Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział II.
CZARNY PAWILON.

Zamek Delmonte leżał na wzgórzu, otoczonem parkiem pełnym pachnących drzew migdałowych i róż, oraz ciemnoczerwono kwitnących granatów i gęstych liści jaśminu, a zamkniętem niskim, mchem porosłym murem, w którym znajdowały się tylko dwa wejścia. Jedno z nich bliższe zamkowego tarasu, było szerokie dla wygodnego przejazdu gości przybywających w powozach; drugie zaś znajdujące się w odleglejszej stronie parku, jako mniejsze służyło do użytku dworskich i robotników.
Stary zamek o arkadowych, wysokich, w ornamenty zdobnych oknach, sprawiał pełne poszanowania wrażenie. Dwie wieże stanowiły jego narożne strzelnice, z których szczytów niegdyś działa dosyć groźny ogień ziać mogły, lecz które dzisiaj tylko drapieżnemu ptactwu i wielkim nietoperzom za schronienie służyły. Niższe, wąskiemi oknami opatrzone ich części zajmowała służba zamkowa, podczas gdy wielka przestrzeń, do której wchodziło się przez taras ozdobiony szerokiemi południowemi kwiatami i grubolistnemi aloesami, użyta była przez mieszkańców zamku na salę zebrań. Na koniec znajdujące się nad nią i za nią pokoje, leżące w pośród mocnych filarów, stanowiły mieszkanie Don Miguela Serrany i obu jego synów.
Siwa, wypełzła barwa, o starości zamku świadcząca, pomimo otaczających go krzewów i drzew, nadawała mu poważny pozór, a marmurowe stopnie tarasu, ukryte w pośród liści posągi znakomitych mistrzów i rozległe a użyźnione pola i lasy po za zamkiem leżące, przekonywały o bogactwie jego właściciela.
Służba właśnie wymiotła ostatni pyłek z wielkiej i wysokiej sali przyjęć, której podłogę zdobiła mozaika, a któ rej ściany i miary jaśniały złoconemi rynsztunkami. Sala ta, o malowanych na sposób kościelny oknach, o rycerskich ozdobach, pełna uroczystego spokoju, godnie służyć mogła hiszpańskiemu grandowi za miejsce wystąpień; o jej arkadowe sklepienie odbijało się już niejednokrotnie głośne słowo niezadowolenia z tronu, od dziesiątków lat dopomagającego nadużyciom i inkwizycji, w niej groziła nie jedna pięść rycerska — i dzisiaj również płonąc morzem; światła miała ona przyjmować znakomitych gości Don Miguela Serrany, który też przybył zrobić jej przegląd. Szanowną jego głowę pokrywa czarny, bogatą brylantową zapinką ozdobiony kapelusz, na barkach wisi złotem tkany pół-płaszczyk, a na piersi jaśnieją liczne ordery. Jest to słuszny, poszanowanie nakazujący poważny mąż, z gęstą siwą brodą; na twarzy jego maluje się godność i duma.
Podczas gdy przez wysokie otwarte drzwi daje się słyszeć odgłos nadjeżdżających powozów, przybliża się do Don Miguela jego siostra, od wczorajszego już dnia przybyła, dla zastąpienia gospodyni domu w przyjęciu grandów i ich małżonek. Franciszek także przystępuje bliżej. Don Józef nie śmie przy nim stanąć, zostaje zatem opodal.
Grandowie ze swojemi donnami nadchodzą — ciężkie jedwabne suknie, okryte powiewnemi mantyllami, szeleszczą, a piersi i włosy połyskują drogiemi kamieniami. Goście, ich gospodarz i jego rodzina pozdrawiają się — mężczyźni chylą głowy kładąc prawą rękę na piersiach, damy długie i uniżone robią ukłony — poczem zbliżają się jedni do drugich, witają się słowem i podaniem ręki, stosownie do stopnia znajomości, Damy przystępują do miękko wysłanych krzeseł o wysokich poręczach — panowie grupują się przy filarach.
Zatrudniona służba śpieszy podać daniom na ozdobnie malowanych kryształowych talerzach owoce i delikatesy wszelkich krajów, a mężczyznom błyszczące puhary z ognistym kseresem. Don Miguel i dawni jego towarzysze broni, generałowie Leon i Borso, prowadzą żywą rozmowę, która przywabia także i Don Franciszka, a na tym spoczywają z upodobaniem spojrzenia niejednej donny.
— Pozwólcie mi mówić otwarcie, moi panowie. Dotychczas możemy być zadowoleni z zamiany, — rzekł stary Don Serrano: cóż dla nas uczynili kóowie? — miejmyż więc raz królową! — Przypomnijcie sobie Filipa II, który Hiszpanię postawił nad brzegiem przepaści — przypomnijcie Ferdynanda, tego króla z tygrysiem sercem!
