Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VI.
CIEŃ KRÓLA.

Gdy młody Don Serrano późno w nocy wraz z wiernym swoim sługą Domingiem, który niestrudzony czekał przy pałacu Espartery, na powrót swojego pana, zajęli mieszkanie, które Domingo jako człowiek praktyczny najął u kramarza cygar, z którym zawarł znajomość, kazał potem staremu słudze różne rzeczy przygotować i porządkować, sam zaś rozmyślał o interesach.
Mieszkanie pulchniutkiego kramarza Romoli, wyglądało lepiej niż to jego zewnętrzny pozór objawiał. Dwa pokoje, których okna wychodziły na prześliczne, nawet w nocy mocno ożywione Prado, wygodnem i eleganckiem urządzeniem w zupełności odpowiadały wszelkim wymaganiom jakich Domingo jako mistrz dworu, pragnął dla młodego szlachcica, a gdy przytem i jego komórka dała się bardzo mieszkalnie urządzić, uderzył w pulchną rękę kramarza zwracającego uwagę na piękne krzesła, łóżka i obrazy, i zaraz wypłacił mu komorne czystem złotem, na które kramarz łakome rzucał spojrzenia.
— He, he! zaśmiał się Romolo, drepcząc na cienkich nóżkach: to wyborny interes! Ani się spodziewałem w dzień, że w nocy tak znakomitych panów do mojego domu dostanę — nieskończone dzięki, zacni panowie!
— Dobrze, dobrze, odpowiedział Domingo, grzecznie wyprowadzając za drzwi szczęśliwego kramarza, i zalecając mu, aby pamiętał o koniach, będących w stajni na dziedzińcu małego domu.
Serrano rozgospodarował się w swojej sypialni, a w krótce pan i sługa w pośród nowego otoczenia usnęli równie smaczno jak dawniej w zamku Delmonte.
Nazajutrz Franciszek opowiedział staremu Domingowi o księciu zwycięstwa, o królowej, i że przyjęty został do szeregów sławnej królewskiej gwardji, która składa się jedynie z synów grandów i generałów, a obowiązkiem jej jest bezpośrednia służba przy dworze i jego obrona.
— Ej, Don Franciszku, od wczorajszego wieczoru staliście się zupełnie innym człowiekiem! Dzięki za to Wszechmocnemu! Cieszycie się nadzieją świetności i sławy — i naprawdę czyliż synowie szlachty mogą już mieć piękniejsze nadzieje?
— Oho, stary Domingo, przecież nie przypuszczasz, abym, mimo wszelkich nadziei świetności i sławy, zapomnieć był w stanie o mojej Henryce? Myślałem, że znasz mnie lepiej! Poszukiwania nasze i śledzenia były nadaremne, ale wierzaj mi, że my się znajdziemy, chociażby ziemia i niebo przeciw temu sprzysiądz się miały! Jeżeli z następnego listu ojca nie dowiem się, że Henryka powróciła do Delmonte, to ona znajdzie drogę do Madrytu!
— Pański dostojny ojciec wszystko zrobi, ale nie doniesie panu, że Henryka wróciła do domu! — utrzymywał Domingo.
— Nie znasz go! Chociaż powierzchownie jest porywczy i gniewliwy, jednak skrycie będzie o niej pamiętał; słyszał odemnie jak mi jest drogą Henryka, i że nigdy jej nie opuszczę! Wkrótce przyjdzie dzień, w którym się spotkamy! Rozłączenie jednak nie powstrzyma mnie od pięcia się w górę jako człowiek i od dążenia do świetnych czynów; inaczejby Henryka mną wzgardziła! Dlatego odważnie naprzód po drodze do słońca sławy.
Nazajutrz wstąpił Don Serrano w szeregi królewskiej gwardji, a Domingo nie mógł wstrzymać się od głośnych oznak zadowolenia, gdy go ujrzał w świetnym, haftowanym mundurze z ciemno-ponsowego aksamitu ze złotemi sznurami, przy którym pysznie wyglądał lekki hełm z małemi złoconemi lwami.
