Akwarele i szkice węglem/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Akwarele i szkice węglem
Pochodzenie Rymy i Rytmy. Tom I
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CYKL III.
AKWARELE i SZKICE WĘGLEM.

Sawantka.

W swym cienistym buduarze,
Od światowych zdala burz,
Ona siadła na kozetce,
A ja przy niej siadłem tuż…
Na różanych tam stoliczkach
Widniał wielki stos dzienników,
A za szybą biblioteczną
Wyzłoconych rząd klasyków.
Przy okienku zgrabne biurko
I papieru na niem moc;
Tu poważne artykuły
Pisywano dzień i noc!
A sawantka ona młoda
Miała główkę fryzowaną
I na piersi wpiętą różę,
Żółtą różę herbacianą

Jako krytyk siadłem zbliska,
Wytężywszy mocno słuch,
A przedemną defilował
Ten zaprawdę świetny duch,
I głosikiem perełkowym
Wysypywał wiadomości,
Bez zająknięć przebiegając
Wszystkie wieki uczoności.
I wyrzucał szereg nazwisk,
Jakie tylko kto z was chce:
Wolter, Spencer, Galileusz,
Plato, Buckie i Kon-fu-tse…
Biedna myśl ma ledwie mogła
Śledzić owe wszystkie zmiany, —
Tak nieznośnie mi przeszkadzał…
Zapach róży herbacianej!
— „O, pan, widzę, nie uważasz?…“
— „Ależ, pani!… Boże broń!
Tylko… tylko ja tak lubię
Herbacianej róży woń!…
Gdybym mógł choć raz powąchać!
To nawyknień dawnych szczątek!…
— „Bardzo proszę, ale prędzej,
Bo utracę myśli wątek.“
Więc schyliłem do jej piersi,
Rozmarzoną moją skroń, —
I wciągnąłem z całej siły
Herbacianej róży woń!

Lecz ta róża herbaciana
Wnet jej dała temat nowy;
Z assocyjacyi Chin z herbatą
Dyskurs wysnuł się gotowy:
Chiny… Persja… Zoroaster…
Duch światłości… cieniów duch,
Potem Indyje, Ramajana,
Neo-buddaizmu ruch,
Schopenhauer, Leopardi,
Goethe, Hoffmann, Hoffmanowa,
George Sand, Brandes, Taine i Bourget,
W reszcie „Dama Kameliowa“…
A mówiła wszystko żywo,
Opuszczając, wznosząc dłoń, —
A ja czułem wciąż drażniącą
Herbacianej róży woń…
I bawiłem wzrok swywolny
Onej róży kołysaniem,
Co wznosiła się, spadała,
Wraz z jej piersi oddychaniem.
Potok słów mi dźwięczał w uchu,
Rozumiałem tylko wpół:
Zapach róży herbacianej,
Tak uwagę moją skuł!
Pochylałem tylko głowę,
Jakbym był odurzon trunkiem,

I prelekcyją zachwycony,
Pożegnałem ją z szacunkiem.
I uniosłem z tej rozmowy
Rozpaloną mocno skroń
I z przypiętej na jej piersi
Herbacianej róży woń!


Uczuciowa.

Miała charakter słodki, anielski, —
Duszyczka wzniosła;
Skaleczonemu plaster angielski
Wnet niosła…
Litości słówka i do robaczka
Umiała szeptać,
Szła tak ostrożnie, aby biedaczka
Nie zdeptać…
Nie mogła spędzić nawet komara,
Gdy pił z jej rączki,
Znosząc cierpliwie, jako ofiara,
Bolączki…
Serce jej rozpacz okropna zdjęła
Po stracie kotki;
Dnia tego nawet do ust nie wzięła
Szarlotki.

Gdy zdechł kanarek, pragnęła przecie
Żałobę nosić,
Nekrolog szumny w jakiejś gazecie
Ogłosić…
Nad utopioną w rosole muszką
Rzewnie płakała, —
Tylko me serce drobną swą nóżką
Zdeptała!…


Asceta.
(Z ulic średniowiecznych).

Krzyż kurczowo trzyma w dłoni,
Stojąc w kącie na uboczu,
Sine pręgi ma na skroni,
Wywrócone białka oczu.

Policzkowe kości sterczą
Na zapadłej bladej twarzy;
A w źrenicach wpół zakrytych
Dziwny płomień wciąż się żarzy.

Wysuszone, drżące wargi
Powtarzają szeptem modły,
A z wychudłych bark się zwiesza
Wyszarzany płaszcz i podły.


Kiedy w przejściu śmiech przyjemny
Młoda rzuca mu kobieta
Dreszcz nim wstrząsa potajemny, —
To asceta!


Nauczyciel.

