Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom I/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
Młodzieńcze lata Fryderyka. — Pierwsze jego wystąpienie publiczne. — Improwizacye. — Pieśni ludu polskiego.

Fryderyk Franciszek Chopin, urodził się 1 marca 1809 r.[1] w Żelazowej Woli, wsi dziedzicznej Skarbków, o 6 mil od Warszawy odległej. W pierwszych latach dzieciństwa, Fryderyk był bardzo draźliwy na dźwięki muzyki, za ich posłyszeniem wpadał w płacz, który nie łatwo dawał się ukoić. Wrażenie to zbyt silne na jego delikatną organizacyę, krótko zapewne trwało, bo niebawem tak widoczny pociąg zaczął okazywać do fortepianu, że już w siódmym roku, rodzice byli zniewoleni uczyć syna muzyki. Wojciech Żywny, wielki zwolennik dzieł S. Bacha, cieszący się w Warszawie wziętością dobrego na fortepianie nauczyciela, został wezwany do udzielania Fryderykowi lekcyj na tym instrumencie, a przez wzgląd na jego młodość, starsza siostra Ludwika, godzinę nauki z nim dzieliła. Żywny był pierwszym i jedynym przewodnikiem rozwijającej się tak wcześnie u Fryderyka zdolności do muzyki, bo wkrótce obok postępów technicznych w grze, dziecko poczęło już komponować, chociaż jeszcze nutami pomysłów swoich spisywać nie mogło. Więc też nauczyciel na jego prośby spisywał takowe. W parę lat później, młodziutki dyletant tak wielkie poczynił w grze na fortepianie postępy, że salonach ówczesnych warszawskich ze zdumieniem o tem wspominano. Kiedy w r. 1818, postanowiono urządzić 24 lutego koncert publiczny na dochód ubogich, Julian Ursin Niemcewicz, wraz z innemi osobami opiekującymi się instytucyą dobroczynności, wezwał piśmiennie poczynającego dziewiąty rok życia wirtuoza, ażeby w koncercie tym zechciał przyjąć czynny udział. Nie można było odmówić; zatem pierwszy krok zawodu artystycznego, co później taką chwałą miał jaśnieć, rozpoczął Chopin od dobrego uczynku; pierwiastki swego talentu poniósł w ofierze cierpiącym. Na parę godzin przed owym popisem, na którym miał wykonać Koncert Gyrowetza, postawiono Frycka (tak go bowiem powszechnie w domu nazywano) na krześle i poczęto ubierać do godnego przed liczną publicznością wystąpienia. Frycek szczególniej zadowolonym był z pięknego szerokiego kołnierzyka, jaki mu na ciemny spencerek włożono. Kiedy po skończonym koncercie, matka nie mogąc być na nim, wziąwszy synka w objęcia wypytywała go, co też się najwięcej publiczności podobało? bez wahania odpowiedział, iż jego kołnierzyk. „Wie mama? wszyscy tylko na mój kołnierzyk patrzyli!“
Odtąd rozrywano chłopczyka po salonach warszawskich; najznakomitsze domy pańskie, jakoto: książąt Czartoryskich, Sapiehów, Czetwertyńskich, Lubeckich, Radziwiłłów, Skarbków, Pruszaków, Łempickich i wiele innych, ubiegały się o posiadanie u siebie tak miłego gościa, gdzie go zwykle Chopinkiem nazywano. Bywał on także niekiedy w Belwederze na pokojach księżny Łowickiej, gdyż jednego z nim prawie wieku Pawełek, wychowaniec Wielkiego Księcia, bardzo go polubił i chętnie z nim przestawać pragnął[2]. Fryderyk w domu ojca przywykły już do dobrego i wykształconego towarzystwa, teraz mając sposobność zwiedzać najpierwsze salony stolicy, nabierał owego wykwintnego i arystokratycznego obejścia, które go później cechowało przez całe życie. Chopin miał zawsze wstręt do ludzi szorstkich, rubasznych, nigdy się z takimi nie przyjaźnił, nigdy do poufałego towarzystwa swego nie przypuszczał.
