Perykles (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Perykles
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Pericles, Prince of Tyre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY
(Wchodzi Gower).

Gower.  Niech z Peryklesem myśl wasza pobieży
Do upragnionych tyryjskich wybrzeży.
Kiedy w Efezie biedna jego żona
Żyje w świątyni, Cyntyi poświęcona.
Niech potem waszej wyobraźni oczy
Zachwyci córki jego blask uroczy,
Gdy pod Kleona karmi się przewodem
Chlebem mądrości i muzyki miodem.
Jej też urody sława i rozumu
Zachwyconego podziwem jest tłumu.
Lecz potwór zazdrość, której krwawe ramię
Wszystkie zasługi cnoty nieraz łamie,
Szalona wdzięków Maryny widokiem,
Na pierś jej sztylet mściwem mierzy okiem.
Kleon miał córkę Filotena zwaną,
Burzami myśli zazdrosnych miotaną,
Do bitw małżeńskich dojrzałą już jędzę,
Która, jak w starej wyczytałem księdze,
We dnie i w nocy ni jednej godziny
Nie chciała pięknej opuścić Maryny,
Czy to gdy dłonią liliowej ręki
Tkała jedwabiu malowane pęki,
Czy, gdy palcami ze słoniowej kości
Szyjąc, batystom sporzyła białości,
Lub, gdy przy lutni, pieniem swej gardzieli
Wstydziła nocne żale Filomeli,
Lub kiedy piórem, w uniesieniu myśli,
Na cześć Dyany swojej hymny kreśli,
Zawsze Filoten, którą próżność ludzi,
Walczy z Maryną o chwałę u ludzi,
Jakby kruk pragnął węglem swego skrzydła
Zaćmić pafijskich gołębi bielidła.

Maryna wszystkie odbiera pochwały,
Jak dług należny nie jak dar wspaniały.
Chwałą Maryny zaciemnione jasną
Wszystkie przymioty Filoteny gasną.
Tak, że w ostatku małżonka Kleona,
Zazdrości ogniem nad miarę palona,
Łotra znalazła, co za jej rozkazem
Wszystko ma skończyć zbrodniczem żelazem,
By choć na grobie Maryny jej dziecię
W blasku bez cienia zajaśniało przecie.
By tem łatwiejsze były zbrodni dzieła,
Już Lichoryda w swym grobie spoczęła,
A Dyoniza znalazła człowieka,
Którego sztylet na znak tylko czeka.
Co dalej będzie, zamilczam przed wami,
Za chwilę wszystko zobaczycie sami.
Ja tylko w rymów kulawych ramocie
Chciałem o czasu uprzedzić was locie;
Lecz i w tym nawet omdleję zapędzie,
Gdy mi pomocą wasza myśl nie będzie.
Więc Dyonizę na scenie ujrzycie
Z zbójcą kupionym na Maryny życie (wychodzi).


SCENA I.
Tarsus. Otwarty plac w blizkości morskiego wybrzeża.
(Wchodzą: Dyoniza i Leonin).

Dyoniza.  Przysiągłeś, wiernie dotrzymaj przysięgi;
Twój cios pokryje wieczna tajemnica.
Nicbyś nie zdołał łatwiej, prędzej zrobić,
Coby ci równą mogło przynieść korzyść.
Niechaj sumienie, zimny ten towarzysz,
Niecąc miłości ogień w twojem łonie,
Głupich zarazem nie budzi skrupułów;
Niech litość, którą i kobiety gardzą,
Niewcześnie serca twojego nie miękczy,
Lecz bądź żołnierzem w przedsięwzięciu stałym.

Leonin.  Zrobię to. Piękne jednak to stworzenie.
Dyoniza.  Tem więc godniejsze z bogami się złączyć.
Widzisz, przychodzi, płacząc po swej mamce.
Czy w przedsięwzięciu trwasz zawsze?
Leonin.  Trwam wiernie.

(Wchodzi Maryna z koszykiem kwiatów).

Maryna.  Obedrę ziemię z jej szat, by kwiatami
Twoją zieloną osypać mogiłę;
Złote nagietki, niebieskie fiolki
Jak dywan będą wisieć na twym grobie,
Póki nas letnie nie opuści słonce.
Matka, konając, wśród burz mnie powiła
I świat mi odtąd wieczną tylko burzą,
Od mych przyjaciół mnie odrywającą.
Dyoniza.  Czemu, Maryno, samotną cię widzę?
Czemu ci córka ma nie towarzyszy?
Swej krwi daremnym nie przepalaj smutkiem;
Ja mamką twoją będę. Wielki Boże,
Jak cię zmieniły łzy te nieustanne!
Daj mi te kwiaty, nim morze je zwarzy,
A z Leoninem idź przejść się nad brzegiem,
Ostre powietrze zbudzi twój apetyt.
No, Leoninie, bądź jej towarzyszem,
Podaj jej rękę.
Maryna.  Przebacz, dobra pani,
Nie chcę cię sługi twojego pozbawiać.
Dyoniza.  Nie troszcz się o to. Kocham twego ojca
I ciebie kocham macierzyńskiem sercem.
Przybycia jego lada dzień czekamy,
A gdy zobaczy za swojem przybyciem
Niegdyś piękności cud tak dziś zmieniony,
Będzie żałował swej długiej podróży,
Wyrzuty robił mnie i memu panu,
Żeśmy o ciebie niedość mieli troski.
Idź, proszę, przejdź się, wypogódź znów czoło,
Odzyskaj znowu tę cudowną cerę,
Kradnącą oczy młodzikom i starcom.
Nie troszcz się o mnie, mogę sama wrócić.

