Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
VI.
PRIMA DONNA.

Po obiedzie zaprowadzono Tristana do nowego jego mieszkania. Tristan był smutnym i to było rzeczą naturalną. Gdy się przybywa do obcego kraju: znajduje się samym, nikomu nieznaném; wtedy uważa się drugich, jeźli nie ze wszystkiém może szczęśliwych, to przynajmniéj ciągłym ruchem i czynném życiem zajętych: gdy się pomyśli: że gdybyś cierpiał, wszystkie te ruszające się istoty wkoło ciebie: nie daliby ci ani jednéj z tych pociech, chwili serdecznego spółczucia jakiegoś w przeszłości doznał; gdy sobie wspomnisz matkę, gdy wejdziesz do pokoju, w którym nikt na ciebie nie czeka, nie pocieszy, nie dzieliwszy pierwéj żadnych z tobą uczuć, oh! wtenczas, doznasz tak głębokiego smutku, że go niczém nie odpędzisz. W takiéj chwili, chciałbyś méć przy sobie choć jedne z tych kobiét, które najmniéj kochałeś, abyś przynajmniéj mógł do czegokolwiek serce swoje przyczepić. Przypominasz na-ten-czas sobie, najmniejsze, drobiazgowe nawet, przyjemności, posiane wżyciu twojém, które teraz tworzyłyby wielkie dla ciebie szczęście w tak pełnéj smutku godzinie. Widzisz jakby w ciemnym widnokręgu dawnych swoich przyjaciół, najobojętniejszego z nich żałujesz teraz, a w braku rodziców i krewnych, szukasz choć jednéj przychylnéj istoty, którejbyś mógł udzielić twego smutku, a nabyć od niéj choć trochę wesołości, którą ona miéć powinna, jeżeli się nic w życiu jéj nie zmieniło, a jak nie znajdziesz takiéj któraby się nie śmiała odebrawszy także twoje do siebie wezwanie, oh! na-ten-czas jeszcze smutniejszy niż pierwéj, rzucasz się na krzesło i patrzysz na palącą się świecę na twoim stoliku.
Tristan doszedł do takiego właśnie stopnia, że przez chwilę miał myśl pisać do Ludwiki; ale ponieważ list pani de Lindsay jéj nie znalazł, jego list tém bardziéj jéj nie znajdzie. Pomimo to, wziął pióro i zaczął trzy lub cztery listy; lecz czy to dla tego, że nie kochał już tyle co dawniéj swojéj żony, czy że uczuł, że to trochę zapóżno było przypominać sobie o niéj, wyrazy nie przychodziły i listy się nie kończyły! wziął je, pomiętosił, pogiął, i rzucił w komin, gdzie poszły do drugich papierów, jednych pomiętych, drugich ze wszystkiém zdartych. Długo patrzył na te rozrucone kartki, z których każda może, wznieciła albo uniosła uczucie i wzruszenie, tego co ją pisał i tego co ją czytał, nareszcie nachylił się aby podjąć te kawałki; ale jakkolwiek był zręczny i dokładał całéj uwagi nie mógł zlepić tych podartych kawałków i przeczytać choć kilka słów związek z sobą mających; doczytał się czegoś nic nie znaczącego, nie znalazłszy nawet żadnego imienia ani nazwiska.
Jednakże czasu trochę ubiegło, godzina pierwsza wybiła, nie obudziwszy żadnego ziemskiego odgłosu; zgubił się jéj dźwięk w niebieskim niebie pokryłem trochę chmurnemi, które mógł przez żaluzye cokolwiek dojrzéć, Tristan zobaczył jeszcze czyste i spokojne gwiazd światło! Położył się w łóżko, marzył jakiś czas, zadmuchnął świecę i w końcu usnął.
Nazajutrz obudziwszy się, smutne myśli jego uleciały gdzieś z gwiazdami. Słońce przebijało zlotami swemi promieniami, przez żaluzye i firanki; Tristan wstał, i otworzył powietrzu rannemu okno; wszystko zewnątrz było radosne, miło budziło się ze zwyczajnemi na południe wykrzykami, a ludzie którzy przechodzili, mieli tę świąteczną postać, którą nadaje piękne pogodne niebo, bruk i ulice suche, a czas ciepły.
Przez chwilę Tristan zapomniał co wczorajszego dnia zaszło, i zdało mu się że się budzi w domu pani de Lindsay; lecz nieznazłszy za obudzeniem się tego wszystkiego, do czego się tam tak łatwo przyzwyczaił, pierwsze spojrzenie rzucać; zaraz mu pamięć wróciła; przeciągnął ręką po czole dla odpędzenia ostatniéj smutnéj myśli, jak wiatr rannym podmuchem spędza ślady wieczornéj burzy; zaczął oglądać nowe swoje mieszkanie, chcąc przekonać się czy po dniu zachowuje tę samę co wieczorem barwę.
