Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom I/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
Dalszy ciąg młodości Chopina. — Pierwsza wycieczka za granicę kraju. — Stosunek jego z księciem Antonim Radziwiłłem.

W r. 1825, widnokrąg życia Fryderyka stawał się coraz szerszym, coraz ważniejszym tak w sferze towarzyskiej jako i artystycznej. Wziętość jakiej używał w salonach, stolicy z powodu swojego muzykalnego talentu, przechodziła do ogółu publiczności. Jak dalece osoba jego musiała już mieć pewną siłę pociągającą, najlepszy dowód mamy w tem, iż starano się zawsze, aby Fryderyk brał koniecznie czynny udział w koncertach urządzanych na cele dobroczynne. W dniach 27 maja i 10 czerwca, miały miejsce dwie takie w sali konserwatoryum muzykalna produkcye; w gronie innych utalentowanych amatorów, Fryderyk piękną grą na fortepianie zachwycał słuchaczów. Gdy bawiący podówczas w Warszawie cesarz i król Aleksander I, zapragnął poznać instrument wynaleziony przez Brumera i Hofmanna, a przez tychże eolomelodikonem przezwany, Fryderyka jako najlepszego w całem mieście fortepianistę wezwano, aby zagrał na nim przed monarchą. Instrument ten ustawiono w kościele ewangielickim, aby głos jego korzystniej pod wspaniałą świątyni kopułą mógł się wydawać. Aleksander I zadowolony z niepospolitej gry młodzieńca, obdarzył go kosztownym pierścieniem brylantowym.
Nareszcie w tym także roku, Chopin ujrzał pierwszy swój utwór muzyczny Rondo ofiarowane pani Linde, wydrukowany nakładem księgarza Brzeziny. Oczywiście, że ani ta pierwsza publikacya, ani następna Rondo à la Mazur (Op. 5), dokonana w Warszawie, nie mogły się w niczem przyłożyć do rozgłosu imienia kompozytora po za granicami kraju, ale w ojczyźnie imię jego tym sposobem stawało się coraz więcej popularniejsze, jako nacechowane już pewnego rodzaju piętnem artystycznej dojrzałości. Rodzice widząc muzykalne powodzenie syna, zachwiali się z wyborem przyszłej dla niego karyery; zbyt wiele już bowiem zajmował się sztuką, aby można było myśleć, iż on zostanie czem innem, jak artystą. Więc też nie stawiając przeszkód na drodze po której kroczył, nie tamując jego wrodzonego zamiłowania do muzyki, ostateczne rozstrzygnienie tej kwestyi zostawiali jeszcze czasowi, chociaż co do ostatecznego jej rozwiązania, nie zachodziła już prawie żadna wątpliwość. A tymczasem, koło wielbicieli talentu Fryderyka z dniem każdym się zwiększało, wrodzona zaś jego słodycz charatakteru, wesoły zawsze humor i dowcip, jednały mu przyjaciół tak w gronie szkolnej młodzieży, jakoteż pomiędzy kolegami studyów muzykalnych w konserwatoryum, gdzie zawsze pilnie na lekcye Elsnera uczęszczał. Całe Liceum dumne było z rozgłosu artystycznego Fryderyka, w klasach zaś do których należał, pozawięzywał serdeczne stosunki przyjaźni, mające następnie trwać przez całe jego życie. Do rzędu takich przyjaciół Chopina należeli: Wojciechowski Tytus, Rembieliński Aleksander, zmarły zbyt wcześnie utalentowany fortepianista: wspomnieni już wyżej; Kolberg Wilhelm i Dziewanowski Dominik, dalej Matuszyński Jan, Koźmian Stanisław, obecnie prezes Towarzystwa przyjaciół nauk w Poznaniu, Marylski Eustachy, Witwicki Stefan, Gaszyński Konstanty, Maciejowski Ignacy synowiec uczonego badacza prawodawst słowiańskich, Celiński, Fontana Julian i wielu innych.[1] W Konserwatoryum, pomiędzy kolegami sposobiącymi się do zawodu artystycznego, Fryderyk nie znalazł ani jednego, coby mu był zawistnym, coby zazdrościł jego wziętości. Talent bowiem Chopina tak w grze na fortepianie jakoteż w kompozycyi, był tak wielki, tak stanowczo ponad innymi górujący, że mimowolnie chylono przed nim głowy, przyszłego mistrza w nim przeczuwając.