Kochała go… bo młodym był jak ona,
Bo młodszym był… od jej starego męża,
Kochała go, — a miłość, ta szalona!
Rozwagę, wstyd, — ha, wszystko przezwycięża:
Nie wstrzyma jej już widok własnych dzieci! —
Nieszczęsna szła w Amora zdradne sieci…

On kochał też… na rendez-vous przychodził,
Lecz honor miał i wiele wraz rozsądku…
Całował ją i mądrze jej dowodził,
Że tkwiło złe w miłości ich zaczątku,
Że uciech szał przepada, związek rwie się,
I troskę, ból — obojgu w końcu niesie…

Dowodził jej, że mogą uledz wkrótce,
Że zerwać czas, z sumieniem jeszcze czystem,

Czerpała moc w szlachetnych słów pobudce,
Wielbiła ten teoryj jego system, —
Dla lekcyj tych z spuszczoną szła doń głową,
Aż wpadli raz… w metodę poglądową! —


Nie-kobieciarz.

Dowodził im głęboko a dosadnie,
Jak marną jest zmysłowa rozkosz wszelka,
Jak instykt nas — (natury mądrość wielka!) —
Podchodzi zdradnie…
Dowodził im: „kobieta jest otchłanią,
Gdzie męzka moc i ducha jasność gaśnie…“
Lecz urwał tu… Dziewczyna przeszła właśnie, —
Więc pobiegł za nią!


Sonecista.

Że warzy rymy, jak kucharka,
Że kleci wierszy w mig czternaście, —
Sądzi, że przeto w wieszczów kaście
Błyszczy tak świetnie, jak Petrarka!

Krytykom z miną niedowiarka
Powiada: „milczcie, gwiazd nie gaście!“
I w poetyckim grzęźnie chwaście,
Choć nań rozsądek zdrowy sarka.

Niechaj się sprawdza wartość monet
Tylko przez samą dźwięku czystość;
Zabrania przecie oczywistość

Stosować myśl tę do canzonet:
Gdy w treści ciemność tkwi lub mglistość,
Najprawidłowszy zrazi sonet.


W podrzędnej restauracyi.

Mętny dym z papierosów zapełnia traktyernię,
Przesłaniając nikczemne, ordynarne twarze,
Którym gaz chorobliwą żółtością lśnić każe; —
Drapie w gardle i oddech utrudnia niezmiernie.
Na podłodze opałki i śmiecie i błoto,
Zniesione tu z ulicy przez podeszwy skrzętne;
Niewyspane dziewczęta kręcą się niechętne,
Wiodąc tłuste rozmowy z pijącą hołotą.
Brzęczą szklanki, zgorzkniałem przepełnione piwem;
Słychać wkoło gwar głosów stłumiony i zbity;
A od czasu do czasu jakiś głos podpity
Ponad gwar ten się wzniesie grubiaństwem krzykliwem.

W fortepianu starego pożółkłe klawisze
Chudy grajek uderza ze wściekłym uporem,
W tem miejscu ja się kryję z moim złym humorem
I na nędznym tym świstku nędzny wiersz ten piszę.


Mój wizerunek.

Moją matką — atramentu flaszka,
Moim ojcem — obgryzione pióro,
Moja dusza to pstra fatałaszka,
A zajęcza skóra — moją skórą,
Mój kierunek — z chorągiewką na dachu,
Mój charakter — łachmaniasta szata,
Me bogactwa — w urojonym gmachu,
A zajęciem mem — próżniacze lata.
Me przymioty — nędzny pył i błoto,
Które przylgną pośród życia drogi,
Nieszkodliwość — jedną moją cnotą,
A kaprysy — oto moje bogi!
Moim darem — sztuka rymoklecka,
Blask mej myśli — to jak z łoju świeca,
Me zamiary — to zachcenia dziecka
Szybki z okna, lub kafelka z pieca,
Moja pamięć — to dziurawa kieszeń,

Upór w kłótni — stałość ma żelazna,
Długi język jednem z mych pocieszeń
I mój dowcip — dźwięczny kołpak błazna!
Moja wiedza — to zlizany polor
Z gładkiej frazy lub z tytułów książek,
Wyobraźnia — wypłowiały kolor
Paru starych i podartych wstążek.
Moją wiarą — codzień coś innego,
Mą ideą — co się ściągnąć uda,
Głupi humor — dobrym mym kolegą,
A kochanką — chyba wieczna nuda!
Opiekunką mą — ambicyja drobna,
Która drażni duszę mą bez przerwy,
Kwaśne jęki — to ma pieśń żałobna,
Instrumentem — rozstrojone nerwy!
A nędzarze — oto moi równi,
Moją drogą — droga tłumów bita,
Moim wrogiem — to ja sam najgłówniej,
A mym celem — tylko śmierć — i kwita!


Urocza.

1.

Jakiż to dziwnie piękny ludożerca,
Który dziewczęcych swych oczu błękitem
Z niezamąconym niczem apetytem,
Niby ostrygi połknie drżące serca,
I nie poczuwszy się nawet do grzechu,
Usta obetrze serwetą uśmiechu.


2.

Przeciw pessymistów gwardyi,
Co się w świecie tak rozpiera,
(Obacz Hartman, Leopardi,
Schoppenhauer et cetera),
Co przez czarne swe teoryje
Zamazuje Stwórcy gloryję,—


Wydał Pan Bóg — (coś Go pchnęło
W bój z tych skarg i przekleństw grzechem) —
Jedno dzieło — arcydzieło
Z koralowych ust uśmiechem:
I argument ten przedziwny
Światopogląd zbił przeciwny.