Wszędzie promienie słońca przeciskały się przez firanki, i zdawały się przenosić na swych złocistych liniach, kilki nót z rannych pieśni, które ptaki za oknami śpiewały; do téj w powietrzu harmonii, łączyła się wewnątrz pokoju mila woń kobieca, którą wszystko w pokoju nasiąknięte było. Im więcej Tristan uważał wszystko, tém więcjé poznawał w układzie i ustawieniu mebli, w kolorze obicia, we wszystkiem zgoła, zalotną rękę kobiety, a do tego kobiety z wielkim gustem; bardzo było widoczném dla każdego domyślnego mężczyzny wchodzącego do tego buduaru, że ten nie dawno przez gospodynię swoją opuszczonym został; mężczyzna nie byłby miał talentu ułożyć tym sposobem firanek i tak je urządzić żeby przyćmić blask za wielki, a tylko słabo oświecić pokój nasiąknięty świeżością i wonią która tylko z muślinowemi sukniami i długiemi włosami godzić się umie. Co do nas, powiedzielibyśmy wchodząc do mieszkania od wczoraj opuszczonego, czy było zajęte przez mężczyznę lub kobietę; czy ta była młoda lub stara, brzydka lub piękna, czuła lub pusta; po kolorze panującym w pokoju, zgadlibyśmy czy była brunetka czy blondyna, i nie zdziwilibyśmy się, gdybyśmy przechodząc, koło zwierciadła, ujrzeli w niém jeszcze odbicie jéj rysów dla dopełnienia i ukończenia jéj portetu. Kobiela ma to w sobie zachwycającém, że wszędzie gdzie przebywa, zostawia po sobie, jak kwiaty, powietrze pachnące: to też jak się wejdzie do pokoju jeszcze prawie ciepłego, po mieszkającej w nim pierwéj kobiecie, któréj nawet nieznaliśmy, która odjechała daleko, któréj najpewniej że nigdy nie ujrzymy; zaraz żałujemy że jej nie ma, jak gdybyśmy ją byli znali, a nawet kochali. Pytamy się mebli i ścian, o włażenie jakie na nich wywierała, chcemy żeby zdradziły jéj tajemnice; żeby nam je powierzyły, a jeżeli przypadek zrządzi, że ta kobieta wróci, że ją się ujrzy, że się dowiemy czego z jéj przeszłości, na-ten-czas układamy sobie jéj życie, poznajemy miejsca w których była szczęśliwą i w których cierpiała; a potém gdy ją się spotka, biegniemy prawie za nią, chcąc do niéj przemówić jakby do kochanki lub do siostry.
Tristanowi tak samo jak nam te uwagi przyszły, zbliżył się do fortepianu otworzył go: z początku zaczął jedną ręką biegać po klawiszach, potém obydwoma, a następnie głos się do téj muzyki przymięszał, tak dalece, że gdy z wielkim zapałem skończył kawałek z Wilhelma Tella, usłyszał za sobą głos mówiący:
— Jeszcze! młody człowieku, jeszcze! Odwrócił się i ujrzał Impresario, który tabaczkową suknię zastąpił materyalnym szlafrokiem w duży ciągniony deseń, takie materye nosiły prababki nasze, o których czasem śni nam się w nocach szczęśliwych. Ten go słuchał zażywając tabaczkę, aby jak sybaryta mógł zarazem dwa zmysły roskoszą napełnić. Peruka nawet, upudrowana tak samo jak dnia wczorajszego, zdawała się doznawać jakiegoś dobrego bytu, bo harcap poruszony pewnie głosem Tenora, jak kamienie akordami lutni, Amfiona, miał jakiś maleńki ruch, który chociaż nie regularny, nie był jednak bez wdzięku.
Tristan uśmiechnął się poznawszy swego dyrektora, którego ubiór ranny nie wiele się oddalał od ubioru podróżnego, i odpowiedział:
— Jakto drogi mistrzu; słuchałeś mnie?
— Eh! naturalnie, odrzekł mały człowieczek, ze wzrokiem rozweselonym; zachwycałeś mnie młody przyjacielu, jesteś powołany do pięknéj bafdzo przyszłości, wierz mi.
— Czy dawno tu jesteś?
— Skoro tylko usłyszałem że się bierzesz do fortepianu, przybyłem; otworzyłem cichuteńko drzwi żeby ci nie przeszkadzać, bo wiem że najlepiéj się wprawia w samotności, na-ten-czas bowiem nieobawiamy się obrazić smaku tych którzy nas słuchają i oddajemy się całemu zapałowi; w takich to chwilach, odważamy się wydawać tony, które zbogacićby mogły dyrektora teatru, gdyby te tony można było odzyskać na scenie.
— Będziemy się starali, mój drogi dyrektorze, wydobyć je z siebie i raz na zawsze je zachować.
— Staraj się, mój przyjacielu! staraj się o to. Teraz mi powiedz, jak ci się miasto nasze podoba?
— Znajduję że pyszne!
— A twoje mieszkanie?
— Prześliczne, do uwielbienia! to prawdziwie gniazdeczko kobiece.
Dyrektor dowcipnie i miło roześmiał się i wziął świeżą szczyptę tabaki.
— To co mnie rozśmieszyło, odezwał się, to najbardziéj iż postrzegam że co tylko mogła, to wszystko ztąd zabrała, ta hultajka, i nic na kominie nie zostawiła.
— Zgadłem zaraz że tu mieszkała kobieta.
— I śliczna nawet, zobaczysz ją.
— Czy odbywa pielgrzymki do swoich dawnych mieszkań?
— Nie, ale odbywa je do teatru.
— Czy to jedna z abonujacych?
— O wcale nic, to twoja towarzyszka, nasza pierwsza śpiewaczka, która ma talent nie mały.
— A dla czegóż porzuciła to mieszkanie?
— Dlatego, że jak Danae, znalazła sobie Jowisza: tylko że jéj Jowisz jest anglikiem i polewa ją deszczem złotym, wiec porzuciła to mieszkanie dla większego i wspanialszego; po zabielawszy mi świeczniki, chińszczyzny i koronki: to co ja, świeżo nakupiłem, przekonany będąc że się ktoś do pomieszkania zdarzy, i szczęśliwie że tym ktościm ty jesteś. Nie chcesz jeść śniadania?
