Garbus (Féval)/Część szósta/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


CZĘŚĆ SZÓSTA.[1]
ŚWIADECTWO UMARŁEGO.
I.
W SYPIALNI REGENTA.

Była już ósma godzina zrana. Ostatni goście regenta tylko co wyszli z Palais Royal. Regent został sam na sam z księdzem Duboa swym powiernikiem a przyszłym kardynałem zabierając się do spania.
Podobnie jak w pawilonie Gonzagi, kolacya u regenta przeciągnęła się do rana. Tylko ta skończyła się znacznie weselej.
Książę regent był już nad wyraz zmęczony zasypiał, stojąc. Ksiądz Duboa z kamerdynerem, pomagając mu się rozebrać, opowiadał wedle zwyczaju różne dykteryjki.
— Idź spać, Duboa — rzekł regent. — Idź spać. ja już nic nie słyszę.
Ks. Duboa pomarudziwszy jeszcze trochę, wziął kapelusz i skierował się ku wyjściu, gdy wtem drzwi się otworzyły i lokaj zaanonsował pana Maszolta.
— O dwunastej przyjmę pana naczelnika policyi — rzekł regent w złym humorze. — Na prawdę ci ludzie igrają z mojem zdrowiem; oni mnie wpędzą do grobu!
— Pan Maszolt — nastawiał lokaj — ma jakieś ważne i pilne nowiny....
— Ach znam je wszystkie! — przerwał regent. — Chce mi pewnie powiedzieć, że Cellamare robi intrygi; że król hiszpański zmartwiony; że Alberoni chce zostać papieżem, że pani du Maine chce być regentką. O dwunastej, o dwunastej! Albo o pierwszej! Nie czuję się dobrze.
Lokaj wyszedł. Ksiądz Duboa zawrócił ode drzwi.
Gdy wasza królewska wysokość będzie miała pomoc Anglii....
— Na Jowisza! Czarny kruku, pójdziesz ty spać? — zawołał rozchmurzony regent.
Lecz znowu drzwi się otworzyły.
— Sekretarz państwa p. Le Blanc — oznajmił lokaj.
— Do dyabła! — krzyknął regent, który już wchodził do łóżka.
Lokaj przymknął drzwi dyskretnie i rzekł szeptem prawie:
— Pan sekretarz ma ważne nowiny.
— Oni wszyscy mają ważne nowiny — rzekł regent zagłębiając głowę w puchową przy braną koronkami poduszkę. — Ich wszystkich to bawi, jak mi kładą w uszy jakieś intrygi Albernionego albo pani du Maine! Oni nazywają to ważnemi nowinami! O pierwszej przyjmę p. Le Blanc i p. Maszolta, albo raczej o drugiej. Czuję że będę spał do tej pory.
Lokaj wyszedł. Filip Orleański zamknął oczy.
— Czy ksiądz Duboa jest tutaj jeszcze? — zapytał lokaja.
— Już, już odchodzę — odpowiedział pospiesznie Duboa.
— Nie, księże, chodź tutaj. Uśpisz mię. Po wiedz tylko, czy to nie okrucieństwo, że ja nie mam chwili jednej do odpoczynku po pracy? Ani jednej chwili! Nachodzą mnie nawet wtedy gdy idę do łóżka! Toż ja umieram ze zmęczenia ale to ich najzupełniej nic nie obchodzi....
— Czy wasza królewska wysokość chce, żebym mu co przeczytał?
— Nie, rozmyśliłem się. — Idź spać. Tylko przechodząc, wytłómacz mię tam grzecznie przed tymi panami. Powiedz, że spędziłem noc na pracy. Dostałem migreny jak zwykle, gdy piszę dużo przy świetle lampy.
Westchnął ciężko i mówił dalej sennym głosem.
— To wszystko naprawdę zabija mnie. A jeszcze i król zażąda, abym był przy jego wstawaniu! Przy najlepszych w świecie chęciach nie można podołać wszystkiemu! Do kroćset! Rządzenie Francyą nie jest próżniaczem rzemiosłem!....
Głos regenta osłabł coraz wyraźniej, wreszcie ucichł, a w pokoju słychać było jego równy spokojny oddech. Spał.
Ksiądz Duboa zamienił spojrzenie z lokajem i obaj się uśmiechnęli.
Wyszedłszy z sypialni regenta, Duboa spotkał w przedpokoju i pana Maszolta i p. ministra Le Blanc.
— Panowie — zwrócił się do nich ksiądz — jego królewska wysokość przyjmie was o trzeciej, ale jestem pewny, że zejdzie do czwartej.