Słynna śpiewaczka Catalani, przejeżdżając wówczas przez Warszawę, miała sposobność poznać bliżej młodziutkiego wirtuoza i nie mogła się dosyć nacieszyć jego piękną i niezwykle już biegłą grą na fortepianie. W dowód uznania i wdzięczności, ofiarowała mu złoty zegarek, na kopercie którego wyrżnięte były słowa: „Donné par Madame Catalani à Frédéric Chopin, àgé de dix ans“.
Początkowe kompozycye Fryderyka, składały się z mazurków, polonezów, walców do tańca; wreszcie napisał marsza i ofiarował go osobiście Wielkiemu Księciu Konstantemu. W. Książe okazał się bardzo łaskawym dla dziewięcioletniego kompozytora. Przyjął marsza i kazał mu go sobie zagrać. Przypadł mu do gustu, sam takt wybijał chodząc po sali z uśmiechem zadowolenia. Polecił go następnie instrumentować i grać niejednokrotnie podczas parad wojskowych na saskim placu[3].
Niekiedy Fryderyk improwizował na pokojach cesarzewicza. Gdy według swego zwyczaju oczy górę wznosił i sufit patrzył, Wielki Książe z ciekawością pytał: „Cóż tak patrzysz w górę chłopcze, czy tam czytasz nuty?“[4].
Z jaką zapamiętałością pracował Fryderyk nad pokonaniem mechanicznych trudności fortepianu, niech za dowód posłuży co opowiadali świadkowie ćwiczeń jego ówczesnych. Uderzony pięknością brzmienia akordu z decymą u góry, gdy dla szczupłości dłoni objąć jej i uderzyć jednocześnie nie mógł, szukał sposobu jakimby dla swej ręki pożądaną rozciągłość uzyskał i w tym celu między palec kładł rozpierające je przedmioty, niby kliny i z tym przyrządem noce przepędzał[5]. Nie dla próżnej chluby z rozległości ręki to czynił, nie dlatego zapewne, by innych przewyższyć w pokonywaniu nowych dla fortepianistów trudności palce swoje na dobrowolne męczarnie skazywał; ale wiodła go do tego różnica jaką dostrzegł w piękności między brzmieniem zwięzłych a rozłożonych akordów. Akordy te, stały się później charakterystyczna strona kompozycyi jego. Z początku uważano je za coś niestosownego w systematycznej grze na fortepianie, później atoli przywyknięto do nich i dzisiaj bynajmniej nie są uważane za niezgodne z naturą ręki. Wytworność zmysłu muzycznego Chopina, w dążeniu do daleko sięgających w jednoczesnem brzmieniu tonów, dowodzi jak jego duch wyrywał się do szerokiej przestrzeni, do nieskończoności harmonii... ale o tem pomówiemy obszerniej na właściwem miejscu.
Zdumiewające zdolności do kompozycyi jakie Fryderyk objawiał, zniewoliły ojca do uczenia go kontrapunktu o tyle, o ile to innym przygotowawczym do Liceum warszawskiego naukom nie przeszkadzało, gdyż o zamiarze kierowania go na artystę muzycznego, rodzice nie myśleli wcale. Któż mógł ku temu być stosowniejszym, jeżeli nie Elsner, dawny domu przyjaciel? Zacny ten człowiek znał Fryderyka od lat najmłodszych, zauważał w nim genialne do muzyki zdolności, więc czyniąc zadość woli ojca, z rozkoszą zajął się nauką, wtajemniczając pomału ucznia w zasady kontrapunktu i do samej śmierci nie przestając mu okazywać tej życzliwości i przyjaźni, jaka jest tylko wyższych dusz, wolnych od zawiści, udziałem. Kiedy nieraz zwracano uwagę Elsnera, że Chopin nie chce się trzymać reguł przyjętych w muzyce, że często pomiata niemi słuchając jedynie własnej fantazyi, odstępującej niekiedy od ogólnych zasad muzyki, szanowny dyrektor konserwatoryum zwykł był mawiać: „Dajcie mu pokój; to prawda, że nie idzie on drogą zwyczajną, ale i talent jego jest nadzwyczajny. Nie trzyma on się ściśle metody utartej, powiadacie, lecz on ma swoją własną i to jeżeli się nie mylę, stanowić w nim będzie oryginalność, jakiej dotychczas nikt w tak wysokim stopniu nie posiada“. Wieszcze słowa Elsnera zupełnie się potem sprawdziły. Gdyby go był wstrzymywał lub zmuszał do pedanckiego kroczenia ścieżkami wydeptanemi, kto wie, czy nie zwichnąłby i nie sparaliżowałby polotu młodego artysty wyobraźni; możeby go nawet zniechęcił i zraził do sztuki, a zamiast wyrobić w nim wielkiego mistrza, miernegoby tylko muzyka uformował.
