Przejdź do zawartości

Ocean (Sieroszewski, 1935)/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Ocean
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.

Dwa dni mocował się statek z burzą. To wzlatał, jak łupina orzecha, na szczyty srożących się bałwanów, to ślizgał się w przepaści, kładł na bok, czerpał wodę burtami, rejami masztów dotykał wirujących topieli. Fale co chwila przelewały się przez pokład. Trzeba było zamknąć wszystkie otwory oraz luki i podczas, gdy wewnątrz chorzy na morski zawrót cierpieli niewymownie w śmiertelnym zaduchu, — zdrowi na strasznym wietrze, przyczepieni do drabin, sznurów i rej, pełnili swój trudny obowiązek.
Wielu przez cały ten czas na chwilę nie zmrużyło oka.
Gdy nareszcie wiatr zelżał, uspokoiło się trochę wzburzenie fluktów i można było przystąpić do lustracji i naprawy uszkodzeń, Winblath, który zawiadywał ładunkiem, złożył Beniowskiemu raport, że w czas rozruchu sześć beczek z wodą w trumie okrętu pękło i opróżniło się co do kropli.
— Uderzyły widać o siebie od niesłychanych igraszek fal!... — tłumaczył Szwed.
Źle były ułożone!... — zauważył chmurno Beniowski.
Być może: ładowano je nocną porą i z wielkim pośpiechem!...
— Z pijaństwem, chcesz powiedzieć!... Czy umocowałeś resztę?...
— Umooowałem, ale niewiele tego... Wiesz przecie, że nie zdążyliśmy naczyń ze wszystkich klepek złożyć!... Dużo zostało rozsypanych.
— Wiem. Zawołaj mi Chruszczowa, Kuzniecowa, Baturina, Panowa i Czurina!...
Gdy wezwani przybyli, przedłożył im Beniowski mapy, na których ukazał w przybliżeniu położenie okrętu i zwrócił uwagę, że oddaleni są od najbliższego lądu co najmniej na sześć dni drogi.
— Jeżeli nie więcej, gdyż mapy tego Schternberga, jakie jedynie w Bolszej znalazłem, dalekie są od dokładności!... Przekonałem się o tem wybornie w czasie żeglugi naszej na wyspy Beringa i teraz u wysp Aleuckich...
— Liczmy dziesięć! — wstawił Baturin.
— Dziesięć za dużo, lecz siedem, osiem prawie na pewno!... Wszakże i na ten krótki czas nie starczy nam ni wody, ni wódki, ni pożywienia, jeżeli zużywać je będziemy w tych ilościach, co teraz... Co więc począć?...
— Rzecz prosta; należy przedewszystkiem ograniczyć ich niepotrzebny szafunek... Pije wodę, kto chce i ile chce!... — odrzekł Chruszczow.
Następnie trzeba się starać łowić te ryby, których wielka mnogość uwija się dookoła statku!... — dodał Baturin.
— Sporządzić trzeba wielkie leje z żaglowego płótna, aby chwytać wodę deszczową... Tak robią nieraz nasi sybirscy myśliwcy, gdy ich nawalność daleko od brzegu oderznie!... — radził Czurin.
— Wszystko to dobrze, ale są to rzeczy małego skutku! A z nich najpewniejsza — podciągnąć trochę pasa!... — powiedział, wysłuchawszy wszystkich rad, Beniowski.
Zgodzili się i, podzieliwszy zapasy wody oraz żywności na ilość ludzi i domniemany czas żeglugi, ustanowili porcje, które polecili Winblathowi stale od jutra wymierzać.
Gdy nowe to rozporządzenie obwieszczono załodze, wszczął się zaraz pomruk niezadowolenia, który stłumiła jeno zapadająca noc. Szemrania jednak nie ustały, lecz zeszły pod pokład, gdzie szerzyły się dalej we wspólnych sypialniach.
O północku przybieżał do Beniowskiego Popow i dał znać, że marynarze w jego kajucie nie śpią, radzą i zmawiają się. Takąż wiadomość przyniósł Urbański z przodu okrętu.
Beniowski kazał na pokładzie postawić straż, aby przeszkodzić komunikowaniu się buntowników, i odłożył wyjaśnienie sprawy do rana.