Kolacya wczorajsza przeciągnęła się zbyt długo i jego królewska wysokość jet trochę zmęczony.
— Ten bezczelny trefniś — rzekł naczelnik policyi po wyjściu Duboa — nie umie nawet zręcznie zasłonić słabostek swego pana!
— A jakże! — przytwierdził sekretarz stanu. — Jego królewska wysokość przepada za trefnisiami. Ale czyś pan słyszał o tej przygodzie dzisiejszej nocy w małym domku Gonzagi?
— Wiem, co mi donieśli moi ajenci: dwóch, ludzi zabitych: Gironne i Albert; trzech zaaresztowano: byłego ułana królewskiego Lagardera i dwóch zbirów mniejsza o ich nazwisko. Księżna Gonzaga podobno osobiście siłą w imieniu króla, wtargnęła do wnętrza pawilonu. Dwie zaś młode dziewczyny no ale to zagadka jeszcze nierozwiązana.
— Jedna z tych dziewcząt jest niewątpliwie dziedziczką Neversa!
— Nie wiadomo. Jedna jest postawiona przez księcia Gonzagę, druga przez Lagardera.
— A czy regent wie o tem wszystkiem?
— Słyszałeś pan, co mówił ksiądz Duboa: regent ucztował do godziny ósmej rano — odrzekł p. Maszolt.
— No, ale jak sprawa dojdzie jego uszu, pan Gonzaga musi się ostro trzymać!
Naczelnik policyi wzruszył ramionami.
— Nie wiadomo! To zależy, czy Gonzaga ma u niego dawny kredyt, czy go stracił.
— A jednak jego królewska wysokość tak się okazał nieprzejednanym i bez litości w sprawie hrabiego Horna. A tutaj w dodatku chodzi o wdowę po Neversie...
— Zapewne; ale Gonzaga jest przyjacielem regenta od dwudziestu pięciu lat.
— Więc pan myślisz, że książę regent jest zdecydowany osłaniać księcia Gonzagę?
— Ja osobiście jestem zdecydowany — przerwał p. Maszolt — nic nie myśleć dopóki nie będę wiedział napewno, czy Gonzaga stracił moralny kredyt u regenta czy nie.
Kiedy to mówił, otworzono drzwi i na progu ukazał się Gonzaga. Oddano sobie wzajemne ukłony.
— Cóż to? Jeszcze nie dnieje u jego królewskiej wysokości? — zapytał Gonzaga.
— Nie otworzono nam drzwi — odpowiedzieli razem urzędnicy państwowi.
— A więc — pospieszył dodać Gonzaga — jestem pewien, że będę zamknięte dla wszystkich.
— Breon! — zawołał naczelnik policyi.
Nadbiegł służący.
— Idź zaanonsować jego królewskiej wysokości księcia Gonzagę — rozkazał p. Maszolt.
— Czyżby dla mnie wydane były wyjątkowe rozkazy — zapytał Gonzaga spoglądając na urzędnika podejrzliwie i z pewnym niepokojem.
Obaj dygnitarze odpowiedzieli z uśmiechem kłaniając się księciu:
— To jest zrozumiałe, że jego królewska wysokość, zamykając drzwi przed ministrami, nie chcę się pozbawiać przyjemności z towarzystwa swego najlepszego przyjaciela.
Lokaj powrócił i od progu głośno powiedział:
— Jego królewska wysokość przyjmuje księcia Gonzagę.
Gonzaga był wzruszony. Skłoniwszy się obu urzędnikom, udał się za Breonem.
— Jego królewska wysokość zawsze ten sam — wybuchnął Le Blanc z niezadowoleniem. — Zawsze przyjemność przed obowiązkiem.
— Stąd wynika — zauważył p. Maszolt — uśmiechając się filuternie, — że kredyt Gonzagi mocno zachwiany u regenta.
— Nie rozumiem! Wytłómacz te zawiłości, przyjacielu.
— Wczoraj mówił od niechcenia p. Maszolt Gonzaga i regent byli dobrymi przyjaciółmi, a dziś Gonzaga razem z nami stał godzinę pod drzwiami regenta.
— Cóż za wniosek?
— Broń Boże, abym miał stawiać wnioski! Tylko od początku regencyi księcia Orleańskiego, nigdy trybunał kryminalny nie zajmował się innemi sprawami jak cyfry, rachunki. I oto teraz rzucają mu na pożarcie tego kawalera Lagardera. Do widzenia, szanowny przyjacielu, spotkamy się tutaj o trzeciej.
