Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

Więzień wstał z łóżka i we drzwi zapuka:
— Hola, żołnierzu, co ten odgłos znaczy?
Kto tutaj śpiewa?
— To nienowa sztuka,
To umarł Polak, czy Litwin do licha,
Stronnik Leszczyńskich, podobny do ciebie;
Więc pan komendant sprowadził tu mnicha,
Co go w kaplicy ze śpiewaniem grzebie.
Ta sama kolej i nad twoją głową,
Bo w Sonnenburgu Polakom niezdrowo.
Cicho siedź w celi.

VI.

— Mój Boże! mój Boże! —
Zawołał więzień, siadając na łoże:
Żem wybrał króla, jak prawo kazało,
Żem mu przysięgnął, jak chce zwyczaj stary,
I żem w swem sercu postanowił śmiało
Krzywoprzysięstwem nie złamać mej wiary, —
To już mi za to odetchnąć nie wolno
Powietrzem kraju, co śnił się tak błogo,
To mam umierać śmiercią tak powolną,
Nie zobaczywszy ze swoich nikogo!...
Kraj... żona... dziecię... rodzicielska niwa...
Do nich, och! do nich serce się wyrywa,
Myśl do nich spieszy, sen do nich ulata, —
A tutaj rygiel i żelazna krata!...
Panie Zastępów! umocnij me ramię,
Rygle rozbiję i kraty połamię!

VII.

Chwycił za sztabę żelazną okienka,
Lecz była mocno zasklepiona w ścianę;
Tylko zuchwała skrwawiła się ręka,
Uderzył głową w sklepienie ceglane,
Zachwiał się, upadł... i po małej chwili
Począł modlitwę szeptać już swobodniej, —