— Owszem byłoby mi przyjemnie.
— Zejdźmy więc. Kazałem ci przygotować potrawy, które i dla żołądka twego i dla głosu będą stosowne.
— Jakżeś pan dobry!
— Po śniadaniu wejdziemy na chwilę do teatru, w godzinie próby, dla zapoznania się z nowemi twemi towarzyszami. To rzecz bardzo ważna mój przyjacielu, mówił daléj: schodząc ze schodów dyrektor, i wchodząc do siebie z Tristanem. To rzecz wielkiéj wagi, ty się nawet nie domyślasz, co to jest życie teatralne, napomknę ci o niem cokolwiek, aby cię nie znienawidzili ludzie z któremi żyć jesteś zmuszony. Najpierwéj siadajmy do stoki bo to najważniejsze.
Usiedli, i dyrektor częstując swego tenora, mówił daléj:
Najprzód powinieneś wiedziéć, że wszyscy ci panowie których masz ujrzéć, nie mogąc być współzawodnikami twemi, bo masz na to za wiele talentu, z téj saméj przyczyny, gotowa są zostać twemi nieprzyjaciółmi. Ty jesteś nadto odznaczającymi się i wyższym, abyś się prędko przyzwyczaił do niektórych kulisowych obyczajów, i tylko skutkiem powodzenia twego możesz otrzymać nietylko tu w teatrze wyższość, ale i po za teatrem.
„Zobaczysz tego na którego miejsce wchodzisz. Biedny to chłopiec, nigdy nie miał głosu, ale zdaje mu się że go ma. Dla niego ta o sobie opinia jest pociechą, nie małą, i tę mu chciéj pozostawić. Ja sam w ich przytomności nie okażę dla ciebie takiego zapału i zachwycenia, jakie mam rzetelnie. Nie trzeba od piérwszego razu miéć miny, że chcesz wszystko zdobyć; będą oni i tak przymuszeni przy próbach uznać twój talent, a wystąpienie reszty dokona. On ma jechać do Francyi, i byłby już dawno wyjechał, gdyby pewna wielka pani zajmująca się nim, nie powiedziała była, że jeżeli on się oddali, to i ona wyjedzie, — a że ta wielka pani jest złotą miną miasta, bo kilka miljonów rozsiewa, municypalność raczyła w jéj pogróżce widziéć tylko proźbę, i skłoniła się aby tenor pozostał. Przez jakiś czas, z łaski téj okoliczności zbieraliśmy pieniądze, ale po trochu ciekaw ość ustawała, a dochody naśladowały ciekaw ość.
„Co do naszéj pierwszéj śpiewaczki Lei, téj, któréj mieszkanie zajmujesz, bądź z nią jak ze wszystkiemi kobietami, to najlepsza koleżanka i najlepsze dziecko, jakie kiedykolwiek znałem. Ona ma talent prawdziwy, jest muzykalną jak to mówią aż do koniuszków palców: zdaje mi się że doprawdy musi być córką jakiéj wróżki, i że pierwéj zaczęła śpiewać niż mówić.
„Położy jéj się przed oczy partyturę w wieczór, a nazajutrz śpiewa ją, jakby się jéj przez cztery miesiące uczyła. Oprócz tego, jest to dziewczyna wspaniałomyślnie i okazale korchana: Na was tedy dwojgu, skoro raz mój dawny tenor odjedzie — spoczywać będzie cały ciężar teatru i od was dwojga oczekuję pomyślności. Ale do całkowitéj pomyślności, po trzeba, abyś piérwéj nim będziesz dobrze z publicznością, która cię nie zna, był jak najlepiéj z twemi towarzyszami których zaraz poznasz.
„Mamy basistę sześciostopową bryłę z ramionami Atlasu, umierającego na słabość piersiową; temu przedstawię cię i wyrzucisz mu swój bilet dzisiaj, aby mógł sądzić że jest potęgą, a na próbach będziesz mu mówił o jego sile, aby sądzi że jest zdrów; tym sposobem, możesz być pewnym przyjaźni jego, i będzie twoją podporą dopóki nas nie opuści.
„Naszemu Barytonowi nie zbywa na talencie, ale tenor zasępia go. Trzeba ci będzie, kiedy niekiedy, aby można było być z nim w zgodzie, pytać go się i prosić o rady, ale o takie rady, którebyś sam sobie dać był wstanie; pan masz na to rozum. Jak on postrzeże, że idziesz niby za jego radami, będzie myślał że jest człowiekiem wielkiéj wagi i będzie ci za to wdzięcznym. On ma przyjaciół, którzy w takim razie zostaną twemi, a że każden z jego przyjaciół ma dwie ręce, gdy wielki dzień nadejdzie, nie pogardzisz niemi.
„Innych wszystkich już opuszczam“.
Tristan przedstawiony był swoim towarzyszom, pod imieniem Fabiano. Zdawało się Impresariowi, że dobrzeby było, jakeśmy to już powiedzieli, nadać mu włoską nazwę; Tristan poszedł za radami dyrektora. Tenor prawie niegrzecznie mu się ukłonił, sądząc że Tristan ma swoją wartość; Lea uśmiechnęła się najwdzięczniéj i najmiléj; dwóch drugich skłoniło się jako tako; a wieczorem Tristan porozsyławszy do wszystkich ważniejszych swoje bilety, udał się do teatru.
