Na łonie natury/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Na łonie natury
Pochodzenie Rymy i Rytmy. Tom I
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CYKL II.
NA ŁONIE NATURY.

Wąwóz.

Czy to wąwóz, czy to cmentarz liści,
Co u moich tu się ciągnie stóp?
Widzę miljon zeschłych żółtych trupów,
Stu pokoleń widzę wspólny grób!

Ciał głęboki, zwilgotniały pokład:
Zmiótł je w dół ten grabarz — wiatru wiew…
Niegdyś wszystko to zielonem było, —
Powiewało na wierzchołkach drzew!

Z drzewa złudzeń rozczarowań jesień
Zrywa wiary i miłości liść, —
Zwiędły gdzieś się na dnie serca skupia…
Dość porównań!!…
Trzeba naprzód iść!


Wieczór nad morzem.

Czekałem, aż się zmierzchnie,
Aż cichy spłynie mrok: —
W stalową wód powierzchnię
Naówczas wbiłem wzrok.
Szeroko igrał po niej
Ruchomych zmarszczek tłum,
A z głębi wzdętej toni
Wybiegał głuchy szum…
I wiatr napływał zdala
Ze szmerem wiewnych szat;
I szła tam jedna fala
Za drugą falą w ślad…
Spóźnione mewy z wrzaskiem
Wracały do swych gniazd,
A z góry złotym blaskiem
Patrzyły oczy gwiazd.

Po wschodniem niebie zwolna
Obłoków płynął sznur;
Tam wichru gra swaw olna
Stworzyła wyspę z chmur: —
I czerniał ląd ten w górze
I dziwnie zmieniał kształt,
A miesiąc, skryty w chmurze,
Z za złotych wschodził fałd…
I uśmiech słał w przestworza,
I bielił niebios strop,
I na płaszczyznę morza
Promieni rzucał snop:
Ztąd pas ze srebra tkany
Na drżących wodach drżał;
Szły z szumem doń bałwany,
Niepomne bliskich skał…
Szły z szumem doń bałwany, —
Ich żądzę zdradzał bieg, —
I śnieżną pierś ich z piany
Roztrącał skalny brzeg…
Ten wieczór, pełny w cuda,
Był jak czarowny sen!…
Ach, gdy cię trapi nuda,
Nad morze zdążaj hen!
Tam pójdź! Tam myśl się wzruszy,
Tęsknoty snując nić:
Tam z wielkiej świata duszy
Twą drobną możesz pić!

Tam w bezmiar myśl ulata,
Popadasz w zachwyt, w szał, —
I w wielką duszę świata
Twą drobną radbyś wlał!



∗             ∗

Swawolny księżyc przepaskę złotą
Rzucił na morze — i wnet
Każdziutka fala biegnie z ochotą
Przepaskę włożyć na grzbiet…

Bo w każdej fali jest nimfa płocha —
Próżna, jak każe jej płeć:
Więc każda fala w blaskach się kocha,
Przepaskę każda chce mieć.

Więc jedna drugą tłoczy w szeregu,
Odbiera jej złoty strój,
Traci go, — z pluskiem pęka u brzegu
I zawód ogłasza swój.


Podczas wiatru.

Wicher szumi, pędzi naprzód,
Drzew wysmukłych wstrząsa zgrają;
Lekkie liście drżą i szepczą
I gałęzie się schylają.
Więc w alei ogrodowej
Staję, patrzę odurzony:
Wszędzie liście ślą mi szepty,
Wszędzie drzewa ślą ukłony…
Ach, pochlebne szepty liści
I ukłony drzew tych z szykiem
Mówią mi, że tutaj w parku
Jestem wielkim dostojnikiem!


Na skałach „Kukshaven“.

Najbardziej wzrok uderza mój
Dziwnej przyrody tej wspaniałość,
Gdy widzę, jak ze stoku gór
Olbrzymia tryska skamieniałość.

Skał fantastycznych barwny kształt
Zachwyca duszę mą głęboko,
Gdy ostrych zrębów, stopni, fałd
Uczepia się zmięszane oko.

Ich niedostępna wabi pierś,
Chcę stopę oprzeć na ich szczycie,
Przez wązkich krętych ścieżek splot
Zakradam się od tyłu skrycie.

Lecz gdym już wszedł i spojrzał w dół,
Nie tryumf w moich oczach świta:

Uczuwam strach i w głowie zamęt,
Ma drżąca dłoń o zręby chwyta.

