Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   267   —

Krzykniesz: zginęła od ręki mordercy!
Kleon.  Ze wszystkich grzechów pod niebem spełnionych
Grzech ten największy gniew bogów rozbudza.
Dyoniza.  Bądźże z tych jednym, co myślą, że z Tarsu
Co prędzej piękne króliki polecą
Peryklesowi wszystko wyświegotać.
Wstyd mnie, że w mężu twego pochodzenia
Tak bojaźliwa zamieszkała dusza.
Kleon.  Kto czyn podobny spełniony potwierdza,
Chociaż poprzednio nie dał zezwolenia,
Ten z prostej drogi honoru wyboczył.
Dyoniza.  Niech i tak będzie. Jednakże nikt nie wie,
Wyjąwszy ciebie, jaki był jej koniec,
I nikt się o tem na przyszłość nie dowie,
Gdy usta zamknął na zawsze Leonin.
Gardziła córką moją, zamykała
Drogę jej szczęścia, bo na moje dziecko
Nikt spojrzeć nie chciał, a wszystkie źrenice
Na twarz Maryny tyko się zwracały;
Przy niej ma córka wszystkim się zdawała
Kopciuchem, nawet spojrzenia niegodnym.
To mi przeszyło serce. Choć, twym sądem,
Nienaturalnym mój uczynek zowiesz,
Ty co sam siebie, nie dziecko twe kochasz,
Ja zawsze myślę, że twej jedynaczce
Wielką usługę oddał ten uczynek.
Kleon.  Odpuść ci Boże!
Dyoniza.  A co nam Perykles
Może zarzucić? Płakaliśmy po niej,
Dziś jeszcze po niej nosimy żałobę;
Prawie skończony jest już jej grobowiec,
A na nim złoty napis opowiada
Jej cnoty, nasze względem niej zasługi,
Których był kosztem ten wzniesiony pomnik.
Kleon.  Jesteś jak harpia: anielskie oblicze
Twej pokazujesz zwiedzionej ofierze,
A potem chwytasz twym orlim ją szponem.
Dyoniza.  A tyś podobny jest do bezbożnika,