Makbet (Shakespeare, tłum. Kasprowicz, 1924)/Akt czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Makbet
Wydawca Instytut Wydawniczy »Biblioteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Tytuł orygin. The Tragedy of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Jaskinia.
W pośrodku wrzący kocioł.
(Grzmot. Wchodzą TRZY CZAROWNICE)

PIERWSZA CZAROWNICA:
Trzykroć miauknął bury kot.
DRUGA CZAROWNICA:
Trzykroć pisnął młody jeż.
TRZECIA CZAROWNICA:
Upiór jęknął: czas już, czas!
PIERWSZA CZAROWNICA:
Wokół kotła dalej w tan!
Wrzućmy jad do wrzących pian!
Ty, ropucho, co bez mocy
Przez trzydzieści dni i nocy
Gnijąc, śpiąc pod zimnym głazem,
Jad wydzielasz z potem razem, —
Tobie oto pierwszej każę
Gotować się w naszym warze!
WSZYSTKIE: Zdwójże, zdwój ten trud i znój!
Pryskaj, ogniu! Kotle, pluj!
DRUGA CZAROWNICA: Błotnistego węża bok —
Rozgotuj się w śluz i sok!
Oko żaby, kolec jeża,
Język psa, puch nietoperza,

Żądło żmii, kieł padalczy
Niech z kipiątkiem, wrzątkiem walczy!
Skrzydło sowy, grzbiet jaszczurczy,
Niech się skręca, niech się kurczy,
Niech się praży, niech się smaży
W tej piekielnej jusze wrażej!
WSZYSTKIE: Zdwójże, zdwój ten trud i znój!
Pryskaj, ogniu! Kotle, pluj!
TRZECIA CZAROWNICA: Łuska smocza, wilka ząb,
Brzuch rekina, który głąb
Morską tnie i ściga łup,
Czarownicy zewłok, trup,
Korzeń lulka, w noc kopany,
Bluźnierczego wyuzdany
Język żyda, gałąź drżąca
Osiczyny, w nów miesiąca
Odłamana, Turka nos,
Tatarzyna warga, włos,
Wyrwan z brody, i żółć kozła,
Palec dziecka, co rozwiązła
Udusiła je gamratka —
Oto bryja, gęsta, gładka!
I tygrysie też jelita,
Iżby była znakomita!...
WSZYSTKIE: Zdwójże, zdwój ten trud i znój!
Pryskaj, ogniu! Kotle, pluj!

(wchodzi HEKATE)

HEKATE: Przewybornie! Trud wasz cały
Wart podzięki i pochwały!
Kocioł, hej, opaszcie kołem
I śpiewaniem swem wesołem
Zaczarujcieże go społem!

(HEKATE wychodzi)
(muzyka)

Śpiew:  Duchy czarne, białe,
I szare, i bure
Chodźcie mieszać, mieszać,
Zaludnić tę dziurę!

DRUGA CZAROWNICA:
Palec świerzbi, stąd wypada,
Że się jakieś licho skrada.
Kimkolwiek on,
W nasz puść go schron!

(wchodzi MAKBET)

MAKBET: Hejże, wy skryte, czarne wiedźmy nocne,
Co wy czynicie?
WSZYSTKIE: Bezimienne dzieło!
MAKBET: Ja was zaklinam na to, w co wierzycie,
Dajcie odpowiedź, skąd bądź ją czerpiecie!
Choć rozpętacie wichry, by je puścić
Przeciw kościołom; choćby fale wzdęte
Miały żeglugę rozbić i pochłonąć;
Choćby się zboże pokładło i wszystkie
Zwaliły drzewa; chociażby runęły
Zamki na głowy strażników, pałace
I piramidy pochyliły czoła
Do samych posad; choćby miał się rozpaść
Skarbiec wszelakich zarodów natury,
Ażby się samo znużyło zniszczenie —
Odpowiedzcie mi na to, o co pytam!
PIERWSZA CZAROWNICA: Gadaj!
DRUGA CZAROWNICA:Zapytuj!
TRZECIA CZAROWNICA:My ci odpowiemy.
PIERWSZA CZAROWNICA:
Oświadcz się wprzódy, skąd wolisz usłyszeć:
Czyli z ust naszych, czy też naszych władców?
MAKBET: Zwołajcieże ich — pragnę ich zobaczyć.

PIERWSZA CZAROWNICA:
Krew maciory, która zjadła
Swe prosięta, strugę sadła,
Co z katowskich ściekła pali,
Gdzie morderców nabijali —
Wlać do ognia!
WSZYSTKIE: Wielcy, mali,
Obyście się pokazali!

