Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Okna kwiatami ubrali, powywieszali proporce,
Słali drogie kobierce, kędy Sakramenty nieść będą.
Ubiór narodu jaskrawy, świeci purpurą i złotem,
Twarze ludu wesołe — cichem, pobożnem weselem.
Dzwony umilkły na chwilę i znowu huczno zagrały,
Orszak procesyonalny ruszył od farnej świątyni:
Naprzód rycerstwo na koniach, z hełmów wyzuwszy swe głowy,
Dzierżąc ręce u boków, na wpół dobywszy pałasza,
(Z wieków obyczaj był taki, na znak, że bronią swej wiary);
U ich siodła, u boku krasny powiewa proporzec,
Górą blaszane pancerze, w pręgi złociste zdobione,
Złotem gore rynsztunek, złotem czapraki migocą,
Iskry się sypią z kamieni, rumak gdy stuknie podkową,
Ziemia tętni i huczy, jakby wulkanem wstrząśnięta.
Raźny był żołnierz sarmacki, ale w tej ważnej godzinie
Zmienił postać junacką w postać Bożego rycerza,
Głosem przywykłym do wrzawy, szorstkim jak dusza bojowa,
Grzmiało polskie rycerstwo pieśnią o Chlebie żywota.
Prostą kruchcianą piosenkę, prostym żołnierskim sposobem.
Jeden huczy tak silnie, jakby w sto kotłów uderzył,
Drugi jak cienka piszczałka, trzeci jak trąbka węgierska;
Jeden śpiewa z łacińska, drugi polskiemi wyrazy.
Straszny to rozgwar dla ucha, jękami dzwonów zmieszany,
Z twardym chrzęstem zbroicy, z kopyt rumaczych łoskotem;
Przecież jest ucho w Niebiesiech, co te rozgwary zrozumie,
Czyta w sercu śpiewaka, tony fałszywe przebacza,
A z łez pobożnie wylanych tworząc dyament prawdziwy,
Kładzie łezkę — dyament w swą nieśmiertelną koronę.