Wkrótce także Don Serrano nabrał poważania i chętnie był widziany przez swoich towarzyszy, na których przyjaźń rychło umiał godnie zasłużyć, i na najlepszej był z nimi stopie, bo prócz tego w fechtowaniu się i strzelaniu niejednego z nich przewyższył zręcznością i wytrwałością.
Najbardziej zaś upodobał jednego młodego oficera, nie dlatego, iż ten okazał mu serdeczną przychylność i udzielał dobrych rad, ale że pociągał do siebie otwartością i śmiałością oblicza. Był to porucznik Don Juan Prim, który pierwotnie chciał poświęcić się nauce prawa, potem jednak uległ nieprzezwyciężonej skłonności do stanu wojskowego.
Don Juan Prim jest o kilka lat starszy od Serrany, ale nie tak słusznego wzrostu. Pierś ma szeroką, barki silne, a jednak jest, jak większa część Hiszpanów, wysmukły. Twarz jego, której wyraz łagodny, wesoły, jest blada, prawie oliwkowatej cery, ale mocno czarny włos i bujny zarost tak dalece podwyższają tę barwę, że młodego oficera nazwać można przystojnym, tem bardziej, że jego wielkie, ciemne oczy ciskają nieziniernie ujmujące spojrzenia i błyszczą odwagą, jakiej Prim już w kilku spotkaniach dał dowody.
Takiego przyjaciela mocno sobie życzył Serrano, i dlatego pomiędzy kolegami do tego samego celu dążącymi, łatwo zawiązały się ścisłe stosunki. Z nimi chętnie połączył się kapitan Don Olozaga, delikatnie zbudowany ale odznaczający się wielką znajomością świata i ludzi, oraz zręcznym sposobem znalezienia się. Twarz miał nadzwyczaj przyjemną, włosy i ubiór jak najstaranniej utrzymane, a delikatne, wyszukanie piękne ręce, po których niktby się nie spodziewał, że mieczem dzielnie władać umieją, zawsze ukryte były w rękawiczkach.
Jednego z następnych dni, w wielkim, sklepionym, dla gwardji królowej przeznaczonym pokoju zamkowym, siedzieli trzej młodzi rozmaitych stopni żołnierze.
Nim posłuchamy o czem rozmawiają i dalej poprowadzimy nasze opowiadanie, wypada nam pierw poznać cały obszar madryckiego zamku, jako rzecz wielkiej wagi.
Tę okazałą, nowego stylu budowlę, na wzgórzu położoną, widać ze wszystkich stron stolicy. Tworzy ona wielki czworokąt, z jednej strony otoczony kamiennemi tarasami, przez które szeroka droga prowadzi do głównego wejścia, a przed niem trzymają straż dwa ogromne lwy wyciosane z kamienia, na tarasach zaś stoją stare prawie zniszczone posągi. Tylną stroną wychodzi się na „mały dziedziniec zamkowy“, zamknięty wielkim budynkiem dla urzędników i służby zamkowej, podczas gdy lewe fronty ograniczone są rozległym arkiem, sięgającym aż do rzeczki Manzanares, przepływającej cały Madryt. Prawa strona prowadzi na „wielki dziedziniec zamkowy“, na którym stoi straż i do którego wchodzi się z ulicy przez osobną bramę.