(grzmot — ukazuje się zjawisko w szyszaku)

MAKBET: Mówże, nieznana potęgo!...
PIERWSZA CZAROWNICA:Wie dobrze,
Co się w twoich myślach chowa;
Niech przemówi, ty ni słowa!
ZJAWISKO: O ty, Makbecie! Makbecie! Makbecie!
Strzeż się Makdufa, strzeż się tana Fajfu!
Puść mnie! Dość na tem!

(znika)

MAKBET:Kimkolwiek ty jesteś,
Dzięki za twoje przestrogi! Trafiłeś
W sam rdzeń mych obaw; ale jeszcze słówko...
PIERWSZA CZAROWNICA:
Nie lubi słuchać rozkazów. Jest drugi,
A potężniejszy ten, niżeli pierwszy.

(grzmot — ukazuje się zakrwawione dziecko)

ZJAWISKO:
O ty, Makbecie! Makbecie! Makbecie!
MAKBET: Nawet i trzema słuchałbym uszami,
Jeżelibym je posiadał!
ZJAWISKO: Bądź krwawy,
Mężny, stanowczy; szydź z potęgi ludzi,
Bo z urodzonych z niewiasty nie wzbudzi
Nikt w sobie siły, aby zmóc Makbeta.

(znika)

MAKBET: Więc żyj, Makdufie! Mam się lękać ciebie?
Wolę się jednak upewnić podwójnie
I wziąć od losu zakład: żyć przestaniesz,
Ażebym bladej trwodze kłam mógł zadać
I spać naprzekór grzmotowi.

(grzmot — zjawia się dziecko w koronie, z gałęzią w ręku)

A cóż to?
Niby królewska jawi się latorośl
Z koroną władzy monarszej na skroni?
WSZYSTKIE: Słuchaj, a nie mów przytem ani słowa!
ZJAWISKO:
Bądź, jak lew, śmiały, niech duch twój nie pyta,
Że ktoś spiskuje, burzy się i zgrzyta.
Niezwyciężony Makbet do tej pory,
Póki nie ruszą nań birnamskie bory
Ku Dunzynanu wzgórzu wysokiemu.

(znika)

MAKBET: To się nie stanie przenigdy, bo czemu
Staćby się miało? Zali kto wydoła
Zaciągnąć lasy, kazać drzewom zgoła,
By się wyrwały same z swego gruntu?
Rozkoszna wróżba! O ty, głowo buntu,
Nie podnoś mi się, dopóki nie zerwie
Las się birnamski, a w tej czasu przerwie
Będzie królował Makbet na swej górze
I tchem żywota opłacał naturze
Swoją dzierżawę, aż mu go zabierze
Czas i śmierć zwykła. Ale w pewnej mierze
Rwie jeszcze serce się moje; powiedzcie,
Jeśli mi kunszt wasz powiedzieć to zdoła,
Czy w tem królestwie będzie kiedykolwiek
Władał ród Banka?
WSZYSTKIE:Przestań się już pytać!

MAKBET: Jeśli mi tego odmówicie — pragnę
Być zaspokójon — niechaj padnie na was
Wieczne przekleństwo! Powiedzcie!...

(odgłos bębnów — kocioł znika)

Dlaczego
Kocioł wasz znika i cóż to za hałas?

(odgłos surm)

PIERWSZA CZAROWNICA:
Zjawcie się!
DRUGA CZAROWNICA:
Zjawcie!
WSZYSTKIE:Zjawcie
Jego się oczom — zatruć wnętrze
I pójść, jak cienie, jak najprędzej!

(jawi się ośmiu królów i przechodzą przez scenę, jeden za drugim, ostatni z zwierciadłem w ręku; za nimi duch Banka).

MAKBET: Nazbyt podobnyś jest do ducha Banka.
Precz! Twa korona pali mi źrenice,
A twoje włosy, o ty, druga głowo
W obręczy złotej, są jak u pierwszego;
Trzeci podobien poprzedniemu... Poco,
Ohydne wiedźmy, każecie mi patrzeć
Na takie zjawy? I czwarty?... Wyskoczcie,
Oczy, z swych dołów! Cóż to? Czy ten łańcuch
Będzie się ciągnął aż do dnia sądnego?
I jeszcze jeden? Siódmy? Nie chcę więcej!
A teraz jawi się ósmy i niesie
Zwierciadło z sobu, w którem ukazuje
Rząd wielu innych: niektórzy z nich mają.
Podwójne kule i berła potrójne...
Straszliwy widok!... Teraz widzę jasno:
Śmieje się ze mnie krwią zbroczony Banko,
Wskazując na tych, jak na swoich... Prawda?