Grano Lucyę, i Tristan poszedł sądzić drugich, aby mógł wczasie, siebie samego osądzić, i lepiéj grać od tych na których patrzył. Tenor którego miał zastąpić, już był z zużytym głosem, czyli nie miał go już, jak mówił Impresarrio. To téż mówiono o nim, że się ma zobowiązać do Paryża, do tego miasta nad miastami, w którym się wszystko odnawia, tego alchimisty co z popiołów złoto wyciąga. Tristan oparty łokciem w swojéj stalli, z głową opartą na ręce, z zachwyceniem słuchał jednego głosu, giętkiego, rozkosz sprawiającego, a ten głos był Lei. I dla tego, ledwie kurtyna spadła, pobiegł za kulisy, przybliżył się do młodéj śpiewaczki, i z poszanowaniem skłoniwszy się: jakby przed królową, zapytał jakim tajemniczym sposobem, wydobywa z serc tak porywające, wzniosie i czarujące uczucia, że cała sala drży zapałem, zachwytem, lub bojaźnią, podług jéj woli?
— Oh! mój Boże! tym samym miłym głosem, z tém samém czarującém wejrzeniem, odpowiedziała: prędko się pan przyzwyczaisz do tego życia, które ci teraz miłych niespodzianek użycza: to życie teatralne, tak pełne ułudy, gdy się na niego z sali spogląda, ztąd go widząc, jest istotnie bardzo prozaiczne: pana to zachwyca, bo jeszcze także należysz do liczby klaszczących rękami, i krzyczących brawo aktorom, których sądzisz że są natchnionemi, gdy tymczasem, oni ze zwyczaju odgrywają swoją role. Niemniéj przecie dziękuję panu, za pochwałę którą mi dopiéro wyrazić raczyłeś, ale przyznaję się szczérze, że to tylko rzemiosło, i że jak teraz, znów wyjdę na scenę, przez samo nawykniecie do roli, zrobię takie same wrażenie, jak gdybym cały entrakt przepędziła w uczuciach ostatniego aktu. Z początku jak występowałam, takem się wistniała w moje role, że życie osób które przedstawiałam, było mojem życiem. Płakałam prawdziwemi łzami w położeniach niektórych. Tylem się rozczulała i przejmowała namiętnością że wychodząc ze sceny, napadały mnie słabości nerwowe, i doprawdy bywałam chorą. Łkania głos mi psuły, namiętność skrzywiała moje, ruchy — od czasu gdy się przyzwyczaiłam do moich roi, i wiem już jakich doz miłości, łez boleści i rozpaczy publiczność potrzebuje, zachowywani moje usiłowania, skąpię prawdziwego czucia, a dlatego więcéj mnie jeszcze niż pierwéj chwalą i więcéj mi poklaskają, ja tymczasem nie morduję się i spokojnie idę na kolacyę po widowisku. Ale przepraszam pana, muszę cię porzucić, bo wypada na mnie wychodzić teraz.
I w jednéj chwili, Lea stała się Lucyą.
Tristan także znikł, i poszedł na swoje miejsce. Mimo to wszystko co mu Lea powiedziała, był zawsze w złudzeniu, w którem ten sam wdzięk, co przed rozmową znajdował. Poszedł jéj znów to opowiedziéć, a ona mu uśmiéchając się odrzekła:
— Uwielbiaj mnie panie, ponieważ koniecznie tego chcesz, ale proszę mi nic nie mówić w ten dzień, kiedy cię zupełnie odczaruję.
Do końca przedstawienia sztuki, pozostał za kulisą, i kiedy po ostatniéj odegranéj nucie, kurtyna spadła, widział Leę biegnącą, jak sarneczkę pomiędzy kulisami, dekoracyami i maszynistami, uśmiechającą się do niego, i wreszcie niknącą ze wszystkiem.
Powrócił do siebie, i mimowolnie zaczął grać kawałki które słyszał, i które na nim największe wrażenie zrobiły; usnął myśląc o téj, która je śpiewała i pewnie przez miłość sztuki, niecierpliwie czekał nowego przedstawienia. Nie brakło mu tego; uważał bardzo na tę kobiétę z mocnem a razem giętkiem głosem, z którą zaczynał się poufalić, a przed którą jednak drżał z wzruszeń niespodzianych i nieprzewidzianych, Henryka także miała głos piękny, i jakeśmy to powiedzieli, Tristan po całych godzinach ją wysłuchiwał, ale to było wcale co innego, to było w salonie, to były cząstki muzyki, z towarzyszeniem samego fortepianu, gdy tymczasem Lea odgrywała ciągle rolę, ze wszystkiemi oznakami namiętności i miłości, które, poeta wlewa w kobiétę na scenie. Leę do tego otaczał urok powszechnych pochwał, okrzyki, światło, malownicze postawy: to wszystko ćmiło biedne serce, którego właściciel, jak Tristan, miał nieszczęściem odwagę przysiądz, że już więcéj kochać me będzie. Przychodził więc co wieczór na teatr, w śpiewie wielkie robił postępy. Dyrektor żywił go najdelikatniejszemi potrawami i najwytworniejszem winem, dodawał jeszcze do tego pokarmu cielesnego, najzbawienniejsze rady względem miłości, i najczulsze proźby aby się strzegł kobiét. Tristan nigdy nie przestawał powtarzać swoich przysiąg, ale te nie przeszkadzały mu, ze ściśnionem sercem dojrzéć, jak Lea zamieniała spojrzenia swoje, ze spojrzeniami Jowisza angielskiego, siedzącego przed sceną; takie wprawdzie spojrzenia nie bywają dostrzeżonemi przez zwyczajnych ludzi, ale nie ujdą baczności żyjących za kulisami.
