Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwa tygodnie już piję serwatkę z wodą tutejszą i niby jak mówią: mam trochę lepiej wyglądać, mam niby tyć, a temsamem lenieć, czemu może przypiszesz tak długi spoczynek pióra mojego. Lecz skoro się dowiesz o moim sposobie życia, przyznasz, iż z trudnością mogę znaleźć chwilę do siedzenia w domu. Rano, najpóźniej o godzinie 6, już wszyscy chorzy przy źródle; tu dopiero nędzna dęta muzyka z kilkunastu karykatur w rozmaitym guście złożona, na czele których chudy fagocista, z osiodłanym, zatabaczonym nosem, przestraszający wszystkie damy, przygrywa wolno spacerującym Kur-Gästom. Jest-to więc gatunek reduty a raczej maskarady, bo nie wszyscy w maskach, tych jednakże mała jest liczba. Taka promenada po ślicznej alei łączącej zakład z miastem, trwa zazwyczaj do godziny ósmej, stosownie do kubków ile kto ma wypić. Potem udaje się każdy do siebie na śniadanie. Po śniadaniu, idę zazwyczaj przejść się; chodzę do 12, o której obiad jeść trzeba, dla tego, że znów po obiedzie, idzie się do źródła. Po popołudniu jeszcze większa niż rano maskarada, bo każdy wystrojony, każdy w innym niż rano pokazuje się kostiumie. Znów muzyka rzępoli, a tak chodzi się już do samego wieczora. Ja, ponieważ tylko dwie szklanki Lau-brunu piję