PIERWSZA CZAROWNICA:
Prawda, lecz czemu Makbet nasz
Tak osłupiałą ma swą twarz?
Pokrzepmy, siostry, jego ducha,
Niechże radości naszych słucha!
Niech w krąg powietrze brzmi wesoło;
Połączmy znów się w nasze koło,
By król powiedzieć mógł, jak mile
Za tę odwiedzin placim chwilę!

(muzyka; CZAROWNICE tańczą, potem znikają)

MAKBET: Gdzież są? Zniknęły... Niechaj ta godzina
Jako przeklęta stoi w kalendarzu
Na wieki wieków!
Wejdź, kto tam jesteś!

(wchodzi LENNOKS)

LENNOKS:Czego sobie życzy
Wasza łaskawość?
MAKBET:Widziałeś te wiedźmy?
LENNOKS: Nie, miłościwy panie.
MAKBET:Obok ciebie
Nie przechodziły?
LENNOKS:Nie, zaprawdę, panie!
MAKBET: Niech zadżumione będzie to powietrze,
Po którem jeżdżą, i niechaj przeklęci
Będą ci wszyscy, którzy im ufają!
Słyszałem tętent koni — któż to przybył?
LENNOKS: Dwóch albo, panie, trzech, co wieści niosą,
Że Makduf zbiegł do Anglji.
MAKBET:Zbiegł do Anglji?
LENNOKS: Tak, miły panie!
MAKBET:Czarcie, co uprzedzasz
Straszny mój zamysł! Lotnego zamiaru
Nie dościgniemy, jeżeli z nim razem
I czyn nie spieszy. Od dzisiejszej chwili

Będą mojego serca pierwociny
Pierwocinami mej ręki. Dlatego,
Aby uwieńczyć myśli me czynami,
Myśl swą wykonam odrazu. Napadnę
Zamek Makdufa, wezmę Fajf i ostrzu
Miecza poświęcę jego żonę, dzieci
I wszystkie dusze nieszczęsne, do jego
Przyznające się plemienia. To nie jest
Chełpliwość głupia, gdyż dzieło to spełnię,
Zanim ostygnie mój zamiar. Lecz odtąd
Żadnych już duchów. Gdzież są ci panowie?
Prowadź mnie do nich!...

(wychodzą)
SCENA II.
Fajf.
Komnata w zamku Makdufa.
(Wchodzi LADY MAKDUF, jej małv SYNEK i ROSSE)

LADY MAKDUF:
Cóż on uczynił, że tak uciekł z kraju?
ROSSE: Miejże cierpliwość, pani!
LADY MAKDUF:On jej nie miał.
Jego ucieczka jest szaleństwem. Jeśli
Nie wasze czyny, to nasze obawy
Robią z nas zdrajców.
ROSSE:Przecie nie wiesz, pani,
Czy to obawa była, czy też mądrość.
LADY MAKDUF:
Mądrość? Tak rzucać żonę, rzucać dzieci,
Dom, dostojeństwa, i to w takiem miejscu,
Skąd sam ucieka? Toć on nas nie kocha,
Na przyrodzonem zbywa mu uczuciu.
Albowiem nawet biedny mysikrólik,
Najmniejszy z ptaków, walczy z sową, chroniąc

Swe młode w gnieździe. Wszystkiem tu obawa,
A niczem miłość; mało też mądrości
Tam, gdzie ucieczka sprzeczna jest z rozsądkiem.
ROSSE: Najdroższa moja krewniaczko, ty siebie,
Proszę cię, strofuj; co do twego męża,
On jest szlachetny, mądry i roztropny
I zna najlepiej nagłe zmiany pory.
Srogie to czasy, w których człek jest zdrajcą,
Nie znając siebie, w których go dochodzi
Głucha wieść o czemś, czego się obawia,
Atoli czego się obawia, nie wie
I po wzburzonem, szalejącem morzu
Krąży naoślep... Żegnam, lecz niebawem
Powrócę tutaj. Zło na swym najniższym
Przystaje szczeblu, jeśli nie, to znowu
Ku swej pierwotnej wspina się wyżynie.
Żegnaj, mój mały kuzynku, Bóg z toba!
LADY MAKDUF:
Posiada ojca, przecież jest bez ojca.
ROSSE: Chybam oszalał, że dłużej tu siedzę;
Dla mnie sromota, a dla ciebie, pani,
Mała pociecha. Żegnam ostatecznie.