W korytarzu oddzielającym przedpokój od sypialni regenta Gonzaga zatrzymał się nieco, aby się zastanowić nad obecną chwilą. Spotkanie z Maszoltem i Le Blanc’iem zmienił nieco obmyślony przez niego plan działania. Ci panowie wprawdzie nic nie powiedzieli szczególnego, a jednak Gonzaga odczuł, że jakaś chmura grozi jego gwieździe.
Tymczasem książę regent podał mu rękę życzliwie. Gonzaga zamiast ponieść ją do ust, jak to czynili inni dworacy, uścisnął ją lekko i siadł przy łóżku nie czekając na pozwolenie. Regent miał oczy na poły zamknięte; ale Gonzaga widział doskonale, że mu się przypatruje z uwagą.
— Cóż, Filipie, — zaczął regent dobrodusznie. — Jak to się wszystko wykrywa!
W Gonzadze zamarło serce, ale nie dał nic po sobie poznać.
— Byłeś tak nieszczęśliwy, a myśmy o tem nic nie wiedzieli — ciągnął regent. — Wiesz, że to brak zaufania z twej strony.
— To brak odwagi, ekscelencyo — wyszeptał Gonzaga.
— Rozumiem cię. Nie chciałaś odkrywać bolesnych ran w łonie twojej rodziny. Księżna jest, można rzec, obałamuconą.
— Wasza królewska wysokość sama wie, jak straszną bronią jest potwarz.
Regent uniósł się na łokciu i zaczął patrzyć prosto w oczy swego starego przyjaciela. Jakaś chmura przemknęła po zoranem przedwczesnemi zmarszczkami czole.
— Rzucano potwarz na mój honor — rzekł. — na moją uczciwość na wszystko, co jest najdroższe człowiekowi; ale nie rozumiem, dlaczego ty Filipie, przypominasz mi o tem, o czem wszyscy moi przyjaciele starają się, abym zapomniał?
— Ekscelencja — odpowiedział Gonzaga, ze smutkiem opuszczając głowę na piersi — proszę mi łaskawie przebaczyć. Cierpienie jest samolubne; myślałem w tej chwili tylko o sobie bynajmniej nie o waszej królewskiej wysokości.
— Przebaczam ci, Filipie, przebaczam pod warunkiem, że mi się zwierzysz ze swych cierpień?
Gonzaga wstrząsnął głową i szepnął zaledwie dosłyszalnym głosem:
— Zwykliśmy obaj, wasza królewska wysokość i ja, ośmieszać sprawy sercowe. Nie mam prawa się skarżyć bo zawsze jestem wspólnikiem.... Ale przecie są uczucia....
— Wiem, wiem, Filipie! — przerwał mu regent. — Jesteś zakochany w twojej żonie, w tej szlachetnej i pięknej istocie! Śmiejemy się nieraz z takich rzeczy, to prawda, ale zawsze kiedy jesteśmy pijani. Wówczas śmiejemy się również i z Boga....
— I to źle, ekscelencyo — przerwał Gonzaga głosem wzburzonym, — Bóg mści się.
— Jak ty dziś bierzesz to do serca? Czy masz mi co do powiedzenia?
— Bardzo wiele, ekscelencyo. Tej nocy spełniono dwie zbrodnie w moim pawilonie.
— Założyłbym się, że to kawaler Lagarder! — zawołał Filip Orleański który aż poskoczył na łóżku. — Wiesz Filipie, źle postąpiłeś, jeżeliś ty sam zaczął tę sprawę. Słowo daję! Obudziłeś podejrzenia....
Regent zupełnie wybił się ze snu. Ściągnąwszy brwi, patrzył badawczo na Gonzagę. Ów zaś, podniósłszy swą piękną głowę z wyrazem najgłębszej dumy, powtórzył zdziwiony:
— Podejrzenie?
A potem dodał, przejęty do żywego:
— Wasza królewska wysokość miał więc przeciwko mnie podejrzenia?
— A więc tak — odpowiedział regent po chwilowym namyśle — miałem podejrzenia. Obecność twoja przy mnie usuwa je, gdyż masz spojrzenie prawego człowieka. Staraj się teraz, aby twoje słowa rozproszyły je zupełnie. Słucham cię.
— Czy wasza królewska wysokość zechce zrobić mi łaskę i powiedzieć jakie miał podejrzenia?
— Były stare, dawne; są i świeże.
— A więc najpierw stare, jeżeli wasza królewska mość raczy wysłuchać mej prośby.
— Wdowa po Neversie była bogatą, ty zaś biedny. Nevers zaś naszym bratem.