Umysłowe zresztą zdolności kształcącego się wszechstronnie Fryderyka były zdumiewające. Niezmierna żywość charakteru, pobudzała go do ciągłej czynności, zaostrzała wrodzony dowcip, jaki w rozmaity sposób co chwila się objawiał. Któż zliczy owe tysiączne figle płatane wciąż siostrom, rówiennikom, nawet osobom poważniejszym wiekiem. Już to najmłodsza siostra Emilia, wybornie mu w tem dopomagała.
Na imieniny ojca i matki, albo też u osób z Chopinami zaprzyjaźnionemi, dawano czasami przedstawienia teatralne, w których Fryderyk najczynniejszy zwykle brał udział. Znamienity ówczesny artysta dramatyczny, Wojciech Piasecki, zajmujący się jako reżyser układem tych amatorskich przedstawień, utrzymywał, iż Fryderyk dosadnością mimiki, śmiałością i przytomnością umysłu, wyborną deklamacyą i darem łatwego przekształcanie fizyognomii, był jakby stworzony na doskonałego aktora. Istotnie, grą swoją w podziwienie czasami wprawiał najlepszych znawców sztuki dramatycznej. Nieraz, gdy współgrający na scenie potknął się i nie wiedział co dalej mówić, albo gdy sufler na właściwy czas nie podpowiedział, Fryderyk improwizował za innych i za siebie, ratując tym sposobem przedstawienie od nieuniknionej katastrofy. To też wiadomo, o ile dar muzykalnej improwizacyi przyczynił się później do jego rozgłosu i chwały. Pokonawszy wcześnie techniczne trudności gry fortepianowej, mógł Chopin na podany temat improwizować bez końca, nadając mu najszczęśliwsze zwroty, strojąc w dziwnie piękną a niespodziewaną i bogatą harmonię, niby w najświetniejszej barwy kwiaty, obsypywane brylantowym deszczem arabesków i arpedżij. W tych improwizacyach, mianowicie w epoce nieco późniejszej, Chopin okazywał się istnym poetą; refleksya w duszy artysty ustępowała miejsca natchnieniu, natchnienie zaś przybierało pod formą muzyki tak szczytną szatę idealnej piękności, że język ludzki zdawało się, nigdyby jej nie był w stanie powtórzyć, ani też zwykłemi materyalnemi środkami określić. Ci, co miewali sposobność słyszenia Chopina w takiej właśnie chwili, utrzymują, iż najpiękniejsze jego wydane kompozycye, są tylko odbłyskiem, są tylko echem tych improwizacyi.
Na imieniny ojca w zimie 1824 r., Fryderyk mając lat 15, a zaś siostra Emilia 11, napisali komedyę wierszem w 1 akcie pod tytułem: Omyłka, czyli mniemany filut. Główniejsze role przyjęli na siebie Fryderyk, Izabella i Emilia, resztę ról rozebrała młodzież na pensyi profesora Chopina pomieszczona. Treść tej komedyi jest wprawdzie zbyt słabą i naiwną, abyśmy mogli ją tutaj przytaczać, niemniej jednak świadczy o sprycie, dowcipie młodziutkich autorów, tudzież o łatwości w prowadzeniu scenicznych dyalogów.
