Pani Dulska przed sądem/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Pani Dulska przed sądem
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1910
Druk Księgarnia E. Wende i S-ka.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Niewielka sień, brudnawa i ciemna. Przedsionek sali w której sądzą się pyskówki.
Jest to chemiczna pralnia tego czegoś gronostajowego, co każdy człowiek dźwiga w sobie, czy chce, czy nie chce, i co się nazywa... honorem.
Podobno jeszcze dwie rzeczy mogą wyprać te gronostaje: albo krew, albo wyrok sądowy.
Dulska wybrała to drugie.
Obecnie siedzi, wystrojona, jak na święto, ale wedle jej mniemania bardzo dostatnio i bardzo poważnie. Suknia jedwabna „heliotrop“, na niej suta peleryna, a na głowie uroczysty toczek z ciemnem piórem. Pod szyją broszka oszklona, w której są jakieś włosy, liście rozmaite pamiątki. Dzierży w ręku parasolkę, torbę, chustkę i szyldkretową lornetkę. To ostatnie narzędzie nieśmiało, bo nabyła je niedawno i nie umie jeszcze go używać.
Dulska ma minę poważną, skupioną, godną. Obok niej Felicyan w nowym krawacie jest bardziej zagadkowy, niż zwykle. Siedzi po lewej, bo Dulska czy w dorożce, czy gdzieś „na oczach“ ludzi, ściśle przestrzega swej godności małżonki legalnej, to jest — zajmującej prawą stronę dwójki małżeńskiej. Po drugiej stronie Dulskiej umieściła się strwożona i niepewna Zofia, zamężna Oderwanek. I ona ma śliczną orzechową suknię, nieśmiertelny paltocik popielaty i kapelusz z wyblakłą wstążką na głowie. Od rękawiczek tych dam, jasnych, bije silnie woń benzyny. Wielki szacunek prawa owiewa je całe. Tudzież i pewność wygranej.
Dulska nawet jest tak pewną wygranej, że rozporządziła w domu familijną kawę, do której kazała upiec babkę z podwójną ilością rodzynków. Wszystkie kurze wysprzątano co do jednego. O mały włos, byłaby Dulska zarządziła gremialne pójście do spowiedzi i duże pranie.
Odłożyła to jednak na dzień następny.
Teraz — siedzi i łaskawie uśmiecha się do swoich świadków, do Jakóba Czarnoryjskiego, stróża, prezentującego najwspanialsze okazy artretyzmu, jakie wyhodować może w swych suterenach kamienicznik, i Maryanny Zygmuś, praczki, znajdującej się w sądzie bardzo swojsko i jakoś familiarnie.
Matyldy Sztrumpf — ani śladu.
— A „tej“ niema jakoś... moja pani! — mówi pani Oderwanek.
Dulska uśmiecha się ironicznie.
— Trafi jeszcze na czas, aby się wstydu najadła!
— A może wcale nie przyjdzie.

— No, to ją zasądzą zaocznie tak samo.
... A „tej“ niema jakoś... moja pani! — mówi pani Oderwanek.
Dulska uśmiechnęła się ironicznie:
— Trafi jeszcze na czas, aby się wstydu najadła!...

— I po co jej to było?
— Ha, no... taka — to już przyzwyczajona.
— A co jej zrobią?
Dulską jakby kto podminował.
— Jakto co? Wsadzą do aresztu. Jak będą chcieli zasądzić na grzywnę, nie zgodzę się! Niech siedzi! Zobaczymy, jak jej posmakuje wikt aresztancki i barłóg. Potrzymam do jesieni...
— No, moja pani!... no, moja pani!...
Zaszumiało — zachichotało.
Do sali weszła Matylda Sztrumpf, ubrana z nadzwyczajnym szykiem. Suknia biała z linon, inkrustowana wstążkami, na tem zarzucone lekkie okrycie w małą kratkę, krojem „à la Gejsza“, ogromny kapelusz „Solferino“ z olbrzymią różą i wysoką główką „Empire“. Elegancka parasolka, eleganckie szczegóły i szczególiki, a z pod jedwabnej halki wyglądały dyskretnie śliczne pończoszki ażurowe.