Zresztą z natury łagodny, uczuciowy, w obejściu wytworny i ujmujący, posiadał Fryderyk obok wdzięku kilkonastoletniego młodzieńca, rozwagę i takt człowieka dojrzałego. To właśnie ujmowało mu serca równych z nim wiekiem kolegów i towarzyszów studyów naukowych. Nawet gdy płatał im figle, gdy ich naśladował lub karykaturował, robił to zawsze z taką komiczną i naturalną werwą, z taką wesołą, niewinną swobodę, że nikt cienia złej woli lub myśli w tem dostrzedz nie mógł, więc też i gniewać się nie miał powodów.
Ale czynne bardzo życie, tudzież nieustanna praca, niekoniecznie korzystny wpływ wywierała na delikatną i wątłą jego fizyczną budowę. Ponieważ lekarze doradzali państwu Chopin wysłanie najmłodszej ich córki Emilii do wód szląskich w Reinertz, przeto uznano, że i Fryderyk mógłby się tam udać dla serwatkowej kuracyi. Jakoż w r. 1826, podczas feryj szkolnych, w towarzystwie matki, sióstr Ludwiki i Emilii, nastąpił wyjazd jego z Warszawy. W liście do Kolberga Wilhelma tak opisuje Fryderyk pobyt swój w szląskiej lecznicy:

„Reinertz 18 sierpnia 1826 r.

Kochany Wilusiu!
Przejechawszy Błonie, Sochaczew, Łowicz, Kutno, Kłodawę, Koło, Turek, Kalisz, Ostrów, Międzybórz, Oleśnią, Wrocław, Nimsch, Frankenstein, Wartę i Glatz, stanęliśmy w Reinertz. Dwa tygodnie już piję serwatkę z wodą tutejszą i niby jak mówią: mam trochę lepiej wyglądać, mam niby tyć, a temsamem lenieć, czemu może przypiszesz tak długi spoczynek pióra mojego. Lecz skoro się dowiesz o moim sposobie życia, przyznasz, iż z trudnością mogę znaleźć chwilę do siedzenia w domu. Rano, najpóźniej o godzinie 6, już wszyscy chorzy przy źródle; tu dopiero nędzna dęta muzyka z kilkunastu karykatur w rozmaitym guście złożona, na czele których chudy fagocista, z osiodłanym, zatabaczonym nosem, przestraszający wszystkie damy, przygrywa wolno spacerującym Kur-Gästom. Jest-to więc gatunek reduty a raczej maskarady, bo nie wszyscy w maskach, tych jednakże mała jest liczba. Taka promenada po ślicznej alei łączącej zakład z miastem, trwa zazwyczaj do godziny ósmej, stosownie do kubków ile kto ma wypić. Potem udaje się każdy do siebie na śniadanie. Po śniadaniu, idę zazwyczaj przejść się; chodzę do 12, o której obiad jeść trzeba, dla tego, że znów po obiedzie, idzie się do źródła. Po popołudniu jeszcze większa niż rano maskarada, bo każdy wystrojony, każdy w innym niż rano pokazuje się kostiumie. Znów muzyka rzępoli, a tak chodzi się już do samego wieczora. Ja, ponieważ tylko dwie szklanki Lau-brunu piję po obiedzie, więc wcześnie idę do domu na kolacyę, po kolacyi spać. Kiedyż list pisać?
Oto masz obraz dnia, jaki schodzi jeden po drugim. Schodzi tak prędko, bo jestem tak długo, a jeszcze wszystkiego nie widziałem.
Chodzę ja wprawdzie po górach, któremi Reinertz otoczone; często zachwycony widokiem tutejszych dolin z niechęcią złażę, czasami na czworakach. Jest tu w bliskości góra ze skałami zwana Heu-scheuer, miejsce z którego widoki zachwycające, ale dla bardzo ostrego powietrza na samym wierzchołku, nie wszystkim dostępna. Ja właśnie jestem na nieszczęście jednym z tych pacyentów, którym tam chodzić nie wolno.
Lecz mniejsza o to, byłem już na górze zwanej Einsiedelei, bo tam mieszka pustelnik. Wchodzi się na nią po stu kilkudziesięciu schodach w prostej linii, nieledwie pionowo zrobionych do samego pustelnika, zkąd przepyszny widok na całe Reinertz. Wybieramy się na jakieś Hohe-meuse, ma to być także góra w prześlicznej okolicy; spodziewam się, że projekt ten przyjdzie do skutku.