W tym także roku, Fryderyk wszedł jako uczeń 4 klasy do Liceum warszawskiego i chociaż należał do pojętniejszych i lepszych uczniów, przecie ochota do figlów nigdy go nieodstępowała. I tak, kiedy profesor historyi wykładając dzieje narodowe, wspomniał imiona Laskonogiego, Łokietka, Długosza, Kadłubka i t. p. Fryderyk natychmiast miał sobie za obowiązek rysować ich w komicznej charakterystyce, przez co kolegów do głośnego śmiechu doprowadzał. Pewnego razu, upatrzywszy stosowną chwilę, naszkicował w karykaturze samego rektora instytutu Lindego, a tak wybornie, że podobieństwo było uderzające. Nieszczęściem, kajet dostaje się przypadkiem do rąk Lindego. Zacny przewodnik młodzieży, pobłażliwy na jej niewinne żarty, zwrócił kajet rysownikowi z podpisem: „Kajet dobrze narysowany“. Już to chwytanie wybitniejszych postaci ludzkich ze strony śmiesznej, kreślenie z nich karykatur, długo było ulubionem zajęciem Fryderyka.
Szkolne ferye przepędzał zazwyczaj w Żelazowej Woli, albo na Mazowszu w Szafarni, wiosce należącej do państwa Dziewanowskich, z których synem Dominikiem łączyły go węzły ścisłej szkolnej przyjaźni. Dla chłopca wychowywanego w mieście, kilkotygodniowy swobodny od obowiązkowych zajęć pobyt na wsi, pośród pięknej natury, jest ideałem szczęścia, o jakim tylko siedząc na ławkach szkolnych marzyć można. Więc też Fryderyk całą duszą cieszył się z wolności, jakiej dozwolono mu tam używać. Wprawdzie ćwiczenia fizyczne ciała, tak właściwe chłopcu w jego wieku będącemu, niewiele go nęciły, za to umysł jego iskrzył się ruchem dowcipu i pomysłów najpocieszniejszych. Zamiast pisywania obowiązkowych listów do rodziców, wpadł na myśl redagowania gazetki, której dał tytuł: Kuryer Szafarski, na wzór Kuryera Warszawskiego, pisma wydawanego podówczas w małym ćwiartkowym formacie. W zbiorach pamiątek po Fryderyku, rodzina przechowywała dwa numera tej gazetki z r. 1824. W pierwszym z nich, na czele wiadomości krajowych umieszczono: D. 15 lipca r. b., na zgromadzeniu muzycznem w Szafarni, złożonemu z kilkunastu osób i półosóbek, popisywał się pan Pichon (tak się bowiem Fryderyk sam żartobliwie przezwał) i grał koncert Kalkbrennera, który atoli nie tyle zrobił wrażenia, szczególniej na małych figurkach, ile żydek grany przez tegoż pana Pichon“. Należy tu dodać, iż krótko przedtem, gdy żydzi do sąsiedniego dworu w Oborowie przybyli za kupnem zboża, Fryderyk przywoławszy ich do fortepianu, zagrał im majufesa, rodzaj weselnego tańca żydowskiego. Gra jego w taki zapał handlarzy wprowadziła, iż nietylko że poczęli tańczyć, ale nawet prosili dziedzica tej wsi pana Romockiego, aby im przysłał tego grajka na mające się wkrótce odbyć żydowskie wesele: „Bo on tak gra“ mówili, „jak żyd rodowity!“
Pod datą 18 sierpnia, znajdujemy notatkę treści następującej: „Imć pan F. F. Chopin, wypił siedm filiżanek kawy żołędziowej. Spodziewać się należy, że ich niezadługo i ośm wypije“. Odnosi się to do przepisu lekarza, który polecił Fryderykowi pić surrogat z palonej żołędzi. Reszta wiadomości W tym numerze, składa się z wypadków codziennego życia.
W Kuryerze z dnia 24 sierpnia, pod rubryką Wiadomości zagranicznych, pisał: „Dnia 20 w Oborowie było okrężne. Cała wieś zgromadzona przed dworem, szczerze się weseliła, szczególniej po wódce, a dziatki piskliwym semitoniczno fałszywym głosem znaną piosnkę wyśpiewywały:

„Przede dworem kaczki w błocie.
Nasza. Pani w samym złocie itd.“

Reszta wiadomości Kuryera Szafarskiego, składała się z wypadków codziennego życia wiejskiego, z właściwą Fryderykowi werwą i dowcipem skreślonych. Dodać tu jeszcze potrzeba, iż każdy numer gazetki, musiał przechodzić przez cenzurę; cenzorem dopisującym „wolno posłać“ była panna Ludwika Dziewanowska, córka właściciela Szafami.