Wielki ten i rozległy budynek ma barwę siwą, starożytną. Mury są prawie bezkształtnie grube; wjazdy i odrzwia w ostre łuki sklepione, a okna pięter wyższych żadnych nie mają łuków. Wszedłszy przez główny przystęp z tarasów, do szerokich, na marmurowych słupach opartych krużganków, skąd można rozdzielić cały zamek na cztery części, mimowolnie doznaje się jakiegoś nieprzyjemnego uczucia. Długi, głęboki korytarz, w którym tu i ówdzie pomiędzy filarami przechadza się szyldwach, a kroki jego głucho odbijają się od kamiennej posadzki, jest napełniony półcieniem, wśród którego już to spiesznie przechodzi zakonnik przygarbiony, już przebiegnie śpieszący się sługa. Korytarz ten w kształcie krzyża, przecięty jest innym długim, i równie pół-ciemnym korytarzem, który łączy park z wielkim dziedzińcem zamkowym. Od głównego wyjazdu pomiędzy filarami, szerokie marmurowe schody prowadzą na prawo i lewo, przez jasne i zamykane korytarze do wyższych mieszkań, które po prawej stronie zamieszkiwała regentka Marja Krystyna, a po lewej królowa Izabella. Pomiędzy temi dwiema częściami, połączonemi z tyłu przez ukryte przejście, leżą sala tronowa i sala koronacyjna, w której przechowują się insygnia korony.
Trzeci oddział zamieszkuje infantka Ludwika z licznemi damami honorowemi i dworskiemi, a wielka galerja obrazów oddziela tę część od czwartej części zamku, w której znajduje się kaplica, jak to zapowiada jej wysoka złocona kopuła.
Dokładny opis tych gmachów podamy wówczas, gdy do nich czytelnika wprowadzimy, teraz mimochodem mamy do czynienia z wielką, sklepioną, dla gwardji królowej przeznaczoną przestrzenią, która leży w końcu długiego korytarza, łączącego park z głównym dziedzińcem zamkowym. Zaraz w pobliżu tego salonu zamkniętego wysokiemi szklanemi drzwiami, są schody i korytarze prowadzące tylko wybranych do pokojów regentki, tak, że ta natychmiast może przyzwać na pomoc w bliskości będącą gwardję i straż zamkową.
Odwach gwardji królewskiej, podobnie jak korytarz, na którym leży, robi także nieprzyjemne wrażenie, już to z powodu obszerności słabo oświetlonej przestrzeni, wiodącej na wielki dziedziniec zamkowy, już z powodu arkad sufitu, rzucających ponure cienie, już nakoniec z powodu wypełzłych nieco, ciemnych, pokrywających ściany obrazów.
U stołu tego oszczędnie umeblowanego apartamentu, przy którym stoi kilka krzeseł, znajdujemy zajętych żywą rozmową Serranę, Prima i Olozagę. Przed każdym z nich stoi na wpół wypróżniona szklanka dobrego francuskiego wina.
— Tak jest, jak wam mówię, Don Serrano, — Leon i Borso...
— Generałowie — przyjaciele mojego ojca...
— Są ujęci i do więzienia wtrąceni. Mówią, że książęj Luchana obawiał się z ich strony spisku! — opowiadał Prim zdziwionemu Franciszkowi, podczas gdy Olozaga spokojnie patrzał w szklankę, jakby wiedział już dobrze o tem, co Prim donosił.
— Jeżeli mówisz prawdę, Primie, to zaczynam wątpić, czy wysokie godności dają szczęście! Leon i Borso męstwem i zasługą zdobyli swoje stanowiska, i jedno skinienie wyższego miałoby ich strącić w nicość?
— Mówią nawet, — prawił dalej Prim ponurym głosem, że wyrok śmierci na obu generałów już podpisany!
— Teraz go zapewne podpisują, — poprawił Olozaga: Espartero jest u regentki.
— Niepodobieństwo, moi panowie! zawołał Serrano: czyliż w ręku księcia spoczywa życie tych ludzi? czyż on posiada władzę zabijania tych, którzy jego zdań nie podzielają?
— Nie tak zapalczywie, młody przyjacielu, — wstając rzekł Olozaga i położył rękę na ramieniu Serrany. — Ten, o którym mówisz, może w tej chwili przechodzić z góry obok tej sali i słyszeć twoje słowa! Nie zapominaj, że nie wszystko co się myśli wygłaszać można! Lecz na pociechę naszą powiedzieć ci mogę, tajemniczo i stłumionym głosem dodał Olozaga, że losy Espartery wiszą także na bardzo chwiejnej szali!
