Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już nie powrócił do swych ojców domu,
Nie zasiadł w gronie współobywateli;
Zniknął z ojczyzny — a ludzie widzieli,
Jak w kraje pruskie przeszedł po kryjomu.
Na ziemi obcej, w ponurej rozpaczy
Skończył starosta swój żywot tułaczy.
1857. Borejkowszczyzna.



SEJM LUBELSKI.

(POCZĄTEK POEMATU).


Dzwony zagrały po mieście długiem, szerokiem jęczeniem,
Błękit rannych Niebiosów huk uroczysty odbija,
Drży nad wieżami kościołów rozkołysane powietrze,
Że aż ptaszkom niebieskim coś uroczyściej na sercu.
Mury odwieczne Lublina poweselały, spiękniały,
Jakby słońce włożyło na nie świąteczną oponę.
Dzień w chrześcijaństwie dziś wielki — Ciała Pańskiego pamiątka,
Święto Chleba i Wina — ducha co karmi i poi.
W Polsce, przed wieki ochrzconej, w Polsce rozumnej, bogatej,
Zygmunt August panował; a choć w Koronie i Litwie
Pełno z Genewy i z Niemiec mistrzów, co po to przybyli,
Aby w starym kościele psować, przekształcać ład stary,
Przecież niemała gromada dzierży się Piotra opoki,
Umie pacierz dawniejszy, umie uchylić kolano,
Umie pieśnią pobożną po staroświecku zanucić,
Upaść na twarz przed Bogiem, co w Sakramencie ukryty.
Przeto gdy dzwony jęknęły, lud się wysypał jak mrowie
Na ulice wytkane klonem i brzózką zieloną;
Tłum się jak fala przelewa z jednych kościołów do drugich,
Albo czeka na rynkach, czeka otwarcia obchodu.