(wychodzi)

LADY MAKDUF:
Ojciec twój umarł, chłopcze; cóż ty teraz
Zamierzasz czynić? I jak żyć ty będziesz?
SYNEK: Jak ptaki, matko.
LADY MAKDUF:Muszką i robaczkiem?
SYNEK: Tem, myślę sobie, co znajdę, jak one.
LADY MAKDUF:
Biedny mój ptaszku! A czy się nie boisz
Sideł, potrzasków i lepu?
SYNEK:Dlaczego,
Moja matusiu? Przecież nie dla biednych

Są one ptaszków; a ojciec nie umarł.
Choć tak powiadasz.
LADY MAKDUF:Umarł; skąd dostaniesz
Drugiego ojca?
SYNEK:A ty skąd drugiego
Dostaniesz męża?
LADY MAKDUF: Mogę kupić z tuzin
Na pierwszym lepszym jarmarku.
SYNEK:Czy poto,
Abyś ich znowu sprzedała?
LADY MAKDUF:Masz dowcip
I, jak na ciebie, dowcip wcale niezły.
SYNEK: A czy mój ojciec był zdrajcą, matusiu?
LADY MAKDUF: Owszem, on był nim.
SYNEK:A co to jest zdrajca?
LADY MAKDUF: Ten, co przysięga i kłamie.
SYNEK:Czy wszyscy,
Którzy tak czynią, są zdrajcami?
LADY MAKDUF:Każdy,
Który tak czyni, jest zdrajcą i za to
Powinien wisieć.
SYNEK:Każdy winien wisieć,
Który przysięga i kłamie?
LADY MAKDUF:I owszem,
Każdy.
SYNEK: A kto ma go wieszać?
LADY MAKDUF:A któżby?
Ludzie uczciwi!

SYNEK: Więc ci, co przysięgają i kłamią, są bardzo głupi: jest tylu kłamców na świecie, że mogliby zbić i wywieszać ludzi uczciwych.
LADY MAKDUF: Pomagaj ci Bóg, biedna małpeczko; lecz skąd weźmiesz ojca?
SYNEK: Gdyby był umarł, tobyś po nim płakała; a jeśli nie, byłby to dobry znak: wkrótce drugiego dostałbym ojca.
LADY MAKDUF: Biedny pleciugo, jak ty pleciesz!

(wchodzi POSŁANIEC)

POSŁANIEC: Bóg z tobą, pani nadobna! Dla ciebie
Jestem nieznany, ale całkiem świadom
Twego, o pani, dostojnego stanu.
Niebezpieczeństwo, lękam się, jest bliskie:
Chcesz przyjąć radę prostego człowieka —
Opuść to miejsce razem z swym drobiazgiem.
Zbyt jam okrutny, że cię tem przerażam,
Tak mi się zdaje; ale coś gorszego
Wyrządzić tobie byłoby srogością
Wprost niesłychaną — lecz to przecież nazbyt
Bliskie jest twojej osobie. Niebiosa
Niechaj cię strzegą, o pani! Mnie dłużej
Zostać nie wolno.

(wychodzi)

LADY MAKDUF: Dokąd mam uciekać?
Nic nie zrobiłam złego; ale teraz
Wpada mi na myśl, że przecież na ziemskim
Bytuję świecie, na którym źle czynić
Bywa częstokroć czemś arcychwalebnem,
A czynić dobrze uchodzi czasami
Za niebezpieczne szaleństwo! Więc czemu
Mam się, ach, spuszczać na tę broń niewieścią
I się tłumaczyć, żem nie uczyniła
Tutaj nic złego?

(wchodzą MORDERCY)

Cóż to za oblicza?
PIERWSZY MORDERCA:
Gdzie mąż waćpani?

LADY MAKDUF:Spodziewam się tego,
Że nie jest w miejscu tak niecnem, ażeby
Mogli go zastać w niem podobni tobie.
PIERWSZY MORDERCA: On zdrajca!
SYNEK:Kłamiesz, ty łotrze kudłaty!
PIERWSZY MORDERCA:
Cóż to ty, jajo! Ty, pisklę zdradzieckie!

(przebija go)

SYN: Zabił mnie, matko! Proszę cię, uciekaj!