— Jak się wyśpią, może zmądrzeją!... — rzekł do Urbańskiego.
— Wątpliwa rzecz — odpowiedział ten — bo przecie wiadomo, że Stiepanowowi nie o wodę chodzi!... A ten przeklęty Izmaiłow, jakby się z nim zawczasu zmówił, jota w jotę u mnie to samo gada, co tamten w swojej straży... Urwaćby im łeb, a pokójby nastał!... Dobroć wielmożnego pana ich ośmiela!... Albo to się znają te chamy na szlachetności?... Całe życie nahajkę tylko całowały...
— Cóż robić, Urbański!... Trzeba jakoś z nimi lądować!... Gdybym nawet kazał stracić zuchwalca, to niewiadomo jeszcze, jakby to się skończyło. Wielu on ma na okręcie zwolenników... Pamiętają mu jego męstwo, no i przyznać należy, że zdolny jest... Niezbyt dużo mamy wykształconych oficerów na okręcie, żeby tak ich z byle powodu tracić!... Pamiętaj jednak, że liczę na ciebie w razie czego!...
— Niech naczelnik nie wątpi!... Jednem okiem spać ino będę, na jednem uchu leżeć będę!... W mig przylecę!...
Noc przeszła względnie spokojnie, lecz rano, gdy załoga wysypała się na śniadanie, zahuczało na pokładzie. Majtkowie kupili się koło mówców, którzy, mocno wymachując rękami, dowodzili, że przeznaczone porcje jadła i napoju do niczego innego nie prowadzą, jak do powolnej śmierci głodowej.
— I poco, kiedy ziemia pod nosem!...
— Ale on nie chce lądować, a dlaczego nie chce, niewiadomo!...
— Ba!... Na lądzie nie on jest naszym panem, ale my jego!...
— No i do swej gamratki nie ma tak dobrego, jak tu, dostępu...
— Musiałby sobie osobny dom budować!... Ha, ha! Wiadomo, hrabia!... Potrzebny mu do tego interesu spokój i samotność, nie to, co nam, chamom!...
— I nikt nie wie, gdzie jesteśmy!... Nikomu map nie chce pokazać... Na klucz je w swoim pokoju zamyka!...
— Mądrala!... Wodzi nas po tych morzach wokoło, a dokąd zawiedzie, niewiadomo!...
— Dokąd zechce, tam i zawiedzie!
— Gdzie już powinniśmy być za tyli czas, a my wciąż na miejscu drepczemy... Daleko to Aleuty od Bolszej — rękę podać!... A my już drugi miesiąc płyniemy!...
— Niech odda mapy!... Nie on jeden się na nich zna!... Stiepanow nie gorzej od niego uczony!...
— Pewnie! Żądać, niech Stiepanowa do swej rady przybocznej dopuści!... Niech mu marszrutę pokaże!...
— Racja!... Prosić Stiepanowa!...
— A porcji nie brać!...
— Słyszycie, bracia, nie brać porcji!...
Niedługo przybiegł do Beniowskiego blady, jak ściana, Winblath i obwieścił, że majtkowie nietylko porcji brać nie chcą, ale nawet ci, co je już wzięli, nazad zwracają.
— W twarz mi rzucają, nicponie i jeszcze lżą!...
Wyszedł Beniowski z kajuty i chciał przemówić do zgromadzonych, ale zastąpił mu drogę Stiepanow z Sudejkinem i Adrjanowem. Wybacz pan, ale występuję tym razem w imieniu całej załogi!... — zaczął poważnie.
Następnie jął się rozwodzić nad uciążliwością służby, nad niedogodnością i ciasnotą pomieszczenia, nad miernością pożywienia.
— Statek należało w chwili wyjazdu lepiej zaopatrzyć w żywność, wziąć więcej sucharów, mąki, beczek na wodę, zamiast przeciążać go nadmiernym ładunkiem z cennych futer, z których co nam przyjdzie, jeżeli pomrzemy przedwcześnie z głodu i szkorbutu... To samo można powiedzieć o narzędziach rolniczych, o naczyniach domowych, których stanowczo wzięto za dużo...
