Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sprzedał nas Kozak, Brzozowiec Kiryłło;
Gdy cała sotnia spała jak zabita,
Z jednej i z drugiej, z trzeciej, z czwartej strony
Na śpiący obóz napadły Saksony.
Jedna rzecz tylko dręczy mię, niestety,
Że zapomniałem postawie pikiety!
Gdyby pikieta! tożbym kapitalnie
Pogrzmotał groźnych saksońskich wąsali!
Dopóki Niemiec z pistoletu palnie,
Harap kozacki z siodła go obali.
Lecz co się stało, to już nie odstanie.
Dam hartu Niemcom — ich niedoczekanie!
— Cóż na sejmiku szlachta i panowie?
— Stanisław w mowie, a August im w głowie.
Nasza obrada... wiadomo obrada;
Ten będzie królem, który wojskiem włada.

XXII.

— Boże mój, Boże! czyż to prawda szczera? —
Jęknął starosta z głębi swego łona:
Dziecię umarło, a żona umiera,
Wioska w popiele, a bracia spodlona!...
Och! gdyby wrócić! odżyłbym na nowo,
Żonębym wskrzesił z śmiertelnej pościeli,
A braci szlachcie takie rzekłbym słowo,
Że zdradzić króla nigdyby nie śmieli.
Przeklęte mury, straszliwa pokuta,
Usta zamknięte, a dłoń moja skuta!
Puśćcie mię, puśćcie, choć na jedną chwilę, —
I sam się wzmogę, i mój kraj zasilę!

XXIII.

— Panie starosto! wyrzecz jedno słowo,
A twoje więzy w jednej chwili prysną:
Uznaj nad krajem władzę Augustowa,
Zrzuć z twego serca zemstę nienawistną.
Wskrzesisz twą żonę, która dogorywa,