Maryna.  Więc dobrze, idę, chociaż nie mam chęci.
Dyoniza.  Idź, bom jest pewna, że ci to na zdrowie.
Idź, Leoninie, a nie zapominaj.
Leonin.  Zaręczam, pani.
Dyoniza.  Żegnam cię, kochanko,
A idź powoli, krwi zbyt nie rozgrzewaj,
Bo widzisz, że cię muszę pielęgnować.
Maryna.  Dzięki ci, pani. (Wychodzi Dyoniza).
Czy to wiatr zachodni
Wieje nam teraz?
Leonin.  Południo-zachodni.
Maryna.  Wiatr był północny przy mem urodzeniu.
Leonin.  Czy tak?
Maryna.  Mój ojciec, jak mówiła mamka,
Nie tracił serca, lecz wołał do majtków:
„Śmiało, a żwawo!“ Królewskie swe ręce
Kaleczył, ciągnąc liny okrętowe,
A przyczepiony do masztu wytrzymał
Cios potężnego bałwana, co prawie
Zdruzgotał pokład.
Leonin.  A kiedy to było?
Maryna.  W dniu mych urodzin. Z podobną wściekłością
Wichry i fale nigdy nie szalały.
Wiatr porwał majtka z bocianiego gniazda,
„Ha!“ ktoś tam krzyknął, „chcesz od nas odlecieć?“
I wszyscy pędzą od sztaby do rufy,
A bosman świszczę, a kapitan krzyczy,
I troją nieład i tak już niemały.
Leonin.  Zmów teraz pacierz.
Maryna.  Co słowa te znaczą?
Leonin.  Jeśli na pacierz potrzeba ci chwili,
Dam ci ją, modl się, tylko nie przewlekaj;
Ostry albowiem bogowie słuch mają,
A ja przysiągłem spiesznie wszystko skończyć.
Maryna.  Czy mnie chcesz zabić?
Leonin.  Na mej pani rozkaz.
Maryna.  Czemużby ona chciała mojej zguby?
Przez całe życie, ile zapamiętam,

Nigdy i w niczem jej nie obraziłam.
Niema stworzenia, coby mnie skarżyło
Lub o złe słowo lub o zły uczynek.
Wierzaj mi, nigdy nie zabiłam myszy,
I nigdy biednej muchy nie skrzywdziłam.
Gdym rozdeptała niechcący robaka,
Płakałam rzewnie nad mem okrucieństwem.
Cóż jej zrobiłam? Jaką dla niej korzyść
Śmierć moja przynieść może, lub me życie
Jakiem zagraża jej niebezpieczeństwem?
Leonin.  Mojem zleceniem jest nie rozumować
O tym uczynku, ale go dokonać.
Maryna.  Nie, nie, nie zrobisz tego za świat cały!
Twoje oblicze dobrocią oddycha,
A z ócz twych widać miłosierne serce.
Czyż nie widziałam, jak, temu niedawno,
Dostałeś cięcie, gdy chciałeś rozdzielić
Walczących parę? Czyn to był szlachetny,
Okaż mi równą i teraz szlachetność;
Na życie moje twoja godzi pani,
Więc stań w pośrodku i ocal słabszego.
Leonin.  Przysiągłem, muszę dotrzymać przysięgi.

(Gdy się szamocą, wbiegają Korsarze).

1 Korsarz.  Stój, łotrze! (Leonin ucieka).
2 Korsarz.  Zdobycz! zdobycz!

3 Korsarz.  Do podziału, koledzy, do podziału! Prowadźmy ją natychmiast na nasz okręt. (Wychodzą z Maryną).

SCENA II.
To samo wybrzeże.
(Wchodzi Leonin).

Leonin.  To są złodzieje sławnego korsarza
Waldesa, oni porwali Marynę.
Niech ją trzymają; nie wróci już pewno;
Przysięgnę, żem ją zabił, w fale rzucił.
Poczekam jednak, bo jeszcze być może,

Że na zabawie tylko z nią przestaną,
Potem zostawią. Jeśli to przeżyje,
Co po korsarzach zostanie, zabiję (wychodzi).


SCENA III.
Mitylena. Izba w zamtuzie.
(Wchodzą: Rajfur, Rajfurka i Rygiel).