— O przekleństwa godne wspomnienie! Przy manolach[1] na Rastro lub na ulicy Toledo, najlepiej on się umiał znaleźć wtrącił Borso.
— Biada krajowi, który do takich rzeczy przyznawać się musi, Don Serrano. Wspomnijcie na Riega, który ocalił życie królowi, rzucając się pomiędzy niego a wymierzone przeciw niemu bagnety — Ferdynand pięknie mu za to podziękował, bo w kilka miesięcy później — włosy mi na głowie stają, zgroza mnie przejmuje, gdy o tem wspomnę — ściąć go kazał!
— I dla tego właśnie powiadam: — Dzięki Najświętszej Pannie za wybawienie Hiszpanji od tego króla, Ferdynanda! — z powagą i godnością rzekł Don Miguel. Czegoż mogliśmy także spodziewać się od jego brata, Don Carlosa? Nie byliżeśmy przekonani, że panowanie jego byłoby tylko dalszym ciągiem straszliwych rządów Ferdynanda, że naszą piękną ojczyznę oddałby na pastwę przekleństwu i wzgardzie? Nie, nie, panowie, chociaż don Carlos walczy z bandami swojemi przeciw ustanowionej przez jego brata regentce Marji Krystynie, chociaż w tej walce przeleje się wiele krwi szlachetnej, jednak Marja Krystyna. rządząc wraz z wielkim wodzem Esparterą, w imieniu córki swojej, pozostanie wierną słowom, które wyrzekła z balkonu pałacu w Madrycie, obejmując ster rządu po śmierci Ferdynanda.
Wolność myślenia i godność człowieka zagoszczą odtąd w Hiszpanji!
— Piękne słowa Don Serrano, swoboda ducha i godność człowieka — właśnie to oboje było zamarło! Aby rzeczywiście znowu między nami zagościły i rozkrzewiły się, moi panowie, — zawołał generał Leon — wznieśmy stosowny w tym celu toast — lecz —
— No — dajże pokój twoim namysłom!
— Zarówno jak i mój współtowarzysz broni Borso, jestem generałem regentki — ostatnie krople krwi przelejemy dla jej sprawy! Ale Espartero, współregent, książę Luchany — nie jest zbawcą Hiszpanji!
Don Miguel i Franciszek bacznie się przysłuchiwali. Generał-kapitan wojsk królowej według nich za wysokie zajmował stanowisko.
— Jest to znakomity wódz — ale żaden regent! — ciągnął dalej Leon; — on lubi błyskotki, wojuje i myśli, że reszta zrobi się sama przez się! Wierzajcie mi, że pałac inkwizycji, ta hańba Hiszpanji, wkrótce się znowu zaludni, że mnisi znów się do władzy dostaną!
— Marja Krystyna nie trzyma z jezuitami!
— Ale mnisi będą z nią trzymali, jeżeli jej poparcie jakiekolwiek im przyniesie korzyści! — zawołał drażliwy generał Leon.
— Unosisz się, — przerwał mu rozważny Serrano — Don Espartero jest moim przyjacielem! Nadto — Marja Krystyna nie jest królową, lecz tylko regentką do czasu pełnoletności młodej Izabelli!
— Królowa ma dopiero lat dwanaście a zanim dojdzie do pełnoletności, dziwne rzeczy jeszcze dziać się mogą.
— Jesteś moim przyjacielem, Don Leonie — równie jak i Epartero. Pojmujesz co ci powiedzieć pragnę! Dotąd nie mamy na co narzekać! Od czasu zarządu Marji Krystyny cieszymy się niejedną swobodą, niejedną dobrą ustawą! Bądź więc wdzięcznym, Don Leonie, i uznawaj to równie jak ja! — mówił stary Don Serrano i podał rękę generałowi, który chętnie pragnąłby daleko większych swobód, daleko większej pomyślności.
Na wzniesieniu w głębi sali wkrótce z cicha dały się słyszeć dźwięki harfy i miłosny podmuch muzyki wnet zagłuszył rozmowę grandów; rozległy się cudowne brzmienia drżącej mandoliny a za niemi zaczęły krążyć wdzięcznie tańcujące pary. Franciszek rozmawiał z młodym oficerem gwardji królowej, Don Olozagą, o bitwach, które tenże staczał z bandami Don Carlosa, przez wojsko królem lasów zwanego, o Cabrerze, straszliwym generale karlistów i o świetnem żołnierskiem życiu; z oczu Franciszka poznać można było, że go ta rozmowa wielce zajmuje.