Ta niedostępność, srogość, hart
I fantastyczność ta szalona,
Przypominają zawsze mi
Olbrzymi duch Napoleona!


Na stoku „Bärstadt“.

Tu na górze zamknięty,
Śród przeciwnych dwóch gór,
Z każdej strony pochyły
Zieloności mam mur!

Światło kładnie się na nich
Odcieniami wszech barw,
Wiatr na liściach ich igra,
Jak na strunach dwóch arf.

A naprzeciw dwie jeszcze,
Nakształt wzdętych dwóch fal;
Przez nie wzrok mój przebiega,
W niezmierzoną mknie dal.

Tam gdzie pól onych morze,
Jednostajne, bez dróg,

Aż po siny horyzont
Zakreśliło swój łuk…

A nademną rozpięty
Wisi nieba ten płat,
Jak parasol niebieski
Z obłokami miast łat.

Słodką ciszę przerywa
Śpiewny ptaków tych chór…
Jak rozkosznie na górze
Być zamkniętym śród gór!


Na szczycie „Bärstadt“.

Czyście z gór na rzekę spoglądali?
Ja na „Bärstadtkopf“ dziś byłem z rana!…
Jak niebieska cudna talia szklana,
Połyskuje w słońcu Ren z oddali…

Gładkość jego dziwna, niezrównana…
Nie masz tam ni jednej zmarszczki — fali…
Ren ukuty z polerownej stali!
Znikł fal napór, wód ruchliwa zmiana…

Tak choć ludzie wiecznie walkę toczą,
Mimo drobne ich wrzaski i szały, —
Historyka wywyższonym oczom.

Ukazuje się obraz w spaniały…
Więc w archiwach on grzebie ochoczo,
W ciszę dziejów pogrążony cały…


Przed burzą.

Przed samą tarczą słoneczną
Wraz się zbliżyły dwie chmury:
To niebo mruży swe oko
I gniewnie spogląda z góry.
Chłód przewiał… cień padł na ziemię,
Zaszumiał wiatr uroczyście,
Zadrżały wszystkie gałęzie,
I z drzew sypnęły się liście…
Zagrzmiało głucho, i echa
Po nieb rozbiegły się dali;
Jaskółka nizko przelata
I skrzydła swe macza w fali…
I grube krople deszczowe
Upadły rzadko a skoro:
Od plam zaczernił się piasek
I drży od kręgów jezioro…


W parku Jastrzębskim.

Pyszna ustroń, samotna i cicha!
Patrzę wkoło, poglądam do góry;
Jam zamknięty tutaj nakształt mnicha
W tym zielonym klasztorze natury.
Drzew szeregi wokoło, jak mury,
Swoje czarne rozpostarły cienie,
A nademną zawisło u góry
Z gęstych liści splecione sklepienie.
Jak przez celi klasztornej okienka,
Tak przez liście się słońce przekrada;
Tu i owdzie struga światła cienka
Białą plamą na ziemię upada.
Muchy z brzękiem gonią się dokoła,
Rój komarów na słońcu połyska,
Słowik w gąszczu swą samiczkę woła,
Jego srebrną piosnkę słyszę zblizka

Pst… szmer jakiś, — coś drzewem wstrząsnęło,
Gałęź chwieje się w prawo i w lewo,
Coś żółtego śród liści mignęło:
To wiewiórka drapie się na drzewo!…


Rzeka.

Wiatr powiał z morza… I rzeka naraz
W barwach i formach się mieni:
Wzburzył się falek błękitny motłoch
Na całej wodnej przestrzeni.

Jedna tam fala drugą potrąca,
Jedna wyrasta nad drugą,
Tamta opada, a ta się wzbija,
By opaść też niezadługo.

Milion ruchomych zmarszczek na rzece
Wciąż w nowe wchodzi układy, —
I gwar ogromny rośnie a rośnie,
Jak gwar złowrogiej narady.


Czyż nie tak samo i ludzka rzeka
Ruszona potężnym gniewem,
Burzy się w groźnym swym niepokoju
Pod świeżych idej powiewem?!


Jesień.

Dość już szałów! dość uniesień!
Oto idzie późna jesień!
Chłodnym wiatru stąpa krokiem…
Oto idzie… już jest bliska…
Przez zielone liście błyska
Krwawem, rdzawem, żółtem okiem!
Wkrótce nago staną drzewa,
Ptak ostatnią piosnkę śpiewa…
Idzie, idzie późna jesień…
Dość już szałów! dość uniesień!