3.

Piosenko dźwięcz, piosenko leć,
Hołd pięknu nieś w ofierze:
Różowy marmur — twoja płeć
Maliny owoc — usta świeże…

Jak wdzięcznie lśni lilijowa skroń
Popod promiennych włosów zwojem…
A oczy twe — lazurów toń:
Niebo wygląda okiem twojem.

Gdy spojrzysz — wraz światłości moc
Rozkoszy źródłem w sercach bije;
Odwrócisz się — i czarna noc
Żałobną krepą serca kryje.

A uśmiech Twój, — ach, któż to zgadł, -
Czy balsam, który rany goi?

Czy może raczej słodki jad,
Co niebezpieczne figle broi?

O tobie brzmiącym strunom arf
Akompaniuję temi słowy:
„Murilla obraz — blaskiem barw,
„Świeżością — wdzięczny dzień majowy.“


Cnotliwa.

W suterynach, dokąd zajrzał z rzadka
Promień słońca złoty,
Szyła suknie, głodem przymierała
I strzegła swej cnoty.

Nikt się nigdy nie zlitował doli
Nieszczęsnej sieroty,
Nikt nie widział łez walczącej z głodem
Broniącej swej cnoty…

Owszem… był ktoś, co chciał z drogi szwaczki
Usunąć kłopoty, —
Panicz pewien (na parterze mieszkał)
Miał serca przymioty…


Nieraz zmierzchem, spotkawszy ją w bramie,
Szeptał do sieroty,
Że do zmiany jej losu potrzeba
Jedynie ochoty…

„W suterynach szyjąc suknie, zyska
„Li tylko suchoty,
„A u niego w gniazdku czeka szwaczkę
„Promień szczęścia złoty;

„Może powóz posiadać, brylanty, —
„Dość tylko ochoty!“
Bladą twarz jej stroiły rumieńce
Obrażonej cnoty, —

I umarła z głodu… Żyć widocznie
Nie miała ochoty!…
Żyła dosyć… zszyła wiele sukien
I ustrzegła cnoty…

Równo z świtem wyszedł wóz samotny
Szpitalnemi wroty…
Na ubogą trumnę szwaczki padał
Promień słońca złoty.


Taczka.

Od wieczora do ranka
Przy robocie swej trwasz,
I mizerną tę taczkę
Obowiązków swych pchasz.
Kruszysz duszę w kawałki,
Jak rozkaże ci traf,
I cząsteczki jej wrzucasz
Do najgłupszej z twych spraw.
Na zajęcie się rzucasz
Jako mucha na lep.
A jedynym twym celem
Jest powszedni twój chleb.
O krok dalej pchnąć taczkę —
Oto marzeń twych szczyt;
I szeregiem drobiazgów
Stał się cały twój byt.

Myśl usycha w twym mózgu,
Ziębnie w żyłach twych krew,
Nie wiesz więcej, co radość,
Ani nawet, co gniew.
A już tonem protestu
Nie brzmi nawet twój głos,
Bo pokorny, jak cielę,
Znosisz mierny swój los.
Po za dniem swym dzisiejszym
Nie dostrzegasz już nic —
Tylko troska wygląda
Mimowoli z twych lic!
Jako tkacka maszyna
Snujesz dni swoich nić…
Lecz człowiekiem oddawna
Zaprzestałeś już być!


∗             ∗

Więc gdy moment spoczynku
Został danym ci raz,
Przerażeniem jedynie
Zdjął cię wolny twój czas.
Tak się słaniasz, jakgdybyś
Wciąż w zaprzęgu swym był…
Szerzej piersią odetchnąć
Nie masz w sobie już sił.
Ani umiesz się rozśmiać,
Ni obejrzeć się w krąg,

Jakbyś drewna swej taczki
Ciągle czuł koło rąk.
Zapomniawszy oddawna
Szerzej patrzeć na świat,
Tyś przed próżnią swej myśli
Pełen trwogi aż zbladł.
Co to jest?! Co ma znaczyć
Rozpaczliwy twój gest?
Za czem tak się oglądasz?
............
Ha?… gdzie taczka twa jest?!


Anielka.
(Z „Bez Dogmatu“ Sienkiewicza).

Ta z polskich kobiet jest najbardziej polska!
Anioł, kuszący, jak czart z góry Łysej…
Na ludzką duszę i na ludzkie rysy
Przeobrażona to arfa Eolska…
Cała jest jakby z jednej bryły złota,
A tak cnotliwa, powolna dla męża,
Że jak płacz czasem aż w śmiech się napręża,
Tak… niemal w zbrodnię przechodzi jej cnota!
Na Kromickiego ołtarz… niepogański,
Jako ofiara, idzie białe… jagnię
I tylko smutkiem oczu mówić pragnie,
Rzuca z nich promień boleśnie-niebiański
Na Płoszowskiego, polskiego Hamleta,
Co wierci duszę własną nakształt kreta.
............
Lecz chociaż drwią z niej zmysłowi szyderce,
Wdzięk jej na wieki zapada nam w serce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.