Obrazki z pożycia dobrej rodziny/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Fryderyk Henryk Lewestam
Tytuł Obrazki z pożycia dobrej rodziny
Wydawca Księgarnia Fr. Spiess i Spółki
Data wyd. ok. 1844
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



II.


List Ojca.



Miesiąc już blisko upłynął od wyjazdu pana Krasnołęckiego, a jeszcze nie tak prędko spodziewano się jego powrotu. Spadek po zmarłym w Berlinie wuju zatrzymywał go dłużéj aniżeli zrazu sam sobie zamierzył, a gdy go przytém częste listy zupełnie co do zdrowia żony i dzieci uspakajały, z wesołym przynajmniéj umysłem mógł korzystać z wolnego czasu jaki mu od przykrych nieraz zatrudnień zostawał. Wszakże żadna zabawa, żadna nowość wyłącznie go zająć nie zdołały; myśl o lubéj rodzinie i o radości, jakiej dozna za powrotem do Warszawy, ciągle bywała mu przytomną.
Przykrości długiego rozłączenia, którego końca z taką niecierpliwością wyglądał, słodził pan Krasnołęcki ściśle i bezustannie utrzymywaną korresponcją[1]. Dnia nie było, w którymby choć kilkunastu wierszy do swoich lubych nie napisał, a gdy w taki sposób nagromadziło się kilka kartek, tę obszerną o sobie wiadomość pocztą do nich przeséłał.
Niemała to bywała radość w domu, kiedy list od ukochanego nadszedł Ojca. Pani Krasnołęcka zupełnie prawie już była zdrową, chociaż dla przykréj pory roku jeszcze jéj wychodzić nie dozwolono. Zajmowała się tedy wyłącznie dziećmi, które z swojéj strony wzorowém swém postępowaniem jedyną dla niéj stanowiły uciechę. Jaś uczęszczał do szkoły i zarówno od wszystkich swoich nauczycieli kochany, nie zaniedbywał niczego, coby mu oprócz nauk szkolnych do własnego wykształcenia mogło posłużyć, a ponieważ miał korrepetytora, bardzo przyzwoitego i pilnego młodzieńca, jak mógł najwięcéj z wiadomości jego skwapliwie korzystał. Tenże korrepetytor udzielał i Bronisiowi początki nauk, do jakich wprawdzie żywy chłopczyna nie miał jeszcze zbyt wielkiego pociągu, w których jednak pomimo to dość znaczne już uczynił postępy. Wychowaniem zaś Izabelki zajmowała się sama matka, wyjąwszy jedną tylko naukę muzyki, do któréj trzy razy w tygodniu osobny zawsze nauczyciel przychodził.
Właśnie Jasio w godzinie poobiedniéj ze szkoły powrócił, i zrzuciwszy z siebie mundur domową odział się suknią, kiedy Broniś z okrzykiem radości wpadł do pokoju i trzymając w ręku list z napisu i z pieczęci dobrze znajomy, zawołał:
— Mamo, Mamo! patrz! z poczty! od Ojca! Jasiu! list! Izabelko! od Ojca!
Ucieszona nadejściem listu pani Krasnołęcka, natychmiast go rozpieczętowała, list osobno do siebie napisany przeczytała, potém zaś zwyczajem swoim zwoławszy na około siebie wszystkie dzieci, napomniawszy je poprzednio do pilnego i uważnego słuchania, tak im na głos czytać zaczęła:


Berlin, dnia 3 listopada 184...

NAJDROŻSZE DZIECI!