Na korytarzach dały się słyszeć głosy i kroki osób udających się obok odwachu do apartamentów regentki. Serrano zerwał się.
— Muszę mieć wszelką pewność! — zawołał do zdziwionych przyjaciół, poczem włożył szyszak na głowę i przez drzwi wyszedł na korytarz. Ku schodom zbliżało się światło — najprzód ukazał się lokaj niosący lichtarz w ręku, za nim szedł z wolna Espartero, ze zwojem papierów w ręku, za nim dwaj jego adjutanci.
Serrano sięgnął do piersi i według instrukcji danej gwardzistom królowej, salutował nadchodzącego zniżeniem do ziemi wydobytej szpady.
Espartero ze swoimi towarzyszami zstępował ze schodów i spostrzegł znajomego sobie młodego szlachcica.
— Ach Don Serrano, dziękuję za pozdrowienie! Czy masz pan do mnie prośbę?
— Nie od siebie mości książę, lecz od Don Miguela Serrany z Delmonte! — śmiało odpowiedział Franciszek.
Espartero skinął na swoich adjutantów, aby poszli przodem — służący ze światłem cofnął się w tył.
— Mów pan, o co chodzi?
— Ojciec mój ma honor być przyjacielem sławnych generałów Don Leona i Don Borsy.
Twarz księcia spochmurniała, zdziwiony spojrzał na młodego szlachcica.
— To wkłada na syna obowiązek upraszania waszej książęcej mości o wiadomość o ich losie, ponieważ słychać, że są uwięzieni, pewnym głosem mówił dalej Franciszek.
— Oświadcz pan swoiemu ojcu, że obu generałów czeka los na jaki zasłużyli! Są to buntownicy i za dwa dni wstąpią na rusztowanie! nie bez wybuchu rzeki Espartero. Mówię to do pańskiego wielce szanownego ojca, nie do pana, Don Serrano, a zarazem zapominam, że młodzieńczy zapał za daleko cię zaprowadził!
— A więc w jego imieniu proszę o łaskę!
— Masz pan za towarzyszy porucznika Prima i kapitana Olozagę — zanieś pan im mój rozkaz — aby za dwa dni obecni byli przy egzekucji, mającej się wykonać na obydwóch generałach, zajmujących się buntowniczemi planami: oto moja odpowiedź na pańską nierozwagę! Naucz się przez to szanować krwawą powagę karjery, którą sam rozpocząłeś.
Espartero skinął ręką, na znak że Serrano odejść winien, a potem udał się przez korytarz, aż do rogu krużganku, za którym skręcił w bok i znikł.
Franciszek stał zamyślony — dzisiaj przez współczucie dla przyjaciół ojca naraził się na niełaskę księcia, to było widoczne, a nadto otrzymał od nieubłaganego rozkaz, który go dręczył — dobre jego zamiary źle przyjęte zostały!
Z tem przekonaniem wrócił na odwach, aby przyjaciołom zaraz oznajmić co ich czeka; ale Prim i Olozaga byli wyszli zapewne do oficerów straży zamkowej, zawsze będących w dobrem porozumieniu z gwardją królowej.
Tym sposobem Franciszek znalazł się sam w obszernej przestrzeni. Wypróżnił swoją szklankę, położył przed sobą szpadę na stole i siadł na starem krześle stojącem naprzeciw szklanych, drzwi, wiodących na długi, słabo oświetlony korytarz, tak, że widział dobrze co się dzieje na tem przejściu. Nie uczynił tego z bojaźni, bo Serrano należał do rzędu ludzi śmiało wszystkiemu zaglądających w oczy, którzy żadnej bojaźni nie znają; uczynił to raczej, dla przekonania, o ile może być prawdziwą pogłoska, chodząca pomiędzy zamkowymi szyldwachami, i dla uspokojenia swoich własnych myśli. Niektórzy żołnierze utrzymywali, że od dawnego już czasu, kiedy niekiedy o północy, na wielkim korytarzu, który prowadzi z parku do odwachu gwardji i do gmachów królowej matki, pojawia się ciemny cień, który według powtarzającego się ciągle podania, z chodu i postaci podobny jest do zmarłego króla.