Z czasu tych szkolnych wakacyj, posiadamy właśnie list pisany przez Fryderyka do Wilhelma Kolberga. List ten rozpoczyna szereg drogocennych, osobistych po naszym artyście pamiątek. które w miarę postępu niniejszego życiorysu, kolejno uwadze czytelników przedstawiać będziemy.
Oto co pisał do przyjaciela i kolegi szkolnego:

„Szafarnia 19 sierpnia. 1824.

Kochany Wilusiu[6].
Dziękuję ci za Twoją pamięć o mnie, ale z drugiej strony gniewam się na ciebie, żeś taki brzydki, niedobry, żeś taki et caetera i do mnie tylko półpiórkiem piszesz. Czy ci papieru, czy pióra, czy atramentu szkoda było? Możeś czasu nie miał, żeś się tylko przypisał? Ej, bo, to, to; — na koniu jeździ, — bawi się dobrze, o mnie nie myśli... Ale co tam, — daj mi buzi i zgoda.
Cieszę się, żeś zdrów i wesół, bo tego na wsi potrzeba. Mnie jest także przyjemnie, że do ciebie pisać mogę. Ja się też wcale nieźle bawię, a nietylko ty jeździsz na koniu, bo ja umiem na nim siedzieć. Nie pytaj czy dobrze, ale umiem, przynajmniej tak, że koń powoli gdzie chce idzie, a ja jak małpa na niedźwiedziu, na nim ze strachem siedzę. Dotąd nie miałem jeszcze przypadku zlecenia, bo koń mię nie zrzucił, ale... może kiedy zlecę, jeżeli mu się spodoba.
Nie będę ci głowy zawracać mojemi interesami, bo wiem, że ci się to na nie nie przyda. Muchy mi często na wyniosłym nosie siadają, ale to mniejsza, bo to jest prawie zwyczajem tych natrętnych zwierzątek. Komary mię gryzą, ale i to mniejsza, bo nie w nos. Biegam po ogrodzie, a czasem chodzę. Chodzę do lasu, a czasem jeżdżę, notabene nie na koniu, lecz w bryczce, w koczu, lub w karecie. Z takiemi jednak honorami, iż zawsze na tyle siadam, a nigdy na przodku.
Możem cię już znudził, ale cóż robić? Jeżeli zaś nie, napisz na najbliższą pocztę, a ja czemprędzej moje literały kontynuować będę.
Bez żadnych tedy komplimentów kończę mój list, ale po przyjacielsku: bądź zdrów kochany Wilusiu, a proszę cię pisz do mnie, a nietylko przypisuj. Za 4 tygodnie widzieć się będziemy.
Ściskam cię serdecznie, szczery Twój przyjaciel

F. Chopin.

Mamie i papie moje uszanowanie przesyłam a braci ściskam“.

Niepodobna nam tutaj przytaczać wszystkich żartów i mistyfikacyj, jakich się Fryderyk w owych szczęśliwych dla niego czasach dopuszczał, lecz dla czytelników interesujących się młodością jego, przytoczymy jeszcze parę w tym rodzaju zdarzeń.
Ów wspomniany już wyżej pan Romocki, dziedzic Oborowa, sprzedał był kupcowi żydowi pszenicę. Dowiaduje się o tem Fryderyk, który znowu w r. 1825 bawił na wakacyach w Szafarni i układa w imieniu nabywcy list żargonem polsko-żydowskim, gdzie oświadcza, iż po dojrzałym namyśle, przewidując oczywistą stratę, zruca się z kontraktu. Pismo było koszlawe, ortografia okropna i złudzenie tak wielkie, że Romocki wpadł w gniew srogi, posłał natychmiast po żyda i byłby go zbił niechybnie, gdyby nie to, że Fryderyk przewidując burzę, przyznał się w sam czas do mistyfikacyi. Romocki uśmiał się z konceptu, lecz już po tem pilnował dobrze, aby nie stać się ofiarą wesołego Fryderyka humoru[7].
