Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   260   —

Maryna.  Więc dobrze, idę, chociaż nie mam chęci.
Dyoniza.  Idź, bom jest pewna, że ci to na zdrowie.
Idź, Leoninie, a nie zapominaj.
Leonin.  Zaręczam, pani.
Dyoniza.  Żegnam cię, kochanko,
A idź powoli, krwi zbyt nie rozgrzewaj,
Bo widzisz, że cię muszę pielęgnować.
Maryna.  Dzięki ci, pani. (Wychodzi Dyoniza).
Czy to wiatr zachodni
Wieje nam teraz?
Leonin.  Południo-zachodni.
Maryna.  Wiatr był północny przy mem urodzeniu.
Leonin.  Czy tak?
Maryna.  Mój ojciec, jak mówiła mamka,
Nie tracił serca, lecz wołał do majtków:
„Śmiało, a żwawo!“ Królewskie swe ręce
Kaleczył, ciągnąc liny okrętowe,
A przyczepiony do masztu wytrzymał
Cios potężnego bałwana, co prawie
Zdruzgotał pokład.
Leonin.  A kiedy to było?
Maryna.  W dniu mych urodzin. Z podobną wściekłością
Wichry i fale nigdy nie szalały.
Wiatr porwał majtka z bocianiego gniazda,
„Ha!“ ktoś tam krzyknął, „chcesz od nas odlecieć?“
I wszyscy pędzą od sztaby do rufy,
A bosman świszczę, a kapitan krzyczy,
I troją nieład i tak już niemały.
Leonin.  Zmów teraz pacierz.
Maryna.  Co słowa te znaczą?
Leonin.  Jeśli na pacierz potrzeba ci chwili,
Dam ci ją, modl się, tylko nie przewlekaj;
Ostry albowiem bogowie słuch mają,
A ja przysiągłem spiesznie wszystko skończyć.
Maryna.  Czy mnie chcesz zabić?
Leonin.  Na mej pani rozkaz.
Maryna.  Czemużby ona chciała mojej zguby?
Przez całe życie, ile zapamiętam,