— Przypominam ci — wtrącił Beniowski — iż zupełnie co innego mówiłeś wówczas, że pod wpływem twoich to namów i podburzań musiałem zabrać te narzędzia, potrzebne rzekomo dla założenia wolnej kolonji, że to twoi stronnicy nie pozwalali mi nic pozostawić z zagarniętych w skarbcu skór jasasznych...
— Nic takiego nie pamiętam! — odrzekł bezczelnie Stiepanow. — Zresztą, gdybym nawet czegoś podobnie nierozsądnego żądał, to waszą rzeczą było nie wykonywać tego... Wy ponosicie za wszystko odpowiedzialność, gdyż wy jesteście władzą, a nie ja, którego ścigacie i prześladujecie przecież na każdym kroku za słuszne moje nieraz uwagi, dążące do zwalczania waszej tyranji!... Zamiast więc zmniejszać porcje wody i żywności, szczególniej teraz, gdy wszyscy wycieńczeni jesteśmy bezsennością i ciężką pracą podczas ostatniej burzy, zwróćcie zaraz okręt sterem z południa na zachód, zatrzymajcie się u najpierwszej wyspy, która nie o dziesięć dni drogi powinna być oddalona, lecz najwyżej o trzy, sądząc z map oraz kalkulacji ogólnej... Tam należy dać dobrze załodze wypocząć, zaopatrzyć się dostatnio w żywność, beczki nalać wodą i dopiero wtedy ruszyć dalej... Wszystko to powinieneś był zrobić na Aleutach, z których niewiadomo poco wyprowadziłeś nas tak pospiesznie!...
— Tak, tak!... Pocoś nas stamtąd zabrał?... — powtórzyli chórem słuchający rozmowy marynarze.
— Nie chciałem, żeby was... wyrżnęli krajowcy!... — wybuchnął gniewnie Beniowski.
— A jakże!... Gadaj zdrów!...
— A bo to nas jest... z piątki na dziesiątkę?... Ho, ho!... Cóżto my ślepi!
— Kto tu nam da radę, z łukami i osękami pójdzie na harmaty, co?
— Gadanie!...
— Daliśmy sobie radę w Bolszej z całą załogą!...
— Właśnie chciałem uniknąć niepotrzebnego krwi rozlewu!... — odpowiedział Beniowski.
— Żal ci było więcej tych foczych mord, niż naszych braci kozaków, albo nawet i nas samych!
— Teraz cierpieć musimy!...
— Juściż!... co go to obchodzi!... Byle mu samemu dobrze się działo!...
— Czego mu brak!?...
— Wyleguje się z kochanicą, a tamci z żonami, ile chcą, a my... wciąż na rejach!...
— Dość tego!... — Im więcej nas, prostaków, wyginie, tem więcej pozostanie starszyźnie do podziału futer i pieniędzy! — rzucił Sudejkin.
— Psie krwie!... Wal ich w łeb!... — krzyczał Izmaiłow.
Zahuczało w tłumie.
— Bij, zabij!
Beniowski patrzał spokojnie na hałaśników i tym spokojem mieszał ich i wstrzymywał; rozumiał wszakże, że długo to trwać nie mogło, więc, zamiast dyskutować ze wzburzonym motłochem, krzyknął podniesionym głosem na Stiepanowa:
— Chociaż mylisz się co do bliskości jakiegokolwiek lądu i choć nie przewiduję innego sposobu zaradzenia złemu, jak chwilowe zmniejszenie porcji, lecz wobec żądań, stawianych przez ogół, zwołam Radę z oficerów aby ją rozważyła... Przypomnę wam jednak, jak srogo odpokutowaliście raz za swój upór i chęć rządzenia okrętem, oraz próby nieustannej zmiany kierunku i planów podróży... W ten sposób możemy błąkać się po tych morzach aż do sądnego dnia, aż do chwili, gdy rząd wyśle po nas swe statki wojenne i pojmą nas, aby ukarać jako korsarzy!...
Przemówienie podziałało trochę na zebranych i pozwolili spokojnie odejść do kajuty Beniowskiemu oraz wezwanym przezeń oficerom: Chruszczowowi, Baturinowi, Panowowi, Kuzniecowowi, Czurinowi, Sybajewowi i Popowowi, oraz innym, z wyjątkiem Stiepanowa i tych, co byli, wówczas na wachcie.