Około roku 1820, żył w Warszawie pastor ewangelicki imieniem Tetzner, który co niedziela dla parafian miewał kazania, naprzemian polskie i niemieckie. A ponieważ języka krajowego w dostatecznym stopniu nie posiadał, przeto niemiłosiernie go kaleczył i prawdy ewangelii wygłaszał łamaną polszczyzną. Pewnego razu, zawiodła ciekawość Fryderyka na nabożeństwo do kościoła ewangelickiego. W okamgnieniu pochwycił i przyswoił sobie pocieszne strony każącego na ambonie księdza. Wraca do domu, wyciąga gdzieś z pod strychu starą perukę, osadza na głowie, z krzeseł improwizuje ambonę, zwołuje wszystkich i powtarza słyszane dopiero kazanie z taką komiczną prawdą, że słuchacze pokładali się od śmiechu.
Jeżeli chłopcy na pensyi Mikołaja Chopina, zbyt wielkie hałasy wyprawiali, dosyć było ażeby Fryderyk zasiadł do fortepianu, a natychmiast spokój i cisza następowała. Pewnego dnia, gdy samego profesora nie było w domu, powstała okropna wrzawa: chłopcy tak straszliwie poczęli dokazywać, że guwerner Barciński w żaden sposób nie mógł sobie dać rady. A był pomiędzy nimi jeden, imieniem Kaźmirz Wodziński, szczególniej psotny i do wszystkich figlów skory. Guwerner wyczerpawszy wszelkie środki gróźb i perswazyi, nie wiedział już co począć, aby chłopców zmusić do spokojności i wzięcia się do nauki; wzywa tedy Fryderyka i błaga go, aby mu w tem dopomógł. Fryderyk zaprasza psotników do sali i powiada, że będzie im ciekawą historyę na fortepianie improwizować. Na te słowa, zaprzestają figlów. Fryderyk siada do instrumentu, chłopcy przysuwają się do niego z krzesłami, gasi świecę[8], i rozpowiada im najprzód historyę o zbójcach i złodziejach, jak wkradłszy się po drabinie przez okno do domu, zabierają co mogą, potem spłoszeni uciekają, kryją się w lesie, dzielą łupami i wśród pogodnej cichej nocy zasypiają. Następnie każdy z tych epizodów wyraża muzyką. Chłopcy słuchają w głębokiem milczeniu; zachwycają się prawdą tonami muzyki objawioną, a kiedy Fryderyk począł malować nocną ciszę lasu i sen ogarniający złoczyńców, pomału oczy słuchaczów przymykać się zaczęły: dźwięki dobrze pochwyconej w charakterze muzyki, działały jak opium, jak kołyska na dzieci. Im dłużej trwała improwizacya, tem głębszy sen ogarniał wszystkich, nawet sam guwerner nie mógł się oprzeć i zasnął z innymi. Obaczywszy to Fryderyk, przestaje pomału grać, wychodzi na palcach z pokoju, biegnie do matki i sióstr, prosi ich ażeby ze świecami w ręku, lecz cicho i ostrożnie udały się za nim, a pokaże im coś ciekawego. Widok śpiących na krzesłach w rozmaitych pozach chłopców wraz z guwernerem, przedstawiał najpocieszniejszy widok. Wtedy Fryderyk zbliża się na palcach do fortepianu, uderza z całej siły przeraźliwy akord, a tu każdy ze śpiących zrywa się nagle przestraszony, nie wiedząc co się dzieje — i dopiero śmiech ogólny!
