Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie raz jeden dowódca zamkowy
Z temi do niego odezwał się słowy:

XXVIII.

— Powiedz, starosto, dlaczegoście gniewni?
Czemuście twardzi przy waszym obiorze?
Król, co cię skarał, pożałować może,
On wam stracone dostatki zapewni.
Już się kraj wszystek królowi poddawa,
Nowe przymierze król zawarł dokoła;
A wasz Stanisław do swojego prawa
Nigdy nie wróci i wrócić nie zdoła:
Więc mimo wszystkie waszych ustaw księgi,
Wolni jesteście od waszej przysięgi.
— Któż przekonanie moje zabezpieczy,
Że naszym królem jest saksońskie książę?
Dałem przysięgę Pospolitej Rzeczy,
Ona mię tylko od przysiąg rozwiąże.
Dopóty śluby moje nie ustały
W obliczu kraju, króla i Kościoła,
Aż wreszcie Prymas przez uniwersały
Szlachtę na pola elekcyjne zwoła,
Aż wszystkich społem niezmuszone usta,
Łaską i wolą kierując się Bożą,
Królem ogłoszą Trzeciego Augusta
I prawnie z tronu Stanisława złożą.
Gdy król przysięgnie na pacta conventa,
Wywiedzie z kraju saksońską załogę, —
Wtenczas przysięga to powinność święta,
Wtenczas się od niej wyłamać nie mogę,
I będę wierny Augustowej sprawie,
Krew zań wyleję i piersi nadstawię,
Niech będzie świadkiem mego domu zgliszcze,
Grób mego dziecka i ta siwa broda,
Że póty waszych żądań nie uiszczę,
Póki mi prawo rękojmi nie poda.
— Próżno, starosto, króla obrażacie
Tą upartością waszą niesłychaną.