Ale próżno nudzę cię temi opisami, z których mało o rzeczy wyobrażenia powziąść możesz, albowiem nie wszystko choć się pragnie można opisać. Co się tyczy tutejszych obyczajów, takiem się do nich przyzwyczaił, że nie rażą mi już oczu. W początkach dziwno mi było, iż w ogólności na Szląsku kobiety więcej od mężczyzn pracują, ale że sam teraz nic nie robię, więc mi łatwo na to przystać.
Polaków dużo było W Reinertz, lecz teraz grono ich się przerzedza; wszyscy prawie co byli, znajomi moi. Zabawa dosyć wesoła między rodakami, nawet i znaczniejsze niemieckie familie, przykładały się też do wszystkich wspólnych rozrywek. W domu przez nas zajmowanym, mieszka pewna pani z Wrocławia; jej dzieci chłopcy żywe, pojętne, mówią trochę po francuzku. Lecz zachciało im się mówić po polsku, więc zaczyna jeden z nich, a mój druch do mnie: „zien dobry“ — odpowiedziałem „dobry dzień“. A że mi się chłopak podobał, nauczyłem go jak się mówi dobry wieczór. Temu nazajutrz tak się w głowie pomięszało, że zamiast dobry dzień, powiada „zień wieczór!“ Nie wiedziałem zkąd ta omyłka i ledwo com mu mógł wytłumaczyć, że to nie zień wieczór, ale dobry wieczór mówić się powinno.
Niepotrzebniem ci tyle nabazgrał, możebyś wolał przez ten czas co innego robić; ale też już kończę, odchodzę do Brunu na dwie szklanki wody i pierniczek, z którym zostaję na zawsze
ten co zawsze
Fr. Chopin.
Dziewanowski pisał do mnie; myślę mu odpisać jutro. Donosi mi, że i do ciebie pisał; poczciwy malec iż nie zapomniał. Był tu Alfred Kurnatowski z rodzicami i z siostrami; podobno to znajomość Fontanny; powiedz mu, że wyjechał onegdaj.
Twojemu papie, Twojej mamie, moje uszanowanie.
Nie wiem sam com ci napisał; widzę, że dużo, ale mi się odczytać nie chce“.

Zdarzyło się, iż w czasie pobytu Fryderyka w Reinertz, zmarła na suchoty lecząca się tamże kobieta, zostawiając dwoje dzieci. Szczupły zasób pieniężny, nie wystarczał nawet i na pochowanie zwłok, a osierocona dziatwa, pozostała bez chleba i możności wrócenia z wierną sługą do domu. Fryderyk dowiedziawszy się o tej nędzy, ogłasza na dochód ubogich sierót koncert. Publiczność litością wiedziona zgromadza się chętnie, dochód przewyższa wszelkie oczekiwania, młodego zaś fortepianistę otaczają zewsząd hołdy wdzięczności. W kilka po dni po koncercie, Fryderyk ze swojemi opuścił Reinertz.
W roku następnym, przepędził lato w Poznańskiem, we wsi Strzyżewie, majętności pani Wiesiołowskiej siostry rodzonej hr. Fryderyka Skarbka, a swej matki chrzestnej. Ztamtąd uczynił małą wycieczkę do Gdańska. Nie szło mu o żadne artystyczne cele, lecz głównie o poznanie tego starożytnego handlowego grodu i złożenie przytem wizyty tamtejszemu superintendentowi Lindemu, bratu rektora Liceum warszawskiego.