Rajfur.  Ryglu!
Rygiel.  Panie?
Rajfur.  Przejrzyj targ bacznie; Mitylena pełna galantów. Za wiele straciliśmy pieniędzy podczas ostatniego jarmarku dla braku pensyonarek.
Rajfurka.  Nigdy jeszcze nie byliśmy w takim niedostatku towaru. Mamy tylko trzy nieboraczki, które nie mogą zrobić więcej, jak mogą, a przez ciągłą pracę są tak dobrze jak zgniłe.
Rajfur.  Musimy więc w świeży towar się zaopatrzyć, nie zważając na cenę. Gdzie niema w handlu sumienia, niema też i zarobku.
Rajfurka.  To prawda, bo pewno nie wychowując biednych bękartów, których, jak mi się zdaje, wychowałam już koło jedenastu —
Rygiel.  Tak jest, wychowała koło jedenastu i pochowała je potem. Ale czy mam targ przetrząść?
Rajfur.  A cóż miałbyś robić innego? Silny wiatr poszarpałby na kawałki towar nasz dzisiejszy, tak już okrutnie wywarzony.
Rajfurka.  Masz racyę, można sumiennie powiedzieć, że są niezdrowe. Biedny Siedmiogrodzianin umarł, co spał z biednym otłuczkiem.
Rygiel.  He, wyekspedyowała go galopem, zrobiła z niego pieczeń dla robaków. Ale idę teraz targ przejrzeć (wychodzi).
Rajfur.  Trzy lub cztery tysiące cekinów byłby to piękny kapitalik, żeby żyć spokojnie i wyrzec się rzemiosła.
Rajfurka.  Czemu się go wyrzekać? Alboż to wstyd zarabiać, kiedy się człowiek postarzeje?
Rajfur.  Bo widzisz, nasza konsyderacya nie rośnie z naszym dochodem, a i dochód nie odpowiada niebezpieczeństwu. Gdybyśmy więc w młodych latach mogli uciułać małą fortunkę, nie byłoby źle drzwi nasze zamknąć. Zła prócz tego komitywa, w której żyjemy z bogami, silną jest nam podnietą, żeby się co prędzej wycofać.
Rajfurka.  Ech, co mi tam pleciesz, toć i inni tak dobrze jak i my grzeszą.
Rajfur.  Tak dobrze jak my? Ja nawet dodam, że lepiej, bo my grzeszymy gorzej. Nasza też profesya nie jest rzemiosłem, żadnem powołaniem. Ale otóż i Rygiel powraca.

(Wchodzą Korsarze i Rygiel, ciągnąc za sobą Marynę).

Rygiel  (do Maryny). Maszeruj mi tylko. Mości panowie, więc powiadacie, że to dziewica?
1 Korsarz.  Ani wątpimy o tem.
Rygiel.  Panie gospodarzu, musiałem za tę sztukę niemało ofiarować. Przypatrz się; jeśli ci do smaku, tem lepiej, jeśli nie, straciłem zadatek.
Rajfurka.  Ryglu, czy posiada jakie przymioty?
Rygiel.  Posiada piękną buzię, pięknie mówi i prześliczne ma suknie, dosyć już na tych przymiotach, żeby jej nie odrzucać.
Rajfurka.  Jaka jej cena, Ryglu?
Rygiel.  Nie ustąpię jednego szeląga od tysiąca cekinów.
Rajfur.  Więc proszę z sobą, panowie, wyliczę wam pieniądze natychmiast. Gospodyni, weź ją z sobą, naucz ją, co ma robić, żeby nie była zbyt surową w swoich ćwiczeniach. (Wychodzą: Rajfur i Korsarze).
Rajfurka.  Ryglu, spisz jej rysopis; zanotuj kolor jej włosów, cerę, wzrost, wiek i zaręczenie dziewictwa, a potem ogłoś; „kto zapłaci najpierwszy, będzie ją miał pierwszy“. Podobne dziewictwo nie byłoby tanią rzeczą, gdyby mężczyźni byli jak bywali dawniej. Zrób, jak ci nakazałam.
Rygiel.  Wszystko będzie wykonane natychmiast. (Wychodzi).

Maryna.  Ach, czemuż tak był leniwym Leonin.

Zamiast słów, czemu na raz nie uderzył!
Albo dlaczego nie dosyć okrutni
Byli korsarze, by mnie w morze rzucić,
Abym tam poszła matki mojej szukać!