Serrano byłby na to zjawisko wcale nie uważał, gdyby mu o niem wspomniał był jeden żołnierz, ale to go właśnie uderzyło, że ciągle widywali je rozmaici żołnierze, a żaden z nich nie miał odwagi, przystąpić ku zjawisku. Prim i Olozaga wyśmiewali się z tych wieści o widmach; mianowicie ostatni wyszydzał je jakby chciał powiedzieć: „Łotry zapewne śnili“, albo: „Wiera ja dobrze, co mam o tem myśleć!“
Ale ciekawy i lubiący wszelkiego rodzaju przygody Serrano, od dawna już pragnął doczekać się królewskiego cienia; nalał więc sobie wina z niewypróżnionej jeszcze butelki, wygodniej rozsiadł się na krześle i wyglądał przez szklane drzwi na zewnątrz na długi, ciemno oświetlony korytarz, którego koniec zupełnie ginął w cieniu.
Gdy tak samotnie siedział, mimowolnie przed duszą jego przesuwały się obrazy przeszłości, a mianowicie Henryka, promieniejąca miłością i obok jego ojca stojąca. Co się z nią stało? gdzie ona przebywa? Pytania te tak mocno zajęły samotnego, iż zaledwie posłyszał, jak przytłumione dźwięki wieżowego zegaru zapowiedziały północ.
— Ona powróciła do Delmonte, szeptał dla pocieszenia się Franciszek; Henryka kocha cię gorąco i wiernie!
W tej chwili zdało mu się, iż słyszy skrzyp otwierających się drzwi, od dawna już nieodmykanych.
Franciszek powstał przysłuchując się coby mogło spowodować ten odgłos, który właśnie w tej chwili powtórzył się wyraźniej.
Jakkolwiek Don Serrano śmiało i odważnie zwykł był patrzeć w oczy każdemu naturalnemu przeciwnikowi z ciała i krwi, ale na myśl o krążącej między żołnierzami wieści, opanowało samotnego jakieś dziwne uczucie! W tem zdało mu się, że w ciemnym końcu korytarza, tam gdzie znajdowały się drzwi od parku, rzeczywiście widzi jakiś cień, jakąś postać.
Wiedział, że drzwi od parku zawsze były zamknięte; miałyżby to one wydać gwiżdżący odgłos?
Niepodobna! A jednak — Franciszek wstał po cichu i z bardziej natężoną uwagą spojrzał w korytarz — ale wzrok go nie mylił — z daleka z ciemnego końca przybliżała się z wolna coraz wyraźniejsza postać — Franciszek chwycił za szpadę — zimny mróz przebiegł mu po plecach, gdy szeroko otwartemi oczami dostrzegł to czego sobie wyjaśnić nie mógł; — szare zjawisko jak cień, w długim płaszczu na ramiona zarzuconym, w czerwonym hiszpańskim kapeluszu, mocno na twarz naciśniętym, zbliżało się powoli wzdłuż słabo oświetlonego korytarza — teraz przyszło do krużganku — ani śladu rysów twarzy, ani ręki u tej postaci widać nie było — żołnierze pomiędzy filarami, przerażeni, z modlitwą na ustach usuwali się i żegnali.
Cień króla wędrował po pustym korytarzu, od parku aż ku gmachom regentki.
Nie słychać było żadnego wołania: „kto idzie!“ żaden szyldwach nie odważył się wstrzymać widma w jego pochodzie i zaalarmować z nadstawionym bagnetem — znikło w krużganku z ich oczu i coraz bardziej zbliżało się do odwachu królewskiej gwardji.
W tem Serrano z łoskotem otworzył szklane drzwi, oddzielające go od zjawiska.