...Zaszumiało, zachichotało...
Do sali weszła Matylda Sztrumpf, ubrana z nadzwyczajnym szykiem...

Weszła, jak maj, jak cud, wionęła, jak zapach, skoncentrowany w kryształowym flakonie, w ten brud, zaduch i szpetotę sądowej sieni.
Obok niej szastał się młody adwokacik, ubrany elegancko, z teczką pod pachą.
Wszystkie batiary, siedzące na ławkach, dostali jakby kataleptycznego ataku i powstawali z ławek.
— Wzięła adwokata! — wyszeptała do Dulskiej pani Oderwanek.
— To jej nie pomoże!
— Szkoda że i my nie wzięli...
— Po co? — burknęła Dulska — ja mam adwokata w swojej gębie, a potem Pan Jezus z nami.
Kokotka umieściła się naprzeciw familii Dulskich i lornetowała ich przez cudaczne face à main ze złota i rubinów.
— Bezczelna! syknęła Dulska i wachlować się zaczęła chustką od nosa.

Wreszcie sprawa Sztrumpf-Dulska weszła na wokandę.
Zawezwano obie strony przed oblicze sędziego.
Sędzia był średniego wieku, dość przystojny, żona jego bawiła właśnie u wód.
Wchodzącą z szelestem Matyldę Sztrumpf obrzucił bacznem wejrzeniem.
Dulska przez szerokość stołu wyciągnęła ku sędziemu rękę, woniejącą benzyną.
Sędzia zdziwiony spojrzał i w odpowiedzi wskazał wszystkim krzesła.
— Proszę siadać!

Dulska się stropiła, ale nie dała tego poznać po sobie.
...Kokotka umieściła się naprzeciw familii Dulskich i lornetowała ich przez cudaczne face à main.
— Bezczelna — syknęła Dulska...

Kokotka zajęła miejsce prawie naprzeciw sędziego, obok swego adwokata, z którym rozmawiała wesoło.
Robiła wiele szumu swojemi taftowemi spódnicami i dzwoniła brelokami, rzucając na sędziego palące spojrzenia.
Pani Dulska, zachowująca się z całym szacunkiem wobec przedstawicieli sprawiedliwości, zapragnęła wyzyskać tę płochość kokotki i dobrze usposobić dla siebie sędziego.
— No, moja pani! co to za zachowanie! — wyrzekła głośno do żony konduktora, „co to za brak czci dla trebunału!...
Jakiś jegomość tymczasem, źle odżywiany, chudy i znudzony, powstał z miejsca i monotonnym głosem odczytał akt oskarżenia, rywalizując z brzękiem much, których całe warstwy latały w powietrzu, urozmaicając biel ścian i sufitu.
Wreszcie rozpoczęło się badanie.
Okazało się, że kokotka liczy sobie lat dwadzieścia cztery. Dulska wzruszyła ramionami na to bezbożne kłamstwo i wyrzekła:
— A ja powiem prawdę wielmożnemu panu sędziemu. Ja się nie potrzebuję kryć z memi latami. Ja mam czterdzieści cztery. Na świętego Floryana skończyłam właśnie. Miałam dwadzieścia równo, kiedy się mój pierwszy syn urodził. Życie moje szło równo i uczciwie, panie sędzio!
Lecz sędzia odrzekł głosem bez żadnej intonacyi:
— To do rzeczy nie należy!
Dulska aż uniosła się na krześle.
— Przepraszam, panie sędzio, ale chciałam, ażeby pan sędzia wiedział, kim jestem ja, a kim jest ta pani!...
Lecz sędzia przerwał oschle:
— Przepraszam. Pani tylko wolno odpowiadać na moje pytania.
— Jednakże...
— Dosyć!

Kokotka zrobiła grzeczną minkę i odpowiadać zaczęła zwięźle i krótko, nie ściągając na siebie żadnej wymówki sędziego. Dulska uczuła to, mimo to tak była silnie rozdrażniona, iż nie mogła zapanować nad swemi nerwami.
...A ja powiem prawdę wielmożnemu panu sędziemu. Ja się nie potrzebuje kryć z memi latami.
Ja mam czterdzieści cztery...
— Pani jest mężatką, panną, wdową? — zapytał sędzia kokotki.

