Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzwi nogami, próbował je wreszcie wyważyć, a gdy i to się nie udało, położył się pod progiem na ziemi i biadał:
— Nie ufasz mi?... Gardzisz mną?... I słusznie!... Świnia jestem, dureń i nędznik skończony... Powtarzam to głośno i wobec wszystkich, że ja, Hipolit Teodorowicz Stiepanow, niegdyś kapitan gwardji, właściciel tysiąca dusz i obszernych włości, a teraz nieszczęsny wygnaniec bezdomny, jestem podlecem, niegodnym, aby mię święta ziemia nosiła... A wszystko przez kogo? Przez ciebie!... Mogłem być najszlachetniejszy, mogłem wszystkich zaćmić i przewyższyć... a, oto, walam się w błocie i prochu... A przez co?... Przez mój los bezlitosny, przez miłość do ciebie okrutną, jak szatański czar... Chciałbym cię zapomnieć i nie mogę, chciałbym cię pohańbić, zdeptać, poniewierać, zmusić tak srogo cierpieć, jak sam cierpię, i tego też nie mogę... O dolo, dolo moja nieszczęśliwa!... Wszystko się przeciwko mnie obraca, i złe i dobre!... I nie dlatego, żebym był gorszy od innych!... O nie!... Nawet jestem lepszy, bo sam się do mych przestępstw szczerze przyznaję: tak!... powiadam, jestem podły, jestem kłamca, pijak, rozpustnik, gwałciciel... Patrzcie na mnie, jakim jestem!... Takim powiła mię matka i takim pozostanę grzesznikiem!... Nie ukrywam!... Jestem człek szczery, prosty, otwarty... Noszę serce na dłoni... I za to właśnie ścigają mię nieszczęścia!... Gdzie sprawiedliwość?... Czyż nie stokroć gorszy jest