(umiera)
(LADY MAKDUF wybiega, krzycząc „Mordercy!“, za nią ścigający ją MORDERCY)
SCENA III.
W Anglji.
Przed pałacem króla.
(Wchodzą MALKOLM i MAKDUF)

MALKOLM: Chodźmy poszukać ustronnego cienia
I tam wypłaczmy smutną pierś aż do dna.
MAKDUF: Chodźmy pochwycić raczej miecz zabójczy
I, jak przystało prawym mężom, podnieść
Ród nasz zwalony. W każde nowe rano
Nowe wdów jęki, nowe krzyki sierot!
Nowe wciąż smutki biją w lico nieba,
A ono tak się odzywa, jakgdyby
Współczuło z Szkocją i temi samemi
Wyło zgłoskam i boleści.
MALKOLM:Ja pragnę
To opłakiwać, w co wierzę, a wierzyć
W to, co mi mówią; pragnę też naprawić,
Skoro czas znajdę, co naprawić mogę!

To, coś mi, panie, powiedział, zapewne,
Ze to być może. Ten tyran, którego
Samo nazwisko język nam owrzadza,
Uchodził ongi za zacnego. Ty mu
Sprzyjałeś, panie, i on cię był wówczas
Jeszcze nie skrzywdził. Jam młody, lecz przecież
Mógłbyś u niego coś zarobić na mnie.
Wskazywałaby też mądrość, ażeby
Biedne, niewinne, słabe złożyć jagnię
W ofierze bogu gniewnemu.
MAKDUF:Nie jestem
Zdrajcą.
MALKOLM: Lecz Makbet. A rozkaz królewski
Gotów cnotliwą i dobrą naturę
Sprowadzić z drogi. Ale proszę, wybacz;
Czem jesteś, panie, tego myśli moje
Zmienić nie mogą. Jednak aniołowie
Wiecznie jaśnieją, choć z nich najjaśniejszy
Upadł. Chociażby wszystko zło chodziło
Z twarzą świętości, to przecieźby świętość
Tak wyglądała zawsze, jak wygląda.
MAKDUF: Straciłem wszelką nadzieję.
MALKOLM:Zapewne
Tam, gdziem ja powziął moje wątpliwości;
W takim pośpiechu zostawiłeś, panie,
Żonę i dziecko, te najdroższe bodźce,
Te silne węzły miłości, że nawet
Nie pożegnałeś się z nimi? Niech — proszę —
Ma podejrzliwość ujmy ci nie czyni,
Ale tu idzie o me bezpieczeństwo:
Zapewne, panie, jesteś człek uczciwy,
Cokolwiek myślałbym o tem.
MAKDUF:O, krwaw się,
Krwaw, biedny kraju! Ty, straszna tyranjo,

Spokojnie twoje umacniasz podstawy,
Albowiem prawość już się nie odważy
Zachwiewać tobą. Noś się z swem bezprawiem,
Nikt ci tytułu po temu nie wzbroni!
Żegnaj, o panie: nie myślę być łotrem,
Jak ty uważasz, za ten obszar cały,
Który w swej garści trzyma ten nasz tyran,
Ani w dodatku za bogactwa Wschodu!
MALKOLM: Nie miej urazy; jam tu nie przemawiał
W jakiejś bezwzględnej obawie przed tobą.
Wierzę, iż kraj nasz upada pod jarzmem,
Że płacze, we krwi się pławi, że każdy
Dzień nowe rany dodaje do jego
Blizn niezamkniętych; wierzę, iż się ręce
Za mojem prawem podniosą. Toć przecie
Z wspaniałej Anglji mam do rozporządzeń
Kilka tysięcy. Cóż z tego? Chociażbym
Nawet i zdeptał głowę okrutnika
I na swym mieczu ją zatknął, to naszą
Biedną ojczyznę spotkałoby jeszcze
Daleko więcej zbrodni, niż poprzednio;
Więcej katuszy, więcej przypadłości,
Niż kiedykolwiek, doznałaby pod tym,
Coby nastąpił.
MAKDUF:Któż to taki?
MALKOLM:Siebie
Mam tu na myśli, a mówię, jest we mnie
Tyle zarodków poszczególnych przywar,
Że, jeśli tylko dojrzeją, to czarny,
Makbet wyglądać będzie, jak śnieg biały,
A biedne państwo uważać go będzie
Za czyste jagnię, jeśli go porówna
Z bezmiarem mojej ohydy.