— Jestem separowana.
— A pani? — zwrócił się do Dulskiej.
— Zamężna! — zagrzmiało tryumfalnie.
— Dzieci są?
— Syn i dwie córki. Syn w prokuratoryi skarbu. Ma jechać właśnie zagranicę! — dodała pośpiesznie, nie zważając, że wszyscy, zdumieni tem wyznaniem, patrzą na nią z uśmiechem.
Sprawa szła dość pospiesznie. Sędzia nie znosił much i upału. Przecinał ciągle upusty wymowy Dulskiej i wezwał świadków. Pierwsza zjawiła się orzechowa postać Zofii Oderwanek. Widząc, że woźny zapala dwa ogarki świec koło krucyfiksu, zaczęła się bać i trwożyć. Lecz Dulska pocieszała ją i krzepiła. Zofia Oderwanek przysięgła mdlejącym głosem, przyznała się do trzydziestu siedmiu lat i rozpoczęła zeznanie. Mówiła długo i szeroko o zuchwalstwie podsądnej i o tem, co Dulska i lokatorowie cierpieć musieli. O murzynku wtrąciła, rumieniąc się i jąkając. Dopomagała jej Dulska, mimo że sędzia gromił ją i wzywał do porządku.
— Ja nie mam rękawów, jak chorągwie, panie sędzio, okrytych koronkami. Ja nie zamiatam takiemi rękawami ganku! — wyrzuciła nagle ze siebie Dulska.

— Proszę powrócić do rzeczy! — zawołał sędzia. — Niech świadek opowie, jak się to stało z tą główną obrazą słowną, w której świadek był świadkiem.
...Zofia Oderwanek przysięgła mdlejącym głosem...
— Ach! tego dnia były straszne szkandały. Ta pani to prawie... przepraszam łaski pana sędziego, że go obrażę... bez ubrania latała po ganku. A dzień przedtem — to jej dziecko... czarne, panie sędzio, czarne...

— ?...
Dulska wtrąciła pośpiesznie:
— Widocznie mąż tej damy był murzyn. Zdaje się, panie sędzio, że to wystarcza!
Założyła ręce na brzuchu i spojrzała tryumfalnie na Matyldę Sztrumpf.
Ta zakołysała się na krześle, wstała, pokazała śliczne zęby i parsknęła śmiechem:
Ja! wirklich! ein Mohr!... — potwierdziła tryumfująco.
I śmiała się dalej.
Dulska schwyciła się za głowę z oburzenia.
Za Matyldą roześmiał się jej adwokat, zawtórował pisarz, jakieś jeszcze figury, które kręciły się po izbie. Sam sędzia nie mógł utrzymać swej powagi. Śmiało się wszystko z tej miłostki Matyldy Sztrumpf z nieznanym murzynem.
Promienie słońca drgały na papierach zalegających stół, tańczyły cake-walk’a w brylantach kokotki. Jakoś jaśniej, weselej zrobiło się w ponurej pralni nadwyrężonych honorów.
Tylko Dulska i pani Oderwanek spojrzały na siebie zdumione i zdekoncertowane.

— Śmieją się, moja pani! — szepnęła Oderwankowa.
...Zakołysała się na krześle, wstała, pokazała śliczne zęby i parsknęła śmiechem:
Ja! wirklich! ein Mohr!... — potwierdziła tryumfująco... I śmiała się dalej.
Dulska schwyciła się za głowę...
Dulska probowała się także uśmiechnąć.