Właśnie pochyleni nad mapami słuchali wywodów Beniowskiego, który wykazywał niezbicie, że nawet w razie pomyślnego wiatru nie uda się przed tygodniem dotrzeć do najbliższych wysp i że do tych wysp równie daleko, czy płynąć wprost na zachód, czy też na zachód południowy...
— Jeżeli wprowadzić rozumną oszczędność w żywności i wodzie, prowizji w zupełności na ten przebieg starczy!... — dowodził.
Wtem wpadł Łoginow, oficer wachtowy, i doniósł, że stronnicy Stiepanowa zawładnęli bronią i już dobijają się do składu żywności i wody.
Wyskoczył Beniowski z obnażoną szpadą, aby zbrojną ręką przeszkodzić gwałtowi, ale było już za późno — środek statku roił się od zrewoltowanych majtków, a na czele gromadki, uzbrojonej w karabiny z najeżonemi bagnetami, biegł ku niemu Stiepanow.
— Bierzcie go!... — wołał. — Przestał być naszym naczelnikiem!... Zwolnił nas od przysięgi, skoro zawiódł nasze zaufanie!...
— Do djabła z obieżyświatem!... Bij go!... Wal!... — krzyczał Izmaiłow.
Z trudem Beniowski z oficerami odparł pierwszy impet ich natarcia. Zastawiając się szpadami od bagnetów, cofali się zwolna na przód okrętu, opustoszały w tej chwili, gdyż wszystko zgromadziło się koło wśledniego luku, wiodącego do składów z wodą i prowizją. Tu przyprowadził im na pomoc Kuzniecow część ludzi Chołodiłowa, którzy pozostali wierni Beniowskiemu, oraz zjawił się Sybajew i zaspany Urbański z kilku strzelcami.
— Tak to czuwałeś?... Wszystkie muszkiety zabrali! — wyrzucał mu Beniowski.
— Ale kul nie mają!... Naboje jeszcze wczoraj schowałem!... A bez tego, co zrobi ta hołota nawykłym do białej broni kawalerom!...
— Słaba pociecha!... Ino patrzeć jak skrzynie z zapasową amunicją odbiją!...
Rebeljanci bardziej jednak byli zajęci narazie windowaniem na pokład baryłek z gorzałką, których pojawienie powitali radosnemi okrzykami. Niezwłocznie wybito z nich szpunty i cenny płyn polał się do podstawianych hałaśliwie szklanic oraz kubków. Dużo go jednak od kołysania się okrętu i powszechnej niesforności wylewano na pokład, gdzie płynął strugą, roznosząc szeroko upajające wyziewy. Podniecało to resztę, która jeszcze trunków nie spróbowała, i ci, pięściami torując sobie drogę, rwali się przez tłum sojuszników do upragnionego źródła rozkoszy.
Nie pomagały żadne wysiłki i przemowy Stiepanowa, Izmaiłowa oraz Sudejkina, pragnących doprowadzić swych stronników do opamiętania, aby sprawić jako tako w szeregi i zaatakować ludzi Beniowskiego, którzy przezornie obwarowali się w budyneczku kuchennym i, wytknąwszy z okien rury pistoletów, czekali napadu.
Czy ten ich widok zdecydowany, czy też obfitość dawno upragnionej gorzałki, spowodowały, że nie kwapiono się do walki z nimi. Stiepanow rwał sobie włosy na głowie; wreszcie zrozpaczony, widząc że pijatyka szerzy się i panoszy, rzucił czapkę o ziemię, wyrwał pierwszemu przechodzącemu mimo majtkowi manierkę z wódką, wychylił ją do dna i, zataczając się, poszedł korytarzem do kajuty Nastazji. Drzwi jednak zastał mocno z wewnątrz zawarte; z początku stukał delikatnie, wołając:
— Nastazjo Iwanówno!... Otwórz, proszę, to ja!... Twój sługa pokorny! Nic ci nie stanie się, gołąbko moja, zaręczam ci mojem słowem oficerskiem.