Powiedzmy nawiasowo, że nie są jednakie spojrzenia a spojrzenia.
Każda aktorka, jeżeli jest piękną i młodą, to jest, jeżeli posiada ten podwójny kapitał, i ten jest dobrze administrowany, powinien tedy taki kapitał przynosić jéj rocznego dochodu sto tysięcy. Powinna bowiem miéć trzech kochanków. Najpierwszy jest ten, dla którego dwóch drugich zniszczy; ten jest nieugięty, niezmiękczony, wieczny. Jest to taki, dla którego serce jéj doznaje prawdziwych wzruszeń, dla którego w staje o dziesiątéj, obiaduje o trzeciéj, a kładzie się spać o północy; jest to taki który, jeżeli ona pięknie niewygląda, pomrukuje: jeżeli się w czém pomyli, to ją łają; jeżeli fałszywie śpiewa, to gwiżdże; a jednakże jest to ten, dla którego, jeżeli tylko zechce ją pochwalić, zostawuje dla niego najzgrabniejszy ukłon, najwdzięczniejsze wejrzenie. Kochanek taki nazywa się publiczność, i tego się we Włoszech pospolicie bardzo kocha.
Drugi, którego się imię często zmienia, ale rodzaj nigdy, jest to młody człowiek, bardzo wytworny, bardzo zadłużony, dlatego właśnie, że bardzo wytworny. Twarz ma nic nieznaczącą, umysł jak twarz, a serce jak umysł. Jest to potomek przebiegłych z czasów Karola IX, zarozumiałych paniczyków, z czasów Ludwika XIII, i zdruzgotanych na regencji. Tylko żę ci, po których następuje, byli szlachta dawna, a on, chociaż Bóg wie jakie jego pochodzenie, ozdabia herbem hrabiowskim, albo baronowskim karetę swoją! Oni byli bogaci, a on ubogi: to mu nie przeszkadza jednak do mszczenia się zupełnego. Oni mieli rozum, a on tylko żartować trochę umie: to także nie przeszkadza, że w braku czego lepszego, cytują go jako człowieka dowcipnego, w buduarach ulic Vivienne, w niedostatku salonów w Saint Germain, których nigdy nie widział, taki tedy kochanek nazywa się kochankiem serca. W dniu, w którym jego ulubiona występuje, przyjeżdża na teatr około dziewiątéj: z miną utrudzoną i podnosząc wąs opadnięty, siada powoli, czyli raczéj długo nie siada w krześle, zostawując publiczności, która bynajmniéj na niego nie zważa, czas, aby go postrzegła; ręką odda ukłon jakiemu znajomemu, idzie rozmawiać do lóż z kobiétami lekko postępującemi sobie, a to dla tego, żeby uchodził za Lowelasa; powie głośno, że grał i zgrał się, aby pokazał, że miał pieniądze do przegrania, i zakończy na tem, że jak już kurtynę podnoszą, on wtenczas dopiéro usiądzie. Do takiego, ze sceny aktorka posyła nieznaczne mrugnięcie okiem: jak naprzykład, błyskawica w pogodny wieczór, on w nagrodę uśmiechnie się, i da ten uśmiéch wszystkim postrzedz, żeby się domyślili jego z kochanką zażyłości.
Trzeci, ma zwykle przymioty, których braku je drugiemu, to jest ma tytuł i bogactwa. Jest to człowiek od czterdziestu do pięćdziesięciu lat, zawsze prawie cudzoziemiec, a często nawet żonaty. Dawniéj zawsze nim bywał Anglik, teraz bywają z innych narodów; tracą oni na to majątki i wielkie bogactwa; ale się za to cywilizują; zawsze to jest postęp. Taki, ma prawa męża, bywa też uważany jako mąż: nienawidzą go, a podchlebiają mu jak wierzycielowi. W końcu roku, jak się taki kochanek obliczy, pokaże się, że stracił, do sto pięćdziesięciu tysięcy liwrów. To bardzo drogo, przyznaję, jednakże on znajduje, że pieniądze jego doskonale użyte i umieszczone. W istocie, książę czy bankier zagraniczny, przybierający, szczęściem dla siebie, tytuł kochanka, bywa powszechnie nieznanym w kraju, w którym tę nazwę przybieraj bez niéj, pewnie niewiedzianoby że istnieje. To téż smakuje, można powiedziéć, w funkcyi swojéj: przejeżdża przez ulicę nadęty swoją nicością, pyszny jakby był wielkim człowiekiem, i pewnym jest, że wszyscy powiedzą ujrzawszy go:
— To kochanek panny... takiéj a takiéj.
Im więcéj imię takiéj kochanki jest głośne, tém większe zyskuje uwielbienie. On, słyszy z każdéj strony ten pochwalny szmer, udając że nic nie postrzega, a jednakże gdybyś mógł przyłożyć mu rękę do serca, poczułbyś że mu tak bije jak poecie, nazajutrz po sztuce, którą publiczność dobrze, przyjęła. Imię jego nierozdzielném jest z imieniem małżonki, to téż z największém poświęceniem majątku stara się to małżeństwo imion utrzymać, wiedząc dobrze, że z dniem w którym by rozwód imion nastąpił, postradałby całą swoją wziętość, nie mając, nawet jak Alcybiades pociechy uciąć psu swemu ogona, żeby o nim mówiono, bo teraz mnóstwo psów z uciętemi ogonami. To wywiera wpływ tak wielki, że nawet rodzina, to jest, prawdziwa żona i dzieci kochanka na nim zyskują.