— Więc nie powinienem był poślubiać wdowy po Neversie?
Regent oparł głowę na dłoni i milczał.
— Ekscelencyo — zaczął Gonzaga spuszczając oczy — mówiłem: zawiele szydziliśmy z uczuć sercowych i one źle dźwięczą w naszej rozmowie.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Wytłómacz się.
— Chcę przez to powiedzieć, że jeżeli w mojem życiu jest czyn który mi honor przynosi to właśnie ten. Ukochany nasz brat, Nevers, umarł w moich ramionach, jak już mówiłem waszej ekscelencyi. I to wam wiadomo, że owej fatalnej nocy byłem w zamku Kajlusa, aby zwalczyć upór starego markiza, tak zawziętego przeciw naszemu Filipowi za to, że mu zabrał córkę. Trybunał kryminalny, o którym mówiłem przed chwilą, wysłuchał mię dzisiaj, jako świadka.
— Ach, prawda! — przerwał regent. — Powiedz mi, kogo to trybunał kryminalny zaaresztował dzisiaj? Czyżbyście nie zdążyli zabić owego Lagardera?
— Gdyby wasza królewska wysokość pozwolił mi był mówić dalej....
— Mów, mów dalej! Ale ja chcę prawdy, uprzedzam cię, nic tylko prawdy!
Gonzaga skołnił się zimno.
— To też — odpowiedział — mówię do waszej królewskiej wysokości nie jak do przyjaciela, lecz jak do mego sędziego. Nie zabiłem Lagardera, za to on zabił u mnie dwóch młodych ludzi: finansistę Alberta i kadeta Gironna.
— Aaaa! — zawołał regent. — A jakim sposobem znalazł się ten Lagarder u ciebie? — Zdaje się, że księżna mogłaby coś o tem powiedzieć.
— Strzeż się! To święta!
— Ale ona nienawidzi swego męża! — wymówił z mocą Gonzaga. — Nie wierzę w świętych których wasza królewska wysokość kanonizuje.
Regent zamiast się rozgniewać uśmiechnął się.
— No, no, mój biedny Filipie, wybacz mi, może ja byłem dla ciebie trochę za surowy: ale widzisz, tyś sprowadził skandal. Pomnij, że jesteś możnym panem, a takie nagłe skandale sprawiają tyle hałasu, że obalają trony. Ja to czuję. Ale wróćmy do rzeczy. Utrzymujesz zatem, że twoje małżeństwo z wdową po Neversie było dobrym czynem. Dowiedź mi tego.
— Czy spełnienie ostatniego życzenia umierającego nie jest dobrym czynem! zawołał Gonzaga z doskonale odegranem uniesieniem.
Regent patrzył na niego oniemiały. Nastała długa chwila milczenia.
— Nie — szepnął wreszcie Filip Orleański ty byś nie śmiał kłamać przedemną w tych rzeczach. Wierzę ci.
Wasza królewska wysokość traktuje mię dzisiaj tak, że rozmowa będzie zapewne ostatnią między nami. Członkowie mego rodu nie są przy wyczajeni, aby do nich przemawiali nawet książęta krwi, tak jak wasza królewska wysokość. Obym tylko mógł oczyścić się z oskarżeń, rzuconych na mnie, a wówczas rozstanę się na zawsze z przyjacielem mojej młodości który mię sam odtrącił gdym był nieszczęśliwy. Wasza królewska wysokość tymczasem mi wierzy: to dobrze, to mi wystarcza.
— Filipie — szepnął regent głosem najwidoczniej wzruszonym. — Wytłómacz się tylko jasno, a na honor, zobaczysz, czy ja ciebie kocham!
— A zatem — spytał Gonzaga — jestem oskarżony?
Ponieważ książę Orleański nic nie odpowiedział, Gonzaga zaczął mówić z doskonale udaną godnością i rezygnacyą:
— Niech wasza królewska wysokość pyta, będę odpowiadał.
Regent wstrząsnął się nieco.
— Byłeś obecny w owym krwawym dramacie w fosie Kajlusów? — zapytał.
— Tak jest, ekscelencyo. Broniłem waszego i mego przyjaciela z narażeniem życia. To było moim obowiązkiem.
— To było twoim obowiązkiem — powtórzył regent. — Mówisz że skonał w twoich ramionach.
— Tak, ekscelencyo i otrzymałem ostatnie jego zlecenia.
— Powtórz mi je chcę wiedzieć.
