Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nietylko porcji brać nie chcą, ale nawet ci, co je już wzięli, nazad zwracają.
— W twarz mi rzucają, nicponie i jeszcze lżą!...
Wyszedł Beniowski z kajuty i chciał przemówić do zgromadzonych, ale zastąpił mu drogę Stiepanow z Sudejkinem i Adrjanowem. Wybacz pan, ale występuję tym razem w imieniu całej załogi!... — zaczął poważnie.
Następnie jął się rozwodzić nad uciążliwością służby, nad niedogodnością i ciasnotą pomieszczenia, nad miernością pożywienia.
— Statek należało w chwili wyjazdu lepiej zaopatrzyć w żywność, wziąć więcej sucharów, mąki, beczek na wodę, zamiast przeciążać go nadmiernym ładunkiem z cennych futer, z których co nam przyjdzie, jeżeli pomrzemy przedwcześnie z głodu i szkorbutu... To samo można powiedzieć o narzędziach rolniczych, o naczyniach domowych, których stanowczo wzięto za dużo...
— Przypominam ci — wtrącił Beniowski — iż zupełnie co innego mówiłeś wówczas, że pod wpływem twoich to namów i podburzań musiałem zabrać te narzędzia, potrzebne rzekomo dla założenia wolnej kolonji, że to twoi stronnicy nie pozwalali mi nic pozostawić z zagarniętych w skarbcu skór jasasznych...
— Nic takiego nie pamiętam! — odrzekł bezczelnie Stiepanow. — Zresztą, gdybym nawet czegoś podobnie nierozsądnego żądał, to waszą