Rajfurka.  Dlaczego tak lamentujesz, moja pięknoszko?
Maryna.  Że jestem piękną.
Rajfurka.  To przecie dar był bogów.
Maryna.  Nie skarżę się na nich.
Rajfurka.  Dostałaś się w dobre ręce i będziesz w nich żyła bezpiecznie.
Maryna.  Tem większa moja boleść, żem uszła rąk, z których miałam zginąć.
Rajfurka.  A będziesz żyła w rozkoszach.
Maryna.  Nie.
Rajfurka.  A ja powiadam tak, będziesz; będziesz kosztowała paniczów wszelkiego rodzaju. Użyjesz świata; poznasz różnice wszystkich kompleksyi. Co? Zatykasz sobie uszy?
Maryna.  Czy ty jesteś kobietą?
Rajfurka.  A czemże chcesz, żebym była, jeśli nie jestem kobietą?
Maryna.  Uczciwą kobietą lub nie kobietą.
Rajfurka.  Trzeba ci rózgi, gąsiątko; widzę, że niemało będę miała z tobą kłopotu. Młoda z ciebie, głupiuchna latorośl i trzeba ją będzie nagiąć po mojej myśli.
Maryna.  Niech bogi będą moją obroną!
Rajfurka.  Jeśli się spodoba bogom bronić cię przez mężczyzn, to mężczyźni cię pocieszą, mężczyźni cię nakarmią, mężczyźni cię podniecą. Rygiel wraca. (Wchodzi Rygiel). No, jakże, czy ogłosiłeś już na rynku?
Rygiel.  Ogłosiłem ją prawie tyle razy, ile u niej włosów na głowie; odmalowałem jej portret językiem.
Rajfurka.  Powiedz mi, proszę, jakie znalazłeś skłonności ludu, zwłaszcza młodszego gatunku?
Rygiel.  Słuchali mnie, jakby im czytano ojcowski testament. Był między nimi pewien Hiszpan, któremu tak ślinki przyszły do gęby, że na sam jej opis położył się do łóżka..
Rajfurka.  Odwiedzi nas jutro w swoich najpiękniejszych kryzach.
Rygiel.  Dziś jeszcze, dziś jeszcze. Ale czy przypominasz sobie, pani gospodyni, francuskiego kawalera, pod którym gną, się kolana?
Rajfurka.  Czy chcesz mówić o monsieur Veroles?
Rygiel.  O nim właśnie. Chciał wywrócić koziołka po ogłoszeniu, ale na pierwszą próbę wrzasnął boleśnie i przysiągł, że jutro ją zobaczy.
Rajfurka.  Dobrze, dobrze. Co do niego, przyniósł nam tu swoją chorobę, przyjdzie teraz tylko ją odświeżyć. Wiem, że przyjdzie w naszym cieniu grzać swoje talary na słońcu.
Rygiel.  Gdybyśmy tu mieli wojażera z każdego narodu, ulokowalibyśmy wszystkich pod takim szyldem.
Rajfurka.  Zbliż się tu, serduszko. Szczęście ci się uśmiecha. Słuchaj teraz: musisz udawać, że robisz z przymusu, co robisz z chęci, że gardzisz zyskiem tam, gdzie najwięcej zarabiasz. Płacz nad twojem położeniem, to obudzi litość w twoich kochankach; trudno, żeby litość nie zrobiła ci dobrej reputacyi, a dobra reputacya to pieniądz gotowy.
Maryna.  Nie rozumiem cię wcale.
Rygiel.  Wyprowadź ją, pani gospodyni, wyprowadź ją; trzeba zgasić te jej rumieńce bezpośrednią praktyką.
Rajfurka.  Dobrze mówisz, trzeba je zgasić. Toć nawet i narzeczona idzie ze wstydem, gdzieby iść mogła śmiało za reskryptem.
Rygiel.  Jedne z nich tak robią, inne tak nie robią. Ale, pani gospodyni, skoro wytargowałem polędwicę —
Rajfurka.  Chciałbyś ukroić z niej kawałek jeszcze na rożnie?
Rygiel.  Chciałbym.
Rajfurka.  A któżby ci mógł odmówić? No, chodź panienko. Krój twojej sukni bardzo mi się podoba.
Rygiel.  A na teraz nie trzeba go jeszcze zmieniać.
Rajfurka.  Rygielku, przehulaj to w mieście, a trąb wszędzie, co za pensjonarkę mamy w naszym domu; nie zaszkodzi ci powiększona klientela. Natura, kształtując ten kąsek, miała na myśli twój interes; a więc rozpowiadaj, jakie z niej cudo, a twoje własne słowa będą ci żniwem.
Rygiel.  Możesz mi wierzyć, pani gospodyni, że piorun nie tak budzi gniazda węgorzy, jak moja mowa o jej piękności rozbudzi wszystkich rozpustników. Przyprowadzę tu kilku jeszcze tej nocy.
Rajfurka.  A teraz chodź ze mną.
Maryna.  Jeśli nóż ostry a głębokie wody,
To czystość moja wyjdzie stąd bez szkody.
Pomóż, Dyano!
Rajfurka.  A co ma tu u nas robić Dyana? Proszę, czy łaska pójść ze mną? (Wychodzą).

SCENA IV.
Tarsus. Pokój w domu Kleona.
(Wchodzą: Kleon i Dyoniza).