MAKDUF:W zastępach
Strasznego piekła nie znajdziesz szatana,
Któryby w złości przewyższał Makbeta.
MALKOLM:
Wiem, że jest krwawy, rozpustny, fałszywy.
Podstępny, chciwy, gwałtowny, że w wszelkim
Smakuje grzechu, jak się tylko zowie —
Przecież rozpusta moja nie zna żadnych
A żadnych granic... O nie! Wasze córki,
Wasze małżonki, dziewice, matrony,
Nie zapełniłyby studni mej żądzy;
Chuć moja każdą zerwałaby tamę,
Coby stanęła wpoprzek mojej woli:
Lepszy jest Makbet, niźli taki władca.
MAKDUF: Nieokiełzany brak powściągliwości
W ludzkiej naturze jest również tyranją.
Ona to była powodem przedwczesnej
Utraty tronów szczęśliwych, król przez nią
Upadł niejeden. Nie lękaj się przecież
Brać, co twojego! Pożądaniom swoim
Uczynisz zadość w całej pełni; zimny
Dla oczu świata, będziesz mógł go mamić.
Chętnych białogłów mamy dość; nie może
Być w tobie, panie, taki sęp, ażeby
Pochłonąć tyle, ile się nastręczać
Lubi wielkości, jeżeli ją widzą
Skłonną po temu.
MALKOLM:Ponadto w tym moim
Straszliwie podłym ustroju tkwi taka
Nienasycona chciwość, że, jeżeli
Zostałbym królem, mordowałbym panów
Naszego kraju — jednych dla klejnotów,
Drugich, by zabrać im domy. Ta moja
Żądza, ażeby posiąść coraz więcej,

Jest, jak polewka, co jeszcze silniejszy
Głód w nas rozbudza; będę siał niezgodę
Pomiędzy wiernem, cnem obywatelstwem,
Aby ich zniszczyć i zabrać ich skarby.
MAKDUF:
Ta chciwość, panie, tkwi głębiej, zgubniejsze
Puszcza korzenie, aniżeli jare
Ziarno rozpusty: ona była mieczem,
Który zabijał naszych królów. Jednak
Nie trwóż się, panie! Szkocja zbiera dosyć
Bogatych plonów, ażeby wystarczyć
Twym wymaganiom. Wszystko to znieść można,
Jeżeli inne przeważają cnoty.
MALKOLM:
Ja nie mam żadnych. Wszystkie te przymioty,
Właściwe królom: sprawiedliwość, prawość,
Umiarkowanie, stałość i wytrwałość,
Dobroć, uprzejmość, litość i pobożność,
Cierpliwość, męstwo, odwaga — w tem wszystkiem
Upodobania ja nie mam żadnego;
Natomiast w różne opływam przywary,
Ujawniające się w sposób przeróżny.
Nie! Jeśli tylko doszedłbym do władzy,
W piekłobym wylał słodkie mleko zgody,
Zakłócił pokój powszechny i zmącił
Wszelaką jedność na ziemi.
MAKDUF:O Szkocjo!
Szkocjo!
MALKOLM: Czy taki godzien jest panować?
Powiedz! Ja jestem takim, jak mówiłem.
MAKDUF:
Godzien panować? Nie, i żyć nie godzien!
O nieszczęśliwy narodzie, żyjący
Pod krwawem berłem fałszywego władcy,

Kiedyż ty ujrzysz znowu dni swe błogie,
Jeżeli prawy spadkobierca tronu
Stoi pod klątwą swych własnych orzeczeń
I bluźni własnej swojej krwi! Twój, panie,
Wspaniały ojciec królem był przeświętym,
A zaś królowa, co ci życie dała,
Raczej na klęczkach, niżeli na nogach,
Pędziła dni swe, umierając z każdą
Chwilą żywota. Żegnaj mi! Występki,
Któreś wyliczył w sobie, one właśnie
Wypędziły mnie ze Szkocji... O serce,
Tu się nadzieje twe kończą!
MALKOLM:Makdufie,
Zacny twój poryw, to dziecko prawości,
Wygnał z mej duszy czarne podejrzenia
I myśli moje pogodził z twą dobrą
Wiarą i z twoim honorem. Piekielny
Makbet podobną starał się przynętą
Wciągnąć mnie w moc swą, atoli rozwaga
I powściągliwość umiały mnie wstrzymać
Od zbyt pospiesznych, łatwowiernych kroków.
Ten Bóg tam w górze niech teraz rozstrzyga
Pomiędzy nami, gdyż ja od tej chwili
Pragnę się poddać twemu przewodnictwu
I odwołuję wszystko, com dla własnej
Powiedział ujmy, wyprzysięgam tutaj
Skaz się wszelakich i grzechów, któremi
Tak obarczyłem sam siebie, a one
Obce są mojej naturze! Dotychczas
Nie znam kobiety, krzywom nie przysięgał,
Zaledwie po to wyciągałem ręce,
Co jest mojego; nie złamałem wiary,
Djabłabym nawet nie zdradził przed djabłem;
Prawdę miłuję, jak życie, skłamałem