— Moja pani!... bo to takie bezecne, że aż chyba do śmiechu, albo do płaczu.
Ale zawsze!
— Pst!...
Rozpoczęło się dalsze badanie Zofii Oderwanek.
— Co właściwie oskarżona mówiła i jakie były owe obelgi?
Pani Oderwanek troszkę się jakby stropiła.
— Ta osoba mówiła, a raczej wrzeszczała po niemiecku. Obrażała ostatniemi słowami panią gospodynią, a potem mnie i wszystkich. Wyzywała na naszych synów... na mego Olafka, com go tak ciężko i boleśnie rodziła.
Tu, pani Oderwanek cicho płakać zaczęła.
Pani Dulska uspakajała ją i cieszyła.
— Uspokój się pani, mąż pani wróci z objazdu, on panią pomści.
Sędzia patrzał na spazmującą damę szklanemi oczyma.
— Jednakże! — zaczął po chwili — co właściwie oskarżona mówiła?
— Cóż taka może mówić! — zaperzyła się pani Dulska: — rzeczy, które z szacunku nie powtarza się przed sądem.
Tu wtrącił się adwokat Matyldy Sztrumpf:
— Przepraszam, czy świadek rozumie po niemiecku?
Nastąpiła chwila milczenia.
Zofia Oderwanek wspomniała na przysięgę i ogarnęła ją wielka trwoga.
— Czy pani rozumie po niemiecku? — powtórzył sędzia.
— Nie, panie sędzio! — przyznała się cicho i jakby ze wstydem pani Oderwanek.
— Wobec tego, zeznania pani są ukończone!
Zofia Oderwanek cofnęła się na ławkę, pod piec, przeprowadzona piorunującym wzrokiem pani Dulskiej, która, mszcząc się za zbytnie skrupuły sumienia swej lokatorki, postanowiła je czynsz zaraz podwyższyć.
Następnym świadkiem był Felicyan Dulski.
W surducie, w nowym liliowym krawacie, przedstawiał się wcale przyzwoicie. Widoczne jednak było, iż postanowił nic nie mówić. Przysiągł i na tem ograniczyło się jego zeznanie, Dulska zawiadomiła sąd, iż w chwili krytycznej Felicyan znajdował się w kuchni, lecz gdy chciała dalej zeznawać za świadka, sędzia kazał jej milczeć.
— Więc pan nic nie słyszał?
Felicyan skinął głową.
— Dziękujemy panu!
Felicyan ukłonił się i szedł ku drzwiom. Coś jakby uśmieszek leciuchny, jakaś „Schadenfreude“ przesunęła się po jego wąskich wargach, gdy spotkał się z wściekłym wzrokiem żony.
Następny świadek, Maryanna Zygmuś, zawodowa praczka, wpadła w swej derowej chustce i dobrze wykrochmalonej spódnicy, jak bomba, i w dygach i ukłonach podleciała do stołu.
— Całuję rączki panu sędziemu, wielmożnej pani gospodyni i wielmożnym państwu! — wrzasnęła z radością.
Twarz jej obsypana piegami, podobna do indyczego jaja, promieniała. Uśmiechała się do wszystkiego i do wszystkich. Sąd jej nie przerażał. A natychmiast wykryła się przyczyna.
— Czy świadek był już karany? — zapytał między innemi sędzia.
— A jakże! — odparła śmiejąc się Maryanna.
— Ile razy?
— Dużo.
— Za co?
— Pan Bóg ich tam wie. Za rozmaite. Zawsze za pyskówki. Bo pan sędzia wie, u nas prostych ludzi jak się za łby pobierzemy, to zaraz do sądu...
Roześmiała się do Dulskiej, do kokotki, nie wiedząc, że na Dulską uderzyły płomienie.
— Jakże to było? — zapytał sędzia.
Wyciągnął się leniwie na krześle i wpił się wzrokiem w Matyldę Sztrumpf, która, zaróżowiona pod wpływem upału, była rzeczywiście ponętna i ładna.
— A no, ta nie wiem! — wykrzykiwała dalej Zygmusiowa.
— Jakto nie wiecie? — zaperzyła się Dulska, — byliście przecież na dziedzińcu.

— A no byłam, proszę łaski pani gospodyni, ale widziałam, że się panie czegoś uganiały na siebie po gankach. Tylko maglarka mówiła w grajzlerni, że to poszło
— Nic, panie sędzio! wyrzekła z ukłonem.
— Radzę pani liczyć się ze słowami, — rzucił jej na pożegnanie sędzia — może pani odpowiadać za to ciężko!...
o to, że pani konduktorowa, jak pana konduktora niema, to wpuszcza przez okno do siebie jakiegoś, czy coś... Ja ta nie wiem...