„Niezbyt długi wprawdzie czas upłynął od ostatniego mojego listu, ale tęsknota za wami znowu mnie do pisania napędza, a żem już od tygodnia wiadomości od was żadnéj nie odebrał, spodziewam się, że moją gorliwością i was do większéj akuratności nakłonię. Mam wszakże w Bogu nadzieję, że u was wszystko dobrze się powodzi, — bo i przeczucie tak mi powiada, a potém jestem pewnym, iż w razie jakiego mniéj korzystnego wypadku natychmiast byście mnie o nim zawiadomili.
Niepotrzebuję wam zapewne powtórzyć, jakbym rad już najprędzéj do ukochanéj powrócił Warszawy, ażeby was uściskać i do woli się wami nacieszyć. Ale przewiduję, że mnie okoliczności jeszcze tu czas pewien zatrzymają, i łatwo pojmujecie wynikającą ztąd moją niecierpliwość. Prawda że i tutaj wielkie są przyjemności, o jakie w saméj nawet Warszawie nie łatwo, — ale czémże są dla mnie wszelkie przyjemności, jeśli ich z wami i z dobrą waszą Mamą dzielić nie mogę? Wpadłem dla tego na myśl opisywania wam niektórych głównie tu uderzających osobliwości i spodziewam się, że gdyby miało w nich mieścić się co takiego, coby dla Izabelki albo dla Bronisia nie było dość zrozumiałém, Jasio weźmie na siebie urząd nauczyciela i tłómacza.“
— Jasio ma bydź naszym nauczycielem! przerwał ze śmiechem Broniś; albo to Jasio już tak rozumny?
— Rozumniejszym od ciebie, odrzekła w tonie nagany matka, — bo się z Ojca listów nie śmieje, ale w należném słucha uszanowaniu.
Broniś, zarumieniwszy się od wstydu, oczy na ziemię spuścił; a pani Krasnołęcka, jakby tego nie uważając, tak daléj czytała:
„Zaczynam od tego, co was, moje dzieci, najwięcéj może obchodzić; od pięknych gmachów publicznych, które każdemu do Berlina wjeżdżającemu w oczy zaraz wpadają. Wyobraźcie sobie przedewszystkiém szeroką, prostą ulicę, może sześć razy tak szeroką jak nasza Miodowa, a dłuższą od Nowego świata. W środku téj ulicy jest najpiękniejsza lipami osadzona aleja, a po obu stronach, obok brukowanych ulic dla pojazdów i przy szerokich, marmurem wykładanych trotuarach, najpiękniejsze stoją domy i pałace. Koniec téj ulicy z jednéj strony jest zarazem końcem miasta, przy którym wspaniała murowana stoi brama na ogromnych kolumnach. Na téj bramie jest sławny jako arcydzieło sztuki rzeźbiarskiéj tak nazwany powóz tryumfalny, na którym Bogini Wiktorya....
— Bogini Wiktorya, przerwał znowu Broniś; — ja nigdy o żadnéj Bogini nie słyszałem.
— Wiktorya, odpowiedział Jaś, u starożytnych Rzymian tyle znaczyła co Zwycięztwo; — bogini Wiktorya więc oznacza Boginię Zwycięztwa, bo u nich każdy prawie przedmiot miał swojego Bożka albo swoją Boginię.
— A to dziwni byli ludzie, rzekła Izabelka, że im jeden Pan Bóg nie wystarczał.
— Żałować ich raczéj wypada, powiedziała pani Krasnołęcka, że jeszcze o jednym i prawdziwym Bogu nie wiedzieli. Przecięż, chociaż w religiach pogańskich wiele jest śmieszności, jako religia, każda dla nas powinna bydź szanowną, bo każda okazuje, jak się człowiek starał wznosić do Boga, jakkolwiek na ten cel prawdziwéj drogi nie obierał.
— To téż, dodała Izabelka, bardzom się onegdaj gniewała na małego jakiegoś chłopczyka, który szedł przedemną, kiedym z Jadwigą do miasta wychodziła, a ciągle wszystkich żydów na ulicy prześladował; potém nawet Tatara w okrągłéj czapce zaczepił i bez ustanku przedrwiwał.
— Zapewne, że to brzydkie okazuje serce, rzekła pani Krasnołęcka; — ale czytajmy daléj, bo zapewne równie jak ja jesteście dalszego ciągu ciekawi. Ty zaś, Bronisiu, pamiętaj, żebyś siebie za zbyt rozumnego nie uważał, bo widzisz, że już ciebie Jasio w jednéj rzeczy objaśnił. No, ale słuchajcie:
„Na téj bramie stoi sławny jako arcydzieło sztuki rzeźbiarskiéj tak zwany powóz tryumfalny, na którym Bogini Wiktorja, w postawie stojącéj, trzyma lejce cztérech dzielnych rumaków i zdaje się je do miasta zapędzać. Z tamtéj strony bramy, która się Brandeburgską nazywa, zaczyna się trakt do Szarlottenburga, gdzie jest piękny pałac królewski i groby nieboszczyka Króla Pruskiego i jego Małżonki, Królowéj Luizy, po obu zaś stronach traktu ogromny rozciąga się ogród, nakształt parku angielskiego, Zwierzyńcem zwany, chociaż w nim żadnéj nie ma zwierzyny. Od bramy szeroka ulica, o któréj już Wam wspomniałem, a która się Pod Lipami nazywa, prowadzi aż do wielkiego placu, przy którym najwspanialsze stoją gmachy całéj stolicy: Akademia, Uniwersytet, Arsenał, dosyć skromny pałac królewski, pałac Następcy Tronu, Biblioteka królewska, spłonięty teraz w pożarze dom Opery, który już się na nowo buduje; daléj zaś starodawny Zamek i prześliczne Muzeum, czyli Galerja obrazów i posągów.
„Plac ten ozdobiony jeszcze jest statuami najsławniejszych Generałów z czasów ostatniéj wojny z Napoleonem, a przed Muzeum stoi, wśród ślicznie urządzonego ogrodu, ogromny z marmuru wazon na równie ogromnym postumencie.
„Wszakże nic to nie jest w porównaniu z tém, co w wewnętrzu tych gmachów jest ciekawego do widzenia. Ile tam cudnie pięknych malowideł i posągów, jakie kosztowności, jakie dzieła sztuki i pamiątki historyczne, — któżby to wszystko potrafił Wam wypowiedziéć?“
— Powiedział Ojciec, odezwała się nieśmiele Izabelka, że jeśli Mama na przyszły rok pojedzie za granicę, to i mnie pozwoli z Mamą.
— I jabym sobie życzył, rzekł z westchnieniem Jasio, — ale nie mogę, bo nam klassy tak długo opuszczać nie wolno!
— Zobaczemy jak to będzie, powiedziała Matka; — wszak jeszcze nie jadę. Może téż i tak się wybiorę, że dla ciebie właśnie nastaną wakacje.
— O co za radość, zawołał Jasio; jakżebym był szczęśliwy! Jabym miał odbyć daleką podróż!
— Tylko się nie wesel zbyt wcześnie; — jest to rzecz bardzo niepewna, a do wakacji jeszcze daleko. Staraj się tymczasowo, abyś postępowaniem swojém i nauką na taką nagrodę ze strony twoich rodziców zasłużył.
— Mnie Mama pewnie z sobą nie weźmie, rzekł po pauzie na wpół płaczliwym głosem Broniś. Nieprawda?
— A to czemu? wszakżebym ciebie samego w domu nie zostawiła.
— Bo tak często jestem niegrzecznym, — Mama co moment musi mnie łajać, — to ja pewnie nie zasłużył sobie na taką nagrodę.
— O, moje dziécię, rzekła z czułością pani Krasnołęcka; już połowę błędów swoich naprawił, kto sam je widzi i do nich się przyznaje. Wierzaj mi, dodała i ucałowała go w czoło, wierzaj mi, wolę ja ciebie za małe przewinienia od czasu do czasu połajać, aniżeli widziéć w tobie nieskromność, i jak gdybyś był o sobie uprzedzonym, że już jesteś wzorem dobrego dziecięcia. Ale słuchajmy daléj, co pisze Ojciec; — już i tak list nie bardzo długi.
„Jest tu także za Muzeum pałac zwany: Monbijou, w którym jest gabinet starożytności egipskich. Bardzo wiele dobrze zachowanych mumij, modele grobów w Piramidach, wyroby rozmaite i mnóstwo innych rzeczy świadczą o wysokich postępach, jakie ludzie w czasach tyle odległych, bo na 2000 lat przed narodzeniem Jezusa Chrystusa, w naukach i sztukach już poczynili. Jest tam nawet kawałek chleba egipskiego, który w jednéj z piramid znaleziono“.....
— Wiem dla czego, przerwał Jaś, bo dawni poganie zawsze zmarłym rozmaite pokarmy i napoje dawali do trumny; — obawiali się, iżby im w przyszłém życiu głód nie dokuczał.
— Istotnie tak było, rzekła Matka. A zatém:
„....kawałek chleba egipskiego, który w jednéj z piramid znaleziono, i kilka ziarnek żyta i pszenicy.
„Cała ta ulica i plac, jak w ogólności największa część miasta, oświetlona jest gazem, co wieczorami prawdziwie zachwycający przedstawia widok. Gaz ten przez rozmaite sposoby chemiczne przed jedną z bram miasta wydobywa się z przeznaczonych na ten cel materjałów, głównie ze smoły; ztamtąd zaś podziemnemi rurami rozchodzi się pod wszystkie prawie ulice. Grube słupy z lanego żelaza, wewnątrz próżne, a do rur tych przymocowane, wyprowadzają gaz do latarni szklannéj, w któréj zakręceniem kruczka wychodząc łączy się z powietrzem, a tu zapalony, niezmiernie jasne światło wydaje.“