Gdy nikt nie odpowiadał, zaczął bić i kopać drzwi nogami, próbował je wreszcie wyważyć, a gdy i to się nie udało, położył się pod progiem na ziemi i biadał:
— Nie ufasz mi?... Gardzisz mną?... I słusznie!... Świnia jestem, dureń i nędznik skończony... Powtarzam to głośno i wobec wszystkich, że ja, Hipolit Teodorowicz Stiepanow, niegdyś kapitan gwardji, właściciel tysiąca dusz i obszernych włości, a teraz nieszczęsny wygnaniec bezdomny, jestem podlecem, niegodnym, aby mię święta ziemia nosiła... A wszystko przez kogo? Przez ciebie!... Mogłem być najszlachetniejszy, mogłem wszystkich zaćmić i przewyższyć... a, oto, walam się w błocie i prochu... A przez co?... Przez mój los bezlitosny, przez miłość do ciebie okrutną, jak szatański czar... Chciałbym cię zapomnieć i nie mogę, chciałbym cię pohańbić, zdeptać, poniewierać, zmusić tak srogo cierpieć, jak sam cierpię, i tego też nie mogę... O dolo, dolo moja nieszczęśliwa!... Wszystko się przeciwko mnie obraca, i złe i dobre!... I nie dlatego, żebym był gorszy od innych!... O nie!... Nawet jestem lepszy, bo sam się do mych przestępstw szczerze przyznaję: tak!... powiadam, jestem podły, jestem kłamca, pijak, rozpustnik, gwałciciel... Patrzcie na mnie, jakim jestem!... Takim powiła mię matka i takim pozostanę grzesznikiem!... Nie ukrywam!... Jestem człek szczery, prosty, otwarty... Noszę serce na dłoni... I za to właśnie ścigają mię nieszczęścia!... Gdzie sprawiedliwość?... Czyż nie stokroć gorszy jest taki Beniowski, który we wszystkich wmawia swoją cnotę, który wciąż o moralności gada, o obowiązku... a co robi... co?... Morze krwi wylał, nas oszukał, wywiódł w pole, ojczystej ziemi pozbawił... Wozi teraz po tych oceanach, aby nas przehandlować, sprzedać jak najdrożej jakiej obcej potędze... Ciebie, gołąbko moja, osierocił, porwał i zgwałcił... Tu, na tym okręcie, w oczach moich nieledwie sromu cię dziewiczego pozbawił, a ja nie mogłem wydrzeć mu z piersi okrutnego serca, nie mogłem... O!... Ale nie ujdzie mu bezkarnie twoja krzywda, aniele czysty, duszo moja najsłodsza!... Pomszczę cię... Zobaczymy jeszcze, kto lepszy, kto wierniejszy: prawy Ross, czy chytry Lach o wężowym języku!?... obaczymy!... My prostoduszni Rosjanie, serce nosimy na dłoni i mówimy wyraźnie: a, o, ju, a oni syczą jak żmije: przy, brzy, ści... Nienawistna i wstrętna rasa!... A ty ich kochasz, a ty ich pieścisz...
Długo mruczał, aż usnął.
Tak go tutaj przychwycili śpiącego Łoginow z Panowem, którzy, wyczekawszy chwili, aż buntownicy, spiwszy się na potęgę, legli pokotem, wyszli z ludźmi z ukrycia i zaczęli winowajców wiązać.
Stiepanowa, Izmaiłowa i Sudejkina przykuto łańcuchami do masztów, innych zrzucono na spód okrętu.
Trzeba się było zająć pośpiesznie statkiem, który, puszczony bez kierownictwa, cały ten czas słaniał się niepewnie po falach sam, jakby ochmielony.
Trzeba było zlustrować wyrządzone w składzie szkody i naprawić, co się jeszcze naprawić dało.
Nikt więc z załogi nie kładł się spać tej nocy. O północku Winblath doniósł Beniowskiemu, że, prócz wypitej wódki i rozkradzionych sucharów, rebeljanci odbili jeszcze czternaście beczek wody i, nie wiedząc pewnie co czynią, wytoczyli je tak, że kropli w nich nie zostało.
Beniowski wziął się za głowę.
— Jesteśmy zgubieni, jeżeli Opatrzność w szczególniejszej swej łasce nie pomoże nam w tem nieszczęściu!... — rzekł głosem złamanym.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.