W bliskiem sąsiedztwie Strzyżewa, mieszkał w Antoninie, letniej swojej rezydencyi, książę Antoni Radziwiłł. Możny ten pan, spowinowacony z królewską rodziną Hohenzollerów, piastujący godność namiestnika w Wielkiem Księstwie Poznańskiem, był nietylko niepospolitym znawcą i namiętnym wielbicielem muzyki, ale i biegłym kompozytorem. Wsławił się on jako twórca muzyki do I. części Fausta Goethego, którą berlińska Akademia śpiewu rokrocznie z najwyższego rozkazu dawniej wykonywała. Obdarzony miłym głosem tenorowym, grał prócz tego biegle na wiolonczelli. W mieszkaniu swojem w Poznaniu, otworzył on prawdziwy dla sztuki przybytek. Co tylko tchnęło zamiłowaniem do muzyki, zbierało się na jego pokojach, gdzie co dwa tygodnie a czasem i częściej, wykonywano kwartety Haydna, Mozarta, Beethowena i innych mistrzów klasycznych. Sam książe, w tych egzekucyach grał partyę wiolonczellową[2]. Otóż młody Fryderyk, korzystając z bytności Radziwiłła w Antoninie, miał sobie za obowiązek odwiedzić go. Twórca Fausta zachwycony talentem siedmnastoletniego wirtuoza, pokochał go, zwłaszcza, że starannem wychowaniem, żywą wyobraźnią, dowcipem i humorem niewyczerpanej wesołości, ze wszech miar na to zasługiwał. Radziwiłł bawiąc w Warszawie 1829 r. w maju, podczas koronacyi jako reprezentant króla Pruskiego, oddał wizytę Fryderykowi w domu jego rodziców, zapraszając uprzejmie, aby go odwiedził w Poznaniu, jeżeli nm okoliczności pozwolą. Później raz jeszcze i to już niedługo przed opuszczeniem Warszawy, Fryderyk wybrał się niejako z pożegnaniem do Antonina. Ojciec bowiem wnosząc z pewnych wyrażeń księcia, odnoszących się do zamierzonej artystycznej podróży za granicę syna, mniemał, iż on istotnie pragnie mu przyjść z pomocą materyalną. Fryderyk, jak to później zobaczymy, nie podzielał zdania rodzica, nie ufał tak dalece w szczodrobliwość ludzką; jednak ulegając ojcu, wybrał się do Antonina. W rezultacie okazało się, iż syn miał w tym względzie najzupełniejszą słuszność. Na tem się kończy cały osobisty stosunek tego magnata do naszego artysty. Tymczasem ludzie nie znający dobrze rzeczy, zrobili z Radziwiłła dobroczyńcę Fryderyka, łożącego niby fundusze na jego wychowanie, co jest wprost przeciwne faktycznej prawdzie.
Pierwszy Franciszek Liszt w dziele swojem pod tytułem: „Fryderyk Chopin“ napisanem po francuzku a wydanem niedługo po śmierci wielkiego artysty, powiada: „... Książe Radziwiłł przychodząc w pomoc niewystarczającym na to środkom rodziny Chopina, całkowicie młodzieńcem się zajął, — niczego bowiem w należytem wykształceniu umysłu jego nie zaniedbał. Od czasu wejścia jego do szkół, aż do ich ukończenia, on to w szlachetnem poczuciu wszystkiego, co rozwinięciu artysty potrzebnem być może, wydatki za niego ponosił, używając w tem pośrednictwa p. Antoniego Kożuchowskiego, który też odtąd, aż do ostatnich dni jego życia, stałej przyjaźni Chopinowi dochował“.
W ustępie powyższym niema nawet cienia prawdy, a nietylko że na wiarę Liszta powtarzają, przynajmniej powtarzali go wszyscy obcy pisarze, lecz także niektórzy polscy, co już było rzeczą niedarowaną.
Wiadomo nam zkądinąd, iż do napisania tego dzieła, dopomagał Lisztowi oczywiście w kwestyach odnoszących się do szczegółów życia Chopina, jakoteż obyczajów, tańców i muzyki narodowej polskiej, Grzymała Franciszek, niegdyś poseł na sejm, utalentowany autor i publicysta, zmarły w Paryżu 1871 roku w dwa dni po kapitulacyi. Grzymała należał do grona przyjaciół Chopina podczas jego pobytu w stolicy Francyi, lecz widać nie znał wcale szczegółów towarzyszących jego młodości w Warszawie, gdy dyktował Lisztowi, jakoby książe Radziwiłł łożył na jego wychowanie. Przeciwko takowemu twierdzeniu, zaprotestował w swoim czasie Julian Fontana, znający doskonale Fryderyka od lat dziecinnych, a my stanowczo i w sposób jak najenergiczniejszy przyłączamy się do tej protestaeyi.
Rozważmy tylko spokojnie tę sprawę.