— Wiem, wiem, zawołał Jasio; — pan Wielogórski w przeszłym roku mnie z Gustawem zaprowadził na ulicę ś. Jérską do fabryki Ewansa, która także gazem jest oświécona. Nie pamięta Mama, jak to ja wtedy opowiadałem, że o dziesięć kroków od latarni można było czytać jak we dnie?
— Pamiętam, i późniéj nawet obszerniéj nam to przypomnisz. Słuchajcie:
„Nic Wam nie wspomnę o innych wspaniałych budowach, których tutejsza stolica dużo jeszcze posiada. Więcéj Was zapewne zajmie opis kolei żelaznéj, która z przed bramy Lipskiéj do Poczdamu prowadzi. Przy wielkim gmachu, tak nazwanym dziedzińcu kolejowym, w którym mieszczą się sale dla podróżnych, stoją w długich szeregach ogromne powozy, za pomocą łańcuchów do siebie przymocowane; a na samym przodzie lokomotywa, czyli machina parowa, poruszająca siłą swą cały taki szereg. Inżynier kierujący jazdą, a na saméj lokomotywie stojący, w oznaczonym czasie daje znak świszczałką, po czém podróżni siadają do powozów. Koła tych powozów tak są urządzone, iż szczelnie przystają do grubych żelaznych prętów czyli szyn stanowiących właśnie kolej żelazną na których się trzymają, jak zwyczajne pojazdy w zwyczajnéj kolei, — a ponieważ te szyny są bardzo gładkie, nie ma więc żadnego tarcia i podróż odbywa się niezmiernie prędko.“
— O ja wiem, zawołał Jasio, bo i para jest bardzo silna i prędko może te wozy poruszać.
— Co to za para? odezwał się Bronitek, — czy taka, jaka z gorącego rosołu wychodzi?
— Taka sama, tylko że jest jéj daleko więcéj. Czy nie pamiętasz, jak to w poniedziałek gotowała się kawa, a Marjanna imbryczek tak mocno przykryła, że para nie miała którędy wychodzić; — raptém pokrywka wyskoczyła, bo para była od niéj mocniejszą.
— Prawda, rzekł Broniś, — ale to bardzo dziwnie; bo wziąść parę do ręki, zdaje się, że to nic.
— Późniéj się tego wszystkiego będziesz uczył, rzekła pani Krasnołęcka. Dobrze przynajmniéj, że sam poznajesz jak ci jeszcze wielu rzeczy nie dostaje. Czytam daléj:
„Ztąd do Poczdamu jest z górą mil cztéry, a onegdaj odbyłem tę drogę w jedną niespełna godzinę.”
— Jak to? przerwała Izabelka, Ojciec także jechał wozem parowym? Ach, jabym się bała.
— Widzisz przecię, że się Ojcu nic złego nie stało; z resztą, nierozsądni tylko ludzie obawiają się lada rzeczy, do któréj jeszcze nie są przyzwyczajeni. Pierwszy co wsiadł na konia albo do zwykłego pojazdu, niezawodnie więcéj potrzebował odwagi od ciebie, gdybyś miała jeździć na kolei żelaznéj. Ale czytajmy co Ojciec pisze o téj podróży:
„Przez całą drogę turkot machiny nie wiele co pozwala rozmawiać z towarzyszami podróży, — ale chętnie się na to nie zważa, skoro się pomyśli, jak ogromny zysk czasu wszystkie te drobniejsze nieprzyjemności wynagradza. Cóż Wam dopiéro powiem o Poczdamie, téj dawnéj stolicy Fryderyka Wielkiego, która potém przez długi czas opuszczona, na nowo przez wybudowanie kolei żelaznéj się podniosła, — stała się bowiem przez to jakby przedmieściem Berlina. Mnóstwo pięknych pałaców zdobi to miasto, ale inne także domy okazują, jakie tu niegdyś za wielkiego króla musiało panować życie. Przedewszystkiém uwagę przychodnia zwraca na siebie zamek Sans-Souci, ulubione miejsce pobytu Fryderyka, do którego to zamku niemało łączy się wspomnień historycznych. Jest oprócz tego tak nazwany Nowy Pałac, w którym szczególnie piękną jest ogromna sala, cała muszlami i rozmaitego koloru kryształami wysadzana, — dosyć, że gdziekolwiek tu w Poczdamie zajdziecie, wszędzie ujrzycie ślady twórczéj ręki, którą gust i wysoki rozum kierowały. Okolice Poczdamu równie są czarowne; co mile uderza po piaszczystych stepach jakie Berlin otaczają, — zresztą sztuka nie mało się do ich upiększenia przyczyniła. Wspominam tu tylko o Pawiéj Wyspie, do któréj z Poczdamu rzeką Havel płynie statek parowy. Wyspa ta, prawdziwym będąca ogrodem, zawiera w sobie oprócz tego bardzo piękną menażerję rzadkich i dzikich zwierząt, ptastwa i t. d. i ulubionym jest celem przejażdżek Berlińczyków. Chciałbym ja Was tutaj oprowadzać po wszystkich innych jeszcze godnych widzenia miejscach, i jestem pewnym, kochane dzieci, że