— Ja też nie pragnę ukrywać ich przed waszą królewską wysokością. Nasz nieszczęsny przyjaciel powiedział, powtarzam dosłownie: “Bądź małżonkiem mojej żony, aby być ojcem mej córki.”
Głos Gonzagi nie zadrżał gdy wymawiał to bezczelne kłamstwo. Regent wpadł w głęboką zadumę. Na jego myślącej i rozumnej twarzy malowało się już teraz tylko zmęczenie: ślady pijaństwa zniknęły zupełnie.
— Dobrze zrobiłeś, spełniając wolę umierającego. To był twój obowiązek. Ale dlaczego milczałeś o tem przez lat dwadzieścia?
— Kocham moją żonę — odpowiedział bez ogródki Gonzaga — mówiłem już to waszej królewskiej wysokości.
— A czemużby ta miłość miała ci zamykać usta?
Gonzaga spuścił oczy, lekko się zarumieniwszy.
— Trzebaby było oskarżać ojca mojej żony — szepnął.
— Ach! — zawołał regent. — Więc zabójcą był markiz Kajlus?
Gonzaga schylił głowę, a z piersi jego wydobyło się głębokie westchnienie.
Filip Orleański nie spuszczał z niego chciwego i badawczego wzroku.
— Jeżeli więc — rzekł — zabójcą był markiz Kajlus, dlaczegóż oskarżać Lagardera?
— Wasza królewska wysokość słyszał o naszych włoskich zbirach, których sztylet można kupić za pieniądze dla spełnienia zbrodni?
— Czyżby markiz Kajlus kupił tak samo szpadę Lagardera?
— Tak, ekscelencyo. Ale zbir ten bierną rolę pełnił tylko tego jednego dnia, następnie za mienił ja na rolę czynną, którą odgrywa wciąż od lat ośmnastu. Lagarder na własny rachunek porwał Kajlusowi wnuczkę córkę Aurory Kajlus i akta jej urodzenia.
— Czegoś się więc domagał wczoraj przed trybunałem familijnym? — przerwał regent.
— Wasza książęca wysokość — ciągnął Gonzaga z gorzkim uśmiechem na ustach — dziękuję Bogu, że dopuścił wyprowadzenia tej sprawy na światło dzienne. Nie można zgnębić wroga, jeżeli go trudno dosięgnąć. Nie można oczyścić się z oskarżenia, jeżeli ono nie było jawnie rzucone. Chwała Bogu, wróg zjawił się, oskarżenie wystąpiło! Zmusiłeś mię, wasza królewska wysokość do wniesienia zapalonej pochodni prawdy w ciemności, której moja delikatność małżeńska nie chciała oświetlać. Teraz zmuszasz mię, panie, do odsłonięcia najlepszej najszlachetniejszej strony mego życia. Oddalałem dobrem za złe, ekscelencyo, cierpliwie, świadomie, przez długie lat ośmnaście. Prowadziłem dniem i nocą cichą pracę, narażając niejednokrotnie swe życie; straciłem na nią połowę mojego ogromnego majątku; uciszyłem w sobie wszelkie głosy mojej szalonej ambicyi; oddałem resztę mego życia i sił, i wiele krwi własnej....
Regent uczynił ruch zniecierpliwienia, więc Gonzaga zatrzymał się na chwilę.
— Wasza królewska wysokość, uważa, że się chwalę, nieprawdaż? — ciągnął dalej. — Ekscelencyo, byłeś mi bratem i przyjacielem, tak samo, jak byłeś bratem i przyjacielem Neversa, posłuchaj historyi mego życia uważnie i bezstronnie. Chcę, abyś był arbitrem nie między mną a księżną, broń Boże przeciw niej nie chcę wytaczać i wygrywać procesów, i nie między mną a tym awanturnikiem Lagarderem: za bardzo się szanuję, abym się stawiał na jednym z nim poziomie, lecz między nami dwoma: między tobą, ekscelencyo a mną jedynymi przyjaciółmi Neversa; między tobą, księciem Orleańskim, regentem Francyi, dzierżącym władzę królewską niemal w której mocy jest pomszczenie ojca i otoczenie opieką dziecka, a mną pospolitym szlachcicem, posiadającym do spełnienia tej podwójnej świętej misyi jedynie serce i szpadę. Biorę waszą królewską wysokość na arbitra, i gdy skończę opowieść, zapytam się ciebie, Filipie Orleański, czy tam u stóp tronu Przedwiecznego, Filip de Nevers uśmiecha się do ciebie, czy do Filipa Gonzagi?




  1. Przypis własny Wikiźródeł Dodano przez Wikiźródła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.