Dziś po raz pierwszy i to, oczerniając
Samego siebie. Czem jestem naprawdę,
Poświęcam tobie i mojej ojczyźnie,
Ku której jeszcze przed twojem przybyciem
Sędziwy Siward z dziesiątkiem tysięcy
Walecznych mężów, do boju gotowych,
Już był wyruszył. Teraz pójdziem razem!
Oby tak wszystko skończyło się dobrze,
Jak ta waśń nasza... Czemu milczysz, panie?
MAKDUF: Tyle tak miłych i niemiłych rzeczy
Trudno pogodzić...

(wchodzi LEKARZ)

MALKOLM:
Pomówim o tem później... Czy król przyjdzie?
LEKARZ: Tak, panie; tłumy biedaków czekają
Na jego leki, niemoc ich urąga
Wszystkim wysiłkom sztuki; gdy on tknie się —
Taką moc świętą dał Bóg jego dłoni —
Ludzie odrazu przychodzą do zdrowia.
MALKOLM: Dzięki, doktorze.

(LEKARZ wychodzi)

MAKDUF:Jakież to choroby
Miał on na myśli?
MALKOLM:Zwą to „złem“. Cudowny
Ma na to sposób dobry król. Od kiedy
Przebywam w Anglji, widziałem częstokroć,
Jak on to leczy. A jak on to umie
Wyprosić sobie od niebios, najlepiej
On sam wie o tem: lud tem nawiedzony,
Cały obrzękły, strasznie owrzodziały,
Aż litość bierze spoglądać na niego.
Zyskuje zdrowie przez to, że on chorym
Wiesza na szyi wśród modłów pobożnych
Złoty medalik. Ma on tajemnicę

Uzdrawiających błogosławieństw swoich
Zostawić swoim następcom. Poza tym
Dziwnym przymiotem posiada on jeszcze
Dzięki niebiosom dar prorokowania,
I wiele innych zbawiających wpływów
Tron jego święty otacza i świadczy
O tem, że łaski jest pełen.
MAKDUF:Patrz, panie,
Kto tu nadchodzi!
MALKOLM:Mój ziomek, lecz dotąd
Poznać nie mogę.

(wchodzi ROSSE)

MAKDUF:Szlachetny kuzynie,
Witam cię tutaj.
MALKOLM:Teraz już poznaję.
O dobry Boże, oddalże to wszystko,
Coby nas mogło uczynić obcymi!
ROSSE: Amen!
MAKDUF:Czy Szkocja jeszcze tam, gdzie była?
ROSSE: Ach! Biedna ziemia! Niemal sama siebie
Już nie poznaje ze strachu. Nie można
Nazwać jej naszą macierzą, lecz grobem,
Gdzie się na uśmiech nikt już nie zdobędzie,
Chyba, że nie wie o niczem; gdzie jęki,
Łkania i krzyki wciąż krają powietrze,
Ale uwagi nie zwrócą na siebie;
Gdzie pospolitym wydaje się wstrząsem
Troska gwałtowna, gdzie, jakkolwiek dzwony
Słyszysz pogrzebne, prawie się nie pytasz,
Po kim; gdzie życie poczciwego człeka
Więdnie o, prędzej, aniżeli kwiaty
Na kapeluszu, gdzie ludzie konają,
Zanim zdołali zachorować.