Grandowie wzmiankowali o godności cziowieka, o swobodzie ducha. Don Olzaga i Franciszek spełnili toast na cześć młodej królowej, która podczas dworskiej uroczystości pierwszemu z nich przypięła zdobiący go odtąd order, a także na cześć wojennego powodzenia i wogóle wszystkiego co wzniosłe i piękne.
Gdy się to dzieje, jedna z obecnych osób sto samotna, nieczuła na dźwięki muzyki, a czarna jej dusza, obca wszystkiemu co wzniosłe i piękne! W cieniu filaru zawieszonego świetnemi rynsztunkami, duma ona niepostrzeżenie o zemście i zgubie, przypatrując się wszystkiemu ostrym wzrokiem.
Don Józef dostrzegł, że piękna Henryka po południu była w zamku, ale sam umiał się zręcznie przed jej wzrokiem ukryć.
Teraz, oparty o filar, śledzi ruchy swego brata Franciszka, przysłuchującego się muzyce — iskra tryumfu igra mu na ustach, bo na koniec widzi, że ten nic się nie domyślając, wychodzi z sali najprzód na taras różnokolorowemi lampami czarownic oświetlony, a potem niknie w cieniu kwitnących drzew migdałowych i granatów.
Franciszek z miłością pałającem sercem śpieszy do Henryki, z którą w tym czasie ma się spotkać w przejściu przez park — bo nim wróci z zamku do swojej chatki, ma z nią jeszcze o czemś pomówić, bo pragnie jeszcze raz widzieć swoją piękną, wierną i z żadną istotą niezrównaną Henrykę! W cieniu kwitnących i pachnących drzew spotykają się oboje. Serce Henryki przy każdem z nim spotkaniu bije trwożliwie, ale zarazem i radośnie, bo słyszy cicho szeptane słowa, które mu gorąca miłość wypowiedzieć nakazuje. Chwyta ona chciwie każde z tych słów i odpowiada na nie całą duszą — bo przekonana, że Franciszek mówi szczerą prawdę, bo w każde jego słowo wierzy jak w Ewangelię; nie lęka się o przyszłość, bo wie, że Franciszek wiecznie jej wiernym będzie i z czasem nazwie ją swoją małżonką!
Przeprowadził ją aż ku jaśniejszemu miejscu parku — teraz musi powrócić do sali — a ona do swojej chatki! Jeszcze jeden wzajemny dają sobie pocałunek i ostatnie zamieniają słowa:
— Bądź zdrowa — do widzenie.
Franciszek śpiesząc przez ulice ogrodu, na taras, a potem do świetnej, muzyką napełnionej sali, słyszy czyjeś kroki.
Henryka pragnie jak najprędzej wyjść z cienia liści i drzew i zdążyć do bramy — lecz także słyszy obok siebie w krzakach czyjeś stąpania. Ale któż to tak późno po nocy może tam chodzić? — zapewne jej się tylko zdawało.
— To pewno gałąź upadła! — mówi cicho do siebie i dalej pośpieszyć pragnie. W tem jakiś człowiek zastępuje jej drogę — Henryka przerażona cofa się — potem patrzy — mroźny dreszcz przebiega po jej ciele; — to Józef!
Chce wołać, przyzwać Franciszka, ale głos jej w gardle zastyga — bo z krzaków występuje druga postać — to ojciec Franciszka!
Don Józef staje przed nią tryumfujący — plan jego udał mu się lepiej, niż o tem śmiał zamarzyć. „Tu, mój ojcze“, mówi z wolna, tonem głęboko serce Henryki przeszywającym: „tu jest metresa mojego obłudnego brata, który zawsze umiał tak wybornie mnie względów twoich pozbawiać — śledziliśmy ją, abyś nie mniemał, że cię okłamać pragnę! Patrz, to Henryka, zawsze tak niewinnie wyglądająca sługa!“
Nabyte w tej chwili przekonanie cierpko zdziwiło Don Miguela Serranę — ale chytrze wyrachowany Don Józef na daleko cięższą zamierzył wystawić go próbę! Niegodziwiec ten, znając najtajniejszą stronę ojcowskiego serca, przygotował cios, którego skutek spełnić miał wszelkie jego żądania.
— Ażebyś jednak ojcze, — mówił dalej głosem, od którego coraz to uważniej słuchająca Henryka zadrżała, — wiedział wszystko o twoim faworycie i według, tego mógł postąpić, przygotowałem ci jeszcze jedno, niestety! szczególniejsze zdziwienie. Proszę cię tylko ojcze, abyś nie zapomniał, że nie ja, lecz twój syn Franciszek jest jego haniebnym sprawcą.