Do jesieni. (Naśladowane).

Jesieni, smętna poro, co czarujesz oczy,
Twe wdzięki pożegnalne są dla mnie pieszczotą!
Lubię: widok natury więdnącej uroczy,
Lubię lasy, odziane w szkarłaty i złoto.

Niezliczonych uroków przyroda ma środki,
Nawet więdnąc, jest jeszcze jak zawsze wspaniała:
Sądzisz: to tylko z wiosny, tej królewny trzpiotki,
Wyrosła z czasem jesień, królowa dojrzała!



∗             ∗

Wieczór blade księżycowe oko
Zasnuł mgły ociężałą powieką,
Wiatr śród ciszy zajęczał głęboko
I z westchnieniem uleciał daleko…
Już śpi wszystko snem głuchym w tej porze;
Już okryte cieniami nocnemi
Góry cicho przypadły do ziemi
I śpią…
Tylko szepty miłosne topoli,
Co się z dębem nagadać dowoli,
Gałązkami splątana, nie może, —
Wciąż drżą…


Z wycieczki do „Kiedritsch“.

Co za gęsty bór, —
Nieprzejrzany bór!
Czemu drzewne te pnie tak się tłoczą?!
Czy to dąb ten w pośrodku
Obwołał ten zbór,
Że doń drzewa się zbiegły ochoczo?…

Słychać liści ich szum,
Tajemniczy ten szum —
Widać jakiejś niedobrej narady…
Serce w piersi mi drży,
Chłód uczuwam we krwi…
Coraz bardziej obawiam się zdrady…

Przyspieszyłem więc krok…
Czy naprawdę już mrok?!
Wszędy cienie już kładną się srogie…

Słyszę szepty, chichoty, —
Nie mam śmiać się ochoty, —
Ach, do domu ja trafić nie mogę!…
Toż był cel tej narady? —
Domyślałem się zdrady:
Te złe drzewa zakryły mi drogę!…
............



∗             ∗

W górski las z ukosa wpadły
Słonecznego pęki srebra:
Stoją drzewa prążkowane,
Jak tygrysy, albo zebra…

Każdy pień swym długim cieniem
Legł i ziemię pocałował,
W jasne, ciemne pasy trawę
Efekt światła pomalował…


Na wzgórzach.

Niebo — lazur czysty
Bez plamek — obłoków,
Słońce — białe źródło
Świetlanych potoków…
W polu tak gorąco,
Że aż parzy człeka;
Ja drwię sobie z tego;
Niech słońce dopieka!
Tu na skraju lasu
Leżę sobie w cieniu,
Pod gałęźmi sosen
Piszę wiersz w natchnieniu…
Widzę pól dywany,
Żółte i zielone,
Tu biegnące w górę,
Tam na dół zwieszone.


Myślę sobie: Pluton
Nie był bity w ciemię,
Skoro tak dowcipnie
Powyginał ziemię!…



∗             ∗

Patrzę z zielonej wyżyny
Na białych domeczków sznur
W głębi zielonej doliny,
Na stokach zielonych gór…
U stóp mam kobierzec wiosny
Z świetlisto-zielonych łąk
A ciemno-zielone sosny
Girlandą wiją się w krąg
Z gęstwiny w niebios szafiry
Modlitwy śle ptasząt chór,
A delikatne zefiry
Łagodnie wieją śród gór…
Wszystko tu ciszą tchnie miłą,
Jakgdyby burz nadszedł kres,
Jakgdyby trosk tu nie było,
Nie było gniewu ni łez…

Taki tu spokój, pogoda
Jakgdyby w szczęśliwym śnie, —
Natura wieczyście młoda
Miłością bytu tu tchnie.
Wzbija się słonko w lazury
I rzuca promieni snop:
Wesoło śmieją się góry
Błękitny śmieje się strop.
Idzie doliną uciecha
I śmieje się domków sznur —
I w słońcu już się uśmiecha
Nawet poważny ten bór!…
Motylki wszczęły radośnie
Śród polnych kwiatków swój tan…
............
Ktoś dłoń przykłada miłośnie
Do starych mej duszy ran.
Już myśl zagadek nie szuka
Topnieje i ból i złość…
Pogoda do serca puka —
Ten nader rzadki mój gość!…



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.