Dyoniza.  Czyś rozum stracił? Czy można to zmienić?
Kleon.  O, Dyonizo, takiego morderstwa Słońce i księżyc nie widziały jeszcze!
Dyoniza.  Jak mi się zdaje, znów dzieckiem zostaniesz.
Kleon.  Gdybym był nawet wszystkich światów panem,
Dałbym je wszystkie, by ten czyn odrobić.
Szlachetna pani mniej rodem niż cnotą,
Księżniczka sądem godna sprawiedliwym
Choć najpiękniejszej korony na ziemi!
Podły Leonin! Otrułaś go także.
Gdybyś do niego z jednej piła czary,
Jakby obliczu twemu toast przystał!
Co powiesz, gdy się Perykles upomni
O swoją córkę?
Dyoniza.  Powiem, że umarła.
Alboż to mamka Bogiem jest, by mogła
Swą wychowankę od śmierci wyzwolić?
Powiem, umarła w nocy. Kto zaprzeczy?
Chyba w bezbożnej ty sam niewinności,
Aby zarobić na uczciwe imię,

Krzykniesz: zginęła od ręki mordercy!
Kleon.  Ze wszystkich grzechów pod niebem spełnionych
Grzech ten największy gniew bogów rozbudza.
Dyoniza.  Bądźże z tych jednym, co myślą, że z Tarsu
Co prędzej piękne króliki polecą
Peryklesowi wszystko wyświegotać.
Wstyd mnie, że w mężu twego pochodzenia
Tak bojaźliwa zamieszkała dusza.
Kleon.  Kto czyn podobny spełniony potwierdza,
Chociaż poprzednio nie dał zezwolenia,
Ten z prostej drogi honoru wyboczył.
Dyoniza.  Niech i tak będzie. Jednakże nikt nie wie,
Wyjąwszy ciebie, jaki był jej koniec,
I nikt się o tem na przyszłość nie dowie,
Gdy usta zamknął na zawsze Leonin.
Gardziła córką moją, zamykała
Drogę jej szczęścia, bo na moje dziecko
Nikt spojrzeć nie chciał, a wszystkie źrenice
Na twarz Maryny tyko się zwracały;
Przy niej ma córka wszystkim się zdawała
Kopciuchem, nawet spojrzenia niegodnym.
To mi przeszyło serce. Choć, twym sądem,
Nienaturalnym mój uczynek zowiesz,
Ty co sam siebie, nie dziecko twe kochasz,
Ja zawsze myślę, że twej jedynaczce
Wielką usługę oddał ten uczynek.
Kleon.  Odpuść ci Boże!
Dyoniza.  A co nam Perykles
Może zarzucić? Płakaliśmy po niej,
Dziś jeszcze po niej nosimy żałobę;
Prawie skończony jest już jej grobowiec,
A na nim złoty napis opowiada
Jej cnoty, nasze względem niej zasługi,
Których był kosztem ten wzniesiony pomnik.
Kleon.  Jesteś jak harpia: anielskie oblicze
Twej pokazujesz zwiedzionej ofierze,
A potem chwytasz twym orlim ją szponem.
Dyoniza.  A tyś podobny jest do bezbożnika,

Klnącego bogom dlatego, że zima
Zabija muchy. Ale z końcem zwady
Wiem, że usłuchasz mojej dobrej rady. (Wychodzą).

(Wchodzi Gower przed grobowcem Maryny w Tarsus).

Gower.  Przestrzeń się ścieśnia i czas szybko płynie,
Zbiegając morza w orzecha łupinie,
Bo myśli waszej wędrowne źrenice
Widzą kolejno wszystkich państw granice,
A gdzie myśl zmianom sceny towarzyszy,
Wszędzie bez gniewu jedną mowę słyszy.
O chwilę teraz cierpliwości proszę,
Bo wam ciąg dalszy tych dziejów przynoszę.
Perykles, w licznym dworzan swoich gronie,
Znowu kapryśne mórz przebiega tonie,
By znów do piersi przycisnął swe dziecię,
Jedyną swoją rozkosz na tym świecie.
Stary Eskanes, na wielkie urzędy
Przez Helikana wyniesiony względy,
Zarządza miastem, w tej bowiem podróży
I Helikanus za dworaka służy.
Pomyślnych wiatrów pędzone tchem nawy
Do Tarsu wbiegły, słuchaczu łaskawy,
Do portu tego i tyś z nimi dobił,
Jeśliś sternikiem wyobraźnię zrobił.
Chciał córkę zabrać, lecz już jej nie było.
Widzicie teraz, myśli waszej siłą,
Krążących chwilę jak cienie przed zmrokiem.
A teraz ucho pogodzę wam z okiem.

Pantominy.
(Jednemi drzwiami wchodzi Perykles z Orszakiem, drugiemi Kleon i Dyoniza. Kleon pokazuje Peryklesowi grobowiec Maryny; na ten widok Perykles objawia głęboką boleść, przywdziewa włosiennicę i oddala się w rozpaczy).

Gower.  Patrzcie, jak pozór może ludzi zwodzić,
Żal pożyczany za szczery uchodzić!
Z rozpaczą w duszy na cios niespodziany
Perykles, jęcząc i łzami zalany,

Ucieka z Tarsu; przysięgą się wiąże,
Że nigdy twarzy nie umyje książę,
Że nigdy włosa nie tkną mu nożyce.
Zanim odpłynął, przywdział włosiennicę.
Chociaż go długo burze kołatały,
Wytrzymał wszystko i powrócił cały.
Teraz słuchajcie, na Maryny grobie
Taki był napis, w udanej żałobie
Ryty na rozkaz grzesznej Dyonizy:

(Czyta napis na grobie Maryny).

