Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbadasz na sejmie twego kraju losy;
A twoja niwa, twoja piękna niwa,
W żytnie i pszenne odrodzi się kłosy.
A za cierpienia, a za twoje szkody,
Bóg cię obdarzy szczęściem niespodzianem:
Król tobie nada godność wojewody;
Jak hetman umrze, zostaniesz hetmanem;
A w Polsce starostw dużo, bardzo dużo —
Co zechcesz wybrać, do wyboru służą.
Wzdrygnął się starosta — spojrzał poza plecy:
— Precz, kusicielu! precz mi stąd, pochlebce!
To sonnenburskiej komendant fortecy
Słowa nadziei do ucha mu szepce.
Starosta skraśniał, chciał jąć się pałasza,
Pas z lewej strony potargał w zapędzie;
Lecz broń odjęta!... — Idź precz, miłość wasza!
Elektor saski mym królem nie będzie.
Niech co chcą czynią rodacy swawolni,
Od moich przysiąg nikt mię nie uwolni.

XXIV.

— Jak się podoba, jak się wam podoba;
Nikt wolnej woli nie przymusza przecię.
Będziecie w zamku pokutować oba,
Jeśli przysięgi wykonać nie chcecie.
Czyńcie już sobie, jako wasza łaska.
Tak rzekł komendant i drzwiami zatrzaska.

XXV.

Znów się poczęło między czterma ściany
Okropne życie — wieczność nieprzebyta,
Noce bezsenne, dzień nieprzeczekany,
Potem noc znowu, potem ranek świta.
Och! nim przez okno do więzienia wpadnie,
Wolałby w morzu utopić się na dnie.
On dzień zwiastuje — a dzień taki długi!
Co począć z życiem, gdy działać nie może?