Tableau.
Sędzia stuknął w stół.
— To do rzeczy nie należy! — chodzi o obelgi!
— A! obelgów żadnych nie słyszałam!
— Świadek może odejść!...
Następny świadek stróż Czarnoryjski, z zawodu artretyk, zeznał w tym samym duchu. Nic nie słyszał, nic nie wie. Natomiast wyłuszczył, iż bierze cztery guldeny miesięcznie za całodzienną i całonocną służbę, że z tych pieniędzy kupuje naftę do oświetlania sześciu pięter i że wskutek nadmiaru pracy jest ciągle śpiący, a więc i obelg słyszeć nie mógł.
Wyłuszczywszy to wszystko, zabrał się ze swemi artretyzmami i piwniczną wonią, którą cały przesiąkł, do powrotu.
Na twarz Dulskiej wystąpiły granatowe plamy, mimo to siedziała, ciągle jeszcze ufając w sprawiedliwość Boską i ludzką.

Lecz zawiodła ją ta ufność.
Zawiodła z kretesem.

Adwokat zrzekł się głosu, a sędzia, powstawszy, wygłosił wyrok, uwalniający Matyldę Sztrumpf od winy i kary.
...Stróż i praczka kłaniali się nisko pani gospodyni, — lecz ta zignorowała ich i wyszła z godnością...
Dla braku dowodów.

Dulska poczerwieniała jeszcze bardziej, potem zbladła. Kokotka patrzała na nią przez szybki swego face à main. Dulskiej zdawało się, że spełniona została w tej izbie straszna zbrodnia przekupstwa. Nie mogła się powstrzymać.
— Nie nam biednym ludziom prawować się z takimi, co złotem brzęczą! — syknęła, zabierając się do odejścia.
Sędzia spojrzał na nią uważnie.
— Co pani powiedziała? — zapytał ostro.
Lecz Dulska, jak każdy zuchwalec, stchórzyła wobec władzy.
— Nic, panie sędzio! — wyrzekła z ukłonem.
— Radzę pani liczyć się ze słowami, — rzucił jej na pożegnanie sędzia — może pani odpowiadać za to ciężko!
Dulska wyszła, roztrącając wszystkich. Nie spojrzała nawet na Oderwankową, przybitą i przeczuwającą podwyżkę komornego. Felicyan dawno już znikł, nie czekając wydania wyroku.
Stróż i praczka kłaniali się nisko „pani gospodyni“, lecz ta zignorowała ich i cała drżąca wyszła z godnością na ulicę.
— Powyrzucam te wszystkie kanalie, bydło wstrętne i niegodziwe! — myślała, — a ten sędzia, to pewno kochanek tej łotrzycy...

Uśmiechnęła się gorzko.
Skryła się wreszcie do sypialni i pogrążyła w ponurem milczeniu...

— Cóż! nie nam uczciwym kobietom walczyć z takiemi! Wolę moję przegraną, niż jej wygraną, zdobytą takiemi środkami. I ja, gdybym chciała, byłabym wygrała...

W pół godziny później w domu Dulskich panowała przygnębiająca atmosfera.
Z kawy familijnej nie było nic. Dulska, przyszedłszy do domu, wymówiła miejsce obu sługom, stróżowi — i mieszkanie Oderwankowej i praczce. Kawę kazała schować „na jutro“, a babkę, porwawszy z pasyą, zamknęła na trzy spusty w kredensie. Odmówiła Hesi żądanych pieniędzy na zeszyty, a Meli dała chininę bez opłatka. Szukała Zbyszka wszędzie, aby go specyalnie przekląć, ale nigdzie go znaleźć nie mogła, jak również i Felicyana. Skryła się wreszcie do sypialni i pogrążyła w ponurem milczeniu.
Na ganku, pół naga kokotka, trzymając demonstracyjnie pełną melancholii murzyńską „dziecinę“, śpiewała mocnym a silnie naderwanym głosem:

Man ist so alt, wie eine Kuh,
Und lernt man immer was dazu.


Lido 1908.

...Kokotka, trzymając demonstracyjnie pełną melancholii murzyńską „dziecinę“, śpiewała...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.