Gdy żona takiego pana przejeżdża karetą przez pola Elizejskie, odwracają się i mówią:
— Oto jest pani, ***
— Kto to jedzie? pani***, odpowiedzą takiemu który nie jest jeszcze wszystkiego świadomy.
— Albo — to żona pana*** kochanka panny***
— Doprawdy? odpowie nieświadomy.
I w takim razie uważa baczniéj karetę.
I, jeżeli żona miernéj urody, znajdą ją ładną; jeżeli ładna, powiedzą ze zachwycająca.
Ma jeszcze dla siebie tę próżną pociechę, że go sądzą, iż jest wielkim magnatem, a szczególniéj że jubiler jego takim go być sądzi, gdy przyjdzie ze swoją ulubioną wybierać bransoletki, zausznice, i t. d. i jak powie:
— „Nic nie ma nadto pięknego dla pani, ani nadto drogiego dla mnie.”
Wieczorem, przychodzi do teatru i z loży swojéj widzi lśniące się klejnoty, który kochance odesłał; ona zaś dziękuje mu wyraźném, oczywistém wejrzeniem, przęśłaném jego lornetce trzymanéj stale przy oczach. Wtedy nadmie się jak paw, i nie ma już co powiedziéć: chyba to, że jest zupełnie wynagrodzonym i zapłaconym. To trwa tak długo, dopóki dzień nie nadejdzie, w którym nie obliczając się ze swym kapitałem, postrzeże że go już prawie nie ma. W tym dniu staje się smutnym, i czując zbliżający się koniec swego szczęścia, zaczyna być bardziéj rozkochanym. Pojmuje, że trzeba tę fatalną wiadomość oznajmić i cofnąć się, przyznając że jest pokonanym. Kobiéta która go bardzo kochała, łatwo zezwala na rozdział. Mówią o tém przez dwie godziny w klubie, a nazajutrz ten wypadek jest z rodzaju tych, po którym dwadzieścia cztery godzin upłynęło, i którego zapominają ze wszystkiém. Te wszystkie szczegóły ktoreśmy opisali, ściągają się specyalnie do Paryża, ale odbijają się one we wszystkich miastach, w których są wielkie teatra, wielkie bogactwa i piękne aktorki. Chociaż czasem w mniejszych ramach, lecz obraz ten sam zawsze. To téż Lea szła śladem wytkniętym przez współżyjące swoje towarzyszki; tylko że miała te korzyść, iż posiadała rzetelnie wielki talent, a w gruncie, we wszystkich nawyknieniach i następstwach najlepsze w świecie serce; powiedziała sobie, że publiczność nie będzie jéj obowiązaną i że gdy kto zapłaci miejsce dla usłyszenia pięknego głosu, bardzo mu już mało oto idzie, jaką kto rolę zajmuje: bo Lea była artystką któréj talent nie tylko się w saméj muzyce objawiał; ze wszystkich sztuk pięknych robiła jedno towarzystwo, które bardzo pojmowała i rozumiała. Jakkolwiek była zalotną i miała prawo nią być, wołała piękny obraz niż piękny klejnot; i dlatego miała buduar, którego nie jeden bardzo wielki pan pozazdrościłby jéj. Był to mały raj. złożony z samych wybranych, takich jak Rafael, Titian, Rubens i Murillo. To téż kiedy w tym przybytku na pół oświetlonym, bo okna najczęściéj w większéj połowie adamaszkowemi firankami zasłaniać kazała, gdy usiadła odwrócona od okna, nogi oparłszy na poduszkach; gdy ją rzec można, dworzanie otoczyli, naten-czas miała minę ich królowéj: każde jéj słowo chwytali jak sentencją, bo każde tworzone było rozumem, albo sercem, nigdy nie używała tych pospolitych, zwyczajnych, nic nie znaczących, nic niewyrażających słów, których na nieszczęście wszystkie prawie kobiéty jak gdyby z obfitych min wydobywają. Nigdy czyn dobry albo święty nie był przez nią w śmieszność obrócony, i nie krytykując swego sposobu życia, niechciała aby drugim cokolwiek przyganiali. Dawała jałmużny, które były większe i obfitsze, niż kiedykolwiek przez kogo czynione. Co rok dawała widowisko na korzyść ubogich, a nazajutrz ubodzy dostawali od niéj pięć lub sześć tysięcy franków, bo w takim dniu benefisowym Lea przesadzała, i przewyższała się, to też cala publiczność ją uwielbiała.