„Najsłodsza, najpiękniejsza dziewica tu leży,
Kwiatek zwiędły w żywota swego wiośnie świeżej;
Nadobną córką była tyryjskiego króla
Ta, którą śmierć okrutna w tym grobie otula!
Miała imię Maryna; w urodzin jej chwilę
Dumna Tetys połknęła lądów długie mile;
Ziemia drżąc, by potopem nie zginęła cała,
Piękne dziecię Tetydy do nieba posłała;
Mszcząc się Tetys przysięgła na czas wiekuisty
Bić swoich wód taranem brzeg ziemi skalisty“.
Łotrowstwu z masek, które sobie wkłada,
Tkliwe pochlebstwo najlepiej przypada.
Perykles myśląc, że Maryna w grobie,
Zdał się na losy w duszy swej żałobie.
Niechże tak myśli, ale wy na scenie
Ujrzycie biednej córki tej cierpienie
W jej strasznej jamie; każcie więc łaskawie
Do Mityleny płynąć myśli nawie (wychodzi).


SCENA V.
Mitylena. Ulica przed zamtuzem.
(Wchodzą z zamtuza dwaj Szlachcice).

1 Szlach.  Czy słyszałeś kiedy co podobnego?
2 Szlach.  Nie, nigdy, i nigdy tego nie usłyszę powtórnie w tym domu, gdy się ona z niego oddali.
1 Szlach.  Słyszeć kazanie z takiej ambony! Czy ci się śniło co podobnego?
2 Szlach.  Nigdy! nigdy! Wyrzekam się na zawsze zamtuzów. Czy chcesz pójść ze mną przysłuchiwać się hymnom Westalek?
1 Szlach.  Jestem gotów na wszystko, co uczciwe. Czasy mojego bekowiska minęły na zawsze! (Wychodzą).

SCENA VI.
Tamże. Izba w zamtuzie.
(Wchodzą: Rajfur, Rajfurka i Rygiel).

Rajfur.  Chciałbym za podwójną jej cenę, żeby tu jej noga nie postała.
Rajfurka.  Obrzydliwa jejmościanka! Toż ona gotowa zmrozić boga Pryapa i zrujnować całe pokolenie. Albo musimy dać ją zgwałcić, albo pozbyć się jej co prędzej. Zamiast służyć klienteli i praktykować uczciwie nasze rzemiosło, ona mi tu wyjeżdża ze swoimi wykrętami, ze swojemi racyami, swojemi arcy-racyami, swojemi modlitwami, swojem klękaniem; gotowa zrobić z dyabła purytana, gdyby chciał u niej pocałunek wytargować.
Rygiel.  Muszę ją utresować, na uczciwość, bo inaczej ona stąd wypłoszy wszystkich naszych kawalerów, a z wszystkich naszych przeklinaczy porobi mnichów.
Rajfur.  Co do mnie, zaraza na jej bladaczkę!
Rajfurka.  Prawdę mówiąc nie widzę innej drogi, żeby się jej pozbyć, jak zarazę. Ale nadchodzi pan hrabia Lizymach przebrany.
Rygiel.  Mielibyśmy tu tak dobrze hrabiów jak kuchcików gdyby ta wierzgająca psubratka chciała służyć klienteli.

(Wchodzi Lizymach).

Lizymach.  A co tam nowego? Po ile tuzin panieństwa?
Rajfurka.  Niech Pan Bóg błogosławi waszej dostojności!
Rygiel.  Rad widzę waszą dostojność przy dobrem zdrowiu.
Lizymach.  A masz racyę radować się, bo i dla was lepiej, kiedy wasi klienci stoją na zdrowych nogach. No, jakże tam, zdrowa nieprawości, czy masz co, z czemby człowiek mógł mieć do czynienia, śmiejąc się z doktora?
Rajfurka.  Mamy tu jedną, panie, która, gdyby chciała — ale nic jej podobnego nie pokazało się jeszcze w Mitylenie.
Lizymach.  Gdyby chciała dopuścić się uczynku ciemności, miałaś zamiar powiedzieć?
Rajfurka.  Wasza dostojność wie sama bardzo dobrze, co się to znaczy.
Lizymach.  Dobrze. Zawołaj jej, zawołaj jej.
Rygiel.  Co do ciała i krwi, panie hrabio, biała i czerwona, jakbyś widział różę, i byłaby naprawdę różą, gdyby tylko —
Lizymach.  Gdyby tylko co, proszę?
Rygiel.  O, panie hrabio, mogę być wstydliwym.
Lizymach.  To uzacnia reputacyę rajfura, a niejednej figlarce daje sławę czystości. (Wchodzi Maryna).
Rajfurka.  Otóż i nadchodzi ta, która kwitnie jeszcze na swojej łodydze, jeszcze nie uszczknięta, zapewniam. Co, czy to nie piękne stworzenie?
Lizymach.  Daję słowo, możnaby na niej przestać po długiej żegludze na morzu. Więc dobrze — to dla ciebie — zostaw nas.
Rajfurka.  Niech wasza dostojność pozwoli mi jeszcze jedno słowo powiedzieć; skończę natychmiast.
Lizymach.  Więc proszę.
Rajfurka  (do Maryny, biorąc ją na stronę). Pragnęłabym najprzód, żebyś zauważyła, że to jest człowiek honorowy.
Maryna.  Pragnę takim go znaleźć, abym go mogła zauważyć.
Rajfurka.  Powtóre, jest on gubernatorem tego kraju i mężem, dla którego mam pewne obowiązki.
Maryna.  Skoro jest gubernatorem tego kraju, masz dla niego obowiązki, bez wątpienia; ale o ile jest on w tej sprawie honorowym, nie wiem.
Rajfurka.  A więc proszę cię, bez dalszych panieńskich ceregielów, czy chcesz go traktować uprzejmie? Podszyje ci on złotem fartuszek.
Maryna.  Co raczy zrobić dla mnie uprzejmego, przyjmę z wdzięcznością.
Lizymach.  Czy skończyłaś?
Rajfurka.  Jaśnie panie, jeszcze nie stąpa regularnie; musi sobie wasza dostojność zadać trochę kłopotu, żeby ją do swojej ręki utresować. Idźmy teraz; zostawmy ją z jego dostojnością sam na sam.