Ojciec Fryderyka był profesorem Liceum, zarazem szkoły aplikacyjnej, tudzież szkoły artyleryi i inżynierów, a zatem jednocześnie trzech wyższych zakładów naukowych w stolicy. Oprócz tego, utrzymywał pensyę młodzieży, złożonej z synów zamożniejszych rodzin obywatelskich w kraju, za którą oczywiście musiano mu dobrze płacić. Więc nietylko że nie mogło mu „brakować funduszów“ jak mówi Liszt, na wychowanie syna jedynaka, ale owszem miał potemu wszelkie środki pod ręką. Była to zresztą epoka pod względem materyalnym najkorzystniejsza dla całej jego rodziny; ani przedtem, ani później, Chopinowie nie znajdowali się już w równie dobrym finansowym bycie. Nie miał więc ks. Radziwiłł najmniejszego powodu do wspierania Fryderyka w jego studyach naukowych, ani też ojciec jego byłby na to zezwalał, mając pensyonat własny i guwernerów najlepszych w Warszawie; mogąc jako profesor Liceum, posyłać syna bezpłatnie na naukę do tego instytutu. Może ks. Radziwiłł dostarczał Fryderykowi pieniędzy na wycieczki jego za granicę, albo gdy później wybierał się na dwuletnią do Włoch podróż artystyczną? To już nietylko przestałoby być dziwnem, lecz owszem byłoby bardzo naturalnem. Ale gdzie tam — i tu nawet nic podobnego nie miało miejsca. Wszak w listach Fryderyka pisywanych do rodziców, do przyjaciół najserdeczniejszych, więc poufnych i szczerych, znalazłaby się przecie jaka alluzja do wspaniałomyślnego czynu, który po wszystkie czasy był i jest, mianowicie u nas rzadkością. Fryderyk wyjechał na tę podróż, zaopatrzony w pieniądze zebrane z trzech koncertów danych w ciągu 1830 r.; dopiero gdy po ośmiu miesięcznym pobycie W Wiedniu, postanowił udać się do Paryża, prosił ojca o przysłanie mu pieniędzy, ubolewając zarazem nad tem, iż stał się powodem ciężkich dla rodziców wydatków, podczas gdy w kraju wojna zagrażała ogólnemu wszystkich dobrobytowi. Więc też ojciec posyłał mu fundusze w miarę potrzeby, dopóki nie przyszła chwila, że sam na swoje w Paryżu utrzymanie mógł zarabiać.
Na pamiątkę znajomości z twórcą muzyki do Fausta, Fryderyk ofiarował mu później Trio na fortepian, skrzypce i wiolonczellę (Op. 8), które jeszcze w Warszawie pomiędzy r. 1827 a 1829 skomponował. Więc ściśle biorąc, nie Radziwiłł Chopinowi, lecz Chopin Radziwiłłowi wyświadczył przysługę, przypisując mu dzieło muzyczne, kosztujące go nie mało mozolnej pracy.
M. A. Szulc utrzymuje[3], iż w początkach 1833 r., Adam Kożuchowski odwiózł do Paryża list dziękczynny i upominek Radziwiłła za dedykacyę Tria, które mu przysłał Chopin zaraz po wydrukowaniu tej kompozycyi u Kistnera. Nam się zdaje, że to właśnie stało się powodem dla wielu, do mniemania o wrzekomych dobrodziejstwach Radziwiłła dla Fryderyka. W każdym razie, nie Liszt winien, iż pierwszy wieść podobną w świat puścił, przez co w sposób najnieprzyjemniejszy dotknął uczucia żyjących jeszcze podówczas matki i sióstr Chopina, lecz obwiniać potrzebą albo Grzymałę, albo tych, co niefortunną tę pogłoskę Lisztowi podyktowali.





  1. Fontana Julian, fortepianista i kompozytor, urodzony w Warszawie 1810 r., kształcił się w muzyce wspólnie z Chopinem pod kierunkiem Elsnera. W roku 1830 wstąpił do wojska, gdzie wkrótce dosłużył się stopnia oficera artyleryi. Po upadku powstania, opuścił kraj i udał do Fruncyi. Następnie wyjechał do Ameryki; po kilkoletnim tamże pobycie, przybył 1850 r. po raz drugi do Paryża, gdzie zmarł 1870 r. Jako przyjaciel od lat dziecinnych Fryderyka, bywał częstym bardzo gościem w domu jego rodziców: wiedział więc dobrze kiedy jaka kompozycya przez niego utworzoną została. Zatem wszystko, co później podał w przedmowie do wydawnictwa dzieł pośmiertnych Chopina, zasługuje na wiarę. Oprócz wielu własnych drobniejszych kompozycyj, wydawanych różnemi czasy w Paryżu, jako to: Walców, Etudiów, Kaprysów, Fantazyj itp., ogłosił w Londynie: Polish national melodies; Kilka uwag nad pisownią polską (w Lipsku 1866 roku); Astronomia ludowa (w Poznaniu 1869).
  2. M. A. Szulc: Fryderyk Chopin i jego utwory muzyczne. Poznań 1873.
  3. Echo Muzyczne nr. 18 za r. 1880.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.