Musimy tu jeszcze przytoczyć drugie podobne nieco, lubo w innym rodzaju zdarzenie, będące skutkiem dziwnej zdolności Fryderyka do improwizacyi. Wprawdzie miało ono miejsce kilka lat później. Nauka kontrapunktu i techniczne postępy w mechanizmie gry fortepianowej, dozwalały mu coraz swobodniej puszczać wodze fantazyi, nie krępowanej zbytecznie regułami sztuki, nad którą panował już prawie zupełnie. Dlatego też Fryderyk polubił wielce organy, gdyż na nich dopiero mógł rzeczywiście dogadzać zamiłowaniu swojemu do poważnych improwizacyj muzycznych. Grywając od czasu do czasu na tym najwspanialszym ze wszystkich na świecie instrumencie, nauczył się używać stosownie pedałów i obchodzić podług upodobania z regestrami głosowemi. Bywało zwyczajem, iż studenci uniwersytetu warszawskiego, gromadzili się około godziny 11 co niedziela i święta w kościele Panien Wizytek na nabożeństwo, w czasie którego amatorowie i artyści wykonywali msze instrumentalne i wokalne[9]. Bywał na chórze niekiedy Chopin i grywał na organach. Otóż razu pewnego, gdy celebrujący zaśpiewał „Oremus,“ Fryderyk pochwyciwszy motyw odegranego mszy kawałka, trybem biegłych organistów, począł improwizować przerabiając, parafrazując temat i ukazując go w jak najrozliczniejszych kombinacyach i harmonijnych przekształceniach. A improwizował tak cudnie, że śpiewacy i orkiestra opuściwszy swe pulpity, wiankiem otoczyli ławę grającego, tonąc w falach tego potoku muzykalnego. Wszystkim się wydawało, że nie są na mszy, lecz na koncercie. Ksiądz przy ołtarzu niecierpliwie czekał kiedy się to skończy. Nareszcie wpada na chór między zadumanych zapyrzony zakrystyan i woła: „Na miłość boską, co tu państwo wyprawiacie? Ksiądz już po dwakroć zaintonował: „Per omnia saecula saeculorum.“ Chłopiec dzwoni a dzwoni, a wy gracie a gracie. Niech to przecie ustanie, bo Panna Starsza, która mię tu przysłała, okrutnie się gniewa!“ Fryderyk zbudzony ze swojego artystycznego marzenia, oderwał ręce od klawiszów.
Ale jeżeli improwizowanie nie wiele go kosztowało, mianowicie gdy się czuł do tego dobrze usposobionym, za to nad utworami muzycznemi, które przeznaczał do druku, sumiennie, troskliwie, a nawet ciężko pracował. Czasami myśl jakaś tak dalece nim owładła, że stawał milczącym, pogrążonym w sobie; siadał w kąciku unikając ludzi i rozmów; gdy do niego mówiono, odpowiadał monosylabami jak nieprzytomny. Zwykły to skutek charakterów szczególniej nerwowych i wrażliwych, iż ze zbytniej nieraz ruchliwości, wpadają pod wpływem pewnych dominujących w nich idei, niby w otrętwienie i pozorną bezczynność. Wtedy to oddawał się pracy wewnętrznej, której nawet noc nie była w stanie przerwać. Kiedy się wszystkim zdawało, że śpi, a słano mu łóżko przy salonie, gdzie stał fortepian, on tymczasem zrywał się z pościeli, biegł do instrumentu, uderzał kilka akordów, rozwiązując sobie tym sposobem jaką zawiłą lub wątpliwą harmonijną kwestyę, potem kładł się do łóżka, ażeby znów zerwać się do fortepianu — i tak nieraz trwało aż do świtu. Służące słysząc jak panicz po nocach wstaje, płacząc, ubolewały nad nim, przekonane w prostocie duszy, że ma bzika, że mu piątej klepki nie dostaje.
W częstych wycieczkach po za miasto, dokonywanych zwykle w towarzystwie ojca, albo też podczas wakacyj szkolnych na wsi, jeżeli kiedy Fryderyk posłyszał sielską piosnkę albo skrzypki rozlegające się z chaty włościańskiej lub karczmy, stawał pod ścianą, przysłuchiwał się uważnie, tonął duszą w ludowej melodyi, napawał się jej rytmem i nie było sposobu na odciągnienie go ztamtąd. Póty w głębokiej zadumie stał i słuchał, aż skrzypki, aż pieśń zamilkła, aż nabrał przekonania, że już się więcej nie odezwie. I kto jest — pytał siebie i innych — tych pięknych melodyi twórcą, które w formie mazurków, krakowiaków, polonezów, dumek, lud polski nuci lub na skrzypeczkach przez siebie wyrabianych wygrywa? Na to ani on sam, ani nikt nie był w stanie zaspakajającej dać odpowiedzi. Pieśni ludowe bowiem, są owocem bezimiennych, nieznanych poetów, a ponieważ przechowywane bywają w pamięci ludu nieraz od kilku, nawet kilkunastu wieków, to dowodzi, iż wiernie wypowiadają jego pojęcia i uczucia, przeto całemu narodowi należy przypisywać ich autorstwa. Pieśń ludowa, jest świadectwem historycznem, malującem obyczaje, wyobrażenia, wiarę, aspiracyę i kulturę ludu; z drugiej znów strony, jest także dowodem artystycznej jego działalności, jego bogactwa fantazyi poetycznej i poczucia piękna.