Ostatnie słowa Józef wymówił z lodowatą oziębłością, i radował się widokiem ze śmiertelną trwogą wpatrującej się w niego dziewicy.
— Racz spojrzeć na to, co ci Barradas przynosi! — dodał. Tu ciągle na Henrykę uważający Józef, skinął na służącego, który w pobliżu na to skinienie oczekiwał.
Barradas niósł jakiś ukryty przedmiot na ręku i zbliżył się z nim ku trzem osobom.
Stary Don Miguel słowa wymówić nie mógł — oczekiwał tylko na przygotowane mu dalsze odkrycia.
W tem Henryka spojrzała na służącego i jego ukryty ciężar — rzuciła się naprzód — straszliwa myśl, okropny domysł przebiegł po jej głowie... lecz to niepodobna — tak złym, tak szatańsko postępującym nie mógł być ani Don Józef, ani jego osławiony Barradas!
A jednak, co mogło ukrywać zawinięcie? Gdyby to miało być jej dziecię, które z chatki porwano! — gdyby to miał być jej klejnot, który tu przyniesiono!
Henryka rwała sobie włosy z głowy — na trupiobladą twarz jej z przerażenia wystąpiły krople zimnego jak lód potu — gdyby to być miało jej dziecię! Słaba kobieta nagle uczuła w sobie nadludzką siłę — wyprostowała się groźnie, musiała działać, musiała położyć koniec niepewności!
Pewnym krokiem pośpieszyła naprzeciw służącego — szybkim ruchem zerwała nakrycie z przedmiotu, który niósł Barradas — okropny, aż do szpiku Don Miguela przejmujący okrzyk wybiegł z jej ust, a piękne jej lica zbladły z przerażenia i bólu.
— Moje dziecię — moje dziecię! — drżącym głosem zawołała, i z nadludzką siłą wydarła swój klejnot przekupionemu przez Józefa rabusiowi. Róbcie ze mną co się wam podoba, zamordujcie mnie — męczcie mnie — ale dziecię moje oszczędzajcie!
Don Józef tryumfującym śmiechem uczęstował Henrykę, i skinieniem nakazał służącemu, aby się oddalił — cieszyła go trwoga, jakiej dręczona istota w tej straszliwej chwili doznawała.
I żadnej znikąd pomocy! Tak jest, gdyby Franciszek przewidział był zręcznie przez Józefa ułożony zamach, byłby przybiegł w tej chwili, byłby pewno zapomniał, że ów Józef jest jego bratem!
— Metressa trzyma na ręku dziecko twojego pierworodnego syna, — rzekł zimno obracając się do ojca, który cofnął się przerażony; — teraz sądź!
Stary Don Miguel, po doznanem po pierwszej chwili zdziwieniu z powodu rozpaczliwego okrzyku Henryki i jej gorącą miłością tchnących słów „moje dziecię!“ uległ wprawdzie pewnemu delikatnemu współczuciu na widok strwożonej i udręczonej kobiety, serce jego zadrżało i pełen szlachetności stał nie wiedząc co począć; lecz usposobienie to trwało tylko przez chwilę. Don Miguel Serrano przypomniał sobie, że to jego pierworodny, duma jego starości, że Franciszek, na którym on pokładał wszelkie nadzieje, dopuścił się takiej niegodziwości. Zawrzał więc gniewem, a Józef dostrzegł z zadowoleniem, że oko ojca błysło srogością.
— Wyrodny synu, odpokutujesz mi za to! — rzekł drżącym, oburzenie zdradzającym głosem. — A ty, Syreno, która pod pozorem niewinności ukrywałaś wężową pokusę, która nas z wyrachowaną przebiegłością oszukałaś, bądź przeklęta! Zmuszasz ojca, aby odepchnął od siebie swojego najukochańszego syna, wydarłaś mu go w pożądliwej nadziei, że za pomocą takiego uwiedzenia zostaniesz Donną Delmonte! Przeklęta niech będzie twoja nadzieja, którą nawet kosztem życia mojego na hańbę wystawię! Przeklęty niech będzie owoc twojej nieuświęconej miłości — przeklęte wszelkie we mnie dla ciebie i dla niego tkliwsze uczucie! Będę niewzruszony i surową ręką rozłączę was na wieki!
Henryka ze wzrastającą trwogą słuchała słów Don Miguela; — czuła, że serce jej bić przestało, że jej myśli powikłały się — i bezwiednie, jakby to koniecznie nastąpić musiało, jakby tylko jej dusza przemawiała, padając na kolana, zawołała:
— Przeklinaj mnie, panie — byle tylko nie moje dziecię! Nic więcej nie powodowało mną, prócz mojej miłości — żadnej nie miałam nadziei, żadnych pragnień, prócz chęci zasłużenia na wzajemność!