(Wychodzą: Rajfur, Rajfurka i Rygiel).

Lizymach.  Idź sobie swoją drogą. — A teraz moja pięknoszko, jak długo siedzisz na twojem rzemiośle?
Maryna.  Na jakiem rzemiośle, panie?
Lizymach.  Którego nie mogę nazwać bez obrazy.
Maryna.  Moje rzemiosło nie może mnie obrażać; nazwij je, proszę.
Lizymach.  Jak długo praktykujesz twoje rzemiosło?
Maryna.  Od najdawniejszych czasów, które zapamiętam.
Lizymach.  Już tak młodo się do niego wzięłaś? Więc byłaś już figlarką w piątym albo siódmym roku życia?
Maryna.  Wcześniej nawet, panie, jeśli jestem nią dzisiaj.
Lizymach.  Dom jednak, w którym mieszkasz, głosi, że jesteś na sprzedaż.
Maryna.  A ty, panie, wiedząc, że to jest dom tego rodzaju, przychodzisz do niego? Słyszałam, że jesteś człowiekiem honorowym, a gubernatorem tego kraju.
Lizymach.  Jakto? Więc twój pryncypał powiedział ci, kto ja jestem?
Maryna.  Kto jest moim pryncypałem?
Lizymach.  Naturalnie, twoja zieleniarka, która sieje ziarno i sadzi korzenie bezwstydu i niegodziwości. O, zasłyszałaś coś o mojej potędze i stroisz teraz miny, żebym się natrętniej umizgał. Ale zaręczam ci, moja pięknoszko, że moja dostojność albo cię nie będzie wcale widziała, albo tylko przyjacielskiem będzie cię widziała okiem. A teraz poprowadź mnie do jakiego osobnego pokoju; tylko żwawo.

Maryna.  Jeśliś się rodził w honorach, dziś pokaż;
Jeśli zasługi twe niemi odziano,
Nie rób kłamcami tych, co osądzili,

Żeś ich jest godny.
Lizymach.  A cóż to? A cóż to?
Kontynuj, proszę, mądre przekładania.
Maryna.  Jestem dziewicą przez fortuny rękę
W ten chlew obrzydły okrutnie rzuconą,
W którym choroby sprzedają się drożej,
Niźli lekarstwa. Oby Bóg łaskawy
Z tego mnie domu przeklętego wyrwał!
Choćby w najlichszą zmienił mnie ptaszynę,
Wolno w powietrzu czystem latającą!
Lizymach.  Nigdym nie sądził, nigdy nie marzyłem,
Byś rozumować mogła tak wymownie.
Jeślim z popsutą przyszedł tutaj myślą,
To słowa twoje zmieniły ją nagle.
Przyjmij to złoto, idź dalej wytrwale
Po czystej drodze, po której dziś idziesz,
A niechaj bogi dodadzą ci siły!
Maryna.  Boże ci zapłać!
Lizymach.  Co do mnie, bądź pewna,
Że tu w złej żadnej nie przyszedłem myśli,
Bo drzwi tu każde i każde tu okno
Robią mi tylko wstręt i obrzydzenie.
Bądź zdrowa! Cnota mi twoja dowodzi,
Że się w szlachetnym wychowałaś domu.
Poczekaj jeszcze — zabierz i to złoto.
Niech jak przeklęty, niech jak złodziej umrze
Łotr, który z twojej obedrze cię cnoty!
Jeśli usłyszysz jeszcze kiedy o mnie,
To będzie tylko dla twojego dobra.

(Gdy Lizymach chowa sakiewkę, wchodzi Rygiel).

Rygiel.  Jeśli łaska i jabym prosił o sztukę.
Lizymach.  Precz z moich oczu, przeklęty odźwierny!
Domby ten upadł, w gruzach się pogrzebał,
Gdyby go cnota tej czystej dziewicy
Nie podpierała. Precz mi, precz mi z oczu!