— Kto jesteś? i dla czego w nocnej godzinie śmiesz krążyć po korytarzach? — zawołał.
Cień przez chwilę stał cicho, potem jakby go to pytanie nie obchodziło, przystąpił bliżej.
— Stój i odpowiadaj, albo cię szpadą przeszyję! — groźnie zawołał Serrano, wydobywając szpadę. Nie jestem człowiekiem, który się widm lęka, odpowiadaj albo pchnę!
I dla potwierdzenia słów swoich groźnie podniósł szpadę.
Wtedy cień opuścił z ramion płaszcz, i brodata twarz jego ukazała się z pod kapelusza — był to człowiek z ciała i krwi, stojący naprzeciw grożącej mu wydobytej szpady.
— Z drogi! — półgłosem mruknęło straszliwe zjawisko, ukazując swoją wielką szeroką — postać, a twarz jego ponura i ciemne oczy przybrały wyraz zuchwały i gniewny.
— Ani kroku dalej! i jeżeli mi nie odpowiesz kto jesteś, który dopuszczasz się tak haniebnego oszustwa, to cało nie wyjdziesz z tego miejsca! — stanowczo zawołał Serrano, podnosząc broń.
Teraz postać wydobyła z pod płaszcza rękę i zabłysł w niej rewolwer.
— Oto masz moją odpowiedź, bezczelniku! — półgłosem rzekł obcy i strzelił do Serrany.
Krzyk i strzał prawie zarazem słyszeć się dały, i przerażająco, daleko rozległy się po zamku i jego korytarzach. Szyldwachy się zdumiały, ale żaden z nich nie śmiał wejść w krużganek, z którego rozległ się huk. Serrano padł wymawiając imię Henryki. Strzał trafił go i zranił, jak przekonywały krople krwi spływające z kołnierza szyję jego okrywającego. W tej chwili wpadli z podwórza przez odwach gwardji Prim i Olozaga, którzy strzał posłyszeli.
Podczas gdy Prim, zdziwiony cofając się i postrzegając postać, która gubiła się w dalszym pochodzie, mimowolnie szepnął: „Munnoz, książę Rianzares!“, Olozaga powodowany współczuciem rzucił się do ranionego Serrany.
Wschody do apartamentów zabłysły światłem, nadbiegli lokaje ze świecami, i na rozkaz regentki Marji Krystyny zaniesiono rannego do jej przedpokoju i sprowadzono jej przybocznego lekarza. Regentka nie zaniedbała nawet osobiście wywiadywać się o zdrowiu za nadto gorliwego służbisty, bo tak Serranę nazywać lubiła; a nawet młoda królowa Izabella, usłyszawszy o nieszczęśliwym wypadku, posłała adjutanta by się dowiedział, jak się ma Don Serrano.
— Powiedz pan, że to żadnych złych skutków nie będzie miało! — oświadczył posłańcowi królowej Franciszek, po odzyskaniu przytomności.
Kula z powodu mocnego, złotemi sznurami wyszywanego kołnierza mundurowego, znaczną część swojej siły utraciła, tak, że szyi Serrany lekko tylko dotknęła. Ale i ta mała rana spowodowała już znaczny upływ krwi, i przez to pozbawiła go przytomności; teraz jednak przystojny młody szlachcic, jakkolwiek jeszcze blady, ale już z otwartemi, jasno poglądającemi oczami, leżał w apartamentach regentki na przygotowanem na prędce połowem łożu, a Prim z przepisu nadwornego lekarza ranę jego ochładzał. — Serrano na podziękę ścisnął dłoń jego i spojrzał także na obecnego tam Olozagę, który się cieszył, że rana nie grozi niebezpieczeństwem. Z uśmiechem zbliżył się do leżącego i trochę z przymileniem, trochę na serjo powiedział: „Mój młody przyjacielu — pozwól takim cieniom wędrować, gdzie się im podoba!“ Była to pierwsza tajemnica madryckiego dworu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.