Chopin urodził się i wychowywał w kraju zamieszkałym przez mazurów, plemie posiadające właściwe sobie cechy charakteru, lecz zamiłowane do muzyki, do pieśni, nie ustępujące w tym względzie reszcie ludu dawne obszary Polski zamieszkującego. Julian Klaczko powiedział pisząc o sztuce polskiej: „że upodobanie w pieśni, stanowi najwybitniejszą charakterystykę Słowianina i że pieśnią, prostego naszego chłopka poprowadzić można na koniec świata.“ Mazur zachował do dziś dnia to zamiłowanie. Najzwyklejsze, najprozaiczniejsze czynności codziennego życia, lubi układać w piosnkę, improwizując ją przy każdej sposobności. To nawet upodobanie mazurów do wszelkiego rodzaju pieśni, stało się zyskownem rzemiosłem dla wielu z nich. Żebrak ślepy lub widomy, jeżeli umie grać na skrzypcach i śpiewać, niezawodnie po wsiach, obfitą ciągnąć będzie jałmużnę. W święta, jak na Zielone świątki, na Wielkanoc, na Boże Narodzenie, na Nowy Rok, chodzą znowu po wsiach mazurskich kobiety i mężczyźni, stosowne do okoliczności wyśpiewując pieśni lub wygrywając tańce. Wszędzie są przyjmowani serdecznie, słuchani z ochotą i sowicie obdarzani. W ogólności, wszystkie pieśni ludowe, rodzą się pod strzechami chat wiejskich, układane przez poetów, którzy ani pisać ani czytać zwykle nie umieją i o których nikt nie wie i nie będzie wiedział nigdy. Poczucie piękna i ideału, tkwi widocznie w duszy ludu polskiego i tego poczucia nie przygłuszy najprozaiczniejsza praca, troski powszedniego życia, nie przygłuszą klęski publiczne.
Fryderyk przysłuchując się w dzieciństwie melodyom ludowym, poznał dokładnie ich typowe piękno, pokochał je serdecznie, a tak niemi duszę swoją napoił, iż później w artystycznych kompozycyach jego, brzmienie melodyi ludowej, miało stanowić jednę z charakterystycznych cech jego geniuszu. On pierwszy tanecznej pieśni ludowej miał nadać skończoną piękna formę, urozmaicić jej nutę pełnemi poetyczności zwrotami, ozdobić ją w bogatą niezmiernie szatę harmonii.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Prawidłowy rok urodzenia to rok 1810.
  2. Często Pawełek w towarzystwie swojego guwernera hr. de Moriolles, wstępował po Fryderyka, aby z nim jechać na spacer, albo go zabrać z sobą do Belwederu. Zatrzymujący się przed mieszkaniem profesorstwa Chopinów powóz zaprzężony w cztery konie na sposób rossyjski, zwracał wtedy na siebie uwagę przechodniów.
  3. Wyszedł później w Warszawie, lecz bez imienia autora.
  4. Cmentarz Powązkowski K. W. Wójcickiego.
  5. Wspomnienie Szopena przez Józefa Sikorskiego.
  6. Wilhelm Kołobrzeg Kolberg, rzeczywisty radca stanu, inspektor i członek Zarządu XI Okręgu komunikacyi, prezes Kollegium kościelnego gminy Ewangelicko-Augsburgskiej warszawskiej, zmarł 4 czerwca 1877 r.
  7. Kaźmirz Władysław Wójcicki.
  8. Chopin lubił zwykle improwizować po ciemku, najczęściej w nocy; kiedy wzrok jego żadnej nie miał dystrakcyi, wówczas zatapiał się całą duszą w motyw obrany i snuł z niego niewysłowionej poetyczności obrazy.
  9. Józef Sikorski. Wspomnienie Szopena.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.