(Wychodzi).

Rygiel.  A to co się znaczy? Musimy wziąć się do ciebie w inny sposób. Jeśli twoja nudna czystość, niewarta śniadania w najgorszym kraju pod słońcem, ma rujnować całe gospodarstwo, to niech mnie otrzebią jak bonońskiego pieska. Idźmy!
Maryna.  Gdzie chcesz mnie prowadzić?
Rygiel.  Muszę ci odebrać dziewictwo, albo się kat tego podejmie. Idźmy! Nie można dłużej pozwolić, aby nam stąd szlachtę wyganiano. Raz jeszcze powtarzam idźmy! (Wchodzi Rajfurka).
Rajfurka.  A to co znowu? Co się to znaczy?
Rygiel.  Coraz gorzej i coraz gorzej, pani gospodyni; toć ona mówiła tu święte słowa do hrabiego Lizymacha.
Rajfurka.  O, zgrozo!
Rygiel.  Ona powodem, iż nasza profesya śmierdzi, że tak powiem, pod nosem bogów.
Rajfurka.  A bodaj wisiała na wieczne czasy!
Rygiel.  Pan hrabia chciał ją traktować po hrabiowsku, a ona mi go tu odsyła zimno jak pigułkę ze śniegu, a odmawiającego pacierze w dodatku.
Rajfurka.  Wyprowadź ją, Ryglu, traktuj ją, jak ci się spodoba; potłucz okna jej dziewictwa, a resztę zrób rozpłaszczalną.
Rygiel.  Choćby ciernistszym była gruntem niż jest, potrafimy ją poorać.
Maryna.  Słuchajcie, słuchajcie, o bogi!
Rajfurka.  Zaklina. Precz z nią! A bodaj jej noga nie była postała na moim progu! A bodaj przepadła! Urodziła się na naszą ruinę. Czy nie chcesz iść drogą, którą chodzą wszystkie kobiety? No, patrzcie mi, a to mi czystość z rozmarynem i bobkowymi liściami!

(Wychodzi).

Rygiel.  No, mościa panno, proszę z sobą.
Maryna.  Gdzie chcesz mnie prowadzić?
Rygiel.  Chcę ci zabrać klejnot, który tak drogo cenisz.
Maryna.  Proszę cię, pozwól mi wprzódy zrobić ci jedno pytanie.
Rygiel.  Więc słucham twojego jednego pytania.
Maryna.  Czem chciałbyś zrobić twojego nieprzyjaciela?

Rygiel.  Czem? Chciałbym, żeby został moim gospodarzem, albo raczej moją gospodynią.

Maryna.  Żadne z nich przecie tak złe jak ty nie jest,
Bo co najgorsze, spełniasz na ich rozkaz.
Nie chciałby z tobą najnędzniejszy szatan
Na uważanie i na miejsce mieniąc.
Jesteś odźwiernym każdego hultaja,
Co o hultajkę przychodzi swą pytać;
Musisz cierpliwie słuchać lada łotra,
Kiedy cię w gniewie od słów lży ostatnich;
Twe są pokarmy tylko plwocinami,
Wyrzuconemi przez płuca gnijące.

Rygiel.  A cóż chcesz, żebym robił? Czy chcesz, żebym poszedł na wojnę? Czy chcesz, żebym służył lat siedm, żebym stracił nogę, a z końcem służby nie miał dosyć grosza, aby sobie kupić drewnianą?

Maryna.  Rób, co chcesz, byleś nie robił, co robisz,
Czyść wszystkie stare ścieki i rynsztoki,
Albo najemnym kata sługą zostań,
Od twego lepsze będą te rzemiosła.
Koczkodan nawet, gdyby mógł przemówić,
Z pogardą tweby rzemiosło odrzucił.
Oby Bóg stąd mnie wyratować raczył!
Zabierz to złoto; jeśli twój gospodarz
Chce ze mnie ciągnąć zyski, to mu powiedz,
Że umiem śpiewać, tańczyć, szyć, przetykać,
Że mam talenta, z których się nie chełpię,
Których nauczać chętnie się podejmę,
A jestem pewna, że w tak wielkiem mieście
Na uczennicach zbywać mi nie może.

Rygiel.  Ale czy naprawdę możesz nauczać wszystkiego, o czem mi mówisz?

Maryna.  Jeśli się sprawdzi, że kłamstwo mówiłam,
Daj mnie na pastwę ostatniemu ciurze,
Który przychodzi do waszego domu.

Rygiel.  Więc dobrze, zobaczę, co będzie można dla ciebie zrobić, a jeśli potrafię znaleźć ci miejsce, zrobię to chętnie.
Maryna.  Ale między uczciwemi kobietami?
Rygiel.  Prawdę mówiąc, mało ja mam takich znajomości. Ale skoro mój gospodarz i moja gospodyni kupili cię, nie mogę nic począć bez ich zezwolenia; doniosę im o twoich zamiarach, a nie wątpię, że znajdę ich dość życzliwymi. Zrobię dla ciebie co można; idźmy!

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.