Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXI.

Dwa dni mocował się statek z burzą. To wzlatał, jak łupina orzecha, na szczyty srożących się bałwanów, to ślizgał się w przepaści, kładł na bok, czerpał wodę burtami, rejami masztów dotykał wirujących topieli. Fale co chwila przelewały się przez pokład. Trzeba było zamknąć wszystkie otwory oraz luki i podczas, gdy wewnątrz chorzy na morski zawrót cierpieli niewymownie w śmiertelnym zaduchu, — zdrowi na strasznym wietrze, przyczepieni do drabin, sznurów i rej, pełnili swój trudny obowiązek.
Wielu przez cały ten czas na chwilę nie zmrużyło oka.
Gdy nareszcie wiatr zelżał, uspokoiło się trochę wzburzenie fluktów i można było przystąpić do lustracji i naprawy uszkodzeń, Winblath, który zawiadywał ładunkiem, złożył Beniowskiemu raport, że w czas rozruchu sześć beczek z wodą w trumie okrętu pękło i opróżniło się co do kropli.