— Precz mi z oczu, wszetecznico! — w najwyższym gniewie zawołał Don Seranno.
Na te słowa, Henryka cisnąc do piersi jedyny swój skarb, padła zemdlona — słaba kobieca dusza więcej znieść nie mogła!
Don Józef stał przy niej uśmiechnięty — a śmiech jego był okropny.
— Dziewczynę, wraz z tem do czego rości pretensję, i jak widzisz ojcze, troskliwie przy sobie zachować usiłuje, zamkniemy w żelaznym pawilonie, aby nie miała sposobności mojego słabego i łatwowiernego brata przeciw ojcu podburzać. — Takich wężów należy w bezpiecznem miejscu ukrywać, inaczej coraz większe zło wyrządzać będą! — rzekł, i gdy Don Miguel skinieniem głowy zdanie jego potwierdził, przywołał Barradasa, tego do wszystkiego używanego wyszła i siepacza.
— Zanieś Henrykę i to dziecko do czarnego pawilonu, — rozkazał z naleganiem. — Życiem twojem odpowiadasz mi za nich; pamiętaj zatem, aby drzwi i okna dobrze pozamykane były! A teraz, ojcze, pozwól, abym cię odprowadził; do twoich pokojów widzę, że posłannictwo, które spełnić obowiązany byłem, mocno cię wzruszyło!
— Zostaw mnie, pragnę być sam! — odpowiedział Don Miguel głęboko wzruszony; a tymczasem Barradas zabierał się do wykonania rozkazu swojego pana.
Don Józef, odchodząc za ojcem, jeszcze raz spojrzał na biedną, w sposób, który więcej niż wszelkie słowa, przemawiał: „Teraz, przebiegła piękności, mam cię w mojej mocy, ciebie i twoje dziecko!“
Ale gdy sługa chciał objąć pożądliwemi szponami poruczoną sobie Henrykę i zawlec ją do żelaznego pawilonu, — gdy jego obmierzłe tchnienie wionęło na lica tak długo bez życia leżącej istoty i na jej dziecię, gdy Henryka uczuła, że ją przyciska do swojego cielska.
zerwała się raptem — i wybuchła całą siłą, jaką tylko rozpacz nadać może kobiecie, matce — musiała ratować siebie i dziecię, bo ją chciano wtrącić do więzienia na nędzę i jeszcze na coś gorszego.
Opierała się — walczyła z ciągle na nowo chwytającemi ją ramionami nikczemnego służalca — ale zarazem musiała trzymać dziecko i tylko połową siły bronić się mogła — tarzali się — broniła się długo — aż nakoniec wybiła sobie ramię — a Barradas coraz to dalej wlekł ją ku nienawistnemu żelaznemu pawilonowi!
W obszernym, zapachem i południową roślinnością napełnionym parku Delmonte, znajdowała się pewna część opuszczona i zdziczała. Wilgotna, błotnista ziemia, po której nikt prawie nie chodził, w gęstym cieniu przestarzałych kasztanów, wydawała tylko jadowite kwiecie i wybujałe krzewy. Złe, niezdrowe wiało tam powietrze, a lud prosty utrzymywał, że nocą zły duch tam wojuje.
W tej odległej części parku, leżał odwiecznemi drzewy otoczony czarny pawilon, cały zbudowany z żelaza; a ponieważ okna jego i drzwi można było zamykać także żelaznemi płytami, już za dawniejszych właścicieli służył w razie potrzeby za więzienie, lub za ustronie dla osób, które na ich drodze zawadzały. Z owych to dawnych czasów dochowało się zapewne i mniemanie, że w tej części parku, wpośród nocnej ciszy, słyszeć się dają westchnienia i narzekania. Zewnętrznie musiał niegdyś przedstawiać nęcący widok, bo ukazywały się dotąd na nim ślady sztucznej olejnej farby, a ośm małych zębatych wieżyczek, zdobny dach i stanowiąca wierzchołek większa wieża, jeszcze świeżo i przyjemnie wyglądały. Teraz farba znikła z ciemnego, gęsto rdzą pokrytego żelaza, ozdobny dach i małe wieżyczki zaścielają liście i różne nieczystości, a od wnętrza od dawna nikt nie zajrzał.

W tym samotnym i bezpiecznym pawilonie, na rozkaz swojego pana, zamknął Barradas biedną Henrykę i jej dziecię.




  1. Publiczne dziewczęta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.