczy nasypać garść ziemi...

∗             ∗

Już nie powrócił do swych ojców domu,
Nie zasiadł w gronie współobywateli;
Zniknął z ojczyzny — a ludzie widzieli,
Jak w kraje pruskie przeszedł po kryjomu.
Na ziemi obcej, w ponurej rozpaczy
Skończył starosta swój żywot tułaczy.
1857. Borejkowszczyzna.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.