Gdy nazajutrz schodzono się składać jéj pochwały i powinszowania, i mówiono jéj: „wczoraj zrobiłaś czyn miłosierdzia“ — „mylicie się, odpowiadała, to był czyn skruchy.“
W istocie, mówiła, czy myślicie że kiedy niekiedy, nie mam sobie czego do wyrzucenia? że natura moja jest taką jaką ją wam wykazuję? lecz dla was próżniaków, muszę się taką okazywać, bo pouciekalibyście, gdybym wczoraj zaczętej komedyi do dziś nie przeciągała? czy myślicie że był wtenczas tylko wzniosły i piękny kiedy się jest sceptykiem? Czy myślicie że szczęście i wesołość serca a błogość w duszy, mogą być zastąpionemi i zaspokojonemi miłością własną i posiadaniem bogactw? Ależ opamiętajcie się, nie zwędźcie się. Bóg wlał w serce kobiéty, choćby ta niewiem już jak zapomniała, się i upadła; tajemnicze marzenia. Są godziny, w których mówi sobie: „Nie! szczęście nie jest w tém co robię. Szczęście jest w tych słodkich pociechach, których nie znam, w tych związkach rodzinnych, których nic mam; w téj świętéj miłości, która mi zbroniona. Na-ten-czas wychodzi się z siebie, oddala się od świata, idzie się w pola, w świat, staje się napowrot istotą podobną do innych godnych istot; spragniona napawam się płynącym napojem, w całéj twórczéj naturze. Daję jałmużnę takim nieszczęśliwym, którzy mnie nie znają, i nie zapytają się mnie zkąd to mam co im rozdaję. Widzę dziecię uśmiechając się do mnie za kawałek chleba, dany ojcu jego, i powracam potém do domu ze łzą radości w oku. dziękuję Bogu że zostawił mi zakątek w sercu w którym umieścił święte spółczucie i litość. Kto tego dnia wieczorem przyjdzie mi gadać o miłości, bywa źle przezemnie przyjętym, ale za to, mam błogi spoczynek, i w braku rzeczywistości mam sny i marzenia. Ale przebaczcie panowie, muszę was okrutnie nudzić; mówmy o czém inném. Przyszliście do buduaru, a może wam się zdaje żeście na prelekcji.
I Lea przesunęła ręką po czole, i obtarła łzę ukradkiem.
A jak młodzi próżniacy wychodzili od niéj, mówili czasem do siebie:
— Czy zrozumieliście co z tego, co nam dziś Lea mówiła?
— Dalibóg nic.
— Musi być słaba i cierpiąca nerwowo.
— Bez wątpienia.
— Ale jeżeli aktorki zaczną się mieszać do uczuciowości, cóż zostanie innym na świecie kobiétom?
— Ha! zostaną aktorkami.
I tak było, że żaden prawie złych do których Lea mowę swoją zwróciła, nie zrozumiał jéj, bo wszystkich przechodziła i przewyższała sercem, nawet i rozumem: był jednak taki, nad którym przemijające uwagi Lei zrobiły wrażenie, a tym był Tristan. Jakeśmy powiedzieli, co wieczór chodził do teatru, a po trochu stało się to dla niego więcéj jak przyzwyczajeniem nawet, stało się mu bowiem potrzebą. Przychodził za kulisy, i jakby odgadłszy odznaczającą się naturę w Lei, postępował z nią jakby z jaką księżną. Tyle doznawał przyjemności z nią w rozmowie, chociaż jéj nigdy wyraźnie nic miłosnego nie mówił, że ile razy wracała ze sceny za kulisy, pewna była że go znajdzie opartego łokciem o słupek, ogarniającego ją wzrokiem, przyjmującego ją z uśmiechem, i biorącego ją za rękę z wymówieniem:
— Zawsześ pani ta sama!
Jeźli Lea nie była zmuszona przemieniać stroju, w takim razie zostawała przez cały antrakt z Tristanem, a czując w nim jakąś styczność charakteru ze swoim, pozwalała sobie w jego przytomności bujać serdecznym myślom, to wesołym, to smutnym. Tristan ze swojéj strony, rad od niéj zasięgał, ona mu zawsze dobrych udzielała, bo nasz bohater wprawiał się i uczył zawsze, gdyż wystąpienie jego na scenę przybliżało się szybko. O Henryce nie wspomniał już nawet, została tylko jakby dawną pamiątką. Tristan zaczynając dorozumiewać się, że niedorzecznie zrobił, iż jéj wierzył we wszystkiém co mu mówiła, wyglądał tylko chwili zarobienia sobie pieniędzy aby dług od niéj zaciągniony jak najprędzéj mógł zwrócić. Po sposobie w jakim się z nim obeszła, uważał jéj gościnność za pożyczkę, i skoroby tylko mógł choć nie wprost jéj ale innemu to zrobić co ona dla niego uczyniła, sądziłby że się uiszcza.
Można się domyśléć, że po zerwaniu z panią de Lindsay, Tristan porównywał ją z Ludwiką, która go kochała taką świętą miłością; z tego porównania to nastąpiło, że wystawiając sobie niegodne względem żony postąpienie, dając się usidlić takiéj jak Henryka kobiécie, szczerze i rzetelnie żałował, że się dał zwyciężyć pokusom, i rachując na opatrzność, która jak mu się zdawało nie opuszczała go, napisał do Ludwiki, w nadziei, że taż opatrzność pomoże poczcie aby ton list doszedł jego żony, chociaż przekonany był, że ona już nie mieszka przy ulicy Ś-go Jakóba, i chociaż nie wiedział gdzie jest miejsce jéj pobytu teraźniejszego.
Tristan niecierpliwie odpowiedzi czekał, ale odpowiedź nie nadchodziła. Serce człowieka tak jest słabe, że potrzebuje zawsze pociechy, a opatrzność która nie raczyła się zatrudnić jego do Ludwiki listem, zesłała mu inne wynagrodzenie, poznał bowiem Leę.
Tristan szczerze żądał, aby Ludwika mogła być przy nim, ale przez szczególną chęć do nauki i bez wątpienia ciekawości, chciałby był, żeby nie zaraz przyjeżdżała, i żeby mu zostawiła wolność i czas, zabrania lepszéj ze śpiewaczką znajomości: gdyby mu był kto napisał: „Twoja żona w Paryżu, lecz nie może do ciebie jechać.“ W sześć dni, pewnieby się znalazł w objęciach Ludwiki, bez żadnego żalu po teraźniejszości, bez żadnéj wstecznéj myśli. Ale odpowiedź, ani podobne oznajmienie nie przybywało. Wszystko jednak co mógł to robił, aby się o Ludwice dowiedziéć, lecz naturalnie wszystko było bezskuteczne. Pewnie żałując, że jest zmuszonym szukać tym sposobem pociechy, pocieszał się jednak z Leą, oczekując szczęśliwéj z nią zażyłości, z taką niecierpliwością, z jaką od Ludwiki wyglądał listu.