Dobry Ojciec który w oddaleniu nawet o zabawie i nauce swoich dzieci pamięta.
nietylko byście ciekawość swoją zaspokoiły, ale i umysły Wasze wieloma użytecznemi zbogaciły wiadomościami. Mam nadzieję, że po powrocie nieraz jeszcze o tém wszystkiém rozmawiać będziemy, i założyłem sobie w tym, celu album, w którym godniejsze pamięci rzeczy ciągle zapisuję. Dzisiaj kończę, bo poczta odchodzi, a niechciałbym żeby list ten znowu trzy dni poleżał; proszę Was bowiem usilnie abyście mi jak najrychlej o sobie donieśli. Bronitek także niech parę słów do mnie napisze. Żegnam Was i każde z pojedyncza całuję. Kochający Was szczerze ojciec
Bonawentura Krasnołęcki.

— Kiedyż będziemy pisać, kochana Mamo? zawołał Broniś; wszakże i mnie Mama pozwoli napisać?
— Jak najchętniéj, moje dziecko; — możesz Ojcu donieść, jak ciebie list jego ucieszył. Dobry Ojciec, który w oddaleniu nawet o zabawie i o nauce swoich dzieci pamięta!
— Ach prawda, miałam się zapytać, rzekła Izabelka; co to są te mumje egipskie, o których Ojciec wspomina?
— No, Jasiu, wytłomaczże siostrze, powiedziała zwracając się do niego pani Krasnołęcka.
— Sam dobrze nie wiem, odrzekł Jasio; wiem tylko że to są trupy ludzkie, twarde jak kamień, bo i u nas w Gabinecie historji naturalnéj jest mumja, ale nikt mi nie umiał powiedziéć, jakim ona sposobem powstała.
— Należało się zaraz zapytać którego z twoich nauczycieli albo rodziców; bo nic nie ma gorszego, jak kiedy chłopczyna w twoim wieku poprzestaje na połowie tylko jakiéj wiadomości. Mumje są to w istocie ciała Egipcjan, którzy tajemną posiadali sztukę balsamowania swoich nieboszczyków nakładaniem do ich wnętrzności rozmaitych ziół i olejów, za pomocą których te ciała z czasem zupełnie skamieniały. Jeżeliś widział mumję w Gabinecie, musiałeś uważać, że i płótno nawet którém jest obwinięta, całkowicie stwardniało i za gwałtowném rozbiciem kruszy się jak kamień.
— Uważałem, tak jest; — ale czemu teraz nieboszczyków już nie balsamują? zapytał Jasio.
— Sztuka ta zupełnie prawie już zaginęła, jak wiele innych, które starożytne narody posiadały. Z resztą u nas balsamowanie ciał nie jest potrzebą, jak u Egipcjan, którzy utrzymywali, że dusze zmarłych póty się po świecie tułają, póki ich ciała nie są należycie pochowane. Nasza święta Wiara przekonała nas, że dusza człowieka zawsze jest nieśmiertelną, i że bez względu na takie zewnętrzności, zasłużoną tylko za cnoty lub występki odbiera po śmierci karę albo nagrodę. Jest wprawdzie jeszcze zwyczaj balsamowania ciał wielkich panów, ale ten sposób dłuższego przechowywania nie jest ani tak trwały, ani nawet tyle bezpieczny.
Teraz, dzieci, zabierzcie się do Waszych obowiązków, — ja tymczasem tutaj usiądę i przygotuję na jutrzejszą pocztę list do Ojca, który zapewne niemało już jest o nas niespokojnym. Wy się każde w szczególe przypiszecie, a dziś wieczór kiedy już wszystkie będą wasze prace skończone, będzie nam Jasio czytał z téj ładnéj książki, którą mu nauczyciel jego wczoraj pożyczył.
— Ach! zawołał Broniś, tam tyle ładnych obrazków i tyle wojska, tyle koni!
— To jest życie Napoleona, rzekł poważnie Jasio, i bardzo tam jest wiele ciekawych rzeczy. Teraz zaś słyszę, że wchodzi korrepetytor, — trzeba mi się pospieszyć.

I każde dziecko, pocałowawszy Matkę w rękę, poszło do swojego wyznaczonego mu zatrudnienia.









  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – korresponencją.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Fryderyk Henryk Lewestam.