MAKDUF:Obraz
Nazbyt jaskrawy, a jednak prawdziwy.
MALKOLM: A jakiż ból jest najświeższy?
ROSSE:Najświeższy?
Ból z przed godziny wysykuje człeka,
Gdy o nim wspomni, gdyż każda minuta
Wylęga nowy.
MAKDUF: A cóż jest z mą żoną?
ROSSE: Cóż, ma się dobrze.
MAKDUF:A z mojemi dziećmi?
ROSSE: I one mają się dobrze.
MAKDUF:Czyż tyran
Nie śmiał się dotąd targnąć na ich spokój?
ROSSE: Gdym ich opuszczał, spokój mieli wszyscy.
MAKDUF:
Nie bądźże w słowach tak skąpy! Co słychać?
ROSSE: Kiedym tu zdążał, niosący nowiny,
Które mi wielce ciężko było dźwigać,
Chodziły wieści, że ruszył niejeden
Z naszych walecznych ludzi, co potwierdza
Me spostrzeżenie, jako że widziałem
Hufce tyrana na stopie gotowej.
Teraz czas nadszedł pomocy; zwróć, panie,
Oczy na Szkocję, a wstaną żołnierze,
W bój białogłowy pójdą, by położyć
Kres swej okrutnej niedoli!
MALKOLM:Niech będzie
Pociechą dla nich, że idziem z pomocą.
Wspaniała Anglja użycza nam dziesięć
Tysięcy ludzi z szlachetnym Siwardem,
Najdoświadczeńszym, najlepszym żołnierzem
Śród chrześcijaństwa.
ROSSE:Obym to mógł równą
Wam odwzajemnić pociechą! Ja przecież

Mam tutaj słowa, które wyć powinny
W pustce powietrznej, by ich żadne ucho
Nie pochwyciło.
MAKDUF:A czego się tyczą?
Sprawy powszechnej, czy też to bolesna
Dań, którą jedna li pierś spłacić musi?
ROSSE: Niema cnej duszy, któraby w tym bolu
Nie miała swego udziału, lecz tobie

(do Makdufa)

Część się należy największa.
MAKDUF:Jeżeli
Mnie się należy, więc się nie ociągaj,
Daj ją co prędzej!
ROSSE:Oby mym językiem
Nie pogardziły na zawsze twe uszy,
Najcięższym bowiem obarcza je dźwiękiem,
Jaki gdykolwiek słyszały.
MAKDUF:Zgaduję!
ROSSE: Zamek twój wzięty, żona twa i dzieci
Pomordowane; chcieć ci opisywać,
W jaki się sposób stało, znaczyłoby
Dorzucać śmierć twą do ofiar tej krwawej
Bestji.
MALKOLM: O nieba litosne! Człowieku,
Nie wciskajże tak kołpaka na czoło,
Użycz twej trosce słów! Ból, co nie mówi,
Przepełnionemu szepcze wówczas sercu,
Każąc mu pęknąć.
MAKDUF:I me dzieci także?
ROSSE: Żona, i dzieci, i służba, i wszyscy,
Kogo mógł tylko napotkać.

MAKDUF:A mnie tam
Wówczas nie było! I ma żona również?
ROSSE: Tak powiedziałem.
MALKOLM:Pociesz się; lekarstwem
Niechaj ci będzie nasza zemsta wielka —
Ona uśmierzy twą boleść śmiertelną.
MAKDUF:
On nie ma dzieci!... Me wszystkie maleństwa?
Wszystkie — powiadasz?... Piekielny jastrzębiu!
Wszystkie kurczęta moje wraz z kokoszą
Tak od jednego padły ciosu?
MALKOLM:Znieś to,
Jak mąż.
MAKDUF: Zaiste. Ale czuć też muszę,
Jak mąż; nie mogę nie pamiętać o tem,
Ze to najdroższe były skarby moje...
Niebo patrzało na to i nie chciało
Dać im ochrony? Występny Makdufie!
Przez ciebie tak ich zabito! O, jaki
Złoczyńca ze mnie! Nie dla ich przewinień,
Tylko dla moich, spotkał mord ich dusze!
Dajcie im, nieba, odpoczynek!
MALKOLM:Niechże
Będzie to brusem dla twojego miecza,
Niech ból twój w gniew się przemieni! Nie kiełzaj
Swojego serca, tylko je rozjuszaj!
MAKDUF: Mógłbym niewiastą być z takiemi oczy,
Pustym chełpiszem przy takim języku!
Ale wy, słodkie niebiosa, przetnijcie
Wszelką odwłokę, stawcie mnie naprzeciw
Tego szatana Szkocji oko w oko,
Na długość miecza dajcie go, a jeśli
Ujdzie, wy również przebaczcie mu, nieba!

MALKOLM: To brzmi po męsku. Idźmy już do króla!
Hufiec nasz gotów. Nic nam nie zostaje,
Prócz pożegnania. Makbet już nam dojrzał;
Można nim potrząść, a może tam, w górze
Już zabierają się do swych narzędzi.
Miejcie otuchę! Ta li noc bez słońca,
Jeżeli niema po niej blasku słońca.

(wychodzą)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Jan Kasprowicz.