Ten dzień nadchodził. Bo jednego wieczoru Lea wymówiła do niego:
— Mam kilku przyjaciół dzisiejszego wieczoru u siebie. Czy chciałbyś pan być z nami?
— Wdzięczny ci jestem pani, lecz przyznam się, że teraźniejsze moje, położenie jako aktora, zabrania mi bywać w takim świeci, w jakim dawniéj bywałem, szczególniéj nie będąc jeszcze od nikogo znanym. Bałbym się znajdował nie na swojém miejscu, pomiędzy temi którzy cię pani odwidzą. Moja przytomność mogłaby ich zdziwić, i nie chciałbym abyś żałowała żeś umie zaprosiła.
— To wszystko bardzo złe, co mi pan powiedziałeś. Od miesiąca jak znam pana, i codzień cię widuję, mogłam go ocenie, i nie byłabym cię prosiła, abyś mi zrobił zaszczyt przybyciem twojém, gdybym nie była pewną, że osoby z któremi się znajdziesz, będą szczęśliwe z tego że cię poznają i usłyszą.
Lea chciałaby była wstrzymać te ostatnie słowo, bo Tristan zarumieniwszy się odpowiedział:
— To co innego, pójdę śpiewać u pani. Nie mogę tego odmówić, tak łaskwéj i pełnéj dla mnie względów towarzyszce, jaka pani zawsze dla mnie byłaś. Źle zrozumiałem pani zaproszenie, lecz teraz kiedy wiem prawdziwe jego znaczenie, proszę pani przebaczyć mi początkowe odmówienie, przyjmuję jednak zaproszenie z warunkiem, że śpiewaki nie będą płaconemi.
Skłonił się jéj, chcąc ją pożegnać, ale Lea zatrzymała go za rękę, i odezwała się do niego tonem wyrzutu i z wilgotném łzą okiem:
— Ah nie dobry pan jesteś!
Tristan nie gniewając się o to że go zatrzymała, pozostał.
— Pan złym jesteś, albo mnie źle rozumiesz. Gdy się znajdujesz u mnie, toś już moim przyjacielem. A jeżeli cię proszą abyś zaśpiewał, to dla tego, że chociaż tamci mogą być przesyceni wszystkiém na świecie, zostaje im jednak jedna jeszcze tkliwa struna, dla wszystkiego co jest poezyą i poetyczném. To bardzo źle mój przyjacielu, i za pokutę naznaczam ci żebyś nie wychodził z za kulis, póki tego aktu nie skończę; rozumiesz pan?
I wybiegła na scenę.

Śpiewała odurzającym wszystkich sposobem. Publiczność w najwyższém uniesieniu klaskała w ręce; Tristan chwalił sercem, i gdyby był się znajdował w sali, byłby uważał, że oczy Lei, ani razu nie spoczęły na człowieku, blizko pięćdziesiąt lat mającym, który siedząc przed samą sceną, ciągle ją lornetował, ani na orkiestrę, gdzieby była mogła dojrzéć młodego człowieka, uśmiechającego się do niéj. Zresztą, od pewnego czasu, Lea była mniéj szczodrą w swoich spojrzeniach. Czy to dla tego że niechciała aby je źle tłomaczono, czy téż że była uważniejsza na swoją rolę.
Przy końcu sztuki, wróciwszy, wśród okrzyków brawa i największych uniesień publiczności, przystąpiła prosto do Tristana; który odurzony jéj śpiewem słuchał go jeszcze w duszy swojéj, i wymówiła do niego:
— No i cóż przyjdziesz pan?
— Jesteś aniołem odpowiedział: całując jéj rękę.
— Więc rachować mogę na ciebie?
— Zupełnie.
Tristan wyszedł z teatru, i poszedł w ciemny kąt ulicy, gdzie oparłszy się, mógł widziéć innych aktorów wychodzących. Widział ich wszystkich, jednych po drugich jak wschodzili, Lea sama tylko nie wyszła; przybliżył się do drzwi przy których powóz otwarty czekał. Jeden z widzów blisko sceny siadający, lornetujący i dobrze nam znajomy, przechadzał się wzdłuż i szersze przed wyjściem.
Lea także ukazała się i wsiadła do powozu.
— Gdzie jedziemy? zapytał jegomość nie młody, siadając obok niéj.
— Do mnie: odrzekła tonem smutku i niezadowolenia: okropnie dzisiaj zmęczona i utrudzona jestem.
Tristan, przez uboczną ulicę biegł jak szalony, i przybył pierwéj nim powóz przed drzwi domu śpiewaczki; właśnie na czas stanął, bo już słychać było tętnienie biegu koni, i turkot kół, nareszcie powóz się zatrzymał. Lea sama wysiadła i zamykając drzwiczki własną ręką, wymówiła do swego towarzysza: „do jutra“.
I zniknęła.
Tristan położył rękę na niezmiernie bijącém sercu swojém, uśmiéch radości przebiegł mu po twarzy, i popatrzywszy jeszcze na dom, udał się do swego mieszkania.
Gdy pojazd oddalił się, inny jeszcze cień odczepił się od muru; z uśmiechem przybliżył się i zakołatał do drzwi przez które Lea weszła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.